Rozdział 25

(naprawdę polecam piosenkę u góry, przyda się Wam podczas czytania rozdziału)

- Naprawdę myślisz, że damy radę? - Szepnął Will i zerknął na swojego ojca, który siedział obok niego na powalonym drzewie i zajadał się podpłomykami i wołowiną. - Zawsze tak dużo jesz jak się denerwujesz? - Spytał. Daniel uśmiechnął się lekko do niego.
- Zawsze. - Odparł drugi i zmierzwił mu włosy dłonią. Will również się uśmiechnął i przewrócił oczami. Na usta cisnęło mu się ,,Jaki ojciec taki syn.", lecz wiedział, że to byłoby bez sensu, bo nie miałoby żadnego odwołania do niego. Postanowił przemilczeć swój wewnętrzny monolog i zamiast tego spojrzał przed siebie.
- Denerwujesz się? - Spytał cicho, słabym głosem. Prawda była taka, że choć udawał odważnego, w tamtej chwili jego serce biło tak szybko i tak głośno, że był pewien, że nawet wrogowie je usłyszą.
- Nie denerwuj się tak. Będzie dobrze. - Pocieszał go Daniel, choć sam również się denerwował. Tak naprawdę on sam też miał złe przeczucie odnośnie tej bitwy, ale uważał, że to tylko stres przed konfrontacją.
- Tak, będzie dobrze. - Spapugował go Will i prychnął, zirytowany.
- Też się denerwuję. - Rzucił nagle starszy Łowca. Był pewien, że pomoże to jego synowi. Drugi uśmiechnął się lekko do niego.
- Mówisz tak tylko dlatego, żeby dodać mi otuchy. - Mruknął z lekkim uśmieszkiem wciąż błąkającym się po jego ustach.
- Wcale, że nie. - Daniel złapał jego dłoń i przyłożył sobie do serca. - Czujesz jak bije? - Spytał cicho, a Will kiwnął głową. Rzeczywiście, jego ojciec miał tak samo szybki puls jak on sam. - Każdy denerwuje się przed walką. Nieważne, czy jest to walka z wrogiem, czy ze swoimi słabościami. Każda konfrontacja jest straszna. - Mężczyzna mocniej ścisnął trzymaną dłoń i rzucił w stronę drugiego pokrzepiający uśmiech.
- Dziękuję... - Rzucił młodszy. - Kocham cię. - Dodał i mocno przytulił się do swojego ojca. Ten zamrugał zdziwiony, lecz szybko opamiętał się i odwzajemnił uścisk.
- Ja ciebie też. - Szepnął mu we włosy.

Po kilku minutach odsunęli się od siebie. 
- Chodźmy już... - Daniel złapał go za ramię i mocno ścisnął dłoń, by ponownie spróbować podnieść na duchu Willa, który co rusz przełykał ślinę lub oblizywał suche usta. - Damy radę. Dotarło? - Odwrócił go w swoją stronę i spojrzał w oczy. - Dotarło? - Powtórzył kładąc nacisk na swoją wypowiedź. Chłopak kiwnął głową. - Powtórz. - Rozkazał starszy.
- Damy radę? - Spytał, lecz widząc karcący wzrok swojego ojca westchnął. - Damy radę. - Powiedział pewniej. 
- Powtórz. - Padło kolejne polecenie.
- Damy radę! - Rzucił Will z lekkim entuzjazmem, na co oboje szeroko się uśmiechnęli.
- Zuch chłopak. - Pochwalił go Daniel i przygarnął do jeszcze jednego uścisku. - Jestem z ciebie tak cholernie dumny... - Szepnął nagle, a Will przełknął ślinę. ...Dlaczego zabrzmiało to jak pożegnanie? 

Miał wrażenie, że już wariuje. Zwykłe zdanie, które powinno sprawić, że poczuje ciepło w sercu tak naprawdę sprawiło, że jego pierś przeszył lodowaty szpikulec. Poczuł, jak po plecach przelatują mu nieprzyjemne ciarki... 

- Dziękuję... - Odszepnął ojcu, by nie zepsuć tego błogiego nastroju. - Za wszystko... - Dodał i poczuł, jak oczy lekko mu się szklą. 

>>----->

Erak przechadzał się między swoimi wojownikami i co chwilę kładł dłoń na czyjeś ramię i lekko je ściskał, by dodać pobratymcom otuchy w boju. Wiedzieli, jak liczni są Temudżeini. Mimo że czuli strach, to byli gotowi stanąć do boju za swój kraj. Erak bardzo ich za to podziwiał. 
Pozostawało mu mieć nadzieję, że plan Willa i Daniela zadziała.

>>----->

Na klifie panowało lekkie poruszenie. Łucznicy mościli się między krzewami i drzewami, i wyszukiwali odpowiednich pozycji dla siebie, by było im wygodnie, ale i by byli w stanie dobrze, i celnie strzelać. Wizja wolności i powrotu do domu dodawała im skrzydeł. Niektórzy rozmawiali o swoich rodzinach, inni milczeli. Ale mimo to wśród nich doskonale było czuć szczęście. Wiedzieli, że część z nich zginie, ale smutek i strach przyćmiewała długo trzymana tęsknota za domem. Wreszcie, po tylu latach mieli szansę na powrót. Nie zamierzali jej zmarnować...

>>----->

Daniel i Will wypatrywali nadciągających wojsk nieprzyjaciela. Mieli najbystrzejsze oczy, więc logiczne jest, że to im przypadło to zadanie.
- Ciekaw jestem, co stanie się z nami gdy wrócimy do Araluenu. - Zaczął Daniel, rozglądając się za swoim towarzyszem. Co prawda, to oni mieli dostrzec rywala, lecz ich pierzaści przyjaciele mieli o wiele bardziej wyczulony wzrok. 
- Zakładasz, że do niego wrócimy? - Spytał ponuro Will. Nie wiedział, co się z nim dzieje, ale jego zazwyczaj radosny charakter i optymizm ulotnił się gdzieś w chwili, gdy najbardziej go potrzebował. Niezmiernie go to irytowało, bo wiedział, że pozytywne nastawienie czasem potrafi zdziałać cuda, a u niego jak na razie się na to nie zapowiadało. A potrzebowali teraz prawdziwego cudu, w chwili, gdy jak na złość nigdzie go nie było.

>>----->

Usłyszeli głośne piski i zerwali się na równe nogi. W oddali dostrzegli wzbijające się w powietrze tumany kurzu. Will poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Odwrócił się, lecz Daniela już dawno nie było. 

>>----->

Mężczyzna nie tracąc czasu na przeciskanie się przez krzewy i zarośla skakał jak wiewiórka po pniach i gałęziach. Tak było dużo szybciej. 

- Eraku! - Zawołał zdyszany, lądując obok niego. Oberjarl odskoczył wystraszony. - Nadchodzą. - Dodał i odetchnął. Po chwili Will wylądował tuż obok niego. 

>>----->

Wojska stanęły na przeciw siebie.
- Tarcze! - Zawył Erak, a Skandianie unieśli potężne, metalowe tarcze i wysunęli do przodu włócznie. Łucznicy na szczycie klifu wzięli do dłoni łuki i pierwsze strzały. Niko i Smoke siedzieli w koronie dużego drzewa rosnącego nieopodal. Z przerażeniem w oczach patrzyli na swoich przyjaciół, którzy stali ramię w ramię ze Skandianami i szykowali się do odparcia ataku.

Skandianie i wspomagający ich Aralueńczycy czuli drżenie ziemi pod stopami swoich rywali. Czuli zarówno swój strach, jak i swoich towarzyszy. Płynęła na nich ogromna, niezliczona fala wrogów.

Erak wypatrzył we wrogiej powodzi dowódcę i spojrzał mu prosto w twarz. Ten powtórzył gest oberjarla, a jego usta rozciągnęły się we wrednym uśmiechu. Wiedział, że w porównaniu z jego armią Skandian jest tylko garstka. Wiedział, że nie dadzą im rady... 

Wrogi dowódca wydał sygnał do ataku. Temudżeini ruszyli. 
- Utrzymać pozycje! - Ryknął Daniel. Will zamknął oczy.

Rozpoczęła się rzeź...

***

Moi drodzy, muszę to powiedzieć: ten rozdział wyszedł ZAJEBISTY. I mówiąc to mam na myśli, że moim zdaniem jest najlepszy z całej książki.

Co myślicie?
Czekam na Wasze komentarze ^^

Do przeczytania,

- HareHeart 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top