24. Dlaczego król nie jest smokiem

Zgodnie z prośbą babci Arona, polecieliśmy na ziemię Komandora. Była pusta, jeśli nie liczyć setek tysięcy zwłok smoków, które powoli, nie ubłaganie się rozkładały. Nie były one aż tak stare, na jakie mogły wyglądać - stawiałam na własną głowę, że pojawiły się albo w czasie rządów mojego ojca, albo krótko przed nimi. Tylko czym był ten cmentarz? Dlaczego powstał? Kim byli ci zmiennokształtni? Czy to właśnie to chciała nam pokazać kobieta?

Popychana instynktem, wylądowałam na ziemi tuż koło największego skupiska smoczych zwłok. Hugo zsunął się z mojego grzbietu z wyrazem grozy i odrazy na twarzy. Jakby nie mógł zrozumieć, jak ktoś mógł dokonać czegoś takiego.

- To musiał być smok - odparłam przyglądając się opadającym łuską, które jako jedyne przetrwają wieczność pozostając w dobrym stanie. Wskazałam kości - Widzisz te dziury i zadrapania? Żadna broń nie jest wstanie zadrapać kości smoka. Są zbyt twarde. Jedynie inny smok jest na tyle silny, by... - urwałam blednąc.

Krew odpłynęła mi z twarzy, gdy mój wzrok skakał od jednych zwłok, do drugich. Każde z nich było zabite w ten sam sposób. Różnił ich jedynie wiek śmierci.

- Ten ktoś był bezduszny - wyszeptałam dając się podtrzymać. Hugo objął mnie ramieniem podążając za moim wzrokiem. - Najpierw ranił je tak, by nie miały możliwości utrzymania się ani w powietrzu, ani na ziemi. Później wgryzał im się w szyje, skazując na powolną i bolesną śmierć. Nie miał dla nich litości Hugo. Nawet nie pozwolił im zginąć w spokoju. To była... to musiała być...

- Prawdziwa męczarnia, której nie da się przerwać - dokończył kobiecy głos zza naszych pleców.

Na mojej skórze pojawiły się łuski, kiedy pośpiesznie odwracałam się, przybierając postawę obronną. Tym samym stojąc tuż przy Hugo, który zareagował dużo wolniej, wyciągając szybko miecze. Na dobrą sprawę nie byłby mu potrzebne, gdyby choć raz dał się obronić, a nie głupio stawać na linii ataku. Miał pod nosem smoka, mógłby choć raz wykorzystać ten fakt, zamiast zgrywać bohatera.

Tym bardziej, że naszym obecnym przeciwnikiem była wysoka kobieta o długich, kręconych, rudych włosach związanych w schludny koński ogon. Jej jasna cera idealnie nadawała się na porcję piegów pokrywających zadarty nos oraz policzki na jej ostro zarysowanej, małej twarzy. Jeśli ocenić ją właśnie po tym, uznałoby się ją za całkiem ładną, niegroźną kobietę o ostrym głosie i przerażających, zielonych oczach zdających się płonąć.

Ale wtedy widzi się więcej niż twarz... Dostrzega się umięśnione, zgrabne ciało odziane w nieznany mi mundur przylegający do ciała i wszechobecność broni. Później z kolei - jedynie dość spostrzegawczy osobnik wypatrzy dziwne czerwone zarysy czegoś pokrywające odsłoniętą szyję i obrzeża twarzy.

Ognistoczerwone łuski.

Mieliśmy do czynienia ze smokiem. Nawet, jeśli było to zasadniczo niemożliwe.

- Hugo, schowaj powoli miecze - powiedziałam. - One są tu bezużyteczne, przynajmniej te które trzymasz.

- Och? - Nieznajoma uniosła brew. Mrużąc oczy przyjrzała mi się dokładnie, nim jej wzrok padł na mężczyznę. Wtedy ich wyraz się zmienił. - Dawno nie widziałam tu obcych smoków - schowała trzymaną w rękach broń, uśmiechając się. - Wasza obecność tutaj musi coś znaczyć, więc chodźcie, przerwaliście mój czas z herbatą.

Spojrzeliśmy po sobie, nim zgodnie ruszyliśmy za kobietą. Wątpiłam, żeby Hugo był świadomy tego, jak patrzyła na niego smoczyca, ale to mogło jeszcze nam pomóc. Nawet jeśli mogło mu się to nie spodobać.

*****

- Jesteśmy rodzeństwem - wypaliłam na wzmiankę kim byliśmy. Ze względów na priorytety wolałam unikać słowa "kochankowie". - Inne matki - dodałam w celu wyjaśnienia.

Rudowłosa przytaknęła, znów zerkając ku Hugo. Nie była wstanie ukryć, że jej się podobał. I pomimo tego, że bardzo mi to przeszkadzało, wolałam ugryźć się w język. Bo ona ewidentnie wiedziała co to wszystko znaczyło. Może wiedzieć nawet więcej. Z tego powodu warto było skłamać.

Kobieta stukając się w usta palcem, ruszyła do kuchni. Wystarczyło, aby przekroczyła próg, by Hugo rzucił się w moją stronę i szepnął mi do ucha:

- Co ty robisz?! Jakie rodzeństwo?!

- Podobasz jej się - odszepnęłam wyciszając naszą rozmowę. - Więc poflirtuj z nią, pouśmiechaj się, a zdobędziemy informację i uciekniemy stąd. Wtedy szybciej wrócimy do dzieci.

- Luna! - warknął ostrzegawczo Hugo, marszcząc usta.

Od czasu do czasu miło było widzieć jego sprzeciw.

- Coś nie tak? - spytała smoczyca wracając do nas z glinianymi kubkami z parującą herbatą.

- Ależ skąd! Właśnie podziwialiśmy dom - powiedziałam pośpiesznie. Mój łokieć wcisnął się pod żebra mężczyzny wywołując jego stęknięcie.

- Dokładnie. Jest dość... pomysłowy.

Nigdy nie wpadłabym na pomysł, by zbudować cokolwiek z kości i skrzydeł martwych smoków, choć wiedziałam, że to wręcz idealny materiał budowlany. Dodatkowo w takie miejsce, w które nikt się nie zapuszczał. Była chroniona przed nieproszonymi gośćmi z góry i z dołu. Niemniej miała dość specyficzny gust. Wszystko było takie staromodne, jakby w tym miejscu zatrzymał się czas.

Kobieta za to wyszczerzyła się uznając to za komplement. Następnie, bez słowa, siadła i upiła duży łyk ze swojego kubka.

Nagle spochmurniała.

- Żywe smoki nie powinny tu przychodzić.

- Słucham? - pisnęłam zaskoczona niespodziewaną zmianą nastroju.

- Te ziemię... - pokręciła głową. - Każdy smok powinien przeklinać tę ziemię i unikać jej. Wszystko tu jest przesiąknięte śmiercią niewinnych zmiennokształtnych. Niebezpieczne jest przylatywanie w to miejsce.

- Nawet jak ma się ważny powód? - spytał Hugo.

- Zwłaszcza wtedy - przytaknęła ponownie koncentrując całą swoją uwagę na mężczyźnie. - Brązowe smoki są związane z ziemią. Jaka jest twoja zdolność? - jej zmiana tematu była tak szybka, że nie nadążałam nad tym co się działo.

Dlatego też zapadła krępująca cisza. Kobieta patrzyła na Hugo, Hugo na mnie, ja na smoczycę. Każdy z inną ekspresją na twarzy, ale z tym samym wyczekiwaniem.

- Kamuflowanie się - powiedziałam powstrzymując nogę przed nerwowym drganiem. - Po co ci ta wiedza? Co chcesz z nią zrobić?

- Absolutnie nic - odparła wzruszając ramionami i koncentrując się na mnie. - Brązowe smoki są dość powszechne, ale nic w tym dziwnego. Są uosobieniem pożądania. Z kolei złote - kompletnego zauroczenia. Pierwszego stadium miłości - zabębniła paznokciami w kubek. - Kiedyś były równie częste do wypatrzenia jak te brązowe. To były czasy!

Zamarłam prawie upuszczając kubek. Byłabym bardziej zaalarmowana, gdyby nieznajoma była człowiekiem posiadającym tą wiedzą. Lecz i niezidentyfikowany smok z takimi informacjami, był niebezpieczny.

- Skąd...?

- Widziałam - odparła z zadowoleniem.

- Jak to "widziałaś"? - spytał Hugo.

- Na ziemi żyje tysiące smoków, które muszą się ukrywać przed twoim ojcem - powiedziała rudowłosa patrząc na mnie. - To z powodu takich jak on, nasz przodek zakazał mordu dokonanego przez członka rodziny na jego przedstawicielach - wyznała zatapiając się w wspomnieniach. - Twój dziadek, a mój ojciec, wiedząc o naturze swojego syna, chciał zapewnić nam bezpieczeństwo. Dlatego rzucił na nas czar. Ma on nas chronić przed wrogiem. Z tego powodu ciężko wyśledzić tych, co przeżyli. I tak żyjemy z dala od innych.

Słuchając jej, jedna rzecz nie dawała mi spokoju. Była dość dobrze poinformowana o wszystkim. Wyglądało na to, że zbierała każdą użyteczną wiadomość, a mimo to...

- Skoro tak jest, skoro się ukrywacie, żeby przeżyć, dlaczego nam nie pomogliście? Nic złego nie zrobiliśmy, ale jesteśmy więźniami...

- Ach! Widzisz, cena czaru jest wysoka. Mianowicie zabrania przekraczania progu pałacu królewskiego. Chroni nas. Zapewnia stałe bezpieczeństwo, więc potrzebuje naszej współpracy.

Umilkła na jakiś czas.

- Wiedziałaś, że złote smoki z marszu są uznane za Następców? Nie bez powodu - są potężne, groźne, niepokonane, o silnej woli walki o to, czego pragną. Z tego powodu, twój ojciec - w pierwszej fazie swoich rządów - zabijał je, gdy tylko się pojawiły. Później zabijał wszystkie swoje dzieci, jakby uznał, że i one mogą mu zagrozić. W tym wszystkim, zapomniał o prawie przodka i jego klątwie. Mój brat... - prychnęła - zawsze był samolubny. Chciał tronu, więc musiał go mieć. Bez Następcy grożącemu jego pozycji. Wobec czego nie jest już smokiem. Nie przemieni się, nie ma kompletnie nic, bo dokonał najgorszej zbrodni - zabił własne dzieci. Zaś to miejsce - machnęła ręką wokoło - to miejsce, jest tego żywym dowodem i świadkiem.

- Ale tu są setki... - zauważyłam słabo.

- Tak. Brat zawsze był rozwiązły i okrutny - przytaknęła spokojnie z mordem w oczach. - Dobrze, że to nie przeszło na ciebie. Wydajesz się kompletnie inna, chociaż tak bardzo go przypominasz. Chyba właśnie dlatego ich tutaj wezwałam. Zaraz przedstawię ci jedynych ocalałych z tej masakry.

To mam jeszcze więcej rodzeństwa?! I to dużo starszego?

Ten człowiek naprawdę nie jest wstanie... się ogarnąć? Wstrzymać? Tym bardziej, że dokonał tak wielkiej zbrodni!

- Zgromadził tu wszystkie swoje dzieci i je zabił za jednym razem - smoczyca zatopiła się w swoich wspomnieniach. Jakby czytając mi w myślach, odpowiedziała na moje pytania. - Chcieliśmy im pomóc, uratować, ale... tylko kilkoro udało się wyciągnąć. Urok ojca był zbyt potężny. Zabraniał znalezienia się zbyt blisko źródła zagrożenia. Lecz... te krzyki, płacz, lament... cały czas to słyszymy. I przepełnia nas jedno marzenie - zabicia go. Zabicia w najboleśniejszy sposób.

- I w tym pomożesz nam ty, złota smoczyco - odezwał się ktoś od strony drzwi. - Przepowiednia dała nam nadzieję na zemstę.

W korytarzu stało kilkanaście smoków. Były dużo starsze ode mnie, a nawet od Kal'a. Co więcej każdy z nich nosił ten sam popielaty mundur, co smoczyca, która zaprosiła nas na herbatkę.

Mogło być ich około dwudziestu. Ciężko było podać właściwą liczbę kobiet i mężczyzn, niemniej tych drugich było dużo więcej.

- Skąd wiecie, że nie jestem tak samo zła, co mój ojciec? - spytałam jeżąc się.

Byli to potencjalni przeciwnicy, których było za dużo bym dała radę przeciwko nim, uważając jeszcze na Hugo.

- Ponieważ dobrzy ludzie nie trzymają się ze złymi - rzuciła rudowłosa smoczyca, dalej siedząc za stołem.

- Racja. Ludzie zawsze dzielą się... - urwałam marszcząc brwi. - Co?

- Myślisz, że uwierzyłabym w tą twoją gadkę o rodzeństwie? - spytała z ironicznym uśmiechem. - Ten facet patrzy na ciebie jak na kobietę. Trzyma się przy tobie, dając zaniki całym ciałem, że ma już swoją wybrankę. Zresztą - machnęła nonszalancko ręką - jego zapach wręcz cię oplata niczym wąż swoją ofiarę - dodała stukając długim paznokciem w kubek.

Skrzywiłam się. Zawsze o tym zapominałam. Przez przyzwyczajenie się do zapachu Hugo, nie zwracałam uwagi, czy dalej nim pachnę. Stał się on jakby częścią mnie.

- Poza tym, gdybyś była jak ten morderca, zaklęcie nie dałoby nam się do ciebie zbliżyć - dodał ten sam nieznajomy mężczyzna. Potem się wyszczerzył. - A teraz nazwij mnie wujkiem!

- Zabierzcie go stąd - parsknęła rudowłosa.

- Nie cieszysz się z kolejnej bratanicy? I to takiej złociutkiej? Wygląda zupełnie jak ojciec - mówił dalej nie zważając na mordercze spojrzenia swojej siostry. - No spójrz na nią! Kropka w kropkę. Tato byłby zadowolony z takiej wnuczki. Wreszcie urodził się ktoś, kto go przypomina. I to w dodatku dziewczyna!

- Znów zaczyna - prychnął ktoś zza mężczyzny.

- Jest przecież podekscytowany.

- Znalazłbyś sobie babę - rzucił kolejny.

Hugo pochylił się w moją stronę. Był wyraźnie rozbawiony tym, jak potoczyło się całe to spotkanie. Również się rozluźnił, choć jeszcze chwilę wcześniej był spięty i gotowy do walki.

- Masz całkiem fajną rodzinę, Luna - rzucił szepcząc mi do ucha. - Tej części rodziny nie ma się co wstydzić. Są zabawni.

Mogłam się z nim zgodzić, szczególnie, że obecnie kłócili się, czy powinnam nazwać "kogoś takiego" wujkiem, czy się wstydzić, że "ktoś taki" nim jest. Śmiali się nawet ci, którzy nazywali go tymi słowami. Aż miło się na to patrzyło. Tak właśnie wyglądała rodzina.

W dodatku zyskałam kolejne rodzeństwo, o którego istnieniu nawet nie wiedziałam.

Na mojej twarzy pojawił się uśmiech.

- Ej! Nie po to ona tu jest! - krzyknęła rudowłosa, jej zielone oczy spotkały się z moim wzrokiem. - To, co jest ważne ma dopiero paść.

- To mów szybciej, wtedy nazwie mnie...

- Zdajemy sobie sprawę z tego ile musisz zrobić. Dlatego wyjdziemy z ukrycia. Pomożemy ci zjednoczyć lud pustyni. Tak będzie łatwiej, bo my do niego należymy. Nie jesteśmy obcymi, jak ty - kontynuowała. - Ty zajmiesz się wtedy planowaniem. Twój ojciec ma cierpieć, w najgorszy możliwy sposób.

- Będzie - obiecałam.

Na naszych twarzach zagościł ten sam mrożący krew w żyłach uśmiech.

- No nie, ona jest podobna do ciebie! - jęknął wujek.

- Wiadomo, jedynie fajne osoby mogą być takie jak ja.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top