10.

Lily oglądała uważnie pudełko z klaunem, które przed chwilą kupiła. Kolory były wyblakłe, ale na ściankach wciąż dało się dostrzec zarysy rysunków, które przedstawiały barwną postać klauna-kobiety.

Podczas poszukiwań Zero, Lily dotarła do niewielkiego, liczącego może z sześć tysięcy mieszkańców, miasteczka Baltona. Do niedawna nic ciekawego się tam nie działo. Senna i nudna mieścina, w której ludzie wiedli w miarę spokojne życie. Wszystko zmieniło się kilka miesięcy temu, gdy doszło do pierwszego morderstwa. Krwawego i brutalnego. W krótkim czasie doszło do kolejnych zbrodni. Mieszkańcy żyli w strachu. Ofiarami padały kobiety, mężczyźni, starcy, czasem dzieci. Nikt nie mógł czuć się bezpiecznie, zwłaszcza że policja nie miała bladego pojęcia, jak złapać mordercę. Na miejscach zbrodni nie znaleźli nawet pół śladu, który naprowadziłby ich na ślad przestępcy. Zupełnie jakby sprawcą był duch. 

Lily, gdy tylko przeczytała o tym w gazetach, miała przeczucie, że stoi za tym ktoś z creepypastowego świata. Dziennikarze co prawda nie wchodzili w szczegóły morderstw, żeby nie szokować co wrażliwszych czytelników, ale dla panny Bouviere nie było to przeszkodą w zdobyciu informacji. Małe miasteczka mają to do siebie, że mieszkańcy lubią tam plotkować. A seria brutalnych morderstw i opieszałość policji to był temat do plotek na kilka dobrych lat. I gdy tylko Lily zawitała do lokalnej knajpki i zaczęła podpytywać tubylców, języki same im się rozwiązały.
Policja mogła nie podawać wielu informacji do wiadomości publicznej, a mimo to, wszyscy wiedzieli dokładnie jak zginęły kolejne osoby i w jakim stanie je znaleziono. Lily brała poprawkę na to, że jej "informatorzy" mogli sporo faktów ubarwić, jak to ma zwykle miejsce przy plotkach. Co więcej, mieli też mnóstwo teorii na temat tego, kto stoi za tymi wszystkimi morderstwami. Od całkiem racjonalnych, że to zbiegły więzień lub pacjent szpitala psychiatrycznego, przez teorię, że za morderstwami stoi ktoś z lokalnych polityków lub ich rodzin, aż do zupełnie szalonego przekonania, że za tym wszystkim stoją kosmici.

Po wysłuchaniu wszystkich relacji i plotek, Lily miała swoją teorię, kto szalał w Baltonie. Jeszcze do niedawna miałaby dwoję podejrzanych. Ale jedno z nich nie żyło, o ile można użyć tego terminu w stosunku do istoty, która nigdy nie była człowiekiem. Może lepszym określeniem byłoby, że przestał istnieć.

 Laughing Jack dopadł ją z zaskoczenia i niemal zabił. Lily wciąż pamiętała jego szpony zaciśnięte na swoim gardle. Ale gdy myślała, że nadszedł jej koniec, demoniczny klaun nagle rozpłynął się w dym przy wtórze agonalnych jęków. Czyli ktoś musiał zniszczyć pudełko, z którym Jack był związany. Choć nie miała pewności, to podejrzewała, że stał za tym Slenderman. Choć nie miała bladego pojęcia, po co miałby to robić. No chyba, że nie spodobało mu się, że inny potwór dopadł ją pierwszy. 
A skoro Laughing Jack przeszedł do historii, pozostała jej tylko jedna podejrzana. Podobna mu istota, która też masakrowała swoje ofiary, często za pomocą piły łańcuchowej - Laughing Jill.

Lily miała już podejrzaną, niemniej nie miała pomysłu, gdzie jej szukać. I wtedy pomógł jej przypadek. Przechodziła obok sklepu aspirującego do miana antykwariatu, gdy jej wzrok przykuło pudełko z pajacem stojące na witrynie. Zaskoczyła ją dość niska cena jak za zabytkową zabawkę. Tknięta przeczuciem, weszła do środka i porozmawiała sobie z właścicielką. 

Kobieta była dobrze po sześćdziesiątce i wyglądała jak relikt z epoki hipisowskiej. Z pewnością była ekscentryczna, choć niektórzy stwierdziliby dobitniej, że była nawiedzona lub całkowicie szalona. Jak się okazało, właścicielka chciała się pozbyć pajaca z pudełka, gdyż uważała, że zabawka jest skażona złem i zaburza aurę sklepu. Ktoś inny uznałby to pewnie za bujdy starej hipiski, która w młodości wypaliła zbyt dużo ziółek. Lily jednak już dawno nauczyła się, że nawet największa brednia może zawierać w sobie ziarno prawdy. Co najciekawsze, początek serii tajemniczych morderstw zbiegł się z momentem, kiedy to pudełko z pajacem trafiło do antykwariatu. Lily bez chwili namysłu kupiła zabawkę, choć nie mogła mieć stuprocentowej pewności, że należy ono do Laughing Jill.

Obecnie Lily siedziała w pobliskim lesie, przy kamiennym kręgu służącym do rozpalania ogniska. Pudełko z pajacem umieściła na palenisku i polała obficie benzyną z kanistra. Sięgała właśnie po zapałki, gdy nagle korbka samoistnie zaczęła się poruszać, rozległa się cyrkowa muzyka a ze środka zabawki zaczął wydobywać się czarny, oleisty dym. Łowczyni odniosła wrażenie, że przybiera on kształt rąk zakończonych szponami. Skrzywiła się i pośpiesznie zapaliła kilka zapałek na raz, po czym rzuciła je na zabawkę. Nie miała najmniejszej ochoty wdawać się w walkę z nadanturalnym bytem i wolała zakończyć sprawę szybko. Oblane benzyną stare drewno pudełka od razu zajęło się ogniem. Rozległ się nieludzki ryk bólu, a dym, który sprawiał przed chwilą wrażenie, jakby chciał ją pochwycić, zaczął się zmniejszać i rozpraszać. 

Lily zaczekała aż ogień się wypalił i zgasł. Wolała mieć pewność, że z zabawki nie zostało nic poza kupką popiołu i zniekształconych, stopionych elementów mechanizmu. Dopiero wtedy wstała i ruszyła w stronę motelu, gdzie się zatrzymała. 

Zza drzew wyłoniła się pewna postać i obserwowała oddalającą się Lily. Sądząc po sylwetce, był to mężczyzna. Jego twarz skrywała kocia maska, a na dłoniach miał rękawice z metalowymi szponami. Za paskiem spodni miał zatkniętą broń. Powolnym ruchem wyjął ją i wycelował w stronę odchodzącej kobiety. Nie nacisnął jednak spustu, tylko cały czas ją obserwował, aż do momentu, kiedy zniknęła z pola jego widzenia. Wtedy ponownie zatknął broń za pas i uciekł w głąb lasu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top