Epilog
Cela 711, jak pewnie każda inna, była ciemna, a do tego zimna. Syriusz drżał, opierając się o ścianę.
„Jestem niewinny. Jestem niewinny. Jestem niewinny" — wmawiał sobie obsesyjnie.
Tuż przed nim przemknął obślizgły robak.
„Jestem niewinny. Jestem niewinny. Jestem niewinny".
Musiał stąd uciec. Po prostu musiał. To miejsce źle na niego działało. Dementorzy... Dementorzy... Były istnymi potworami. Potworami, odbierającymi szczęście.
„Jestem niewinny. Jestem niewinny. Jestem niewinny".
Obsesja zaczynała z każdym kolejnym rokiem zjadać mu resztki trzeźwości umysłu. Złapał się za głowę, wplątał ręce we włosy i zaczął się kołysać.
„Jestem niewinny. Jestem niewinny. Jestem niewinny".
Był niewinny. Niewinność dodawała mu siły. Dementorzy, jakimś cudem, nie potrafili tego wykryć. Podejrzewał, dlaczego. Sądzili, że zaczyna tracić rozum, wpadać w obsesję. Może... Może tak właśnie było? Nie miał bladego pojęcia, ale najważniejsze dla niego było to, że trzymało go przy życiu.
„Jestem niewinny. Jestem niewinny. Jestem niewinny".
W snach widział Harry'ego. Widział go jako dziecko, potem jako nastolatek. Widział go wsiadającego w pociąg. Widział go w Hogwarcie. Widział w nim młodego Jamesa.
Widział też Brielle. Cały czas nawiedzała jego sny.
„Jestem niewinny. Jestem niewinny. Jestem niewinny".
Był niewinny. Niewinny. Niewinny! Wziął głęboki wdech i gwałtownie wstał. Oparł się ręką o ścianę, tracąc chwilowo równowagę. Wziął jeszcze jeden wdech i...
I zmienił się w psa.
Udało się. Udało. Teraz dementorzy nie będą zainteresowani jego psim umysłem. Będzie mógł zbierać siły.
Któregoś dnia, Syriusz nie miał bladego pojęcia którego, poprosił Knota podczas inspekcji o Proroka Codziennego. Przeglądał artykuły aż zauważył zdjęcie dużej rodziny, a w dłoni jednego chłopca... Petera Pettigrew w swojej szczurzej postaci. Ogarnęła go wściekłość.
„Jest w Hogwarcie. Jest w Hogwarcie" — powtarzał przez sen.
Kilka dni później zrealizował swój plan ucieczki, wymyślony na szybko. Obsesja na punkcie swojej niewinności, zbrodni Pettigrew i obrony Harry'ego dodawała mu siły.
Ponownie przemienił się w psa i zdołał przecisnąć przez kraty. Udało mu się to tylko przez pryzmat tego, że poważnie wychudł w Azkabanie. Przemknął obok dementorów.
Przepłynął przez Morze Północne. Ledwo. Gdy dotarł do brzegu, padł na twarz, zmęczony. Azkaban wyssał z niego resztki energii, a taka długometrażowa przeprawa wiele go kosztowała.
Dostał się do Little Whinging, gdzie pierwszy raz zauważył Harry'ego.
•
Tunel pod Wierzbą Bijącą był niezwykle ciasny, ciemny i czuć było w nim zapach ziemi. Syriusz szedł tuż przy Harry'm, nie potrafiąc się nadziwić swojemu szczęściu. Właśnie przekonał go do swojej niewinności. Właśnie zdemaskował Petera Pettigrew, który teraz miał zostać poddany pocałunkowi dementora. To był koniec. Koniec. Syriusz był teraz naprawdę niewinny.
— Wiesz co to oznacza? — zapytał Harry'ego. — Zdemaskowanie Petera Pettigrew?*
— Jesteś wolny — odrzekł Harry.
— Tak... Ale jestem też... nie wiem, czy ktoś ci powiedział... jestem twoim ojcem chrzestnym.
— Tak, wiem o tym.
— No więc... twoi rodzice wyznaczyli mnie twoim opiekunem — powiedział sucho Syriusz. — Na wypadek, gdyby coś im się stało...
Syriusz nieco obawiał się wypowiedzenia tych słów. Nie wiedział, czy Harry potrzebował jeszcze chwili na oswojenie się z tym wszystkim, co miało miejsce, czy już to zrobił, ale musiał o to zapytać.
— Oczywiście zrozumiem cię, jeśli będziesz chciał nadal zostać ze swoją ciotką i wujkiem. Ale... no... zastanów się. Bo kiedy zostanę oczyszczony z zarzutów... to jeśli chciałbyś mieć... inny dom...
— Co?... Zamieszkać z tobą? — zapytał, uderzając przy tym głową w wyrastający kawałek skały. — Wyprowadzić się od Dursleyów?
Momentalnie Syriuszowi zrobiło się nieco głupio i niezręcznie. „Za szybko, za szybko" — skarcił siebie w myślach.
— Nie ma sprawy, przypuszczałem, że nie będziesz chciał — dodał szybko. — Rozumiem. Ja tylko sobie pomyślałem...
— Zwariowałeś? — powiedział ochrypłym głosem Harry. — No pewnie, że chcę opuścić dom Dursleyów! A masz jakiś dom? Kiedy mogę się przenieść?
Syriusz spojrzał na niego przez ramię. Głowa Snape'a szorowała po sklepieniu, ale Black zupełnie się tym nie przejmował.
— Chcesz? — zapytał. — Naprawdę?
— No pewnie!
Na wychudłej twarzy Syriusza po raz pierwszy pojawił się prawdziwy uśmiech.
— Wiesz, Harry... — podjął po chwili ciszy Syriusz. — We Wrzeszczącej Chacie nie powiedziałem ci dokładnie wszystkiego... W Azkabanie jeszcze jedna myśl, a raczej wspomnienie, pozwalało mi przetrwać...
— Tak? — zainteresował się Harry, spojrzawszy na Syriusza.
— Sam nie wiem... To wspomnienie nie jest do końca szczęśliwe, może dlatego dementorzy nie mogli go odebrać... Jeszcze przed śmiercią twoich rodziców kogoś miałem. Nazywała się Brielle i była... moją żoną.
— Och... — wykrztusił zaskoczony chłopiec. — Miałeś żonę?
— Tak — przytaknął. — Została zamordowana kilka tygodni przed twoimi rodzicami... przez Voldemorta. Ona była kobietą mojego życia. Przeciwstawiła się Voldemortowi i zapłaciła za to życiem.
— Przykro mi. Na pewno była wspaniała.
— Była — odpowiedział z uśmiechem, z zamyśleniem wpatrując się przed siebie.
Dalszą spędzili w ciszy.
•
Znajdowali się w siedzibie Zakonu Feniksa, dawnemu domu Syriusza. Harry z fascynacją wysłuchiwał opowieści o Brielle. Syriusz streścił mu dosłownie wszystko oraz podarował poradnik jej autorstwa w prezencie.
— Bardzo ją kochałeś — podjął Harry, po przejrzeniu poradnika. — Pięknie o niej opowiadasz.
— Jak nic na świecie — potwierdził, zamyślając się. — Myślę, że polubiłaby cię.
— Pomimo tego, że wyglądam i zachowuję się jak ojciec?
Syriusz zaśmiał się na te słowa.
— Pomimo tego.
— Też bym ją polubił — powiedział szczerze Harry. — Zaryzykowała własne życie, odwracając się od Voldemorta. Podziwiam ją za to. Była odważna. Ale... wciąż nie mogę się nadziwić, jak wasze drogi się ze sobą zetknęły.
— Widzisz, Harry... Ślizgoni też potrafią kochać.
Wtedy rozległ się odgłos dzwonka. Syriusz miał dziwne przeczucie, że wie, kogo zastanie za drzwiami. Opuścił Harry'ego, przeszedł przez korytarz i chwycił za klamkę.
Nie rozczarował się.
Za drzwiami stała Ellie.
Wyglądała niemalże identycznie jak ostatnim razem, gdy ją widział - dzień śmierci Potterów. Kolejnego dnia był już w Azkabanie. Zdawała się w ogóle nie postarzeć. Włosy były jedynie dłuższe i wciąż rude. Tym razem nie związane w warkoczyki, jak zazwyczaj, lecz rozpuszczone. Zdawała się być szczuplejsza i zgrabniejsza, lecz uśmiech wciąż miała taki sam. Szeroki i szczery.
— Witam z powrotem, panie Black — powiedziała.
Syriusz bez zawahania objął czarownicę.
•
Syriusz uniknął strumień czerwonego światła i zaśmiał się szyderczo z Bellatriks.*
— No, dalej, postaraj się, przecież potrafisz! — ryknął, a jego głos potoczył się echem po kamiennej sali.
Drugi promień trafił go prosto w piersi.
Syriusz nie był na to przygotowany. Zaskoczył się nieco. Upadł jakby ze zwolnionym tempem. Jego ciało wygięło się w łuk i osunęło do tyłu przez postrzępioną zasłonę zwisającą spod łuku. Na twarzy pojawiła się mieszanina strachu i jeszcze większego zaskoczenia, gdy przeleciał pod starożytnym łukiem i zniknął za zasłoną, która falowała jeszcze przez chwilę, jakby uderzył w nią silny wiatr, po czym znieruchomiała.
Wtedy zrozumiał, że to był koniec. Zamiast strachu pojawiło się szczęście. Szczęście, że nareszcie spotka się z Brielle.
•
*Fragmenty wzięte z Harry Potter i Więzień Azkabanu oraz Harry Potter i Zakon Feniksa — zostały usunięte myśli Harry'ego, a zastąpione myślami Syriusza, już mojego autorstwa. Wiem, że to fanfiction, ale i tak szanuję sobie prawa autorskie i nie mogłabym spokojnie spać z myślą, że nie umieściłam tej notki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top