Rozdział 1 część 2
Alice uciekła. Do jej osiemnastych urodzin pozostało już tylko kilka dni i była przekonana, że nim ją znajdą to będzie już pełnoletnia i guzik będą mogli jej zrobić. Zresztą jej obecni rodzice zastępczy mieli na głowie jeszcze czwórkę innych dzieci, młodszych od niej i wymagających większej opieki, więc nim zdążą powiadomić jej kuratora, ona już będzie daleko. Spakowała do swego starego plecaka kilka drobiazgów, cinematic record jej mamy oraz wszystkie swe pieniądze i po prostu wyszła. Cel jej podróży stanowiła oczywiście Alaska i dom Barbary, ale postanowiła pojechać okrężną drogą, tak by dotrzeć tam dokładnie w dniu swych urodzin, by ciotka nie miała żadnych problemów. I żeby miała pewność, że będzie mogła zostać z nią już na zawsze. Udała się na dworzec autobusowy skąd wybrała pierwszy autobus jadący na północ kraju. Wybrała kurs do Minneapolis i zapłaciwszy za bilet ze swych długo odkładanych oszczędności, usiadła na końcu autobusu, naciągając czapkę bejsbolówkę na oczy. Powoli autokar zaczynał się zapełniać podróżnymi. Alice udawała, że śpi, jednak spod przymkniętych powiek obserwowała każdego kto wchodził do środka. Na końcu wszedł młody, przystojny blondyn. Zwrócił jej uwagę swoją nietypową postawą. Na oko mógł mieć dziewiętnaście, dwadzieścia lat, miał miły uśmiech i był nastwiony pozytywnie do wszystkich i wszystkiego. Nie miał żadnego bagażu, co było dziwne. A ubrany był w zwykły garnitur, białą koszulę i białe mokasyny. Oczy zakrywały mu ciemne okulary. A ponieważ ostatnie wolne miejsce znajdowało się tuż obok niej, ruszył śmiało w tym kierunku, omijając niczym duch podróżnych, którzy pchali się, dyskutowali i umieszczali swe bagaże gdzie popadnie. Potknął się dopiero o jej wysłużony, stary plecak, leżący tuż obok jej nóg. Chciała mu pomóc i pochyliła się szybko by odsunąć przeszkodę spod jego stóp. Zderzyli się głowami, zabolało. Jej czapka spadła na podłogę, a jego okulary poleciały za czapką. Spojrzenia zielonych oczu spotkały się. Ron nie mógł uwierzyć w to co widzi. Jej oczy były dokładnie takiego koloru jak jego, po za tym spod czapki wyspały się szarosrebrne kosmyki i opadły na jej czoło. To było dziwne.
- To nie może być przypadek- powiedział na głos.
- Słucham ? – Alice zatkało, bo też dostrzegła to co on i od razu wiedziała kim jest. Postanowiła jednak nie ujawniać się z tą wiedzą, dopóki nie wybada dlaczego jeden z shinigami pojawił się w jej życiu tak nagle. Ale on też zobaczył kolor jej oczu i na pewno nie da jej teraz spokoju. I rzeczywiście wyprostował się, podniósł najpierw swe okulary i wsadził je sobie na nos, po czym podał jej czapkę.
- Masz wyjątkowo piękny kolor włosów.
Alice wydawało się, że z niej kpi, więc milczała. On pochylił się nad jej uchem i wyszeptał.
- I oczu też.
- Naprawdę? Co ty nie powiesz? Twoje też nie są takie zwyczajne. Pewnie dlatego chowasz je za tymi okularami, co?
Usiadł obok niej, a że miejsca było mało, troszkę się musieli ścisnąć, co było dla Alice bardzo niewygodne.
- Dokąd jedziesz? – zapytał, jakby w ogóle nie słyszał co powiedziała.
...............................................................................................................
Adrian Crevan zwany teraz Undertakerem, po raz pierwszy od bardzo długiego czasu pogrążył się w śnie. Dotąd nie sypiał prawie wcale, nie raz całymi tygodniami mógł obejść się bez snu. Tej nocy jednak zasnął głębokim snem i śnił o czymś nieznanym, nieokreślonym, jasnym spokojnym snem. We śnie słyszał jak ktoś woła jego imię, szepta czułe słowa, płacze. Obudził się nagle w środku nocy z dziwnym przeczuciem, że coś się stało. Coś strasznego i ważnego zarazem. Ogłuszający huk odbił się echem w jego głowie i równie nagle jego serce zaczęło bić jak oszalałe. Poczuł też jak ból wraz z innymi uczuciami uderzył w niego z siłą jakiej dotąd nie doznał. I już wiedział. Ktoś zniszczył jego pomnik, stojący dotąd w holu biblioteki shinigami. Pytanie tylko kto i dlaczego? Usiadł i ze spokojem stwierdził, że spał w jednej ze swych trumien. Nic dziwnego, sypiał tak rzadko, że w swym zakładzie nie miał nawet łóżka. Nie było mu ono potrzebne. Trumny były bardzo wygodne, o ile były puste rzecz jasna. Serce nadal bolało, a co gorsza potężny ból głowy zaczął rozsadzać mu czaszkę. Położył się na powrót i wpatrywał w ciemność, próbując odnaleźć się w tych nagle odzyskanych uczuciach. Nawet nie zawracał uwagi na łzy które powoli spływały po jego twarzy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top