Rozdział 2 część 1

Świat nawiedzają przedziwne istoty, z których obecności zwykli śmiertelnicy nawet nie zdawali sobie sprawy. Jednak shinigami jakim był Adrian Crevan posiadali niezwykłe umiejętności i potrafili wyczuć inne istoty nie z tego świata. Na przykład demony, ale nie tylko. Oprócz bogów śmierci i demonów, którzy toczyli odwieczną walkę o dusze ludzi, świat śmiertelnych od czasu do czasu nawiedzały istoty niebiańskie zwane przez ludzi aniołami. Nie zdarzało się to często. Kiedy już anioł zstępował na ziemię, zawsze miał misję do spełnienia. Przeważnie nie wadził shinigami w ich pracy, ani też nie negował ich wyroków. Był zazwyczaj bezstronny, ale nie bezinteresowny. Anioły nie zstępowały na ziemię tak po prostu. Mogły podobnie jak demony zawierać z ludźmi układy. Mając zawsze na celu ich dobro i dążenie do oczyszczenia z wszelkiego grzechu i nieczystości. Adrian tylko raz w swym życiu boga śmierci miał do czynienia z aniołem. Jednak ten anioł którego spotkał, tak zatracił się w swej misji oczyszczenia świata z grzechu iż był zalążkiem bardzo niemiłych wydarzeń, które zostawiły ogromną bliznę na wizerunku miasta i duszach ludzi, którzy ocaleli z wielkiego pożaru stolicy. Nawiedzony anioł postanowił ogniem oczyścić dusze ludzkie z wszelkiego zła. Adrian pomagał wówczas swym kolegom w odzyskaniu tylu dusz, ile udało im się uwolnić. Teraz kiedy już odzyskał swe uczucia miał podobne wrażenie. Zagrożenia nie wiadomo skąd. I to nie było zagrożenie realne, zaledwie ułuda czegoś co miał się wkrótce wydarzyć. Przypomniał sobie swój sen. To nie mógł być przypadek, że właśnie tej nocy zasnął i śnił po raz pierwszy od bardzo długiego czasu. I nie chodziło tylko o rozbity pomnik i odzyskane uczucia. Było coś jeszcze. Coś nieokreślonego, nienazwanego, a co wywołało w jego sercu uczucie narastającego niepokoju. Wiedział już, że musi wrócić tam gdzie wszystko się zaczęło, bo coś przyzywało go tam, do jej grobu, do tego co pozostało po jedynej miłości jego życia. Mimo bólu jaki ogarnął wszystkie zmysły. Adrian wiedział, że nie ma innego sposobu. Tak już po prostu musi być. Aby móc odzyskać kontrolę nad swym życiem i nareszcie odnaleźć spokój. A ponadto zatroszczyć się o swą jedyną córkę, owoc jego miłości do Agnes. Musi wydobyć jej cinematic record, który dobrze ukrył, po tym jak nie zbyt chętnie dał mu je William T.Spears. A potem odszukanie jej nie będzie już żadnym kłopotem. Poza tym musi znaleźć źródło owego niepokoju, jaki zagościł w jego duszy tak niespodziewanie. Nie czuł się z tym najlepiej. I ten problem też zamierzał rozwiązać. Wiedział, że jeśli przeczucia go nie mylą nadciąga katastrofa, jaką zawsze za sobą niesie obecność anioła wśród śmiertelnych. Tylko czemu akurat teraz? I czego mógł się spodziewać?

.........................................................................................................

Ronald zamknął Cinematic record i przez jakiś czas spoglądał prze okno. Musiał poważnie przemyśleć to, czego się dowiedział z księgi życia Agnes French. Mimo, że miał jeszcze sporo wątpliwości i wiele pytań do śpiącej jak kamień dziewczyny. Niebawem mieli dojechać do celu i postanowił obudzić Alice. Kiedy na nią spojrzał zawahał się przez chwilę. Była taka młoda, a życie już dało jej popalić. Mimo to zaufała mu tak po prostu, może dlatego, że był tym kim był? Ciekawe czy zaufałaby tak zwykłemu śmiertelnikowi i kogo poprosiłaby o pomoc, gdyby się nie spotkali? Zabawne. Nawet nie pomyślał, że mogło by być inaczej. Może to właśnie było to. Ten dziwny powód jego fascynacji ludzkim światem. Może to naprawdę przeznaczenie, że chciał tak bardzo spędzić swe pierwsze wakacje wśród śmiertelnych? Miał spotkać Alice i pomóc jej odnaleźć jej ojca, który był wszak jednym z shinigami. Tego po przeczytaniu księgi Ron był zupełnie pewien. Miał też pewną teorię co do tożsamości ojca Alice. Jednak, aby to sprawdzić musiałby wrócić do swego świata, a tego na razie nie mógł zrobić. Z wielu powodów. Spoglądał wciąż na nią jak spała. Kilka kosmyków znów wymknęło się spod czapki i opadło jej na twarz. Nie dziwiło go, że swe włosy ukrywała pod bejsbolówką, taki kolor mógł zwracać uwagę postronnych. A z tego co mu o sobie powiedziała, wolała unikać większego zainteresowania obcych. Może i faktycznie za kilka dni osiągnie pełnoletność, jednak do tej pory jest uciekinierką. Ron wciąż nie bardzo się orientował w zawiłych ludzkich sprawach. Ale ta dziewczyna nie była taką sobie zwykłą śmiertelniczką spotkaną przypadkiem w podróży. Na dodatek przy niej czuł pewien nieokreślony niepokój. Jakby coś gniotło go w środku. Nie bardzo jeszcze wiedział co z tym począć. Obiecał jednak pomóc jej, a on zawsze dotrzymuje obietnic. Jest przecież shinigami. I zdał egzaminy na samych najlepszych ocenach. A to zobowiązuje. Bycie najlepszym. Zawsze, wszędzie i w każdej sytuacji. Uśmiechnął się do swoich myśli. A potem podmuchał jej w twarz. Nie zareagowała. Sen miała mocny, to fakt. Lekko ją szturchnął.

- Alice? Alice! Obudź się, proszę.

- Co takiego?

Rona rozbawiła jej zaspana mina. Czapka przekrzywiła się na jeden bok i sporo włosów zasłaniało jej oczy. Nagle olśniło go. Wiedział już gdzie widział podobny obrazek. Znał tylko jednego shinigami, który tak wyglądał. Choć znał go tylko z wizerunku jaki stał do niedawna w bibliotece. Już nie musi wracać, by to sprawdzić. Już wiedział. Undertaker! Więc on był ojcem Alice? Ron miał już niemal pewność.

- Już wiem!

- Co takiego? – powtórzyła ona, prostując się.

- Wiem kim jest twój ojciec.

- No i co z tego? Ja już od dawna wiem, mówiła ci, to Adrian Crevan.

- Tak, ale do tej pory nie kojarzyłem tego nazwiska. Nie mogłem, bo go nie znałem. Teraz wiem! W świecie shinigami nazwisko twego ojca nie jest znane. Tam wszyscy nazywają go Undertakerem.

- Co takiego?

- Powtarzasz się, wiesz?- roześmiał się.

Alice upychała uparcie włosy pod czapkę.

- Dlaczego tak robisz? Są piękne, nie chowaj ich – zmieszał się trochę, widząc jej minę. Nigdy dotąd nie prawił żadnej dziewczynie komplementów. Teraz po prostu szczerze mówił to co myślał. Shinigami nigdy nie kłamali, nie musieli. Nie było po co. Obłuda i kłamstwa były obce ich naturze.

- Muszę, bo zwracają zbytnią uwagę. Myślałam nawet, aby obciąć się krótko, jak chłopak. Łatwiej byłoby je schować pod czapką, lecz nie chcę. Moja mama miała piękne, długie włosy. Ale była blondynką. Ja ten kolor mam po tacie, podobnie jak oczy. I dlatego musze je chować.

- Ale to właśnie dzięki nim skojarzyłem kim jest twój tata. Kiedy przed chwilą zakryły ci oczy, wygadałaś zupełnie jak on.

- Serio? Więc wiesz gdzie jest teraz?

- Niestety nikt tego nie wie. Nikt w świecie shinigami nie wie gdzie jest legendarny Undertaker. Bardzo mi przykro. Jego oblicze znam tylko z pomnika, który stoi w naszej bibliotece. A właściwie stał do niedawna. Bo tuż przed moim wyjazdem ktoś rozbił go w drobny mak.

- Co takiego? – powiedziała znowu, czym wywołała u Rona napad niekontrolowanego śmiechu. Po chwili śmiali się już oboje. Tak długo i głośno, że inni pasażerowie zaczęli zwracać na nich uwagę i dziwnie im się przyglądać.

- Cii, uspokójmy się – udało się wykrztusić Ronaldowi - dobrze, że już dojeżdżamy. Jestem głodny jak wilk, a ty nie?

Alice poczuła się równie głodna, bo od rana nic nie jadła, a była już spora noc. Podróż była długa i męcząca. Większość czasu dziewczyna spała i ominęły ją liczne przerwy na posiłki, jakie mieli po drodze. Zaś Ron tak się zaczytał, że w ogóle nie myślał o zaspokojeniu swego głodu. Po dłuższej chwili autobus dojechał na miejsce. Wysiedli razem, on jak prawdziwy dżentelmen wziął jej plecak, chowając uprzednio książkę i zapinając go dokładnie. Stojąc na przystanku, ciekawie rozglądali się dookoła. Miasto było ogromne i piękne. Alice wiedziała, że zanim ruszą dalej muszą odpocząć, zjeść coś, wyspać się i przede wszystkim zastanowić co dalej robić. Ale najpierw musiała pilnie do toalety. Poszli szybko na dworzec autobusowy. Mimo późnej pory było tam sporo ludzi. Kiedy już z niej wyszła zastała Rona czekającego na nią. Nawet nie przyszło jej do głowy, że mógł ją zostawić i iść sobie nie wiadomo gdzie w swoich własnych sprawach. Przecież powiedział, że ma wakacje. Ale powiedział też, że jej pomoże. Stał sobie zupełnie spokojnie pod brudną ścianą dworca i przyglądał z rozbawieniem na przystojnym obliczu tłumowi dookoła niego. Alice poczuła dziwne ukłucie bólu w sercu. Oto jeden z shinigami jest tu i jest prawdopodobnie jedyną życzliwą osobą na tym świecie, którą teraz ma. Groźny bóg śmierci pomaga jej, i chyba nawet darzy ją sympatią, skoro nadal chce być z nią. A to dla samotnej, opuszczonej dziewczyny była zupełna nowość. Nikt od śmierci babci nie interesował się co się z nią dalej stanie. No może po za ciotką Barbarą, ale ta była daleko. Nikt też nie okazywał jej cienia pozytywnego uczucia, lub choćby tylko sympatii czy zainteresowania, nie mówiąc już o trosce i miłości. A on tak po prostu poświęcił dla niej swój czas. I wiedziała, była pewna, że nie zostawi jej dopóki nie odnajdą jej ojca. Teraz mogła mieć nadzieję, że w końcu z jego pomocą to się uda. Ta myśl wzruszyła ją do łez. Ron stał nadal nieświadomy jej obecności i tego, że mu się przygląda. W końcu spojrzał wprost na nią. Uśmiechnął się szeroko i ruszył w jej kierunku. Dzielił ich hol dworcowy i tłum ludzi, a jednak on patrząc wciąż prosto w jej oczy szedł do niej. Jakby ci wszyscy ludzie, którzy niczym rzeka odgradzali ich od siebie w ogóle nie istnieli. Alice jak sparaliżowana stała bez ruchu i zahipnotyzowana wpatrywała się jak z każdym krokiem jest coraz bliżej niej. Serce biło jej jak oszalałe, co bardzo ją zdziwiło. Dziwne uczucie przypominające strach, ale przecież nie bała się wcale. Przy nim nie czuła strachu, tego była już pewna. Jego obecność dawała jej dawno pożądane poczucie bezpieczeństwa. Pod tym względem mógł być podobny do jej ojca. Czy wszyscy shinigami tak działali na ludzi?

- Hej, idziemy coś zjeść? – wyrwał ją z zamyślenia jego spokojny głos.

- Jasne, widziałam po drodze Mc Donalda, masz ochotę na hamburgera?

Ron podrapał się z zawstydzeniem po jasnej czuprynie.

-Nigdy nie jadłem hamburgerów, ani żadnego innego jedzenia w świecie śmiertelnych. Liczę na twój dobry gust.

Alice roześmiała się. Naprawdę był zabawny. I mówił całkiem serio. Odważyła się wziąć go za rękę i pociągnęła za sobą.

- Chodź, sam się przekonasz za chwilę, ja funduję.

Ron poczuł dziwne ciepło płynące z dłoni dziewczyny. Podrzucił spadający z ramienia plecak, uśmiechną się do niej i dał się poprowadzić przez tłum pasażerów, wciąż uwijający się jak mrówki po dworcowym holu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top