3. Test Małżeński
— Chyba skończyłem — mruknął wreszcie Erwin, odkładając ołówek na stół.
Spojrzał na Conrada, który wlepiał wzrok w ekran komputera. Starszy westchnął i wstał, z zamiarem przeprowadzenia Montanhy do gabinetu. Mężczyzna przeczesał dłonią siwą czuprynę, wzdychając. Chciał mieć już to za sobą.
— Hej — mruknął Gregory, wchodząc do środka. — Zaczynamy?
— Skończmy już to — potwierdził młodszy.
— Dobrze. Wymieńcie się formularzami i przedyskutujcie odpowiedzi. Ja będę robił jako mediator, bo mam wrażenie, że się wam przyda — zdecydował sędzia, rozsiadając się wygodnie.
— Dobra, pierwsze pytanie wygląda git. Tylko na przyszłość weź nie obrażaj mojego syna, będzie przecież mówić do ciebie "tato" niedługo — zaczął Montanha.
— Sam tak mówiłeś. Zresztą, pojebało cię? Nie umiem sobie wyobrazić Alexa mówiącego coś takiego z własnej woli — wzdrygnął się Knuckles.
— Jak się z nim ostatnio spotkałem, to powiedział, że "pomyśli nad tym", gdy już będziemy po ślubie.
— Czyli go do tego zmuszasz? Czy to nie przemoc domowa? — zapytał rozbawiony Erwin.
— Nie, jedynie mówiłem, że nie ma psychy do ciebie tak napisać — wytłumaczył Gregory.
— Jesteś głupi — skwitował młodszy. — U mnie też git, tylko tego Speedo wywal.
— Okej. Dwa.
— Jaki chrzest, gościu...
— Faktycznie, było coś takiego z plakatem rekrutacyjnym... To było tego samego dnia chyba, nie? — Starszy uśmiechnął się nostalgicznie, a Erwin cicho potwierdził jego słowa. — Apropo, "Zakon Błędnej Ciszy", debilu. Nie pamiętasz nazwy własnej parafii?
— Spierdalaj, nigdy tego nie zapamiętam. — Knuckles jęknął z zawodem. — Trzy?
— Jak ja cię nigdy nie przepraszam — roześmiał się szczerze szatyn. — I nie przyznaję ci racji.
— Raz na tysiąc lat się zdarzy, to są moje ulubione chwile... — westchnął Erwin, by następnie przybrać zdegustowany wyraz twarzy. — Serio napisałeś "nasz pierwszy raz"? Boże, cringe gościu.
— Miała być prawda.
— Nie wnikam. Cztery...
— Sadgi Grzesiu. Przepraszam za tą M4, chujowo z mojej strony — powiedział złotooki, specjalnie rzucając Conradowi wzrok pod tytułem "hej, jesteśmy legit". Gross tylko westchnął cicho. — Chociaż to Lincoln, czy inny funkcjonariusz, cię trafił tak, że prawie zginąłeś, a nie ja. Po tych czterdziestu kulkach w ciało, pół godziny potem znów stałeś na nogach.
— Nie byłem chyba w pełni świadomy, wszystko mi się z tego dnia zlewa w jedno. Ale wierzę w to, w końcu terminator — chełpił się Montanha. — I z tymi rozmowami z dachu... przykro mi, że tak wyszło. — Erwin parsknął nieprzyjemnym śmiechem. — Co?
— Wiedziałem, że nie przeprosisz. "Przykro mi", kurwa. — Znowu się roześmiał. — Ale spokojnie, przyzwyczaiłem się już.
— Przecież przeprosiłem cię kiedyś za to. I to dwa razy!
— Jakie dwa? Raz tylko. Carbo i David cię niemal przyparli do ściany. I to podobno po n-tej próbie, bodajże w sądzie też ci truli o to dupę.
— Drugi, a w sumie pierwszy raz, był wtedy, gdy mówiłeś na łóżku szpitalnym, że umierasz, jak cię z komendy rowerem na Viceroy zabrałem.
— Nie pamiętam tego.
— Mam urywek z body cama.
— Nie łatwiej po prostu to powiedzieć znowu?
— Po co?
— Dobra nie ważne. — Knuckles machnął ręką.
— Przepraszam cię Erwin za rozjebanie się z prywatnych rozmów z naszego dachu — rzekł poważnie Gregory, skutecznie chowając grymas niezadowolenia pod maską opanowania.
— On to powiedział, czy znowu mam omamy? — Erwin głośno szepnął do Conrada, po kilku długich sekundach ciszy.
— Powiedział — mruknął Gross.
— "Znowu"? — dopytał zdezorientowany policjant. Został jednak olany.
— Okej — odpowiedział siwowłosy, mrugając powoli, nadal nie dowierzając. — Pięć?
— Może być. — Montanha kiwnął głową w zgodzie. — U mnie się zgadza.
— U mnie też. Uroczo. Sześć... sześć przemilczmy.
— Zgoda. Siedem.
— Jakie "ja"? — prychnęli jednocześnie. Oboje podnieśli na siebie wzrok. — Ego top — szepnęli pod nosem, nadal zgrani.
— Osiem — westchnął Erwin. — Boję się...
— Pierdol się za ten wstęp — warknął szatyn. — A to z Corvettą jest czystą nieprawdą. Przecież wychodzę za mąż i to z tobą. Nie zostawiłbym cię, nawet dla Vettki. A twoje domysły... weź idź się leczyć.
— "Chyba żart". Jezu, a myślałem, że to ja jestem debilem... A ta pokojówka to też nieprawda. Dlaczego wszyscy tak myślą? — prychnął złotooki.
— Czy dobrze rozumiem, że oboje skłamaliście na teście? — zapytał spokojnie Gross.
— Connorku, czy to nas tym bardziej nie potwierdza? — Knuckles wstał z siedzenia. — Nie chcemy zdradzić naszych największych sekretów, bo sobie ufamy i nie sprzedajemy takich informacji.
— Albo ktoś nie chce się przyznać — mruknął uśmiechnięty Gregory, ciągnąc młodszego z powrotem na krzesło. Conrad jedynie kiwnął w zrozumieniu głową. — Siadaj Malutki.
— Ja ci dam Malutki — warknął Erwin. — Dziewięć.
— No, innej odpowiedzi się po tobie nie spodziewałem, ego wyjebane jak zwykle. Natomiast w rzeczywistości, zamiast obojgu uratować, sam pierwszy się wypierdolisz — szydził. Brązowooki jednak nie zareagował; jedynie wpatrywał się w kartkę z nietęgą miną.
— Carbo wybierzesz zamiast mnie? — zapytał cicho.
— Oczywiście, że tak — prychnął w odpowiedzi. — Rodzina ponad wszystko.
Gregory wstał i udał się do kąta pokoju, gdzie zaczął głośno udawać płacz. Erwin, czując że jego typowa taktyka zostaje wykorzystywana, podszedł do niego, i równie płaczliwym głosem zaczął wypytywać "ale dlaczego płaczesz?!". Conrad wpatrywał się w parę z politowaniem, którzy kłócili się przez "płacz". Na swój głupi sposób pasują do siebie. Po pogodzeniu się ("Nie wezmę z tobą tego ślubu!" "No ale tak się nie robiiiiiii..." "Wybaczę ci, jeśli mnie przytulisz." ), mężczyźni z powrotem zasiedli na krzesłach, gotowi, aby kontynuować rozmowę.
— Dziesięć — mruknął brązowooki. — Zgadzam się, no, poza tym, że podobno jestem większym debilem od ciebie.
— Ale jesteś, co widzę po przekreślonej odpowiedzi — westchnął Erwin. Kogo on sobie wybrał na męża... — Jedenaście.
— Pamiętam to, dobre czasy. I jeszcze ta babka z kazaniem o miłości...
— Natomiast ja nie pamiętam pierwszego porwania, a to drugie było ciekawe, jak i przykre, bo zostałem wysłany do więzienia przez moich...
— Gregory Montanha napadł na galerię i jest nadal w policji! — zadrwił złotooki.
— Weź, zostaw mnie w spokoju — jęknął szatyn. — Dwanaście.
— Pierwszy cytat pamiętam bardzo dobrze, trzeci też, bo mi spokoju nie dawali na komendzie, chociaż to co napisałeś w nawiasach, to zwykłe kłamstwo. Tego drugiego nie kojarzę i chciałbym, żebyś mi to wytłumaczył.
— Ja pierdole... Ukrywaliśmy się z moimi ludźmi na parkingu i jakaś radiola nas zauważyła, to zacząłem drzeć się, jakbyś mnie ruchał, by odjechali, ale na moje nieszczęście był tam Capela, który chyba jedynie się bardziej tym zainteresował. Jednak koniec końców zostawili nas, więc EZ. Szkoda jedynie, że musiałem zrobić z siebie debila. — Siwowłosy skrzywił się pod koniec.
— I tak to robisz na co dzień — stwierdził funkcjonariusz. — Trzyna--
— Ej, poczekaj, chcę żebyś wytłumaczył ten pierwszy swój cytat, bo tego nie kojarzę. Drugi pamiętam jak przez mgłę, ale ten pierwszy? Wzdłuż czego? — Erwin zmarszczył brwi.
— Nnie chcesz wwiedzieć — wyjąkał nagle zarumieniony szatyn. Knuckles uniósł brwi; rzadko miał styczność z zawstydzonym i niepewnym siebie Montanhą. To tym bardziej go zaciekawiło.
— No poooooowiedz... Conrad nikomu nie powie.
— Nie.
— A na uszko?
— Nie.
— No Grzegoooooorz — jęknął młodszy.
— Nie.
— Bo wyjebie z naszego mieszkania młynek do kawy i będziesz cierpiał każdego poranka — zagroził mu.
— Czytałem coś, co chciałbym wywalić z pamięci, uwierz mi, nie chcesz tego wiedzieć — wyszeptał szybko. — To nawet nie jest ciekawe. Po prostu... nie.
— Ehhh wyciągnę to od ciebie kiedy indziej, w inny sposób — mruknął Knuckles, poruszając dwuznacznie brwiami. — Na przykład wieczorem.
— Trzynaście — wymamrotał nadal czerwony policjant. — Bez kitu, pamiętam tą pocztę głosową. Wyścigi gokartów?
— Chyba ta. A ty bardzo śmieszny jesteś. Który to już żart o seksie?
— Mówię prawdę. Gdybyś ty też mówił, miałbyś taką samą odpowiedź jak ja. Czternaście.
— Chyba cię pojebało — oburzył się złotooki. — Mam zajebisty styl, chociaż ostatnio ubieram się jak 90% miasta, czyli nudno, ale tym bardziej jestem hotuwą. I jakie kurwa "ppL", przecież to, że jesteś ode mnie o kilka centymetrów wyższy, nie powoduje, że się w twoich ubraniach topię. Ty myślisz, że mam bluzę do połowy ud czy coś? Proszę cię, Kylie w swetrze Nikodema może i owszem by tak wyglądała, bo jest o czterdzieści centymetrów niższa i jest kobietą, a on facetem, ale u nas ta różnica wzrostu nie powoduje aż tak wielkiego kontrastu w wielkości ubrań. Może i jestem chudy, ale i dość umięśniony, nasze sylwetki nie są aż tak różne, come on. Ty mnie chyba w swoich ubraniach nie widziałeś.
— Przynajmniej się przyznałeś, że je nosisz — burknął Gregory. — I dałem ci 8/10 z wyglądu, więc twoje ego powinno zostać zaspokojone. Natomiast u mnie... wprawdzie nie widzę w na twoim papierku poprawnych odpowiedzi, czyli co najmniej 10/10, ale niech ci będzie, po prostu mnie nie doceniasz.
— I to niby ja mam wybite ego. Czy piętnaście możemy pominąć? I tak Ameryki tam nie odkryliśmy.
— Możemy. Okej Condziu, to koniec. — Starszy odetchnął z ulgą. — I jeśli mi powiesz, że tego nie zdaliśmy, to zawale ci fikołka na tym biurku.
— Chciałbym to zobaczyć — mruknął Erwin, bawiąc się ołówkiem. Gross machnął tylko ręką.
— Może być. Tylko... a, nie ważne. — Sędzia się poddał. — Niech będzie. Kto będzie księdzem, skoro Erwin będzie panem młodym? — zmienił temat.
— Alex Andrews — palnął Montanha.
— Co? — Conrad zmarszczył brwi.
— Co? — Knuckles wybałuszył oczy.
— No mówiłem już... — westchnął szatyn. — Alex zgodził się na bycie księdzem. Ma nawet doświadczenie, co niedziele napierdala na organach, dlatego teraz kod ósmy już nie w niedzielę... Pewnie też nam coś zagra. David zaoferował, że będzie śpiewał z nim, San pewnie też coś przygotuje, a Maryjka ma zagrać marsz Mendelssohna... No i jak już zaznaczyłem, Andrut udzieli nam ślubu.
— To... dobrze wiedzieć — wykrztusił złotooki. — Czyli policja będzie na uroczystości?
— Tak? — Gregory odparł, jakby to było oczywiste, a jego narzeczony nie był poszukiwanym od tygodni przestępcą.
— I nie zaaresztują mnie? — upewniał się szarowłosy.
— Nie wiem — przyznał brązowooki. — Lincoln coś wspominał o weselu w więzieniu...
— Spokojnie panowie, coś wymyślimy. Może jakieś uniewinnienie na 24 godziny? Bądź rozprawa w międzyczasie? Zobaczymy, najwyżej uzgodnię to z szefem policji — uspokoił ich brunet. — Myślę, że mogę w imieniu DOJu dać wam dofinansowanie na ślub. Trzeba się będzie zająć dokładną liczbą...
Conrad i Erwin kontynuowali długą dyskusję odnośnie pieniędzy, które miały wpłynąć na konto siwowłosego. Spierali się odnośnie detali, ile pieniędzy realistycznie zostanie wydane na kwiaty bądź ozdoby, lecz koniec końców dotarli do zgody. Gregory się natomiast wyłączył. Nie interesowało go to, w końcu młodszy jasno dał mu do zrozumienia, że nic nie dostanie, no poza zapewne zbliżającym się degradem. Utarg życia.
— Grzechu! — Okrzyk przyszłego małżonka przywrócił go do życia. — Uzgodniliśmy już wszystko, możesz... możemy iść — doprecyzował.
Montanha kiwnął głową i wstał, żegnając się z sędzią. Wyszedł wraz z złotookim z budynku departamentu sprawiedliwości, zastanawiając się, czy to przedsięwzięcie się w ogóle opłaca.
— Coś ty taki cichy? — zapytał Erwin, marszcząc brwi. — Chodzi o to "wzdłuż"? Nie musisz mi mówić, w sumie to mam wyjebane w to.
— Nie, nie. — Gregory zaprzeczył od razu. — Po prostu nie wiem czy ma to jakiś sens.
— Ale co?
— No ten ślub. Co ja mam z tego? Kolejne morze skarg i zawieszeń najwyżej — skrzywił się.
— Przecież będzie podział? — Knuckles nie rozumiał o co chodzi.
— Pewnie.
— Nie no, mówię serio. Jeśli chcesz, to mogę ci coś z tego dać. Przez to, że jesteś policjantem, udało mi się wyłudzić więcej hajsu od Conrada. Oczywiście nie 50 na 50, szanujmy się ale takie...
— 30%? — zapytał z nadzieją Montanha.
— Myślałem nad 25% — mruknął młodszy. — Ale może być.
— A 40%?
— Nie.
— 35%?
— Nie! Jezu, co to, negocjacje? Ciesz się z tego 30%, bo zaraz nic nie dostaniesz poza obrączką.
— A jeśli dorzucę do tych 35% jakieś korzyści?
— Niby jakie?
— Dowiesz się w noc poślubną... — szatyn wymruczał zniżonym głosem.
— Głupi jesteś. Dobra zróbmy tak, dostaniesz jedną trzecią, git? Więcej niż trzydzieści, ale mniej niż trzydzieści pięć procent — zaproponował złotooki.
— Może być — wyszczerzył się wyższy. — A na ile go oscamowałeś?
— Trzysta koła.
— O kurwa.
— Do tego zapożyczyłem się na dwadzieścia tysięcy, żeby na serio opłacić z tego ślub, obrączki i tak dalej, a te 300k idą do nas — rzekł dumny z siebie Knuckles. Po paru sekundach ciszy warknął: — Dziękuj psie.
— Spierdalaj. Idę na służbę — odparł brązowooki w o wiele lepszym nastroju. — Możemy się gdzieś wieczorem spotkać i uzgodnić szczegóły, kupić garniaki, obrączki i inne duperele. Już raz to robiłem dla siebie, jak i wiele razy dla innych, więc się co nieco na tym znam — dodał.
Siwowłosy kiwnął głową w kierunku starszego, nie chcąc wdawać się w dłuższą dyskusję. Wymamrotał cicho, że do niego napisze, bądź zadzwoni, i ulotnił się, dzwoniąc do Carbonary. Montanha włączył radio policyjne, by poprosić by jakaś wolna jednostka się zgłosiła i go ze sobą zabrała na patrol.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top