Rozdział 3 część 2
Barbara wjeżdżała właśnie na parking przy poczcie. Alice stała tam i czekała na nią tak, jak się umówiły. Obok niej stał jeszcze ktoś. Młody, bardzo ładny chłopak. Barbara wysiadał i zdębiała. Jak ta dziewczyna wyrosła! Nie wiedziała jej od ponad roku, kiedy to po śmierci Muriel i kolejnej odmowie sądu, wyjechała na Alaskę. Podeszła do nich, bo najwyraźniej byli razem. Może to jej chłopak? Barbie uświadomiła sobie, że Alice kończy niebawem osiemnaście lat. Ma prawo mieć chłopaka. Jest taką śliczną dziewczyną, byłoby to nawet dziwne gdyby go nie miała. Barbara serdecznie się uśmiechnęła.
- Witaj kochanie, jak dobrze, że jesteś! Jak ty wyrosłaś i wypiękniałaś – i mocno uściskała dziewczynę. Alice odwzajemniał jej uścisk. Kochana cioteczka, jak dobrze tu być, nareszcie. Kiedy już wyściskały się za wszystkie czasy, ciotka zapytała z nutka humoru w głosie.
- A kim jest twój kolega?
- Ciociu, to jest Ron, przyjechał ze mną z Nowego Jorku.
Ronald podszedł do nich, bo jak do tej pory stał z boku i z rozbawieniem przyglądał się tej miłej scenie powitania.
- Ronald Knox – i obdarzył ją swym zabójczym uśmiechem.
Barbara, która nie mogła widzieć jego oczu, bo wciąż miał swe ciemne okulary, odwzajemniła uśmiech i podała mu rękę.
- Chodźcie dzieciaki, jedziemy do domu. Na pewno jesteście zmęczeni i głodni. A to ci niespodzianka. Nie spodziewałam się ciebie dziś, moja droga.
Alice milczała. Postanowiła wyjaśnić ciotce co zrobiła jak już będą u niej w domu. Spokojna rozmowa przy herbatce powinna wszystkim wyjść na dobre.
- Opowiem ci wszystko jak już będziemy w domu, dobrze ciociu?
- Pewnie kochana, ale najpierw odpoczniecie, zjecie coś, a potem pogadamy.
I ruszyła do samochodu, a oni w milczeniu za nią. Droga nie była daleka i już po kilku minutach znaleźli się przed domem ciotki. Był to piętrowy, niewielki domek z ogromnym ogrodem i sadem. Wciąż dało się tu spostrzec rękę zmarłej niedawno Muriel, bo Barbara prawie niczego nie zmieniła po śmierci starszej pani. Alice była tu pierwszy raz i rozglądała się z ciekawością, podobnie jak Ron. Bardzo im się tu podobało. Weszli do środka i za namową cioteczki od razu poszli do kuchni, gdzie na ogromnym kaflowym kuchennym piecu stał wciąż jeszcze ciepły obiad. Alice umyła ręce w kuchennym zlewie, bo Ron poszedł do łazienki i jakoś za długo tam siedział. Kiedy wrócił do kuchni nie miał już na sobie swych ciemnych okularów. Zamienił je na zwykłe, służbowe okulary, które otrzymał po egzaminach. Niczego nie świadom usiadł z uśmiechem przy stole. Barbara oniemiała. Alice z niepokojem śledziła jej wzrok.
- Jesteś shinigami? – w głosie ciotki było słychać przerażenie. Ron też się zdenerwował. Ilu jeszcze śmiertelników wie? Ale zaraz przypomniał sobie, co przeczytał w cinematic Agnes, jej najlepsza przyjaciółka też o wszystkim wiedziała.
- Owszem, i co z tego?
Ciotka spojrzała na bladą jak ściana dziewczynę. Jak to możliwe? Podróżowała w towarzystwie boga śmierci? I jeszcze żyła? Nic się jej nie stało?
- Alice - zwróciła się do niej – masz mi coś do powiedzenia?
- Bardzo wiele, ciociu – i opowiedziała zdenerwowanej Barbie wszystko co się wydarzyło odkąd opuściła NY i spotkała w autobusie Rona. Pomijając rzecz jasna incydent w motelu i ich pocałunek w autobusie. Ronald nic nie mówił, za to ze spokojem godnym shinigami zabrał się za jedzenie obiadu, bo był bardzo głodny. Barbara wysłuchała dziewczyny, i w końcu z sympatią i serdecznością spojrzała na chłopaka. A więc to tak? Skoro Alice chce odnaleźć ojca, a ten młody bóg śmierci jej w tym pomaga, nie pozostaje nic innego jak się z tym pogodzić. Dziewczyna jest już prawie dorosła. Ma prawo robić co chce. Barbara była pełna zrozumienia i kochała Alice niczym własną córkę. Postanowiła wspierać ją we wszystkim i zapewnić dach nad głową tak długo dopóki coś się nie zmieni, a jej trudna sytuacja się nie rozwiąże. O to, co będzie jak w końcu Adrian Crevan się odnajdzie, na razie postanowiła się nie martwić. Jakoś nie mieściło się jej w głowie, co potem mogło by się stać. Uśmiechnęła się raz jeszcze do młodych.
- Rozumiem cię kochanie jak nikt inny, masz prawo odnaleźć swego ojca. A tym czasem możecie tu zostać jak długo chcecie, zawsze tu jest twój dom maleńka.
Dziewczyna wzruszyła się do łez, po czym uściskała ciotkę i obie sobie troszkę popłakały. Ronald nie wiele z tego rozumiał. Ci ludzie, dziwnie się zachowywali w trudnych, życiowych sytuacjach. Ale odprężył się, zwłaszcza po tym jak Barbara postanowiła zaufać mu, tak jak wcześniej zrobiła to Alice. Po zjedzonym dość późno obiedzie rozmawiali do samego wieczora, aż Barbie wygoniła ich oboje do łóżek, bo byli już bardzo zmęczeni. Ulokował ich w pokojach naprzeciw siebie, na piętrze. Ronald poszedł od razu do łóżka, za to Alice, po wieczornej toalecie długo nie mogła zasnąć. Wyszła w środku nocy na korytarz, postała trochę pod drzwiami jego pokoju. Po czym uchyliła je bardzo ostrożnie. Ronald faktycznie spał jak zabity z uśmiechem na ustach. Nie odważyła się wejść do środka, zamknęła drzwi możliwie jak najciszej i zeszła do kuchni. Ogień pod płytą na piecu już dawno wygasł, ale kafle jeszcze emitowały miłe ciepło. Noce na Alasce nawet latem były chłodne. Postanowiła sobie zrobić kakao, może to pomoże jej zasnąć. W drzwiach kuchni stanęła ciotka.
- Kochanie, dlaczego nie śpisz?
- Nie mogłam zasnąć. Czy zrobisz mi kakao, jaki kiedyś, kiedy byłam mała?
Barbara bardzo się wzruszyła. Jak za dawnych lat, kiedy Alice odwiedzała ją w jej mieszkanku na Brooklynie zrobiła dwa kubki kakao i usiadła przy stole, na przeciw dziewczyny.
- Bardzo za tobą tęskniłam, moja maleńka. Ale widzę, że coś ci jest. Coś cię martwi prawda? Co to takiego? Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć?
Alice milczała nad swoim kubkiem, a potem łzy powoli spłynęły po jej twarzy.
- Ciociu, ja chyba się zakochałam w Ronie.
.............................................................................................................
Adrian bardzo się ucieszył na widok rudowłosego shinigami. Jak dobrze, że to właśnie Grellu go odnalazł. Może pomoże mu dowiedzieć się, kto mógł zabrać księgi życia z grobu Agnes. Po za tym musiał pogadać z kimś, z jego świata i wybadać, czy wiedzą tam już o obecności anioła w świecie śmiertelnych. Nadal do końca nie był pewny, czego chciał od niego anioł i co jeszcze się stanie. Mógł się tylko domyślać. Sutcliff spojrzał na niego z góry, z grymasem na twarzy.
- Znam lepsze miejsca, nawet tu w świecie ludzi, niż ten ponury cmentarz. Ale wcale mnie nie dziwi, że tu siedzisz. Gdzie indziej mógłbyś tak bardzo pasować jak nie tu?
- Mnie też dobrze cię widzieć Grellu, ale co cię tu sprowadza?
- Nasz drogi William, Adrianie, po tym jak rozbiłem twój pomnik, kazał mi cię odnaleźć.
- Tak myślałem, że to twoja sprawka z tym pomnikiem.
Grellu roześmiał się.
- Jakoś nie bardzo mi się podobał, wiesz? Nie byłeś całkiem podobny do siebie. Tak naprawdę jesteś o wiele przystojniejszy! Spartolili te robotę, więc postanowiłem unicestwić tą niegodną ciebie podobiznę, kochany Adrianie.
Adrian po raz pierwszy od powrotu uśmiał się serdecznie. Cały Sutcliff. Ile jeszcze mu będzie zawdzięczał? Jak do tej pory nazbierało się tego sporo.
- Poza tym – ciągnął rudzielec – dość już się chyba nasiedziałeś na tym godnym pożałowania wygnaniu. Stęskniliśmy się za tobą wszyscy!
Adrian wstał. Grellu czekał na niego, opierając swą piłę o pomnik.
- Chodźmy stąd. Mam dziwne dreszcze na widok tych wszystkich grobów. Po za tym musimy pogadać tak na poważnie. Co powiesz na powrót do domu?
- Do domu?
- Do twojej wieży, rzecz jasna. To jedyne spokojne miejsce w świecie shinigami jakie nam teraz zostało. Idziemy?
- Świetny pomysł, czemu wcześniej na to nie wpadałem? - droczył się Adrian - może od razu wrócimy do biblioteki, wprost pod drzwi gabinetu Willa?
- Nie marudź, Crevan, tylko się zbieraj, nie mam ochoty dłużej tu stać. Mój płaszcz może ucierpieć w od tej cmentarnej wilgoci. Jak ja potem będę wyglądał, co?
Adrian pokręcił głową, cały Grellu, ale nie sposób było go nie lubić. Chociaż w tej chwili jego pomysł wydawał się teraz idealnym rozwiązaniem. Gdzieś musieli pogadać w spokoju, nim William wtrąci w to swe trzy grosze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top