Rozdział 4
- Jak to? - Spytał baron Arald.
- Pięć miesięcy temu. Bliźniaki, pamiętasz? - Warknął.
- Oczywiście, że pamiętam. - Zaśmiał się mężczyzna. Żołnierz uderzył go w szczękę, po czym znowu podniósł go za ubranie.
- Gdzie oni są?! Co z nimi zrobiliście?! - Wrzasnął mu w twarz. Pozostali żołnierze rzucili się na niego, żeby znów go odciągnąć ale mężczyzna każdego odpychał.
- Z kim? - Spytał Zwiadowca.
- Moi dwaj młodsi bracia. - Warknął. Do Halta dotarło, że ma do czynienie z zawodowymi porywaczami i sam musiał chwilę się uspokajać, by nie pójść w ślady żołnierza. - Nasza matka przez nich zmarła. - Warknął i zacisnął dłonie na gardle mężczyzny. - Pytam się, co z nimi zrobiliście?! - Wrzasnął w twarz porywaczowi, gdy nagle drzwi otworzyły się, a do środka wszedł...
- Łowca... - Szepnął Halt cicho. Nagle zauważył jakieś poruszenie i spojrzał nieco w dół. Otworzył szerzej usta, gdy ujrzał paręnaście dzieci stojących obok mężczyzny.
- Joe! - Usłyszeli krzyk, a potem dwie, małe kulki rzuciły się na żołnierza. Ten popatrzył na nich, zdziwiony, po czym podniósł chłopców i mocno ich do siebie przytulił. - Tęskniliśmy! - Dodały dzieci.
- Ja za wami też... - Wydusił dziwnie mokrym głosem. Baron Arald podszedł do jednej dziewczynki, a gdy ta na niego spojrzała, jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Wujek! - Pisnęła i rzuciła się na mężczyznę. Ten objął ją i uśmiechnął się, gdy poczuł, jak małe ciałko wtula się w niego. Łowca podszedł do Halta i wepchnął mu w dłonie skrzynię.
- Mapa ich kryjówek i kolejne dowody na winę tych podludzi. - Powiedział wskazując głową porywaczy. Ruszył z powrotem, gdy nagle zatrzymał go głos.
- Gdzie idziesz? - Zapytał zwiadowca.
- Odprowadzę dzieciaki do domów. - Oznajmił i już go nie było.
Przez cały wieczór do barona napływały szczęśliwe wieści o tym, jak to zdruzgotani rodzice odzyskiwali swoje dzieci.
Baron rozkazał Haltowi śledzić tajemniczego mężczyznę, co było trochę łatwiejsze, biorąc pod uwagę te wszystkie dzieci wokół niego.
Co ciekawe, przez całą misję na jego twarzy widniał lekki uśmiech.
Łowca zapukał do drzwi i w międzyczasie wziął na ręce małą dziewczynkę. Otworzyła mu niska kobieta.
- Mama! - Krzyknęło dziecko i wyciągnęło ręce do kobiety. Ta od razu je do siebie przytuliła, a po chwili zawołała męża. Mężczyzna podniósł je obie do góry i pocałował dziewczynkę w głowę. Kobieta już na dobre się rozpłakała i przytuliła się do męża.
- Dziękujemy... Tak strasznie ci dziękujemy... - Wyszeptał mężczyzna, a w jego oczach błysnęły łzy, gdy spojrzał na swoją żonę i córkę.
- Robię to, co należy. - Odparł Łowca i ruszył do kolejnego domu, a zwiadowca, naturalnie, poszedł za nim.
Łowca nawet nie zdążył zapukać, gdy drzwi otworzyły się i stanął w nich barczysty mężczyzna.
- Tata! - Usłyszał krzyk dwóch, piskliwych głosów i zobaczył, że dwójka dzieci rzuca się na mężczyznę w drzwiach. Ten podniósł chłopca i dziewczynkę i zawołał swoją żonę, która, gdy tylko zobaczyła dzieci, pobladła. Łowca rzucił się na ziemię i złapał ją w ostatniej chwili. Wziął ją na ręce i zaczekał, aż mężczyzna odstawi dzieci na ziemię, po czym podał mu nieprzytomną kobietę i zamknął drzwi.
Gdy już obszedł całą wieś i odstawił wszystkie dzieci do domu odwrócił się w stronę Halta.
- Naprawdę myślisz, że nie wiem, że mnie śledzisz? - Spytał. Zanim ten zdążył choćby pomyśleć, tajemniczy bohater kontynuował. - Wiem też, że baron Arald kazał ci mnie śledzić.
- Skąd wiedziałeś, gdzie szukać dzieci i skąd wiedziałeś, kto je porwał? - Łowca tylko otaksował spojrzeniem zwiadowcę, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł. - Ej! - Krzyknął za nim Halt. Mężczyzna stanął do niego bokiem i popatrzył mu w oczy.
- Dam ci radę; nie śledź mnie. - Powiedział i ruszył w swoją stronę, a po chwili rozpłynął się w ciemnościach i plątaninie wąskich uliczek i ślepych zaułków.
Zwiadowca wrócił do zamku i już miał wchodzić do gabinetu barona, gdy Arald otworzył nagle drzwi i stanął twarzą w twarz ze zwiadowcą.
- I co? - Spytał od razu.
- Właśnie w tym problem, że nic. - Westchnął Halt. - Odstawił dzieci do domów, po czym powiedział, żebym go nie śledził i poszedł. - Streścił. Arald zmarszczył brwi.
- Nie uważasz, że to bardzo podejrzane? - Spytał władca. - Nic nie chce, nic za to nie bierze... - Wymieniał. - Musi tu być jakiś haczyk! - Warknął cicho.
- Niestety nie wiem, jaki. - Westchnął zwiadowca i usiadł w dużym fotelu. Po chwili baron usiadł w drugim, identycznym, fotelu i zapatrzył się na ciepłe i jasne płomienie na palenisku.
- Jak się trzymasz? - Spytał po chwili ciszy.
- Chodzi ci o Willa, tak? - Upewnił się zwiadowca, a gdy baron skinął głową, westchnął i przez chwilę zbierał myśli. - Myślę, że już się do tego przyzwyczaiłem. Jedyne, co mnie boli to to, że nigdy nie spełnię obietnicy danej jego rodzicom... I że się o nich nie dowie...
- Niestety, chłopak zniknął bez śladu. Nie mam pojęcia, co się z nim mogło stać. - Westchnął. - Przepadł jak kamień w wodę... - Dodał.
- Od zawsze wiedziałem, że dobrze się kryje. - Halt lekko się uśmiechnął. - Nie mów tego mistrzowi Chubb'owi, ale kiedyś widziałem jak Will podwędził parę ciastek z jego kuchni.
- Co? Niemożliwe! - Zaśmiał się baron.
- Możliwe! - Odparował Halt. - Chubb wszedł do kuchni trzy razy ale chłopak tak dobrze się krył, że ten ani razu go nie zauważył. - Powiedział i poczuł dziwne ukłucie w sercu na myśl, że sam mógłby dokształcać chłopaka z takim talentem.
- Niesamowite... Byłby z niego wspaniały zwiadowca. - Powiedział Arald.
- No właśnie... - Westchnął Halt. - Byłby...
***
Macie! Macie rozdział, proszę już nie planować tortur!
Do przeczytania,
- HareHeart.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top