Absinthe
Anastazja Natallya Arsjeniewa czuła, że zbliża się koniec. Wcześniej może by się bała, ale teraz, mając obok siebie Magnetę, była gotowa. Pielęgniarki przysunęły łóżka obu dziewczyn bliżej siebie, mogły teraz stykać się głowami i szeptać słowa, które dla postronnych były niezrozumiałe, ale dla nich miały ogromne znaczenie.
- Ana...
Gotka ocknęła się ze snu, jej oczy, dawniej piękne i błyszczące, teraz... Widać w nich było gasnące życie.
- Magnet... Jestem przy tobie...
Obie wiedziały, że wkrótce umrą, jedna z wycieńczenia, druga w wyniku odniesionych ran. Ale miały przynajmniej pewność, że sprawca ich cierpień siedzi w więzieniu, że ich bliscy są bezpieczni, że wszystko zostało już dogadane i załatwione.
Drzwi do ich sali otworzyły się z hukiem, do środka wpadł Wiktor Arsjeniewy. Jego córka nawet nie zareagowała. Uścisnęła słabnącą dłoń Magnety, delikatnie się ucałowały.
- Kocham cię, Anastazjo - szepnęła gotka, z jej oczu spłynęły łzy.
- Kocham cię, Magneto - odpowiedziała prokuraturówna.
W tym momencie oba kardiomonitory zaczęły przeciągle piszczeć, do sali wbiegli lekarze i pielęgniarki, próbowali ratować obie dziewczyny, ale nic to nie dało. Nie powiodła się również próba rozdzielenia dłoni zmarłych, które w agonii zacisnęły się jakby były z betonu.
Gdzieś na podwórzu zaczął bić dzwon, kilkadziesiąt, a może i kilkaset wron i kruków wzbiło się w powietrze, obwieszczając światu złą nowinę. Wiktor Arsjeniewy poczuł, że robi mu się słabo. Miał ochotę krzyczeć na lekarzy, żeby ratowali jego córkę, choć podświadomie wiedział, że jest to bezcelowe. Osunął się po ścianie, płacząc głośno. Odeszła. Ona i jej matka. Dwie najważniejsze kobiety w jego życiu.
W tym momencie prokurator Wiktor Arsjeniewy obudził się z krzykiem. To był tylko zły sen.
* * *
Uśmiechnęła się złowieszczo do Anubisa i kopnęła go z całej siły w brzuch. Miała gościa powyżej uszu, jeśli się nie darł, to usiłował przekonać ją, że to nie on. Ale ona wiedziała. Wiedziała wszystko, dlatego bez skrupułów biła i kopała, od czasu do czasu wypijając trochę wina. Dorobi się na tej akcji marskości, była tego pewna. Szybko odepchnęła od siebie ponure myśli i dorzuciła do pieca porcję węgla. Paliło się w nim już od tygodnia, zużyła prawie pół tony "czarnego złota", a jej ojciec dostał wszelkie wyniki ich prywatnego śledztwa, przez co nawet jego szef, chyba Nigor Zwłaszcza, postanowił wszcząć dochodzenie wewnętrzne, ale Wiktor uważał, że nie można ufać urzędowi. Anastazja też tak uważała, szczególnie teraz, kiedy znalazła powiązania między tym szczurem, a kilkoma pracownikami prokuratury. Zamachnęła się po raz kolejny, jej prawa noga opadła na dłoń Anubisa, rozległ się nieprzyjemny odgłos łamania kości.
- Dajesz, Adam. Słucham cię, jak radia - rzekła ze śmiechem, siadając na drewnianym blacie obok pieca. - W czasie planu... jak on się nazywał? A, delta-epsilon, więc kiedy realizowano tenże plan, wykradłeś z laboratorium w Warszawie próbki wirusa marburg, pomnożyłeś na kawałku tkanki, zaaplikowałeś pierwszej ofierze, kiedy ta zmarła, poćwiartowałeś jej zwłoki, umieściłeś w wytwórni. Mój ojciec miał się nim zarazić, ale się nie udało, zacząłeś mordować innych uczestników procesu, jednocześnie zacierając ślady. Na początku listopada twój szef się wkurzył, kazał ci załatwić sprawę szybko, ale i to się nie powiodło. Od nowego roku wasz człowiek jest praktycznie non-stop przy moim ojcu. Kim on jest?
Mężczyzna pokręcił głową i w tym momencie Anastazja dostała regularnego szału. Uderzyła go raz, drugi, piąty, dziesiąty, całe jego plecy oblicze spłynęło krwią, a ona nadal biła, zaślepiona złością, krzyczała i wyżywała się na winnym, przerwał jej dopiero pulsujący ból w prawym oku. Odsunęła się, dotknęła blizny, na palcach prokuraturówny pojawiła się krew. Zaklęła brzydko, przysięgając sobie, że ostatni raz nie słucha Janukowycza i nie smaruje tego przekleństwa maścią regenerującą, przejrzała się w ekranie telefonu. Z odcinka blizny tuż pod brwią sączył się czerwony płyn. Klnąc i sycząc wyszła z piwnicy, a Anubis odetchnął głęboko, przesuwając się bliżej pieca. Było mu tak potwornie zimno, chciał pić, wszystkie kości go bolały. Powoli zaczynał żałować, że nie kazał ochronie pilnować Magnety.
* * *
Tymczasem Anastazja Natallya Arsjeniewa weszła do kuchni, klnąc na cały regulator. Wygrzebała apteczkę, przemyła łuk brwiowy wodą utlenioną, sycząc przy tym głośno. Przejrzała się w lustrze i znów zaklęła. Jeszcze dwa tygodnie wcześniej była pewna, że rana na głowie jest już zagojona, a tu taki, taki chuj! Ze złości kopnęła szafkę na broń.
- Ana?
Dziewczyna spojrzała dziko na Klaudię i jej ojca, którzy stali w progu salonu. Kiedy tylko Leonardo zauważył pękniętą bliznę, poszedł po swoją torbę i spokojnie zaczął ją opatrywać.
- Oj, Anastazjo, Anastazjo... Mówiłem ci, że nie możesz tak bardzo się forsować, znowu będę musiał założyć szwy. Chyba że wolisz klipsy, wtedy wszystko będzie łatwiejsze.
Zrobiła jakiś nic nie znaczący ruch ręką, układając w myślach plan na następne dni. Zakuje gościa w kajdanki, potem porozmawia z ojcem, podsumują śledztwo, uzgodnią datę aresztowania wszelkich szczurów, a ona w tym czasie będzie wyżywać się na Anubisie, zmuszając go do zeznań. Dowiedziała się już całkiem ważnych rzeczy, ale najważniejszego, czyli nazwisk szpiegów w policji i prokuraturze, nie wyśpiewał. I chyba to wkurzało ją najbardziej, fakt, że nie znała zabójcy, który był najbliżej jej ojca. Zaklęła znowu, tym razem w myśli.
* * *
Magneta wypiła duszkiem szklankę ciepłego mleka, nie mogąc nasycić się bezpieczeństwem, choć nadal ogarniał ją strach na myśl o lesie, szopach, zimnie i samotności. Ale tutaj nic jej nie groziło, ludzie byli chętni do pomocy, Anastazja dała ochronę. Strażnik dziewczyny, Paweł, siedział na korytarzu, czytając gazetę. W pierwszej chwili pomyślała, że ten ksiądz chodzi tam, aby wysłuchać grzechów i rozmawiać z chorymi, jednakże ten kleryk był dobrze wyszkolonym pracownikiem Arsjeniewych i kapłanem jednocześnie. W sumie, myślała gotka, to taka obstawa była całkiem, całkiem. Jeśli ktoś zechce dokończyć dzieło Anubisa, wejdzie do jej sali, to bardzo się natnie, bo ojciec Paweł znał osiem różnych sztuk walki, miał czarny pas w karate i bił na głowę wszystkich młodziaków z akademii bokserskiej.
Przeciągnęła się mocno, zerknęła na zegarek, piętnasta dwadzieścia osiem. Do wieczornych leków jeszcze dwie i pół godziny, postanowiła, że się położy.
___________________
Houk!
Muhahahhahahaha! Ludności, to już przedostatni rozdział! Tak! Kończę ze Śmiercią w Purpurze, mam już nawet jeden rozdział następnej części, którą nazwałam Zegarmistrz Światła. Pojawi się ma dniach, kiedy tylko skończę True Vodka, coś na kształt epilogu.
Tak więc czytajcie, głosujcie i komentujcie!
Całusy,
Wasza J.M.Vector ♡
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top