🐍 𝐂𝐇𝐀𝐏𝐓𝐄𝐑 𝟑𝟎 🐍
🐍
W sobotę rano Nicky i Madeline obudzili się wcześnie, pisząc ze sobą przez Instagrama, gdyż nie chciało im się ruszać z łóżka, mimo iż dziś miał odbyć się mecz Slytherin kontra Gryffindor.
W końcu Madeline postanowiła się ogarnąć. Wstała z łóżka, po czym ruszyła do łazienki. Wzięła szybki, orzeźwiający prysznic i umyła twarz oczyszczającymi kosmetykami do twarzy. Poszła z powrotem do pokoju, gdzie stało łóżko, wyciągając mundurek. Każdy mundurek składał się z długiej, białej koszuli z kołnierzykiem i długimi rękawami, szarej kamizelki lub swetra, czarnej spódnicy do kolan (choć Madeline nosiła je trochę wyżej i były przed kolano), czarnych, wygodnych butów oraz czarnych lub szarych podkolanówek, lub rajstop dla uczennic. Do stroju dochodził krawat w barwach domu, który w starszych klasach stawał się bardziej wyrafinowany oraz szata z oznaką domu, z którego pochodzi uczeń noszący ją i podszewką w kolorze domu ucznia. W przypadku Madeline był to oczywiście kolor zielony.
Usiadła przed toaletką, swoje włosy związała w dwa kucyki – zielone gumki zakryte były dwoma kosmykami włosów, a dwa pasma z przodu wychodziły z kucyków i opadały na jej twarz. Zrobiła także delikatny makijaż (podkreśliła brwi, pomalowała rzęsy tuszem do rzęs i pomalowała usta błyszczykiem) i była gotowa.
Wzięła swoją torbę, strój do Quidditcha oraz swoją najnowszą, najszybszą i najlepszą na rynku miotłę, po czym ruszyła do Wielkiej Sali.
— Cześć.— powiedziała od razu w stronę Nicky'ego, całując po kryjomu jego policzek, posyłając mu uśmiech.
— Cześć, Mad. Jak emocje przed meczem?— spytał zdenerwowany. Był on przecież szukającym i bał się tego, że przez niego jego drużyna nie wygra meczu.
— Bardzo dobrze, a ty się stresujesz? Może napiłbyś się melisy na uspokojenie?— zaproponowała z uśmiechem, ukazując rząd swoich idealnych, białych zębów, jednak Nicky pokręcił tylko głową.— W porządku... Naprawdę nie ma się co stresować. Wszystko będzie dobrze, jasne?
— Oczywiście.— odpowiedział Nicky i posłał jej uspokajający uśmiech. Madeline oddała go, po czym zaczęła nakładać sobie jedzenia.
Po śniadaniu Nicky i Madeline ruszyli w miejsce zbiórki ich drużyny, przebierając się w stroje. Były to długie, zielono srebrne szaty z herbem Slytherinu na piersi, jasne spodnie, sweter w kolorach domu oraz wysokie buty z ochraniaczami na kolana i ochraniacze na przedramionach.
— Mamy lepsze miotły, pamiętajcie.— odezwał się w końcu Flint, kiedy w pomieszczeniu zebrali się już wszyscy.— Ale także ostro trenowaliśmy, więc musimy to wygrać, jasne?!
— Jasne!— odkrzyknęła cała drużyna, po czym wszyscy popatrzyli na Nicky'ego.
— Musisz złapać złoty znicz.— wymamrotał Flint, patrząc na niego poważnie.
— Dokładnie.— dodał jeden z pałkarzy, a Nicky poczuł, jak ściska go w żołądku. Złapał Madeline za łokieć, uginając się.
— Muszę do łazienki.— westchnął Nicky, po czym pobiegł do łazienki. Zrobiło mu się bardzo niedobrze, jednak szybko to opanował i wrócił na boisko, posyłając zmartwionej Madeline uspokajający uśmiech. Dziewczyna posłała mu buziaka.
Kiedy weszli na boisko, powitał ich wrzask entuzjazmu, bo Krukoni i Puchoni kibicowali w większości Slytherinowi. Pani Hooch, nauczycielka quidditcha, poprosiła Flinta i Wooda, aby uścisnęli sobie dłonie, co zrobili, patrząc na siebie groźnie i ściskając jeden drugiemu rękę o wiele mocniej, niż to było konieczne.
— Na mój gwizdek.— powiedziała pani Hooch, a Nicky ponownie zerknął na Madeline.— Trzy... dwa... jeden!
Widownia ryknęła, a czternastu zawodników wzbiło się w powietrze. Oczywiście Potter i Nicky poszybowali najwyżej, szukając złotego znicza.
— Jak tam, Bliznowaty?— zaśmiał się Nicky, przemykając tuż pod Harrym, demonstrując szybkość swojej miotły.
Potter nie zdążył odpowiedzieć. W tym samym momencie ujrzał czarny tłuczek nadlatujący ku niemu z łoskotem. Natychmiast zrobił unik, tak samo, jak Nicky, a piłka poleciała dalej. George Weasley odbił owego tłuczka w stronę Nicky'ego, który również od razu zrobił błyskawiczny unik. I znowu tłuczek zatoczył ostry łuk, po czym pomknął w stronę Harry'ego. Piłka zaczęła gonić Pottera po całym boisku, co było bardzo dziwne, jednak w końcu zaczęło padać. Nicky nie miał pojęcia, co dzieje się na boisku, dopóki nie usłyszał Lee Jordana komentującego mecz, który oznajmił, że Ślizgoni prowadzą aż sześćdziesięcioma punktami, a większość z nich wbiła Madeline.
— Moja dziewczyna!— wymsknęło się szczęśliwemu Nicky'emu, a dopiero wtedy ogarnął, że jest na boisku i powinien zacząć szukać złotego znicza. Mimo tego Harry'ego wciąż gonił tłuczek.
— Potrzebujemy przerwy!— wykrzyknął George Weasley w stronę kapitana drużyny, Wooda. Takim oto sposobem wszyscy wylądowali na boisku, a drużyna Gryfonów i pani Hooch zebrali się wkoło, rozmawiając. Ślizgoni oczywiście stali razem i naśmiewali się z Gryfonów.
— Gratuluję.— odezwał się Nicky w stronę Madeline, która miała zaróżowione policzki i mokre od deszczu włosy.— Przynajmniej choć jedno z nas dobrze gra.
— Ty też grasz dobrze.— powiedziała stanowczo Madeline.— Wszystko będzie dobrze.
W końcu rozległ się kolejny gwizdek pani Hooch, a wszyscy poszybowali w powietrze. Nicky skupił się teraz tylko i wyłącznie na złotym zniczu, wyszukując go swoim wzrokiem, jednak kiedy zobaczył Pottera, nie mógł powstrzymać się od śmiechu.
— Trenujesz do baletu, Potter?— Nicky ryknął śmiechem, a Harry wywrócił tylko oczami. Piłka ścigała go, będąc kilka stóp za nim. Obejrzał się, zmierzył z nienawiścią Nicky'ego i zobaczył złoty znicz nad jego uchem... Jednak Nicky zauważył go pierwszy.
W końcu Harry oberwał jednak tłuczkiem. Uderzył go w łokieć, a chłopak poczuł, że kość mu pęka. Ogarnięty bólem zanurkował poprzez zasłonę deszczu, mknąc tuż w stronę Nicky'ego, jednak ten był dużo przed nim.
Nicky znów poczuł okropny ból w żołądku, tam w środku ściskało go ze stresu, bowiem wiedział, że wszyscy teraz go obserwują. Wyciągnął lewą rękę rozpaczliwie w stronę złotego znicza, poczuł jej chłód, zacisnął wokół niej palce, a teraz ściskał miotłę tylko nogami. Widownia ryknęła głośno, kiedy zanurkował prosto ku ziemi, starając się nie spaść z miotły. W końcu wylądował na boisku, w błocie, staczając się z miotły. Czuł falę porażającego bólu w okolicach brzucha, jednak słyszał gdzieś w oddali gwizdy i wiwaty.
— Och.— wymamrotał Nicky, zauważając Madeline biegnącą w jego stronę, a po chwili przeniósł wzrok na złoty znicz, który trzymał w palcach.— Wygraliśmy.
I zemdlał.
Obudził się dopiero w nocy, poprzez jakiś szelest. Rozejrzał się po pomieszczeniu, wiedział, że znajdował się w skrzydle szpitalnym. Na łóżku po przeciwnej stronie sali leżał śpiący Potter, z bandażem na ręce. Zerknął na szafkę nocną obok łóżka, zauważając różową karteczkę. Sięgnął po nią, rozwijając ją.
Pani Pomfrey nie pozwoliła mi niestety zostać na noc, więc wróciłam do swojego dormitorium. Mam nadzieję, że z Tobą wszystko jest w porządku, przyjdę z samego rana. Byłeś dzisiaj bardzo dzielny, oczywiście zwyciężyliśmy.
Twoja Madeline ♡
Uśmiechnął się, czytając to, jednak znów usłyszał podejrzany szelest, dlatego natychmiast odłożył karteczkę i udawał, że śpi.
W mroku sypialni pojawiła się postać w długiej pelerynie. Był to Dumbledore. Dźwigał coś, co przypomniało głowę posągu. Tuż za nim weszła profesor McGonagall, podtrzymując nogi „posągu”. Razem złożyli go na sąsiednim łóżku.
— Sprowadź panią Pomfrey.— szepnął Dumbledore, a profesor McGonagall znikła w ciemności.
Po chwili rozległy się przyciszone głosy i profesor McGonagall pojawiła się ponownie, tym razem z panią Pomfrey, która pospiesznie naciągała sweter na nocną koszulę. Brunet usłyszał chrapliwy oddech.
— Co się stało?— zapytała szeptem pani Pomfrey, pochylając się nad posągiem na łóżku.
— Kolejna napaść.— odrzekł Dumbledore.— Minerwa znalazła go na schodach.
— Obok leżała kiść winogron.— dodała profesor McGonagall.— Sądzimy, że chciał się tu wślizgnąć, żeby odwiedzić Pottera.
Wtedy Nicky przypomniał sobie o obecności Harry'ego, dlatego delikatnie odwrócił głowę w jego stronę. Ich spojrzenia spotkały się, więc od razu odwrócił głowę, spoglądając na twarz Colina Creeveya. Oczy miał szeroko otwarte, a ręce lekko uniesione; trzymał w nich aparat fotograficzny.
— Spetryfikowany?— wyszeptała pani Pomfrey.
— Tak.— odpowiedziała profesor McGonagall.— Ale aż mnie ciarki przechodzą, kiedy pomyślę... Gdyby Albus nie zszedł na dół po kubek gorącej czekolady, kto wie, co by się stało...
Przez chwilę wszyscy troje przyglądali się Colinowi w milczeniu. Potem Dumbledore pochylił się i wyciągnął aparat z jego zaciśniętych dłoni.
— Chyba nie myślisz, że udało mu się zrobić zdjęcie napastnikowi?— zapytała profesor McGonagall. Dumbledore nie odpowiedział. Otworzył tylne wieczko aparatu.
— O Boże!— wymamrotała pani Pomfrey.
Z aparatu buchnął strumień dymu. I Nicky i Harry poczuli woń spalonego plastiku.
— Stopiło się...— wymamrotała zdumiona pani Pomfrey.— Wszystko się stopiło...
— Co to znaczy, Albusie?— zapytała z niepokojem profesor McGonagall.
— To znaczy.— rzekł Dumbledore.— Że Komnata Tajemnic rzeczywiście została otwarta.
Pani Pomfrey zatkała sobie usta dłonią. Profesor McGonagall wytrzeszczyła oczy na Dumbledore'a.
— Ale... Albusie... kto?
— To nie jest właściwie pytanie. Nie chodzi o to, kto.— powiedział Dumbledore, wpatrując się w Colina.— Chodzi o to, jak...
Sądząc po minie profesor McGonagall, zrozumiała z tego akurat tyle, ile zrozumiał Nicky. Czyli nic.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top