Rozdział 6 "Twój przyjaciel dobrze całuje!"

Pan Weasley wrócił z ministerstwa jako pierwszy.

Przywitał się ze wszystkimi, a potem poszedł zająć miejsce przy stole. Dokładnie wtedy dzwonek znów zadzwonił, sygnalizując przyjście kolejnej osoby. W progu stanął George, a - otwierająca mu drzwi - Hermiona musiała przyznać, że wyglądał ciut lepiej niż ostatnio. Jego oczy były mniej podkrążone, a włosy równiej przycięte. Jego cera dalej była jednak ziemista, jakby chłopak w ogóle nie zażywał słońca. Ubrany był w dresy i garbił się nieco, jakby każdy oddech sprawiał mu problem.

- O, George! - przywitała go pani Weasley, obejmując go na przywitanie. Na widok syna, tak podobnego do swojego zmarłego bliźniaka w jej oczach zaszkliły się łzy, ale szybko je otarła, by George tego nie zobaczył. Nie chciała go jeszcze bardziej dobijać, on i tak cierpiał na swój sposób. - Jak w pracy, kochaneczku?

- Nie wiem, nie ma mnie tam - odparł cicho. - Zatrudniłem kogoś, żeby stał za mnie przy kasie. Nie chce tam jeszcze wchodzić. Wszystko tam krzyczy, że Fred też powinien tam być.

Zwiesił głowę, a przy stole zapanowała cisza. George nie chciał psuć w miarę normalnej atmosfery, ale naprawdę nie był w stanie nie myśleć o Fredzie. Nie potrzebnie go o to pytali.

- Zaraz powinni przyjść Percy i Audrey - Hermiona zmieniła temat, a choć nie było to dyskretne, najważniejsze, że zadziałało. George spojrzał na nią pytająco.

- Jaka Audrey? - zdziwił się. - Percy ma dziewczynę?

- Na to by wychodziło, ale spokojnie, my też nie wiedzieliśmy - wyjaśniła Ginny, klepiąc starszego brata po ramieniu. - Także jesteś na bieżąco.

Znowu zapanowała cisza, choć nie tak niezręczna jak ta wcześniejsza. Dopiero głośne pukanie do drzwi nieco rozbudziło towarzystwo. Molly od razu rzuciła się do otworzenia Percy'emu i jego towarzyszce drzwi.

- Percy! - zawołała radośnie, przytulając syna na powitanie. - Och, i to musi być Audrey, twoja... Yhm, dziewczyna?

- Można to tak ująć - przyznała cicho kobieta, speszona tym, że wszyscy się jej przyglądali. - Miło mi panią poznać.

- Nie możliwe, że Percy wyrwał taką dziewczynę - szepnął Ron, trącając ramieniem George'a, który parsknął pod nosem. Percy odchrząknął głośno, a Hermiona skwitowała słowa swojego chłopaka przewróceniem oczami.

Audrey była ładna. Prawdopodobnie wpisywała się w kanon piękna większości osób. Była szczupła, ale nie wychudzona; miała kształtne biodra i prezentowała się bardzo elegancko. Spod wachlarzu ciemnych rzęs patrzyły niebieskie oczy. Jej włosy były długie i pofalowane, w kolorze ciemnego brązu. Policzki miała zaróżowione, a małe, choć pełne usta wykrzywiła w nieśmiałym uśmiechu.

- Myślę, że już wystarczy tego przyglądania się. Może wejdziemy do salonu, zamiast tu stać? - zaproponował Percy, pomagając Audrey w zdjęciu marynarki. Kobieta uśmiechnęła się do niego ciepło i z wyraźną wdzięcznością.

Audrey była głównym tematem rozmów podczas obiadu. Nie podobało się to Percy'emu, który martwił się tym, że jego nieśmiała partnerka może czuć się niekomfortowo, ale, o dziwo, szło jej całkiem nieźle i po kilkunastu minutach rozmowy wyglądała na nawet rozluźnioną. Przynajmniej na tyle rozluźnioną, na ile dało się być przy ciągłym gradzie pytań.

- Więc jesteś aurorem? - upewnił się Artur. - Nie kojarzyłem cię wcześniej.

- Audrey jest nowa, wcześniej pracowała w oddziale stacjonującym w stanach - wyjaśnił za nią Percy, wyglądając jakby puchł z dumy. - Dostała awans i przenieśli ją do nas, bo mamy tu więcej roboty po... Minionych wydarzeniach.

- Twoja dziewczyna jest aurorem? - Ron wyglądał jakby przeżywał jakiś wewnętrzny kryzys egzystencjalny, podważając wszystkie swoje życiowe osiągnięcia. Nic nie robił sobie z tego, że z każdym jego przytykiem brat posyłał mu wrogie spojrzenia, a Hermiona kopała go w kostkę, próbując doprowadzić do porządku. - Merlinie, Percy, nie poznaję cię. Zawsze myślałem, że skończysz z jakąś nudziarą, o, powiedzmy, z biura kontroli sprawności piór i atramentu.

- Nie ma takiego biura - fuknął Percy, ale Audrey roześmiała się pogodnie. - Wiedziałbyś to, gdybyś miał więcej niż trzy chromosomy.

Te niezwykle przyjemne rozmowy trwały przez kolejne dwie godziny, podczas których Molly co chwilę donosiła nowe porcje jedzenia: ciasta z truskawkami, kolorowe galaretki, tiramisu, lody, kawę mrożoną i krakersy. Nawet George kilka razy zaśmiał się z sprzeczek Ginny, Rona i Percy'ego, co uznane zostało za sukces.

*****

Był już prawie koniec czerwca, gdy w okno Nory zapukało stado sów, niosąc w dziobach listy, zaadresowane do Harry'ego, Ginny, Hermiony i Rona. Klasyczna, biała koperta oznaczona była symbolem Hogwartu.

- Dzieci, listy do was! - przywołała ich Molly, rozdzielając po smakołyku dla każdej sowy, które pohukiwały głośno, domagając się dokładki. - Z Hogwartu!

Na te słowa, klasycznie, pierwsza pojawiła się Hermiona. Tuż za nią do salonu wkroczyli Ron i Harry, a pochód zakończyła Ginny.

- I co piszą? - spytał Ron, nie podzielając aż takiego entuzjazmu, jak jego dziewczyna.

Szatynka przewertowała oczami list, po czym uśmiechnęła się, zadowolona.

- Minerwa McGonagall oficjalnie została mianowana dyrektorką - zaczęła, chowając list na powrót do koperty. - Oprócz tego, Ministerstwo w porozumieniu z kadrą nauczycielską zasądziło, że poprzedni rok w Hogwarcie jest nie ważny, z powodu nie zachowania ciągłości zajęć oraz nierealizowania materiału i wszyscy musimy go powtórzyć. No, chyba, że kończycie z edukacją. Jest też lista podręczników. O, a ja i Ron zostajemy prefektami naczelnymi!

- Czyli nic, czego byśmy się nie spodziewali - skwitował Potter, nawet nie kwapiąc się, by otworzyć swój list, który i tak zawierał te same słowa. No, prócz wzmianki o byciu prefektem. - Wiadome było, że rodzeństwo Carrow jako nauczyciele nie byli zbyt, hm, edukacyjni.

- Mów za siebie - Ginny spojrzała na niego z ukosa. - Nie było cię wtedy w zamku. Ja tam się sporo nauczyłam, na przykład jak sprawnie unikać zaklęć niewybaczalnych albo jak poruszać się po zamku tak, by cię nie zauważyli.

- To nie jest zabawne - mruknął, czując dreszcze na samą myśl, co Ginny musiała wtedy przeżywać. Ginny, jego zadziorna rebeliantka.

- A czy ja się śmieję? - wzruszyła ramionami, choć oko lekko jej zadrżało, zdradzając, że te wspomnienia miały na nią większy wpływ niż była skora przyznać. - Mówię, jak było.

- Może jednak porozmawialibyśmy o czymś przyjemniejszym? - poprosiła błagalnie Hermiona. Na niej wojna również odcisnęła mocne piętno i wolała nie rozmawiać o tym przy każdej sposobności. Chciała zostawić to za sobą, a przynajmniej spróbować. - Na przykład o tym, kiedy planujemy wybrać się na Pokątną, by kupić wszystkie potrzebne rzeczy.

- Hermiono, jeszcze nawet nie ma lipca - przypomniał jej Harry, ale wycofał się pod naciskiem spojrzenia przyjaciółki.

- Dobrze wiecie, że lubię być przygotowana - przypomniała im, gdyby którekolwiek było w stanie o tym zapomnieć. Wtuliła się w Rona, by ją poparł, ale on jedynie uśmiechnął się pod nosem. - To co?

- Możemy iść jutro, o tej godzinie będą już tłumy, a jutro wyjdziemy z rana. Pasuje? - spojrzał na nią, a gdy przytaknęła to pocałował ją w czoło. Ginny na przekór bratu udała, że wymiotuje.

- A mi nie wolno nawet chwycić twojej siostry za rękę przy tobie - zaśmiał się Harry, po czym celowo podszedł do Ginny i złożył na jej ustach krótki pocałunek.

- Chyba podpisałeś na siebie wyrok - Ginny wyszczerzyła zęby w uśmiechu, spoglądając na brata. Zacisnął dłonie w pięści, ale nie odezwał się ani słowem. Widząc to, zaśmiała się, a Hermiona jej zawtórowała.

- Ale było warto - i znów ją pocałował, zdając sobie sprawę, jak bardzo działa na nerwy swojemu kumplowi. Doszedł jednak do wniosku, że po tym, jak na szóstym roku znosił jego obściskiwanie się z Lavender, on też musiał to znieść.

- Ugh, znajdźcie sobie pokój - powiedział jedynie, chwytając Hermionę za rękę, by pójść z nią jak najdalej stamtąd. - Albo nie, żadnych pokoi, w których będziecie sami.

- Ron, nie jesteś ich ojcem - zaśmiała się Granger, podążając za nim w stronę schodów.

- Wiem, ale Ginny to moja młodsza siostra!

- Młodsza o rok! - przypomniała mu sama zainteresowana. - I nie musisz mnie chronić. Nie narzekam! Twój przyjaciel dobrze całuje!

- Lalalalala! Nie słyszę tego! - odkrzyknął elokwentnie, powodując wybuch śmiechu u pozostałej trójki.

*****

Pokątna wcale nie była mniej zatłoczona w porannych godzinach.

Czarodzieje i czarownice chodzili w popłochu, śpiesząc się do swoich zajęć. Co poniektórzy trzymali koszyki lub siatki z zakupami. Znalazło się też sporo osób, proszących o pieniądze lub sprzedające po taniości rękodzielnicze wyroby na małych, lichych stoiskach. Po wojnie ministerstwo wprowadziło chwilowe pozwolenie na niezarejestrowane sprzedaże na Pokątnej, ponieważ liczba ludzi, którzy w ten sposób chcieli zarobić na przysłowiową kromkę chleba była większa niż kiedykolwiek. Harry dał każdemu z nich chociaż po dwa galeony, a ludzie niemal rzucali się mu do stóp w podzięce za to oraz za ocalenie świata czarodziei.

- To straszne, ile ludzi nie ma pieniędzy nawet na jedzenie, nie mówiąc o dachu nad głową - zasmuciła się Hermiona, obserwując brudnych i wygłodzonych sklepikarzy. Niektórzy stali z dziećmi. - Wojna to paskudztwo. I pomyśleć, że jeden człowiek potrafił doprowadzić do czegoś takiego.

- A ktoś chce to kontynuować - przypomniała jej Ginny, wzdychając.

Harry chwycił ją za rękę, chcąc dodać jej w ten sposób nieco wsparcia, gdy poczuł na sobie czyjś wzrok. Rozejrzał się, ale szybko uznał, że nie ma to większego sensu. Był Harry'm Potterem i większość osób na Pokątnej patrzyło na niego mniej lub bardziej dyskretnie. Był zbyt przeczulony. Przecież nikt nie był na tyle głupi, by śledzić go w samym środku Pokątnej.

- Chcecie coś ze sklepu George'a i F-

Ron urwał w pół słowa, od razu pochmurniejąc. Nikt nie skomentował jego pomyłki, nikt nie chciał go poprawiać.

- Myślę... Myślę, że możemy zajrzeć - przyznała ugodowo Hermiona, chcąc odwrócić uwagę swojego chłopaka od nadmiernych myśli, które już na pewno zagościły w jego umyśle. - Zobaczymy kogo zatrudnił.

Sklep nie zmienił się za wiele wewnątrz, odkąd byli tam ostatni raz. Nie było zbyt wielu nowości, George nie wymyślał kolejnych gadżetów. Nikt się mu nie dziwił, a stali klienci byli wyrozumiali. Był jednak jeden szczegół, który przykuł ich uwagę.

- Jak tu czysto! - zdziwiła się Ginny, wypowiadając na głos to, co wszyscy myśleli.

Magiczne Dowcipy Weasley'ów w czasach swojej największej popularności przyciągały tłumy. Zajęci obsługą bracia rzadko mieli czas i ochotę, by układać produkty w nienagannym porządku czy kolejności. Po śmierci Freda wszystko tylko przybrało na sile, bo George praktycznie nie odwiedzał sklepu. Porządek był więc zaskoczeniem.

Wszystko rozjaśniło się jednak, kiedy podszedł do nich zatrudniony przez George'a pracownik sklepu, a raczej pracowniczka. Angelina Johnson, ubrana w pomarańczowy uniform z logiem sklepu, uśmiechnęła się do nich, trzymając w dłoni miotłę.

- Witam w Magicznych Dowcipach Weasley'ów! - powtórzyła wyuczoną formułkę.

- Cześć, Angelino - przywitali się z nią, wciąż lekko zaskoczeni tym niespodziewanym spotkaniem. - Nie sądziliśmy, że kiedy George mówił, że kogoś zatrudnił to miał na myśli ciebie.

- Och, właściwie to świeża sprawa - przyznała z uśmiechem, odsyłając miotłę do schowka za pomocą zaklęcia. - Podczas wojny pracowałam w innym sklepie, ale niestety właściciel musiał go zamknąć, bo był na granicy bankructwa. Potem chwytałam się każdej pracy, ale nie miałam nic stałego. No, a potem trafiłam na George'a, jeszcze kiedy... Kiedy Fred żył. Napomknął, że mogę pomagać w sklepie, ale rozmowa szybko się urwała, bo on gdzieś się spieszył. No, a po tym jak Fred... George sam do mnie napisał, pytając czy wciąż szukam pracy. Oczywiście, zgodziłam się.

- I jak ci się pracuje? - zagadnęła Hermiona, a wkrótce wszyscy zaczęli opowiadać o swoich obecnych zajęciach. Wszyscy oprócz Ginny.

Rudowłosa dziewczyna słuchała ich z uwagą, ale nie odzywała się. Czuła się dziwnie zmęczona, jakby zamroczona. Im dłużej stała tam z nimi, tym bardziej ociężała się czuła. Zastanawiała się nawet, czy nie brało jej przeziębienie. Odsuwała jednak od siebie myśl, że coś może być nie tak, nie miała zamiaru martwić przyjaciół zwykłą chorobą, której objawy i tak przeszłyby po kilku dniach.

Jednak jej niepewna mina zdradzała wszystko.

- Ginny, dobrze się czujesz? - spytał przyciszonym głosem Harry, asekuracyjnie chwytając ją za łokieć. - Jesteś bledsza niż zwykle.

- Wszystko dobrze, tylko trochę mi duszno - mruknęła, starając się brzmieć nonszalancko. - Wyjdę się przewietrzyć, zaraz wrócę.

- Pójdę z tobą - zaoferował od razu. Normalnie chętnie by na to przystała, jednak coś w głębi niej kazało mu odmówić.

- Nie trzeba - zapewniła. - Wrócę nim się obejrzysz.

I nie dając mu czasu na odpowiedź, zwinnie wyrwała się z jego uścisku, ruszając w stronę drzwi. Nie patrzyła za siebie. Mknęła do przodu, jakby coś ją tam ciągnęło. Nim się obejrzała minęła kilka alejek, a nogi niosły ją dalej wbrew jej woli. Ostatkami sił próbowała uzmysłowić sobie, co właściwie robi, ale nie mogła tego pojąć. Po prostu szła tak długo, aż dotarła do ciemnego zaułku na Alei Śmiertelnego Nokturnu.

Zaułek otoczony był wysokimi budynkami, a na samym jego końcu stało jedynie kilka śmietników. Nie było tu niczego wyjątkowego, oprócz unoszącej się w powietrzu woni silnej magii - i to czarnej magii. Ginny czuła się jak w transie, wzrok jej się rozmywał, a nogi były jak z waty. Strach zaczął przejmować nad nią kontrolę. Umysł pragnął uciekać, ale ciało nie umiało wykonać tego zadania. Zawroty głowy nasiliły się, a ona poczuła za plecami coś zimnego i twardego. Drżącymi dłońmi wyczuła, że jest to betonowa ściana. Musiała nieświadomie zrobić kilka kroków w tył i na nią wpaść. Z ulgą oparła się o nią, zjeżdżając do siadu. Serce biło jej jak po maratonie, a zawroty były tak silne, że ledwo odróżniała gdzie jest góra, a gdzie dół. Wszystko było nie tak, zupełnie przestała kontaktować. Panika opanowała ją w pełni, a ona z trudem łapała oddech.

Było jej niedobrze. Jeszcze zanim zdążyła w pełni się uspokoić, jej ciałem wstrząsnęły konwulsje, a ona zwymiotowała na bruk obok siebie.

- Ktoś tu słabo znosi imperiusa - zaśmiał się ktoś nagle, wyłaniając się z cienia. Ginny boleśnie uświadomiła sobie, że zna ten głos. Lucjusz Malfoy we własnej osobie stanął tuż przed nią, patrząc na nią z góry, po czym zaśmiał się głośno. - Biedulka.

Zawtórowały mu kolejne głosy, ale wciąż zamroczona Ginny nie była w stanie dostrzec należących do nich postaci. Jej umysł wciąż próbował przyswoić, co się właśnie dzieje. Próbowała wyjąć różdżkę, ale dłonie tak jej drżały, że nie była w stanie zrobić tego dostatecznie zwinnie i szybko została jej pozbawiona.

- Myślę, że nie będzie ci już potrzebna - powiedział z zadowoleniem Lucjusz, chowając jej własność do kieszeni płaszcza. - A teraz czas na nas. Dobranoc.

I zanim zdążyła zrozumieć, co się dzieje, została oszołomiona.

I kolejny rozdział do waszej dyspozycji. Akcja się zagęszcza. Dajcie znać, co sądzicie o poprawionej wersji🩷 Dla tych co jeszcze nie mieli okazji, zapraszam również do przeczytania bonusu w one shocie o Jamesie i Lily. Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top