7. Rozmowa
Gregory czekał na przyjaciela, nerwowo chodząc w kółko. Przeklinał samego siebie w myślach. Jak mógł do tego dopuścić? To nie tak miało wyjść! Boże, jakim on jest debilem. Panika wzrastała z każdą minutą czekania. Od dawna wiedział, że coś jest nie tak, lecz dopiero przed chwilą doświadczył olśnienia.
Zakochał się w swoim mężu.
Może brzmieć to głupio i może się wydawać, że jest to dobra nowina, lecz nie dla Montanhy. Po pierwsze, jest przekonany, że to tylko jednostronne. Po drugie, Erwin jest kryminalistą, a on policjantem. To nie ma prawa wyjść! Jako udawane małżeństwo już dochodziło do mnóstwa kłótni w domu po akcjach. Czy byliby w stanie wytrzymać ze sobą, gdyby to było na serio? Czy może wszystko by się rozpadło, zostawiając ich ze złamanymi sercami? Po trzecie, to nie tak miało być. Przecież jeśli Erwin się dowie, to go wyśmieje i tym prędzej będzie chciał rozwodu. Minęło około miesiąca, więc argument, że muszą nadal udawać dla autentyczności, byłby lekko nietrafiony. To go tym bardziej stresowało.
W akcie desperacji chciał zadzwonić do osoby, która wiedziała, że związek jest ustawiony. Najpierw chciał zadzwonić do Hanka, lecz jako iż ten był policjantem, z bólem serca zamiast Over'a, wybrał jego kuzyna, San'a Thorinio, który niestety nie odebrał. Wzdychając ciężko, wybrał drugiego znajomego Włocha — Nicollo Carbonarę.
Białowłosy chętnie zgodził się na rozmowę, prosząc jedynie o dziesięć minut zwłoki. Gregory się zgodził, czego teraz żałował, gdyż natrętne myśli nie dawały mu spokoju. Wspomnienia, teraz coraz bardziej dwuznaczne, również go napastowały.
Spali w jednym łóżku, po tym jak pewnego razu Montanha wrócił ranny i stanowczo zaprzeczył spaniu tej nocy na twardej kanapie. Erwin nie chciał oddać swojego łóżka, przez co poszli na kompromis i po opatrzeniu poszli spali razem. Gregory uznał, że łóżko młodszego jest zbyt wygodne, by się z niego wyprowadzić z powrotem na kanapę, więc po małej kłótni, zaczęli regularnie spać razem.
Po strzelaninach, mimo że od dawna do siebie strzelali z celem zranienia drugiego, zaczęli się naprawdę o siebie martwić. Chowali to pod maską obojętności, która czasem pękała, co było tłumaczone ich małżeństwem. Wiedzący o ustawce przyjaciele Erwina, często rzucali wiele mówiące spojrzenia, które dotychczas powodowały u Montanhy zirytowanie. Teraz natomiast, były one kolejnym powodem do zmartwienia.
Zaczęli dbać o siebie nawzajem, a zwłaszcza Gregory, który pilnował by Erwin jadł regularne posiłki, jak i ograniczył kofeinę. Opatrywali się nawzajem, gdyż oboje nie lubili spędzać zbędnego czasu w szpitalu, co negatywnie wpływało na ich zdrowie. Tu na ogół Knuckles suszył głowę Montanhie, by "przestał udawać pierdolonego terminatora i leżał w spokoju na tym jebanym łóżku", czasem posuwając się do leżenia na szatynie, żeby utrzymał pozycję poziomą.
Do tego doszły dość... interesujące sny z udziałem drugiego, a raczej nasiliły one, i to u nich obojgu. Początkowo tworzyło to niektóre poranki lekko niezręcznym, lecz oboje prędko przestali zwracać na to uwagę. Gregory nie myślał o tym zbyt wiele. To, że podobają się sobie fizycznie, wiedział od dawna. Montanha nie zauważył jednak, że w tym wypadku oznacza to coś więcej niż zwykłe, fizyczne zauroczenie.
Raz, po powrocie z mocno zakrapianej alkoholem imprezie, pijani mężczyźni niemal się ze sobą przespali. Powstrzymało ich jedynie zmęczenie. Następnego ranka, przy upierdliwym bólu głowy, oboje z przerażeniem zauważyli niemałą ilość naznaczeń na swoich ciałach. Niezwykle charakterystyczne ugryzienia po nienaturalnie ostrych kłach na szyi i klatce piersiowej Montanhy, wskazały na jednego winowajcę: Erwina. Od tego czasu, wprawdzie nie zaszli nigdy już aż tak daleko, lecz często okazywali sobie czułości, jak i skradali sobie pocałunki. Publicznie były one wytłumaczone, że są "na pokaz", a prywatnie miały być "treningiem". Schowani w zaciszu mieszkania Erwina, nie raz owe "treningi" ciągnęły się kilka dobrych minut.
Czym dłużej Gregory analizował swoje zakochanie, tym bardziej był przekonany, że nie ma dla niego innego wytłumaczenia, poza tym, że naprawdę zakochał się w tym idiocie. Był w stanie zrezygnować z awansu w policji dla niego, a kilkukrotnie wręcz ryzykował swoją posadę potężnego oficerka trzeciego stopnia dla niego. Dążył do szczęścia siwowłosego, lubił przytulać go w nocy, uwielbiał zatapiać się w jego różowych wargach. Mimo że w większości wypadków nadal skupiali się na swoim tyłku (w końcu miano największych ego topowców w mieście zobowiązuje), to coraz częściej sobie nawzajem pomagali. Erwin stawał się coraz to ważniejszą częścią życia Gregory'ego. Tylko ten nie zauważał, że młodszy to odwzajemniał.
— Cześć Gregory! — Głos Carbonary wyciągnął Montanhę z samonapędzających się myśli.
— Hej — mruknął nieśmiało szatyn. — Mam problem.
— Dawaj — zachęcił go młodszy.
— Zakochałemsięwsiwym — wyrzucił z siebie szybko, chcąc mieć to za sobą.
— Co?
— Zakochałem się.
— CO?!
Gregory skrzywił się, słysząc głośny krzyk.
— Nie drzyj się — wymamrotał brązowooki. Białowłosy nie zwrócił na jego słowa uwagi.
— W kim? Kiedy? Dlaczego dopiero teraz mi to mówisz? Dlaczego w ogóle mi to mówisz? — Nicollo zasypał go pytaniami. Szatyn westchnął cicho.
— Kiedy? Nie wiem, ale z godzinę temu zdałem sobie z tego sprawę. Mówię tobie, ponieważ jesteś najbardziej zaufaną dostępną osobą, która wie, że ślub był ustawiony — zawahał się. — Potrzebuje kurwa pomocy.
— Nie wiem czym jestem bardziej zaskoczony. Tym, że prosisz mnie o porady miłosne, ogólnie prosisz o pomoc, czy że chcesz rozwodu. Liczyłem na morwina — westchnął Carbonara, ubolewając.
— W takim razie masz szczęście — wyszeptał Gregory.
— W jakim sensie-- No nie pierdol... — Piwnooki wyglądał jakby Gwiazdka przyszła wcześniej. — Nie wierzę, że plan mój i Davidka zadziałał! — pisnął uradowany.
Montanha po prostu patrzył na niego pobłażliwie; mu się świat zawala, a ten się cieszy jak małe dziecko. Jebane morwiniary... Szatyn nie był pewien, dlaczego Nicollo naprawdę do tego dążył. Był zwykłą, chorą psychicznie shipperką, wygrał jakiś zakład, czy na serio cieszył się szczęściem braciszka? Trudno było mu to wywnioskować, zwłaszcza, że trochę się obawiał, że po jego wyznaniu, Carbonara zacznie mu grozić. W końcu nie raz udowodnił swoją lojalność do Erwina. Montanha wiedział, do jakich kroków jest w stanie się posunąć, tylko żeby zapewnić Knucklesowi bezpieczeństwo.
— Grzegorzu, myślę, że możesz się uspokoić. — Białowłosy dodał poważniej, wyrywając brązowookiego z zamyślenia. — Siwy też cię lubi, było to widać od miesięcy. Dlaczego oboje jesteście tacy ślepi... — westchnął cicho.
— Wypraszam sobie — burknął Gregory.
— Po prostu idź i go pocałuj i wyruchaj, ewentualnie pogadaj z nim — zaproponował Carbonara. Chwilę się zastanowił, po czym dodał: — Erwin lubi bezpośredniość, chociaż też potrafi obrazić się o pierdoły, o czym zresztą pewnie wiesz, więc może jednak ta rozmowa będzie lepsza.
— Będzie — zgodził się starszy, przełykając ślinę. Nie był dobry w rozmowach o uczuciach, a nie chciał tego zjebać. Szczerze, wolałby przekazać swoje uczucia poprzez czyny, lecz znając zmieniające się jak w kalejdoskopie humorki siwowłosego.
— I takie podejście mi się podoba. Jedziesz do niego, gadacie, a potem będziecie żyli długo i szczęśliwie — wyszczerzył się Nicollo. — Powiadom mnie, gdy będziecie mieć dzieci. A teraz wybacz, ale mam trackera do zrobienia. Do później!
Białowłosy podbiegł do stojącego nieopodal BMW i pozostawił Montanhę samego, nim ten zdążył jakkolwiek zareagować.
Powolnym krokiem, Gregory podszedł do zaparkowanego Lamborghini, które pożyczył od Erwina (bez jego wiedzy, rzecz jasna) i usiadł za kółkiem. Postanowił nie zwlekać i od razu pogadać z młodszym. Szatyn zacisnął palce na kierownicy, po czym przymknął oczy, przeklinając Carbonarę. Miał w głowie mętlik. Wiedział, że mężczyzna ma rację — musi pogadać z Erwinem — lecz takie bezpośrednie podejście, nieco go zaskoczyło i nie dało ulgi. Jednak, stwierdzeniem, że widać po nich, "że na siebie lecą", Nicollo dodał Gregory'emu nieco pewności siebie. Zazwyczaj nie miał z tym problemu, lecz odnośnie uczuć i emocji niemal zawsze dusił je w sobie. Teraz jednak czuł buzującą w nim determinację. Może nie będzie tak źle?
Paręnaście minut później, Gregory przeszedł przez drzwi wspólnego mieszkania i ostrożnie wszedł do środka. Zastał Erwina rozwalonego na kanapie, który znudzonym wzrokiem wpatrywał się w ekran komórki, zapewne odczytując tysięczną wiadomość. Dostawał dużo powiadomień od numerów, z którymi nawet nigdy nie miał interakcji, a co jakiś czas robił szybki przegląd SMS'ów. Erwin zauważył nienaturalnie niepewny wyraz twarzy męża, więc wzdychając odłożył telefon.
— Co się dzieje, Grzegorz? — zamruczał. — Znowu Biuro Szefa traktuje ciebie inaczej niż resztę funkcjonariuszy? Czy znowu jakiś zjeb złamał nogę? Krzywa akcja na terenie szpitala? Czy może ktoś z ekipy Purkera cię wkurwił?
— Nie, nic związanego z pracą — zaprzeczył starszy. — Musimy pogadać — dodał, przygryzając wargę.
— O czym? — Siwowłosy zmarszczył brwi.
— O nas — zawahał się Gregory. — Po prostu zdałem sobie sprawę, że nie chcę brać rozwodu... nigdy. Kocham cię, Erwin — wypalił prosto z mostu.
— Oh... okej. Fajno. Ja też — mruknął Erwin, ponownie zerkając w ekran telefonu.
— C-co?
— No co?
— To wszystko?
— A czego oczekiwałeś?
— Że mnie pocałujesz.
Erwin uśmiechnął się lekko. Oboje potrafili być romantyczni, ale zazwyczaj głębsze rozmowy wychodziły o wiele bardziej sarkastycznie i niekonwencjonalnie. Mimo tego, nie zamieniłby ich stylu bycia na nic innego. Są debilami, ale swoimi nawzajem. Podszedł do kochanka i nie zwlekając, wpił się w jego usta. Długo nie przerywali pocałunku, muskając nawzajem swoje wargi. W międzyczasie przenieśli się też na kanapę, żeby było im wygodniej. Pomiędzy pocałunkami, szeptali sobie miłe słówka, czy okazjonalnie wdawali się w krótkie dyskusje odnośnie ich uczuć. Erwin przyznał, że nie zastanawiał się nad tym zbytnio, po prostu teraz, gdy byli prawnie razem, naturalne wydawało się dla niego, że ze sobą już zostaną.
Tak upłynęły im godziny, na wspólnych czułościach i rozmowach. Postanowili, że wezmą kolejny ślub, tym razem prawdziwy. Knuckles przyznał, że z ostatnim nie miał zbyt dobrych wspomnień, i że chciałby to zmienić. Gregory chętnie na to przystał, samemu chcąc poczuć prawdziwość tak ważnej uroczystości. Na dodatek, Erwin nie zamierzał oszczędzać pieniędzy, a wręcz chciał zrobić najbardziej widowiskowe przyjęcie, jakie kiedykolwiek Los Santos miało szansę ujrzeć. Ich prawdziwy ślub miał zostać niezapomniany.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top