Rozdział 85

    Camden przetarł spoconą twarz i otworzył szerzej oczy.

    — Możesz powtórzyć?

    — Chcesz zostań naszym Strażnikiem Tajemnicy? — Brielle zapytała ze znudzeniem już czwarty raz.

    Syriusz stał oparty w drzwiach i uważnie przyglądał się Camdenowi. Nie miał pojęcia, czy może mu ufać i bardzo żałował, że na Strażnika Tajemnicy nie wybiorą Jamesa bądź Remusa, albo chociażby Stellę. Im ufał. Ich znał. Brielle jednak się uparła. Zarzekła, że nikomu na świecie bardziej nie ufała aniżeli Camdenowi Shermanowi. Postanowił przystanąć na tę propozycję, choć była dlań szalona.

    — Dlaczego ja? — zapytał zaskoczony. — A Ellie?

    — Ellie też ufam, ale nie tak jak tobie. Chcę ci też tym pokazać, że zależy mi na naszej przyjaźni.

    — Dobrze to pokazałaś — powiedział, wciąż zaskoczony propozycją. — Oczywiście, że się zgadzam, Elle.

    Dziewczyna uśmiechnęła się i klasnęła w dłonie.

    — Świetnie! To mamy to z głowy.

    Założyła długi beżowy płaszcz. Za oknem było pochmurno i momentami strasznie wiało. Związywała włosy w kucyka, lecz była pewna, że pełno kosmyków i tak się wydostanie przez wiatr. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze w przedpokoju, w którym nagle pojawił się Syriusz. Oparł brodę o jej ramię.

    — Gotowa? — zapytał cicho.

    — Na wojnę nigdy nie jest się gotowym — odparła równie cicho.

    Nie odpowiedział.

    Razem wyszli z mieszkania i się deportowali. Zastali zatłoczoną przez śmierciożerców ulicę. Pewna część członków Zakonu była na miejscu, próbując odeprzeć atak wroga.

    — Trzymaj się blisko mnie — mruknął Syriusz, dobywając różdżki.

    Brielle miała ochotę przekręcić oczami i trafnie zauważyć, że nie musi być żadnym macho przez to, że dostał Wybitny z owutema obrony przed czarną magią, bo ona również takowy otrzymała, lecz postanowiła nie ranić jego ego. Poza tym była w miejscu pełnym śmierciożerców i jedyne, o czym wówczas marzyła, to wyjście z tego cało - zarówno ona, jak i Syriusz.

    Rzuciła zaklęcie na śmierciożercę, który jako pierwszy zwrócił na nich uwagę. Poleciał kawałek dalej, uderzając o ścianę budynku. Nie podniósł się.

    Zaczęło się robić coraz bardziej gorąco, gdy pozostali członkowie Zakonu zaczęli się w komplecie pojawiać. Przybywało jednak również śmierciożerców. Żadna ze stron nie zamierzała odpuścić. W pewnej chwili rozległ się krzyk. Przerażona Brielle spojrzała w stronę, z której dobiegał. Z ulgą zauważyła, że nie była to żadna znajoma twarz. Zaraz się skarciła w myślach. Ulga? Ulga, że jakąś kobietę trafiła klątwa Cruciatus?

    Rozejrzała się szybko wokoło, w poszukiwaniu śmierciożercy, który tę klątwę omieszkał się rzucić. W między czasie zauważyła Jamesa i Lily, walczących ramię w ramię, oraz Remusa.

    Wtedy go dostrzegła. Był wysoki, to jedyne, co mogła dostrzec przez szatę i maskę. Mierzył różdżką we wrzeszczącą kobietę i ani drgnął. Zostawił z tyłu resztę. Nie przejmował się tym, że ktoś zaraz może się na niego wymierzyć.

    Brielle oddaliła się od Syriusza, który zbyt bardzo był zaoferowany walką, żeby to zauważyć. Opanowanie przejęła złość. Pod maską musiała się kryć zadowolona twarz potwora, który tak po prostu przyglądał się cierpieniu tej kobiety.

    Przedzierała się przez walczących, wbijając wzrok w postać. W końcu ta, jakby wyczuła obecność Brielle, uniosła głowę, jednak różdżka z klątwą wciąż nakierowana była na kobietę, która wiła się w spazmach bólu na zimnej, brukowej ulicy.

    — Proszę, proszę — usłyszana znany głos spod maski.

    Jej serce zdawało się zatrzymać swój rytm. Przestała oddychać i znieruchomiała.

    — Kogo ja spotkałem? Zdrajczynię krwi. Zdrajczynię rodu Carsonów.

    — Ojcze — powiedziała głucho.

    Mężczyzna dotknął różdżką maski, pozostawiając bezbronną kobietę w spokoju. Maska zniknęła, ukazując tak znaną twarz.

    — Nie jesteś już moją córką, a ja twoim ojcem — warknął przez zęby.

    Kompletnie nie znała tej osoby, która teraz przed nią stała. Wzrok miała pusty, ale jednocześnie pojawiała się w nim żądza mordu. Kim on się stał? Potworem w ludzkiej skórze. Niemniej wciąż miała wrażenie, że za tą otoczką kryje się jej ojciec. Bądź co bądź, wciąż w jej żyłach, czy chciała, czy nie, krążyła krew Carsonów. Krew tego mężczyzny.

    — Nie chcę przeciw tobie walczyć — oznajmiła.

    — Cóż, ja nie mam żadnych wątpliwości w kwestii tej walki.

    Zaklęcie poszybowało w stronę Brielle. Szybkim ruchem różdżki, dzięki zaklęciu tarczy, odbiła je. Mężczyzna zrobił płynny unik.

   — Ojcze... — rzekła błagalnie.

   Kolejne zaklęcie śmignęło tuż przy uchu dziewczyny. W ostatniej chwili zdołała się odsunąć.

    — Walcz! — krzyknął. — Przynajmniej teraz nie przynieś wstydu i walcz!

    — Nie zamierzam! — Tym razem nie była wystarczająco szybka i została ugodzona w prawe przedramię. Krzyknęła, kolana pod nią się ugięły. Lewą ręką złapała za ranę, która poczęła krwawić. Spojrzała swemu ojcu prosto w oczy. — Zabij mnie.

    Na twarzy zagościł wyrachowany uśmiech.

    Było już po niej, czuła to w kościach. Miała ochotę odwrócić się, spojrzeć ostatni raz na Syriusza, lecz ani drgnęła. Wpatrywała się prosto w zimne, bezdenne oczy ojca, czekając na to, co nieuniknione. Jeśli miała zginąć, to z jego ręki. Przez jego decyzję. To nie ona była zdrajczynią krwi. Był nim Tom Carson, który zamachnął się na własną córkę z krwi i kości.

    — Zabij — powtórzyła, z odwagą nie odwracając wściekłego wzroku.

    Uniósł różdżkę.

    — Crucio!

    Cruciatus. Chciał pierw zadać jej cierpienie. Przymknęła oczy, oczekując na spotkanie z klątwą, lecz nigdy nie nadeszło. Została odrzucona zaklęciem. Upadła na prawą rękę. Syknęła z bólu. Miała obolały nadgarstek.

    Wtedy rozległ się krzyk. Krzyk, którego nigdy w swoim życiu nie zapomni. Krzyk, który sprawił, że włoski na całym ciele stanęły dęba. Zadrżały jej usta, gdy powoli się odwróciła. Nie czuła już tego bólu w nadgarstku ani przedramieniu. Nie czuła nic, gdy dostrzegła Syriusza, wijącego się z bólu i nieco zdezorientowaną twarz swego ojca, który jednak wyraźnie nie zamierzał zaprzepaścić okazji do zabicia.

    Syriusz. Jej Syriusz. Wrzasnęła, ile sił w płucach i rzuciła się w jego stronę. Upadła na kolana tuż przed nim. Łzy kaskadami spływały po policzkach Brielle.

    — Przestań! — krzyknęła w stronę ojca. Nie zareagował. — PRZESTAŃ!

    Nigdy nie czuła takiej bezradności. Szukała wokół różdżki, wzrok miała zamglony i niewyraźny przez łzy. Nigdzie nie było tego przeklętego kawałka drewna!

    — Błagam! Błagam! — krzyczała. — Błagam, przestań! Zabij mnie, proszę!

    Milczał.

    — Expelliarmus! — usłyszała za sobą.

    Różdżka Toma poszybowała w siną dal.

    — Drętwota! — Trzy zaklęcia jednocześnie trafiły mężczyznę, który natychmiast stracił przytomność, nim zdołał się zorientować, przez kogo został rzucone.

    Syriusz w końcu przestał się wić. Był w bezruchu, nieprzytomny.

    — Zabierzmy go do Stelli! — zawołał Remus, klękając obok Syriusza. Wyciągnął z kieszeni małą kulkę. Zacisnął ją w pięści i wyszeptał coś pod nosem. Brielle nic nie dosłyszała, była zbyt bardzo przerażona.

    Przenieśli ciało do pobliskiego szpitala. Remus pobiegł gdzieś przez korytarz. Po chwili wyłonił się w towarzystwie Stelli i dwóch pielęgniarek, które biegły tuż za nią.

    — Przygotujcie salę i eliksiry uspokajające i uśmierzające ból — mówiła pośpiesznie.

    Obie kobiety pokiwały głową i po chwili zniknęły w tłumie. Stella rzuciła się biegiem w stronę Syriusza.

    — Cruciatus — poinformował Remus.

    Stella nie odpowiedziała. Podniosła nieprzytomne ciało Syriusza zaklęciem. Brielle wstała i złapała dziewczynę za rękę.

    — Uratuj go, proszę!

    Stella przekazała ciało pielęgniarkom, które właśnie wróciły. Odwróciła się do Brielle, łapiąc ją za ramiona.

    — Przysięgam ci, że go uratuję — powiedziała, patrząc dziewczynie prosto w oczy. — Uratuję go.

    Zapłakana Brielle pokiwała głową. Wszystko było w rękach Stelli. Osunęła się o ścianę, zakrywając twarz w dłoniach. Dusiła się płaczem. Syriusz nie mógł umrzeć! Po prostu nie mógł!

    Lily upadła na podłogę tuż przy niej i objęła przyjaciółkę w ramiona. Kołysały się razem, a Lily cicho nuciła jakąś mugolską piosenkę.

    James i Peter, który nie wiadomo kiedy się zjawił, byli cali bladzi i oparci o przeciwną ścianę.

    Brielle wiedziała, czym była wojna. Zniszczeniem. Strachem. Stratami w ludziach. Niemniej nie wyobrażała sobie przez cały ten czas, że taka strata może dopaść ją. Dopaść Syriusza.

    Uświadomiła sobie, że życie jednego dnia jest, zaś drugiego może zniknąć. Tak po prostu i nagle. Bez zapowiedzi. Człowiek może się nie zorientować nawet, że umarł.

    Uświadomiła sobie też, że to wszystko było przez nią i wszystko miało się jeszcze bardziej rozpaść. Stała się głównym celem Voldemorta. Dałaby sobie rękę uciąć, że ojciec, o ile jeszcze jej nie wydał, to zrobi to teraz.

    Jedynym rozwiązaniem, aby uratować Syriusza, było zerwanie z nim, o ile uprzednio na szpitalnym łożu nie umrze... przez nią...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top