Rozdział 93
Nikt nie miał najmniejszych wątpliwości, że ten rok należał już do najjaskrawszych w dziejach. Trupem padło kilka członków Zakonu. Do walki przyłączyły się olbrzymy. Wszystko zapowiadało się na to, że nastąpił koniec.
A Voldemort wciąż nie przybywał. Tyle czasu minęło, odkąd opuściła Hogwart. Na co czekał? Brielle sądziła, że musiało być coś, na co czekał. Dawał jej czasu? Ale czasu na co? A może chciał spowodować u niej uczucie lęku, które każdego dnia ją zniszczało tą niepewnością, czy zaraz nie wejdzie przez otwarte drzwi.
Ufała Camdenowi, wiedziała, że jej nie zdradzi, ale sądziła, że Voldemort mógłby znaleźć jakiś sposób obejścia tego wszystkiego bez problemu... W końcu kto jak nie Lord Voldemort, pan śmierci?
Nowy Minister Magii, Milcenta Bagnold, udzieliła pozwolenia na używanie zaklęć niewybaczalnych. Wojna zdecydowanie poszła za daleko, więc postawiła wszystko na jedną kartę.
Brielle nie znała zbyt dobrze Dorcas. Czarownica przyjaźniła się blisko z Lily i znała z Jamesem, Remusem i Syriuszem, lecz oprócz tego nie wiedziała o niej prawie nic. Prawie nic, oprócz tego, że nie zasługiwała na taką śmierć. Nie zasługiwała na żadną śmierć. Zwłaszcza na śmierć z ręki samego Voldemorta.
Sprawa jej śmierci bardzo poruszyła dawnych hogwarckich Huncwotów. Wszyscy byli bardzo przygnębieni, lecz Brielle zauważyła, że Syriusz wyjątkowo inaczej się zachowywał. Wiedziała, że przyjaźnił się najpewniej z Dorcas, ale nie miała pojęcia, że aż tak. Postanowiła go o to zapytać.
Usiadła na sofie, podając Syriuszowi kubek kawy, który przez wiadomość o śmierci Dorcas Meadowes nie przespał pół nocy. Położyła dłoń na jego dłoni, chcąc dodawać mu w ten sposób wsparcia, choćby małego.
Syriusz uśmiechnął się blado, wypijając łyk kawy.
— Dużo dla ciebie znaczyła — zauważyła.
Pociągnął jeszcze jeden łyk, a następnie odstawił kubek. Wbijał przez chwilę wzrok w ścianę, milcząc. Brielle cierpliwie czekała. Nie chciała naciskać, zwłaszcza, gdy sprawa była tak świeża.
— Dużo — potwierdził. — Ona... Ona była pierwszą dziewczyną, którą pokochałem.
Brielle wbiła wzrok w wazon z kwiatami. To wyznanie nieco ją ukłuło. Syriusz mówił jej wcześniej, że oprócz niej miał tak naprawdę tylko jedną dziewczynę, ale nie miała pojęcia, że była nią Dorcas. Chociaż... Chociaż to takie oczywiste... Kto inny, jak nie Dorcas? Ciekawiło ją, jak ich związek się zakończył, co było tego powodem, lecz uznała, że nie wypada pytać.
Syriusz zdawał się czytać w jej myślach.
— To była szczeniacka miłość — odparł z lekkim uśmiechem. — Oboje byliśmy na końcówce trzeciego roku, gdy to się zaczęło. Pisaliśmy do siebie listy przez całe wakacje, pamiętam to dokładnie. Brat narzekał, że sowa myli okna — zaśmiał się krótko. — Stara była i ślepa. Na czwartym roku chodziliśmy ze sobą do połowy semestru. Potem to wszystko nagle prysło. Przestaliśmy czuć to, co na początku. Ale całość, ta relacja, wciąż jest dla mnie ważna. Może nie była to prawdziwa miłość, tylko szczeniackie zauroczenie, ale wtedy było to dla mnie istotne.
Brielle pokiwała głową, wszystko doskonale rozumiejąc. Przysunęła się doń bliżej i położyła głowę na jego ramieniu.
— Nie dziwię się, że osobiście ją zabił — wydusił po chwili. — Była cholernie dobrą czarownicą.
Siedzieli tak jeszcze przez pewien czas. W końcu dziewczyna wstała i zajrzała do gabinetu z eliksirami, skąd wzięła jedną fiolkę. Przyniosła ją chłopakowi.
— Wypij to, doda ci siły, twoje zmęczenie aż razi po oczach — powiedziała delikatnie i wręczyła fiolkę.
Bez słowa wypił zawartość i faktycznie, już po chwili czuł się znacznie lepiej. Przynajmniej fizycznie.
Pod wieczór Brielle deportowała się do szpitala. Stella miała nocną zmianę. Eliksiry wsadziła do wielkiego pudełka. Tym razem pamiętała o zabezpieczeniu, dzięki czemu w środku nie potłukły się, ani nie rozlały. Kroczyła korytarzami i przy pomocy zaklęcia unosiła pudełko.
Zapukała do drzwi. Odpowiedziała jej cisza. Wzruszyła więc ramionami i weszła do środka. Położyła pudełko na blacie i wkroczyła do drugiego pokoiku, który był gabinetem Stelli.
Niemalże upuściła różdżkę z ręki, gdy w środku zastała istne pobojowisko. Wszędzie leżały papiery, meble były przewrócone, okno potłuczone. Szkło było rozsypane na podłodze, a doniczka z kwiatkiem przewrócona. A w punkcie centralnym tego wszystkiego dostrzegła trzy postaci. Jedna z nich trzymała przerażoną Stellę za włosy i różdżkę przykładała do skroni, zaś dwie kolejne stały tuż obok owej postaci.
Wszystkie miały maski.
Pod Brielle ugięły się nogi. Zmuszona była złapać się ściany.
— Grzecznie odłóż różdżkę i spróbuj tylko otworzyć usta bądź wziąć nogi za pas, a piękna twarzyczka twojej przyjaciółki zostanie uszkodzona — powiedział syczący, damski głos.
Kobieta jakby na dowód tego, że nie żartowała, przejechała różdżką po twarzy Stelli, w oczach której zebrały się łzy.
Brielle zadrżała warga, lecz posłusznie powoli odrzuciła różdżkę przed siebie. Złapał ją jeden z milczących śmierciożerców.
Wiedziała, co zaraz nadejdzie. Czarny Pan chciał ją żywcem. Musiała improwizować. Musiała przedłużyć tę chwilę, licząc, że ktoś zainteresuje się nieobecnością Stelli na swym dyżurze.
— Trójka śmierciożerców — powiedziała powoli, unosząc głowę. — Nie przeceniacie moich możliwości.
— Tak, twoje możliwości w ukrywaniu się i uciekaniu są doprawdy imponujące! — warknął jeden ze śmierciożerców, najniższy ze zgromadzenia. Mężczyzna miał wyjątkowo piskliwy głos.
Powstrzymała złość i jedynie się uśmiechnęła. Włożyła ręce do kieszeni bluzy i się przeciągnęła, dzięki czemu kawałek szkła w bluzie wychylił się na zewnątrz.
— Wierni słudzy Voldemorta, jak posłusznie wykonujecie rozkazy kogoś, kto poświeciłby was przy pierwszej lepszej okazji...
— Idea czystości krwi jest warta ponad nasze życia — odparł mężczyzna o piskliwym głosie, coraz bardziej się naburmuszając. — Ale co ty tam możesz wiedzieć, ty głupia, zdradziecka smarkulo, ty...
— Zamknij się — warknęła kobieta. — Wzywaj Czarnego Pana, ty niedołężny sługo!
Nie widziała jego twarzy, aczkolwiek była prawie pewna, że się uśmiechał. Powoli wyciągnął przed siebie dłoń, szybkim i zdecydowanie podciągnął rękaw czarnej szaty pod samo ramię. Wiedziała, że szczycił się zwycięstwem.
— Drżyj przed gniewem Czarnego Pana, smarkulo! — krzyknął, skierował palce ręki w stronę znaku i...
I upadł na ziemię. Brielle się odwróciła. Za sobą dostrzegła Syriusza, a u jego boku Jamesa, Remusa i kilka innych osób z Zakonu, w tym Ellie.
Złapała różdżkę, którą rzuciła jej dziewczyna i natychmiast skierowała w stronę kobiety.
— Puść Stellę — zażądała ostrzejszym tonem, niźli się po sobie spodziewała.
— Jeden ruch, jeden, a padnie na ziemię! — krzyknęła kobieta, a Stella zaszlochała. — Rzucić różdżki, natychmiast!
— Jest nas więcej! Nie masz szans — zawołał Syriusz.
— To wam zależy na życiu tej smarkuli, nie mnie! Trevor, wzywaj Czarnego Pana, natychmiast!
Trzeci z śmierciożerców odsłonił rękaw i nim ktokolwiek zdołał zareagować, dotknął czarnego, wijącego się znaku.
Brielle spojrzała znacząco w stronę Stelli, która natychmiast się zorientowała, o co chodziło - wykorzystała chwilę nieuwagi kobiety, która wpatrzona była w znak, i uderzyła z całej siły śmierciożercę łokciem w brzuch. Kobieta zgięła się w pół, krzycząc. Stella chwyciła swoją różdżkę i różdżkę Brielle, a następnie skierowała obie w stronę przeciwników, którzy natychmiast uderzyli o ścianę.
— Musimy uciekać, on tu idzie... — oznajmiła Stella, lecz nagle urwała, wpatrując się w coś za plecami przyjaciół.
Brielle nie musiała się oglądać, by wiedzieć, kto tam stał.
— Za późno — oznajmił Lord Voldemort, we własnej osobie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top