6.

Lily wróciła do swojej kryjówki i już od progu miała złe przeczucia. Szybko wbiegła na piętro i uważnie obejrzała kłódkę, którą zamontowała na drzwiach. Wciąż tam była, jednak Bouviere nie mogła pozbyć się wrażenia, że ktoś tu był. A może po prostu zaczynała wpadać w paranoję?

Gdy weszła do zajmowanego pomieszczenia, przekonała się, że jej intuicja ma się bardzo dobrze. Plecak i torba, w których trzymała swój dobytek ewidentnie zostały przestawione. Po bliższym przyjrzeniu się ich zawartości, Lily stwierdziła, że ktoś w nich grzebał. I zabrał jej... parę majtek? To już było conajmniej dziwne.
Zrozumiałaby bezczelny włam i wyłamanie kłódki. Gdyby zginęła jej broń, wkurzyłaby się, ale też by to jakoś zrozumiała. Ale coś takiego? Włamanie się, kradzież bielizny, a potem zamknięcie drzwi, jakby nic się nie wydarzyło? To już jej się nie podobało. 

Legion obserwował dom, czekając aż Lily zaśnie. Gdy w końcu zgasła świeca paląca się w oknie, wyszedł ze swojej kryjówki i ruszył wolnym krokiem w stronę budynku. Jego plan był prosty. Wejść tam i złapać Bouviere, a następnie zawieźć ją do siedziby ich zgromadzenia. Ale zanim by to zrobił, miał zamiar porządnie się z nią zabawić. W myślach już słyszał jej krzyki i błagania o litość.

Po cichu wszedł na górę. Ponieważ teraz kłódka była zdjęta, bez namysłu chwycił za klamkę i otworzył drzwi. Nie spodziewał się tego, że na wejściu rozlegnie się huk wystrzału, a on sam padnie na ziemię brocząc krwią z przestrzelonego ramienia.

- Cholernie nie lubię intruzów. - Mruknęła Lily, podchodząc do Legiona. 

- Zajebię cię... ty suko! - Warknął mężczyzna, rzucając się na pannę Bouviere i powalając ją na ziemię. Zaskoczona kobieta wypuściła z ręki pistolet.

 Napastnik był silny i nawet krwawiąca rana go nie osłabiła. Przygniatał Lily do brudnej podłogi, zaciskając dłoń na jej szyi. Lily desperacko walczyła o oddech, próbując zrzucić z siebie znacznie cięższego mężczyznę.

- Zanim oddam cię Szatanowi, sam się z tobą zabawię. - Mężczyzna zaczął manipulować przy rozporku, nieznacznie luzując chwyt. Lily wykorzystała szansę i zamachnęła się, celując rozcapierzonymi palcami w oczy przeciwnika. Udało jej się dosięgnąć i wbić paznokcie w gałkę oczną. Legion zaryczał jak zwierzę i chwycił się za zranione oko, tym samym puszczając szyję Lily. Kobieta wykorzystała okazję i zrzuciła z siebie mężczyznę. Złapała walający się po ziemi pistolet i wycelowała w przeciwnika. Rozjuszony satanista rzucił się w stronę Lily niczym dzikie zwierzę. Łowczyni, nie namyślając się, zaczęła strzelać. Nie doceniała jednak swojego przeciwnika. Musiała opróżnić cały magazynek, zanim Legion padł. A i to zdołał do niej dobiec i przewrócić ją na ziemię. Z trudem zrzuciła z siebie masywnego mężczyznę, obficie broczącego krwią. Ku jej zaskoczeniu wciąż jeszcze żył. 

- Kto to, kurwa, jest? Jakiś jebany Terminator? - Warknęła pod nosem Lily, przywiązując satanistę do resztek kaloryfera. - Te, coś za jeden? Kto cię nasłał?

- Jam... sługa Szatana... a imię me... Legion... - Wyszeptał mężczyzna, będący na granicy utraty przytomności.

- Jeszcze mi popieprzonego satanisty... - Nagle doznała olśnienia. - Kasper The Satanist, mówi ci to coś?

- Pierdol się... suko... - Były to jego ostatnie słowa. Wzrok mężczyzny się zaszklił, a głowa opadła na pierś. Lily sprawdziła mu puls i zaklęła. Wszechświat zdecydowanie nie był w tym momencie po jej stronie. Miała okazję dowiedzieć się, gdzie szukać kolejnego popaprańca, to jej "informator" wziął i umarł. 

W tym samym czasie, gdy Lily walczyła z Legionem, Cody siedział w swoim mieszkaniu i oglądał telewizję. A raczej przeskakiwał z programu na program. Nagle upuścił pilot i zwinął się z bólu na kanapie. Krew, kapiąca z jego nosa, barwiła obicie kanapy na czerwono.

- Pierdol się, Slender! - Jęknął z bólu mężczyzna. 

- Witaj, Xvirusie.

- Czego chcesz? - Cody usiadł i starał się zatamować krwotok. - O, hej Heather.

- Zapomniałeś o czym rozmawialiśmy kilka dni temu? Lily Bouviere. Masz ją zabić. Dziś.

- A nie mogę jutro? Tak się składa, że jestem zmęczony po pracy. - Cody ostentacyjnie rozłożył się na kanapie. - Kurwa! Puszczaj!

Operator wysunął mackę i owinął ją wokół szyi chłopaka, po czym podniósł go do góry. Cody spazmatycznie drapał gładką skórę macki, walcząc o oddech. 

- Puść... - charczał - Tylko... żartowałem... Kurwa, ty nigdy nie miałeś poczucia humoru. Bardziej sztywny to już chyba tylko Masky był. - Xvirus masował obolałą szyję, gdy Operator rzucił go na podłogę.

- Więc? Idziesz czy mam się ciebie pozbyć?

- Idę, nie odpuszczę okazji do pomszczenia Toby'ego. Bouviere zapłaci za wszystko, co mu zrobiła. Dajcie mi pięć minut. Muszę się przebrać i spakować kilka... niespodzianek dla tej wywłoki. - Cody wyszedł do drugiego pokoju, zostawiając Rouge i Slendera samych.

- Oszukałeś go, panie. Przecież to ty zabiłeś... Argh!! - Macka potwora zacisnęła się ciasno wokół szyi kobiety.

- Gdyby nie dał się pokonać Bouviere, to nie musiałbym go zabijać. Więc to prawie tak, jakby ona go zabiła. Trzymaj gębę na kłódkę, albo skończysz jak Rogers. - Operator puścił siniejącą powoli kobietę.

- Gotowy. - Do pokoju wrócił Cody. Operator złapał jego i Heather, po czym teleportował ich do kryjówki Lily Bouviere. 

Lily zastanawiała się właśnie co powinna robić dalej. Skoro jakiś popapraniec, najprawopodobniej od Kaspra The Satanist, ją odnalazł, to niebezpiecznym byłoby zostawać tu dłużej. Zwłaszcza, że Slenderman raczej jej nie odpuścił i z pewnością wysłał za nią swojego gończego psa. I więcej niż pewne, że wkrótce ją znajdą. Jej rozmyślania przerwał dźwięk kroków rozbrzmiewający na dole. 

- No to już są, kurwa, jakieś jaja. - Mruknęła łowczyni, ładując pistolet, a następnie biorąc do ręki katanę. Kobieta wyszła z pokoju sprawdzić, kto tym razem postanowił zakłócić jej spokój. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top