True Vodka

Anastazja Natallya Arsjeniewa uśmiechnęła się szaleńczo do Anubisa, który kwilił, leżąc na glinianej podłodze. Śmiała się histerycznie, aż łzy stanęły jej w oczach, dopiero wtedy gwałtownie zamilkła i dorzuciła węgla do pieca. Czuła, że rozpiera ją energia, teraz, kiedy u jej stóp leżał facet, który był sprawcą wszystkich tragedii na Podlasiu, dopiero teraz mogła wypuścić całe szaleństwo, jakie gotowało się w niej od ponad pół roku. Zamknęła Anubisa, a raczej Adama Kowalskiego w piwnicy garażu na tyłach dworku, gdzie znajdował się stary piec do wytwarzania ceramiki. Rozpaliła w nim buchający pod sam komin ogień, temperatura wzrastała z każdym kolejnym wiadrem węgla, a ona nie była w stanie powstrzymać histerycznego chichotu, który wzmagał się z minuty na minutę, z ciosu na cios, które lądowały raz za razem na ciele bezwzględnego mordercy. Nie używała noża, nie chciała, żeby zmarł z wykrwawienia, miała na niego zupełnie inny plan.

- Anubis, Adam Kowalski, do niedawna najlepszy zabójca we wschodniej Polsce... Wiesz zapewne, jak w starożytnych Chinach uzyskiwano czerwone wazy, prawda? - spytała, siadając na drewnianym, rzeźbionym krześle. - Nie? Och, jaka szkoda... Ale nie martw się, wytłumaczę ci to. Zaczęło się jakieś dwa tysiące lat temu. Kiedy jakieś małe polne żyjątko zaplątało się do pieca, spaliło na powierzchni glinianej beczki, glazurnicy odkryli, że w tym miejscu pojawił się piękny odcień czerwieni. - Wzięła butelkę wina. - W ten sposób pozbywano się niechcianych dzieci. Ty też tak skończysz, skarbie. Jako czerwona glazura na dzbanie. Będę w nim trzymała białe róże, co ty na to? To będzie takie polskie... Biel i czerwień z trupami w tle...! - zachichotała, formując brzeg niskiej, szerokiej wazy. - Będziesz nadal żyć, kiedy wsadzę cię do pieca, ale wcześniej natnę ci plecy, okręcę wokół wstępnie wypalonego wazonu, zwiążę ręce i nogi razem i dopiero wtedy wsadzę ciebie oraz mój przyszły dzban na kwiaty do nagrzanego pieca. Więc łaskawie tego nie zepsuj, dobrze?

Trzymając koło na jałowym biegu, zaczęła rzeźbić w wilgotnej formie misterne wzory, jej dłonie sunęły wzdłuż chropowatej powierzchni, delikatnie zacierając zbyt głębokie nacięcia. Była psychopatką, nie było o czym mówić. Na moment odzyskała ukochaną Magnetę, żeby teraz nie być pewnym, czy w ogóle się obudzi. To musiało sprawić, że pewne zapory w jej umyśle pękły, a szaleństwo zaczęło przelewać się przez wyimaginowane granice, tworząc przy tym niesamowite pomysły. Cieszył ją ten stan. Bardzo cieszył.

* * *

Prokurator Wiktor Arsjeniewy był bliski celu, czuł to. Już tak niewiele brakowało do znalezienia sprawcy, tak mało, że nie mógł usiedzieć w miejscu. Miał ochotę poganiać wszystkich i wszędzie, ale Nigor Zwłaszcza mu na to nie pozwalał. Jednakże starszy prokurator postanowił użyć swoich mafijnych koneksji, dzięki którym błękit nieba wydał mu się tego dnia bardziej niebieski. Wiedział wszystko, co było mu potrzebne. Wiedział, jakim cholernym cudem trzydziestoletni Nigor został jego zwierzchnikiem. Wiedział, dlaczego podczas śledztw nigdy nie wychodziły sensowne i logiczne wyniki badań. Wiedział też, kto został człowiekiem od szybkiej brudnej roboty. I miał zamiar aresztować ich wszystkich jak najszybciej, zanim jego córka przekroczy niewidzialną granicę między tym, co jej wolno, a tym, co nie ujdzie jej płazem. Miał niewiele czasu, piec powinien palić się drewnem przez czterdzieści osiem godzin, a potem... Potem nawet gdyby mieli jednostkę S.W.A.T. na stanie, nie byliby w stanie jej powstrzymać.

* * *

Anastazja Natallya Arsjeniewa zwilżyła wyschnięte wargi językiem i wrzuciła do pieca kolejną, ostatnią już porcję węgla. Kiedy ta się spali, pozostanie jej tylko utrzymanie temperatury powyżej tysiąca stopni. Ciało Anubisa spali się zaraz po tym, jak dwie godziny po rozpoczęciu wypiekania wazy znów zacznie wzniecać ogień. Uśmiech nie schodził jej z twarzy, kiedy widziała coraz bardziej przerażoną minę bezwzględnego mordercy. Doskonale orientował się, że jego czas powoli dobiega końca. Jej zresztą też, jeśli ojciec się nie pośpieszy, naprawdę będzie musiała go zabić. Choć z drugiej strony, coraz bardziej zastanawiała się nad wyborem tej opcji. W piecu zostałby tylko popiół kostny, może jakieś srebrne czy złote licówki, a komu chciałoby się sprawdzać czerwień na wazonie? Aresztują te osoby, które wynikną w czasie śledztwa, a taki Anubis, no cóż, zwiał sobie, przekroczył strefę Schengen na lewych papierach i znikł z zasięgu każącej ręki polskiej sprawiedliwości, ukrywając się gdzieś w Afryce. Czyż nie był to plan idealny?

- A co, jeśli się mylisz?

Podskoczyła na dźwięk głosu Anubisa. Zdążyła już zapomnieć, że ma w swojej piwnicy jakiegoś beznadziejnego gostka, który właśnie próbuje zasiać w niej ziarno niepewności. Odwróciła się do fałszywego przyjaciela prokuratury, nie przestając się uśmiechać. Wiedziała, że w tej sprawie to akurat on jest winny i miał zapłacić za wszystkie krzywdy, jakie kiedykolwiek wyrządził ludzkości.

- To byłeś, jesteś i będziesz ty, twój szef nie żyje, a współpracownicy zostaną aresztowani za najpóźniej dwanaście godzin. Przegrałeś, słońce.

O tak, nie mogła darować sobie tej małej złośliwości. Chciała patrzeć na to, jak Kowalski staje się coraz bardziej malutki. Podeszła bliżej, zacisnęła mocniej kajdanki na jego przedramionach, aż te spłynęły krwią. Błękit nieba nad garażem wpadł do środka, oświetlając wnętrze i niszcząc wspaniały nastrój, więc Ana zamknęła drewnianą klapę w suficie. Spojrzała na manometr; tysiąc czterdzieści stopni. Jeśli tylko dałaby rady przeciągnąć proces wypalania do następnego dnia... A tak musiała wrzucić wazon i mordercę do pieca za najmniej dziesięć godzin, a co najwięcej za czternaście. Jeśli i ta sprawa pójdzie źle, a ona będzie zmuszona do popełnienia morderstwa, bagno w jej papierach pozostanie, a sumienie będzie ją gryźć do końca życia.

- Memento mori. Pamiętaj o śmierci. I baw się! - Zachichotała paskudnie, otwierając butelkę wina. - Kiedyś lepiej mi smakowało, wiesz? Ale nic, ważne, że kopie! Chcesz trochę? - spytała, a niedoczekawszy się odpowiedzi, wlała alkohol na siłę do ust Anubisa. - No pij! Pij! Przecież nie jest zatrute!

Wiele kosztowało ją granie tej roli, nie przeczyła. Miała ochotę rozkuć Kowalskiego, wypuścić go i zaczekać na policję, ale inaczej umówiła się z ojcem. Miała szaloną nadzieję, że za moment jej prywatny prokurator wejdzie do piwnicy garażu z jednostką i aresztuje mordercę. Niestety, nadal nie miała żadnych sygnałów. Musiała nadal grać. Nie było innego wyjścia.

* * *

Magneta Sylas czuła zniecierpliwienie, kiedy siedząc na szpitalnym łóżku czekała na jakiekolwiek wieści. Bała się o Anastazję, bała się, że może zrobić coś, czego później będzie żałować, bała się, że coś jej się stanie. Ona sama czuła się już dobrze, tylko spojrzenie w lustro kosztowało ją jeszcze wiele wysiłku, nie była w stanie uwierzyć, że ten rzeźnik obciął jej włosy. Miała gdzieś czarną perukę z naturalnego włosia, chyba powinnna się nadać.

Wstała, wyjęła spod łóżka kilka ubrań i kosmetyków, zdjęła ręcznik z grzejnika. Jej współlokatorka spała, ona chyba wiecznie spała, Magneta nigdy nie widziała, żeby dziewczyna kiedykolwiek wstawała, jadła, czy chodziła pod prysznic. Zamknęła za sobą drzwi do sali i przeszła przez korytarz do okropnie różowej łazienki. Nie mogła się w niej zamknąć, kolejny minus, ale za wannę z parawanem, szpitalnym, to fakt, dawała Dziecięcemu Szpitalowi Klinicznemu duży plus. Wzięła kąpiel, długą i ciepłą, w tym czasie lustrowała uważnie swoje posiniaczone ciało. Nic wielkiego, wszelkie krwiaki zaczynały już znikać, nawet blizna na piersi nie raziła już tak w oczy. Ostatnio trochę przytyła, może to i lepiej, nie świeciły już jej żebra, ale wystające kości policzkowe coraz bardziej podobały się gotce. Tylko fakt, że musiała siedzieć w szpitalu jeszcze dwa tygodnie, przesłaniał jej radość, choć Anastazja odwiedzała ją regularnie, zawsze przynosiła kochance pączki i gorącą czekoladę w termosie, a ona w wyrazie wdzięczności dawała jej obrazy, które malowała w szpitalnej pracowni. Ana również wyglądała nie najlepiej, miała paskudną bliznę przechodzącą przez prawe oko, śmiały się, że została takim ich prywatnym Hannibalem Lecterem, choć to nie zmieniało faktu, iż jej wygląd odbiegał od idealu; chuda, zmęczona, ale tym, co najbardziej przeraziło gotkę, był kolor odrostów na głowie kochanki - śnieżno-biały.

- Wolne?

Drgnęła, rozchlapując wodę. Zapomniała, że siedzi w szpitalnej łazience.

- Zajęte! Zaraz będę wychodzić! - odparła, wychodząc z wanny.

Założyła bieliznę, czarne szorty i niebieską bluzkę od Anastazji, która sięgała jej zaledwie do pępka. Za mała. Ale nie miała zbyt dużego wyboru, jeśli chodziło o garderobę. Wytarła jeszcze głowę, jej włosy miały już dwadzieścia centymetrów, jeszcze jakieś dwa miesiące, może trochę mniej, a będzie musiała pójść do fryzjera, żeby je trochę wymodelować.

Kiedy wychodziła, na korytarzu zauważyła znajomą osobę. Przez moment nie wiedziała, skąd kojarzy tego mężczyznę, była pewna, że gdzieś już go widziała.

- Magneto, chciałbym ci podziękować. Za uratowanie mi życia.

Wiktor Arsjeniewy. Facet, którego miała zabić, ale go uratowała.

- Chciałbym też przekazać ci dobre wieści. I zabrać ze szpitala, żebyś zobaczyła na własne oczy aresztowanie wszystkich ludzi, którzy zmuszali cię do tej okropnej pracy.

* * *

Anastazja Natallya Arsjeniewa wyjęła igłę z uda Anubisa i przelała jego krew do miseczki. Ujęła w dłoń pędzel, miękkimi ruchami zaczęła nakładać ją na ciepły jeszcze wazon, który absorbował płyn i zapobiegał jego utlenianiu. Czerwień była jeszcze matowa, ale kiedy wypali naczynie w piecu, nałoży na nie szklaną glazurę i odcień odzyska żywiołowość. Przez cały ten czas nosiła gumowe rękawiczki, miała też związane włosy, nie mogła ryzykować pozostawienia śladów na jego ciele, powinna nosić niebieski skafander, najlepiej marki Chemturion, ale temperatura w piwnicy była nie do zniesienia i bez niego.

Nagle względną ciszę przeszył dzwonek telefonu. Odebrała, nie patrząc na wyświetlacz.

- Córcia, jesteśmy już pod Narwią. Przygotuj miejsce i inscenizację. - Po drugiej stronie rozbrzmiał głos jej ojca. - Będziemy za dwadzieścia minut.

Kiwnęła milcząco głową i wzięła kluczyki od kajdanek. Ostatni akt ich wielkiej sztuki, którą przygotowywali od dwóch tygodni. Teraz mieli już absolutną pewność, że żadne śmieci nie pozostaną na Podlasiu.

- Chodź, słońce. Pora umierać - zachichotała, łapiąc Anubisa pod ramiona.

* * *

Kolumna pięciu samochodów, czterech radiowozów i jednego wozu do transportu więźniów, mknęła przez opustoszałe i wyboiste wiejskie drogi. Mieli ich wszystkich na widelcu, dwójka została już aresztowana, koledzy z wojewódzkiej właśnie zgarniali ośmiu innych, został tylko Anubis. Tylko ten jeden skurwysyn. Morderca.

Dworek wyglądał na opustoszały, czarne auto Anastazji stało na podjeździe, obok ktoś zaparkował podstarzały niebieski samochód, jego drzwi były otwarte. Wysiedli i wtedy do ich uszu dobiegły damskie krzyki. Przyspieszyli, szwadron policjantów z oficerem operacyjnym na czele wbiegł do domu, gdzie Anubis stał nad córką Wiktora z wysoko uniesionym nożem. Dziewczyna leżała na posadzce, z jej lewej ręki ciekła krew, tylko prokurator wiedział, że to tylko wylana z fiolki próbka. Jej eleganckie ubranie było poszarpane, włosy miała w nieładzie. Jeden z policjantów strzelił do napastnika, kula przeszyła jego bark. Skuli go, zanim zrobił Anastazji krzywdę, wyrywał się i krzyczał, że "mogą mieć jego, ale ludzie jeszcze ich dorwą", jednak każde z nich doskonale wiedziało, że nikt taki już nie istnieje. Wiktor Arsjeniewy podszedł do córki, pomógł wstać i przybił jej piątkę. Udało im się. Jak zawsze.

- Będę miał czwartego szefa w przeciągu roku. Jeszcze trochę, a będę zmuszony przenieść się do innego miasta - wyszeptał, wciąż przytulając córkę. - Chyba że mi pomożesz, użyjesz swoich znajomości, a wtedy ja będę szefem okręgowej - dodał, wyprowadzając ją na zewnątrz. - Mam dla ciebie niespodziankę. Przywitaj się z...

Resztę jego słów zagłuszyły krzyki i piski radości, które wydostały się z ust obu dziewcząt, jednocześnie padły sobie w ramiona, obsypując się pocałunkami i czułymi słowami, obie nie mogły się na siebie napatrzeć. Anastazja poczuła, że nareszcie może być spokojna, ale i tak płakała, Magneta delikatnie gładziła ją po plecach, szepcząc ciche słowa.

- Ćśś... Nie płacz. Jestem przy tobie, już nikt nas nie rozłączy... Kochanie... Proszę...

Weszły do domu, w którym technicy kończyli właśnie oględziny. Chwilę później przyjechała Klaudia Janukowycz razem z ojcem i swoimi siostrami, współpracownicy zorganizowali uroczyste wręczenie Magnecie legitymacji rodziny Arsjeniewych, potem wszyscy pili na umór, chcąc przypieczętować zwycięstwo. Mieli kilku kierowców, którzy około siedemnastej odwieźli biesiadowników do ich domów, a Anastazja i Magneta zostały same. Wzięły wspólną kąpiel, zjadły spaghetti z żółtym serem i sosem pomidorowym, oglądały telewizję. Siedziały obok siebie na sofie, przytulone jedna do drugiej. Alkohol, rola, którą grała przez ostatnie tygodnie, niepokój, to wszystko sprawiło, że ciało młodej prokuraturówny odmówiło posłuszeństwa, zawroty głowy pchnęły ją prosto w ramiona ukochanej, która nareszcie czuła, że może być sobą, że nikt im nie przeszkodzi. Dziewczyna była po prostu szczęśliwa. Objęła Anastazję i zasnęła obok swojej delikatnej dziewczyny, uśmiechając się do wszelkich mocy wyższych.

* * *

Mieli ich wszystkich. Żadne śmieci nie pozostały na terenie Podlasia. Prokurator Wiktor Arsjeniewy najbardziej cieszył się z tego, że mają tego paskudnego mordercę. Myślał już, że doprowadzi on do jego śmierci na zawał, ale nie, teraz miał akty oskarżenia Kowalskiego i pomocników. Nigor Zwłaszcza, współpracownik, doradca, wtyka w prokuraturze. Witold Kiwit, spec od brudnej roboty na szybko i szpieg w policji. Adam Kowalski, Anubis, płatny zabójca, od niedawna szef. I jeszcze wielu, wielu innych. Niestety, to nie oni będą prowadzili śledztwo, jeszcze następnego dnia trafi do innego województwa. Ale właśnie został ogłoszony konkurs na szefa okregowej, zgłosił się, był faworytem. Najpóźniej za dwa, trzy dni zasiądzie w gabinecie Agnieszki Szyller, to pomieszczenie zawsze był dla niego jej gabinetem, teraz on będzie kierował z niego pracą żółtodziobów.

Spojrzał na zdjęcie swojej córki. Zrobione w połowie listopada, była wtedy jeszcze niczego nie świadoma. Ale teraz tworzyli idealny zespół do walki z mordercami pokroju Kowalskiego. Niedługo zamieni to zdjęcie na inne, takie, na którym siedzi w sali konferencyjnej, otoczona pracownikami, jak Pani Wszystkiego, Czym Włada. Wstał, ogarnął spojrzeniem swój gabinet i wyszedł, czując zawodowe spełnienie. Udało im się. Nareszcie im się udało.

__________________

Bam - bam - bam!

KONIEC! KONIEC, CHALIERY!

Dobra, okay, jestem już spokojna (hahahaha, dobry żart, J.M.). Tak, jest to definitywny KONIEC. Zaczęłam pisać Zegarmistrza Światła, ale nie mam siły ciągnąć dłużej tego tematu, może kiedyś do tego wrócę, póki co zostawiam Was z tym, zapraszam na Dziewczynę z Blizną.

Teraz przechodzimy do części, w której Wy powinniście napisać swoją opinię.

Całusy i uściski,

Wasza J.M.Vector ♡

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top