Rozdział 13: Amok

Chociaż złapanie Żako było wydarzeniem zaiste ważnym w całym dochodzeniu, doprowadziło do pewnego rodzaju rutyny w śledztwie i życiu Hermiony.

Następnego dnia właściwie nie rozmyślałaby aż tyle na temat Amelii Rowell i jej prawdopodobnie hulaszczego życia dzielonego z Williamem Higgsem, gdyby nie Harry, który chciał poznać wszelkie szczegóły zeznania. Na chwilę odpoczynku od pracy mogła za to liczyć w towarzystwie Ginny.

Ale tylko od pracy.

Przy Ginny Hermiona czuła się znacznie swobodniej, głównie z tego względu, że Weasleyka doskonale rozumiała jej potrzebę pozostania choć na moment samemu ze swoimi myślami. Od kilku tygodni nie spędziła bez opieki nawet sekundy, nie licząc nocnych przerw, także z pewnością potrzebowała tych kilku minut tylko dla siebie na przemyślenie i przeanalizowanie pewnych spraw, niekoniecznie związanych z morderstwami... Dlatego od czasu do czasu pozwalała jej odpłynąć, gapiąc się przez okno.

Nie oznaczało to jednak, że w ogóle jej nie przeszkadzała.

– O czym myślisz?

Hermiona oderwała się od wpatrywania się w dwójkę ptaszków, ćwierkających i ganiających się na zewnątrz i spojrzała na przyjaciółkę.

– O niczym konkretnym – odpowiedziała krótko, wzruszając ramionami. Na ustach rudowłosej wykwitł szeroki, kpiący uśmiech.

– Ta, jasne. I co, może się tak cieszysz na widok zwykłych ptaszków? – Popatrzyła na przyjaciółkę z miną sugerującą, że nie dała się nabrać na jej kłamstewko.

– A cieszę się?

– Więc uśmiechałaś się bez powodu?

Granger wtuliła twarz w poduszkę leżącą na kanapie, chcąc ukryć rumieniec wykwitający na jej twarzy. Racja, nie cieszyła się na widok zwierzątek i nie uśmiechała się bez powodu. W jej myślach gościł za to pewien przystojny blondyn, który poprzedniego wieczoru skradł jej całusa w policzek. Dziewczyna wprost nie mogła powstrzymać się od wspominania poprzedniego dnia – dosyć namiętnego przywitania, spaceru, wspólnego czytania książek... Czuła się wtedy tak dobrze, tak naturalnie... Zupełnie, jakby żaden złoczyńca nie czyhał na jej życie, a Malfoy nie byłby jej ochroniarzem. Wspominała także jego propozycję wspólnego spędzenia niedzieli. Nie wiedziała na ile poważnie jej to proponował, bo równie dobrze mógł tylko żartować albo zgrywać uprzejmego, jednak z jakiegoś powodu rzucona przez niego opcja znaczyła dla niej naprawdę wiele. Prawdopodobnie nawet więcej niż powinna.

Szatynka nie potrafiła jednak odsunąć od siebie myśli, że może on naprawdę lubi jej towarzystwo i czuje się w jej obecności dobrze. Może chciał powtórzyć tę udaną sobotę? A może... Może znaczyła dla niego więcej niż tylko przygodny seks? Przecież sam potępiał postawę Żako, który wykorzystał Amelię Rowell i potem porzucił jak niepotrzebną rzecz. Gdy o tym mówił, wyglądał na przekonanego i szczerego w swym wyznaniu.

– Po prostu mam bardzo dobry humor – stwierdziła szatynka, nie chcąc jeszcze mówić o relacji, która łączyła ją z Malfoyem. Może to dlatego, że jakaś część jej duszy bała się, że to wszystko skończy się równie szybko, jak się zaczęło. Poza tym, w tym momencie powinny łączyć ich stosunki czysto zawodowe. Im mniej osób wiedziało o ich kiełkującym romansie, tym dla nich lepiej. Chociaż, oczywiście, nie do końca podobało jej się ukrywanie tego przed przyjaciółką. Chciałaby jej wszystko wyznać, zasięgnąć rady i zapytać, co ona sądzi o zachowaniu blondyna. Jednak zdrowy rozsądek wygrał tę małą wewnętrzną bitwę. Kiedyś o tym opowie i jej, i Harry'emu. Tylko jeszcze chwilę zaczeka na rozwój wydarzeń...

Hermiona wcisnęła jej wymyślony na poczekaniu kit, że po złapaniu Higgsa czuje się bezpieczniej i wypełnia ją nadzieja, że oznacza to koniec śledztwa i powrót do wolności. Nie wspomniała jej jednak o swoich przeczuciach, według których William mógł być niewinny.

Dziewczyna cieszyła się również, kiedy jej przyjaciółka zmieniła temat. Poprzedniego dnia dostała list od zarządu drużyny narodowej w quidditcha.

– Chcą się ze mną spotkać w tym tygodniu – zaszczebiotała szczęśliwa rudowłosa. – Ponoć zrobiłam na nich genialne wrażenie, a jako że jedna z zawodniczek ma poważną kontuzję, chcieliby mnie zwerbować do drużyny! No wiesz, może nie od razu wezmą mnie do pierwszego składu, ale to jednak drużyna narodowa.

– Cholera, Ginny, to fantastyczna wiadomość! – Hermiona aż wstała ze swojego miejsca, żeby uściskać dziewczynę. – Tak bardzo ci gratuluję...

– Ach, nie gratuluj, bo jeszcze nie ma czego. Ty lepiej trzymaj, żeby wszystko poszło po myśli.

– Będę, oczywiście, że będę!

– Muszę zacząć więcej trenować, żeby być w formie. I koniec ze słodyczami, definitywnie, już nigdy więcej, no a przynajmniej na razie, mnie na nie raczej nie namówisz.

Hermiona roześmiała się na trajkot panny Weasley.

– Tylko nie przesadzaj z tymi treningami, bo na koniec złapiesz jakąś kontuzję i...

– No! Lepiej to wypluj...





.*.*.*.





Teodor wyszedł ze szpitala dopiero w czwartek. Draco zaoferował mu wyręczenie go w obowiązkach „niańczenia Granger", jak to ładnie określił, do końca tygodnia, aby w tym czasie mógł dojść do siebie i przestać kuśtykać. Nie wiedząc czemu, propozycja ta wywołała uśmiech na jej twarzy.

Tydzień ten właściwie minął pod znakiem zastoju w śledztwie i pełnego skupienia się na Żako. Skontaktowanie się z prawnikiem zaowocowało tym, że William Higgs nie chciał powiedzieć im niczego więcej, pozwalając bratu mówić w swoim imieniu. Wyciągnięcie od niego nazwisk kolegów, którym pierwsza ofiara Łowcy była winna pieniądze, zajęło im kilka dni. Malfoy był przekonany, że to Terence musiał dotrzeć do nich jako pierwszy, by ustalić jedną spójną wersję wydarzeń, pasującą jak ulał do tego, co powiedział im William.

Te cztery dni niewiele wniosły do śledztwa. Były wręcz nudne, wypełnione postacią Williama Higgsa, który nie chciał im nic powiedzieć. Próbowali przesłuchać jego rodzinę i współpracowników, ale to nie przyniosło żadnego efektu. Nikt nic nie wiedział i nie był w stanie powiedzieć. Jego matka płakała większość pobytu w Ministerstwie Magii, chcąc poręczyć śledczym za niewinność syna na własną odpowiedzialność, więc niewiele się od niej dowiedzieli. Ojciec – gbur i mruk, jak określił go wcześniej Draco – także nie podał im żadnych przydatnych informacji. Ze wszystkich przesłuchań, którymi głównie zajmowali się przez te trzy dni nieobecności Teodora, dowiedzieli się jedynie, że podejrzany nie miał konkretnego alibi na okoliczność żadnego z zabójstw, co nie było zbyt imponującym osiągnięciem.

A mimo to i Hermiona, i Draco uważali te trzy dni za jak najbardziej udane.

Czas ten wyglądał... inaczej, niż do tej pory. Sporo czasu spędzali poza domem panny Granger. Chodzili na spacery, do kawiarni i restauracji... Kiedy wychodzili z pracy, po prostu starali się o niej nie myśleć, by zneutralizować frustrację z powodu szybkości przebiegu udowadniania winy Higgsa. A o tej byli już przekonani. Odkąd pojmali Żako, Hermiona ani razu nie poczuła się śledzona. Nie dostała też żadnej pogróżki. Poczucie bezpieczeństwa ogarnęło ją na tyle, że nawet zaproponowała Draconowi wtorkowego wieczoru, by kolejnego dnia spotkali się dopiero w pracy.

– Pospałbyś sobie dłużej rano – próbowała go przekonać. – Wiem, jak bardzo nienawidzisz wstawać rano...

Blondyn zaśmiał się i pokręcił głową.

– Granger, Granger... Nawet nie ma takiej opcji – odparł bez pardonu. – Póki nic mi nie zagwarantuje, że nic ci się nie stanie, nie puszczę cię nigdzie samej. Nie sądziłem, że kiedykolwiek akurat tobie będę musiał tłumaczyć takie rzeczy, ale wiesz, że póki nie będziemy mieli stuprocentowej pewności, wciąż musisz pozostać pod nadzorem. Nie marzy mi się powrót do Azkabanu, bo cię nie dopilnowałem. – Dziewczyna skrzywiła się na wspomnienie więzienia, ale ze zrozumieniem pokiwała głową. Rozumiała jego postawę, sama na jego miejscu postępowałaby tak samo. Lepiej dmuchać na zimne. – Ale... – mruknął niskim, seksownym tonem, powoli się do niej zbliżając.

– Ale...? – powtórzyła po nim, pozwalając mu zapleść ręce na jej talii, kiedy przyciągnął ją do siebie. Uniosła podbródek, by móc spojrzeć mu w oczy.

– Skoro tak martwisz się moim niewyspaniem, to... – zawiesił na chwilę głos, budując napięcie. – Zawsze mogę zostać tu do rana i wstać później. Albo i lepiej. Pójdziemy do mnie, mam bardzo duże łóżko. Na pewno się oboje zmieścimy.

– Hmmm... Mogę się nad tym zastanowić – odparła z tajemniczym uśmieszkiem.

Ale oboje znali odpowiedź z góry. Oczywiście, że przystała na tę propozycję.

Dawno nie spędzała nocy poza swoim domem. Dawno też nie budziła się w czyimś towarzystwie. Racja, ostatnio Draco zasnął u niej w domu, jednak kiedy wstała, jego już z nią nie było. Wyszedł, chcąc uniknąć rano spotkania z przyjacielem. Tak więc ostatnią osobą, z którą miała styczność z samego rana, był Ron – i to ponad trzy lata temu.

Tego właśnie ranka obudziła się jako pierwsza. Chociaż odzwyczaiła się od witania dnia w czyimś towarzystwie, nie mogła zaprzeczyć, że sprawiło jej to przyjemność. Nie potrafiła też nie szukać różnic i podobieństw między Malfoyem a Ronem, kiedy tak leżała w miękkiej, białej pościeli, a blondyn wciąż spał.

Pierwszą rzeczą, która przykuła jej uwagę, było ramię chłopaka przerzucone przez jej talię. Spał mocno wtulony w nią, co nie zdarzało jej się, kiedy jeszcze mieszkała z Ronem; owszem, często zasypiali w takiej pozycji, ale budzili się osobno – ona tak samo jak zasnęła, a on albo rozwalony na reszcie łóżka, albo wręcz plecami do niej. Przekręcenie się przodem do Dracona tak, by przy okazji go nie obudzić, stanowiło dla niej nie lada wyzwanie, ale jakimś cudem mu podołała.

Z ciekawością i pewnego rodzaju dumą przyglądała się chłopakowi pogrążonemu we śnie. Jego jasne włosy sterczały chyba w każdym możliwym kierunku, co nie zdziwiło jej – zwłaszcza że dzięki rozpoczęciu współpracy dosyć często widywała go o poranku i nie zawsze fryzura stanowiła wzór perfekcji. Nie mogąc się powstrzymać, wsunęła przeczesała dłonią jasne kosmyki, na tyle delikatnie, by go nie obudzić. Miał jeszcze czas na sen.

Potem swym czułym spojrzeniem zaczęła badać jego twarz. Przypominał jej małego aniołka ze spokojem wymalowanym na swoim obliczu. Gładka twarz, nienosząca na sobie żadnych emocji ani masek oraz lekko rozchylone usta. Dziwnie się czuła, gdy widziała go w stu procentach naturalnego, nie udającego niczego. W czasie dochodzenia widziała kilka jego wydań – groźnego aurora, skupionego śledczego, twarze pełne skupienia, wściekłości, znudzenia... Ale właśnie ten poranek zrobił na niej największe wrażenie. Poczuła się bardzo intymnie, kiedy los podarował jej szansę widzieć go w stanie pełnej błogości. Uśmiechnęła się lekko, nie mogąc oderwać od niego wzroku. Nie mogła nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że jest przystojny, czego może nie dusiła w sobie przez wiele lat pod przykrywką nienawiści, ale ogrom jego wad skutecznie przyćmił w jej oczach jego fizyczne atuty. A teraz – choć widziała go w wielu wydaniach – zdawał się jeszcze bardziej urodziwy. Cieszyła się, że może go takiego widzieć.

Wtedy pewna myśl pojawiła się w jej głowie, sprawiając, że żołądek ścisnął się w ciasny supeł. I to na pewno nie z głodu.

Czy kiedykolwiek kontemplowała w ten sposób Rona?

Przeżyła wiele poranków w obecności Weasleya. Ale czy kiedykolwiek leżała przez kilkanaście minut w jego ramionach, z dłonią wplątaną we włosy i cieszyła się chwilą? Czy kiedykolwiek obudziła się w jej sercu nadzieja, że on też przyglądał się z taką czułością, kiedy jeszcze spała? Przypomniała sobie liścik Malfoya, który zostawił po ich pierwszej nocy – a konkretnie ten fragment, w którym zdradził, że wyglądała zbyt słodko we śnie, by ją budzić. Nie potrafiła sobie nie wyobrażać jego siedzącego nago w rozwalonej pościeli i patrzącego na nią. A może wcale tak nie było? Może po prostu wstał, ubrał się, napisał krótką wiadomość i wyszedł cicho, by jej pozwolić jej jeszcze odpocząć?

W tej właśnie chwili – gdy łudziła się, że blondyna mógłby cieszyć jej widok pogrążonej we śnie, tak samo jak ją cieszył widok jego – zrozumiała pewną rzecz. Malfoy nie był jej obojętny. Nie potrafiła nazwać swoich kiełkujących uczuć, ale nie mogła okłamywać siebie, że to nic. Spędzali w swoim towarzystwie całe dnie, poznając siebie coraz lepiej, nauczyli się wspólnie współpracować, nawet ze sobą sypiali, wciąż nie mogąc do końca ugasić ognia, który ich połączył tego pamiętnego wieczoru po bankiecie z okazji rocznicy drugiej bitwy o Hogwart. Nie wiedziała, w którym dokładnie momencie ją zauroczył – chociaż podejrzewała, że było to wtedy, kiedy elegancko ubrany, siedząc na parapecie, palił papierosy w oknie jej domu. Wiedziała za to, że zdążył już nieźle namieszać jej w głowie.

Wtuliła się w jego ciepłe ciało, chowając głowę w zagłębieniu jego szyi. Starała się odepchnąć od siebie myśli dotyczące tego, co się stanie, jeśli się okaże, że była dla niego tylko zabawką w jego rękach. Nie powinna się w nim zauroczyć. Byli współpracownikami, co znaczyło, że dla dobra śledztwa nie powinni angażować się w relacje prywatne. Ale... coś, jakaś niezwykle egoistyczna część jej duszy, nie chciała kończyć tego, co się między nimi działo. Może odrzuci ją zaraz potem, jak ich zawodowe drogi się rozejdą, ale do tej pory chciała czerpać z tej relacji, ile tylko zdoła.

Choć pochłonęły ją myśli, jego kojący, delikatny, ale męski zapach oraz regularny, spokojny oddech uśpiły ją raz jeszcze.





.*.*.





Nawet powrót Notta niewiele wniósł do śledztwa. Po obejrzeniu wspomnień z przesłuchania, stwierdził, że bardzo dobrze zajęli się tą sprawą. Chociaż odwiedzali go w szpitalu i składali sprawozdania z każdego podjętego przez nich kroku, to dopiero obejrzenie zeznania dało mu pełne poczucie zaznajomienia z tą częścią ich dochodzenia, w której nie uczestniczył.

Z racji, że William Higgs nie posiadał żadnego niepodważalnego alibi, po powrocie Notta zajęli się wraz z Gawainem Robardsem przygotowaniem do procesu. Oznaczało to koniec ich śledztwa. Nie wiedząc czemu, wprawiło to Hermionę w zły nastrój, choć nie dawała po sobie tego poznać. Przyzwyczaiła się do obecności swoich ochroniarzy – a zwłaszcza Malfoya. Nie wiedziała jak potoczą się dalej ich wspólne losy, ale wolała o tym nie myśleć zbyt wiele. Liczyło się tylko tu i teraz.

Jednak, oczywiście, wciąż znajdowała wiele pozytywnych aspektów końca śledztwa. Po pierwsze, był to brak strachu. Odkąd przestała czuć na czyjeś czujne spojrzenie i dostawać liściki, poczuła się znacznie swobodniej. Nawet nie spodziewała się, jaka to ulga – poczucie bezpieczeństwa. No i powrót do pełnej wolności, bez ogona w postaci dwóch mężczyzn. Komfort samotności i chwili wytchnienia bez czyjejkolwiek obecności to coś, za czym niewymownie tęskniła.

Ostatnia ścieżka w ich śledztwie zamknęła się, kiedy w poniedziałek wybuchł skandal dotyczący Edwina Rowella, męża pierwszej ofiary. Już dawno zapomnieli czas, w którym to jego podejrzewali o zabójstwo żony i pięciu innych mugolaczek. Jednak prześwietlanie firmy Rowella dobiegło końca i jak się okazało, że jej właściciel zatrudniał na czarno kilkanaście osób i był zamieszany w szachrajstwa podatkowe. Z jednej strony Draco, Hermiona i Teodor poczuli się trochę zawiedzeni tym okryciem – zwłaszcza pamiętając, jak zareagowała jego partnerka na wizytę aurorów w ich domu i jak jego nieuczciwości wypominała Ruth Audley. Liczyli na coś bardziej... wyrafinowanego? Zaskakującego? Jedynym pozytywnym aspektem takiego obrotu sprawy był fakt, że nie komplikowało to w żaden sposób wyniku ich śledztwa.

Koniec sprawy oznaczał także, że mieli opuścić biuro, które dotychczas zajmowali – albo przynajmniej zacząć je sprzątać. Nawet nie byli świadomi tego, jak wiele różnych rupieci tu naznosili. Już nawet nie mówiąc o tonie różnych papierów, gazet i innego rodzaju makulatury. Wywlekli to wszystko na jedyne biurko w pomieszczeniu, chcąc poprzebierać cały ten bajzel i zacząć pozbywać się tego, co już niepotrzebne.

Oczywiście wszystkim musiała zajmować się Hermiona, ponieważ jej współpracownicy niechętnie zabierali się do jakiejkolwiek pracy. Nie mając siły na sprzeczki z nimi, sama przebierała papiery, jednocześnie przysłuchując się dyskusji na temat tegorocznej ligi quidditcha, o której sobie przypomnieli, dorwawszy w łapska stare gazety. Później przerzucili się na obśmiewanie celebrytów. Niektóre z ich żartów były dla niej tak żenujące, że miała się czasem złapać za głowę.

– Jeśli chcecie się na coś przydać – odezwała się w pewnym momencie – i mi nie przeszkadzać, to... – przerwała, unosząc z blatu kupkę teczek z archiwum, które kiedyś zabrali – Odnieście to. A w drodze powrotnej załatwcie mi kawę. Taką jak zwykle.

Mężczyźni spojrzeli po sobie, jakby staczając ze sobą krótką bitwę.

– No, Teo, słyszałeś. Zapierdzielasz do archiwum w podskokach – oznajmił zadowolony Draco.

– Ta, chyba śnisz, że zrobisz ze mnie frajera na posyłki, podczas gdy ty będziesz tu zbijał bąki.

– Wiesz jak nienawidzę chodzić do tej cholernej Głównej Jednostki Magazynowania Kurzu.

– Trudno, nie dam się wykorzystywać. – Nott wzruszył ramionami, na co Malfoy westchnął ciężko.

– To zrobimy tak: ty ruszysz te swoje pogruchotane kości do archiwum, a tymczasem ja załatwię tę kawę, bo i tak muszę skoczyć do WC. Też chcesz?

– Jeśli pytasz o WC, to podziękuję, ale kawkę to bym bardzo chętnie wypił. – Teodor podniósł się z miejsca i podszedł do Hermiony, która bez słowa wręczyła mu teczki do odniesienia.

Po wyjściu Notta panna Granger wzięła drugą część poukładanych teczek, z zamiarem ustawienia ich w regale, by były pod ręką w razie potrzeby. Nie minęła chwila, jak poczuła za sobą ciepło drugiego ciała, a po obu jej bokach pojawiły się dwie męskie ręce, zamykające ją niczym w żywej klatce. Obróciła się przodem do niego, przyciskając nieodłożone teczki do piersi.

– Jutro po pracy idziemy do mnie czy do ciebie? – zapytał po prostu, pochylając się nad nią.

– Nie wiem... nie zastanawiałam się jeszcze.

– Musimy się zastanowić, bo nie wiem, czy mam poprosić skrzata, żeby przygotował jakiś obiad.

– Poprosić? – upewniła się dziewczyna, na co Malfoy przewrócił oczami.

– Tak, poprosić. Znam twój stosunek do skrzatów domowych, Granger.

– Skoro poprosisz, to może to nie jest taki zły pomysł. Niedługo oszaleje w swoim domu.

– Toteż tak sobie właśnie pomyślałem... – mruknął, nachylając się nad nią niżej. Serce zaczęło jej mocniej bić: dotychczas mieli niepisany pakt, żeby w pracy raczej powstrzymywać się od wszelkiego rodzaju spoufalania się.

Draco nie zdążył jednak zrealizować swojego pomysłu do końca, ponieważ przerwały im dwa stanowcze puknięcia do drzwi i dźwięk naciskanej klamki. Odskoczył od Granger na bezpieczniejszą odległość, po czym rzucił Potterowi jedno ze swoich morderczych spojrzeń. Przez chwilę żadne z nich się nie odzywało – a przynajmniej dopóki stojący w drzwiach Harry nie zabrał głosu:

– Przeszkadzam?

– Skądże! – zaprzeczyła żywiołowo zakłopotana i lekko zarumieniona Hermiona. – Sprzątamy biuro...

– Och... – wyjąkał zaskoczony jej wyjaśnieniami Potter. – Chyba wolno wam to idzie – uznał, spoglądając na wciąż zawalone biurko.

– Właśnie. Idę po tę kawę, to może w końcu się obudzimy – stwierdził Malfoy i w przeciągu kilku sekund już go z nimi nie było. Hermionie trochę ulżyło (ale tylko trochę), natomiast Harry wyszczerzył się do niej złośliwie.

– Sprzątacie?

– No... A nie widać? Zawsze zanim się sprzątnie, trzeba narobić większego bałaganu... – Kiwnęła głową w kierunku sterty makulatury.

– Jasne, a czerwona jak pomidor jesteś ot, tak bez przyczyny?

– To ze zmęczenia... – wydukała cicho. – Ty mi lepiej powiedz, co cię tu sprowadza. Bo chyba nie robisz mi nalotu z nudów?

– Nie, Ginny mnie tu zesłała – powiedział, rozsiadając się na kanapie. Hermiona wetknęła teczki byle jak na półkę i zajęła miejsce tuż obok przyjaciela. – Masz od nas zaproszenie dziś na kolację, bo mamy co świętować. Przyjęli do drużyny narodowej.

– O rany! – Hermiona zakryła usta dłonią z zaskoczenia. – To cudownie! Kiedy podpisanie kontraktu?

– Pół godziny temu. Od razu się tym zajęli, ano oni, ani Ginny nie chcieli zwlekać – oznajmił chłopak. – To jak, wpadniesz dzisiaj?

– Ojej... Nawet nie masz pojęcia, jak się cieszę! Przyjdę, oczywiście, że przyjdę. Nawet gdybym była zajęta, to wszystko bym poprzekładała. Tylko na którą?

– Dwudziesta.

– Jasne. To co, Molly i Artur pewnie przeszczęśliwi? – zapytała nieśmiało.

– A dziwisz im się? Jedyna córka w drużynie narodowej... Dla nich też będzie małe przyjęcie w weekend. To znaczy, „małe", wiesz, jak to jest z Weasleyami. Jeśli chcesz, to również wtedy czuj się zaproszona, tylko... – urwał na sekundkę. – Pewnie zaproszeni będą wszyscy, sama rozumiesz...

Czyli Ron także.

Hermiona pokiwała głową. Nie musiała nic mówić Harry'emu – on sam doskonale wiedział, że raczej nie ma co liczyć na jej obecność tego dnia; dlatego też cieszyła się, że zaprosili ją na małą uroczystość dzisiaj, tak, aby i ona mogła uczcić z nimi sukces Ginny.

– Zobaczę – mruknęła wymijająco. – Ale dzisiaj się mnie już nie pozbędziecie!





.*.





Wieczór spędzony w towarzystwie Teodora mijał raczej w nudnej atmosferze. Ponieważ nie uporali się ze wszystkim w biurze, to Hermiona zabrała część materiału dowodowego do uporządkowania w domu, mając na uwadze, że pewnie jutro po pracy nie będzie miała do tego głowy. Zerkała co jakiś czas na zegarek, pamiętając o zaproszeniu do przyjaciół.

Nott niechętnie jej pomagał. Odkąd wrócił z archiwum, wydawał się trochę rozeźlony i rozproszony. Hermiona wolała w to nie ingerować, dlatego głównie sama zajmowała się pracą. Siedzieli więc wspólnie, na przemian gapiąc się w zegarek.

– Granger? – zaczepił ją kilka minut po dziewiętnastej; akurat w momencie, kiedy miała zacząć się szykować i poprosić go o eskortę do domu Harry'ego i Ginny. – Zrobisz mi herbaty? Jakoś średnio się czuję...

Hermiona uśmiechnęła się lekko, nagle rozumiejąc, dlaczego Teodor miał taki rozchwiany humor.

– Nie ma sprawy.

W czasie, gdy ona udała się do kuchni, Nott poszedł do toalety, wraz z jej kotem drepczącym za nim. Gdy czekała aż woda się zagotuje, wydawało jej się, że usłyszała zduszone miauknięcie. Miała zamiar dopytać Teodora, co się stało, gdy...

Nagle poczuła, jak jej ciało mimowolnie zesztywniało, a ona osunęła się na podłogę. Upadek był bolesny, choć nie zwróciła na to należytej uwagi. Zawładnęło nią za to poczucie szoku, kiedy w jednej chwili stała przy kuchennych szafkach, a w drugiej wpatrywała się w biały sufit.

Co się stało?

Chciała się ruszyć, choć wszystkie jej kończyny odmawiały posłuszeństwa. Nie mogła mówić, ani mrugać, tylko leżała jak kłoda na podłodze. Ktoś ją spetryfikował.

Słyszała ciche, niespieszne kroki na podłodze, jakby ktoś się skradał w jej kierunku. Jeden, drugi, trzeci. I wtedy nad jej ciałem pochylił się ten, który rzucił zaklęcie.

Teodor Nott uśmiechał się szeroko, widząc ją leżącą na podłodze.

– A nie mówiłem, Granger, że niedługo cię dopadnę? – powiedział nadzwyczaj wesołym tonem. Hermiona, gdyby tylko mogła, stanęłaby jak wryta. Z tym że ona już nie mogła się ruszać. Wyraz jej twarzy nie uległ żadnej zmianie, chociaż w środku wszystkie jej wnętrzności zbiły się w jedną twardą kulę. Kiedy patrzyła na minę Notta, szczęśliwszą niż kiedykolwiek i entuzjazm od niego bijący, miała wrażenie, że stoi nad nią jakiś maniak. Szaleniec. Obłąkaniec. – Chodź, musimy ze sobą pogadać. Nawet nie wiesz, jak długo na to czekałem! Mam ci tyyyle do opowiedzenia...

Zachowywał się jak dziecko, które w końcu dostało swoją wymarzoną zabawkę. Nie przypominał tego spokojnego i małomównego Teodora, którym był dziesięć minut temu! Rzucił na jej ciało zaklęcie Wingardium Leviosa, lewitując je do salonu. Nie omieszkał przy okazji uderzyć nią o wszystkie rogi ścian, które mijali po drodze. Chichotał przy tym cicho i mrocznie. A ona wciąż była w takim szoku, że nawet nie czuła bólu w poobijanych miejscach.

Posadził ją na jednym z foteli stojących w salonie i związał jej ręce oraz nogi prostym, aczkolwiek bardzo skutecznym zaklęciem. I wtedy cofnął czar, który uniemożliwiał jej ruch. Pomimo że mogła już mówić, nie potrafiła wykrzesać z siebie nawet słowa, tak zaskoczona była.

– I co, Granger? Będziesz siedziała teraz tak cicho? Nie jesteś ciekawa, co mam ci do powiedzenia? To twoja ostatnia okazja – wymruczał, mrugając do niej jednym okiem.

Nadal się czuła jak spetryfikowana.

– To... ty? – wykrztusiła z siebie niemrawo po chwili.

– Łowca Szlam to ja, owszem – potwierdził, mówiąc powoli. Nawet lekko sylabizował słowa, delektując się ich brzmieniem. Wreszcie mógł powiedzieć to głośno w jej obecności. To ten czas, kiedy nareszcie mógł się przyznać. – Zaskoczona? Och, chyba tak... Gdybyś mogła zobaczyć teraz swoją minę... Skeeter wyglądała tak samo, kiedy poznała we mnie tego cichego aurora, któremu Ministerstwo dało drugą szansę.

Patrzyła na niego, jego radość, obłęd w oczach i nie potrafiła uwierzyć. Teodor Nott mordercą, którego szukali? Teodor Nott mordercą, którego szukał Teodor Nott? Kręciła głową w niedowierzaniu. To musiał być jakiś naprawdę dobry żart.

– Ale jak? Przecież ty byłeś ze mną, kiedy mordowano Stellę Patel... Przecież jesteś świadkiem! Świadkiem zbrodni Rity Skeeter!

Chodził przed nią w tę i z powrotem, wydeptując ścieżkę w dywanie. Bawił się różdżką, jednocześnie słuchając jej słów. A im dłużej na niego patrzyła, tym bardziej uświadamiała sobie, że miała przed sobą prawdziwego Teodora. Nie tego sztucznie uprzejmego, a realnego, nieudawanego. Ciarki pokryły jej skórę.

– Nawet nie wiesz, ile pierdolonej frajdy mi to sprawiało. – Pochylił się nad nią. Obłęd, tylko to gościło w jego oczach, a z bliska wydawał się jeszcze straszniejszy. Szok już wyparował, teraz pojawił się tylko strach. – Jak bardzo jarało mnie patrzenie, jak te kurwy, twoje poprzedniczki się wykrwawiały. Jedyny los, jaki powinien spotkać wszystkie szlamy, brudnokrwiste, niewarte niczego szmaty. Wykrwawienie, tak by pozbyć ciała wszelkiego życia i syfu z żył, oczyścić chociaż korpus. O, właśnie tak. – Odsunął się. Wycelował różdżką w jej prawe ramię i niewerbalnie je naciął. To samo uczynił z lewym. Zawsze podczas mordowania cenił sobie symetrię. – Powiadasz, że to niemożliwe: być w dwóch miejscach na raz. A wiesz, co ja ci na to mówię? Gówno prawda. Poznajesz?

Wcisnął dłoń do tylnej kieszeni spodni i wyciągnął z niej przedmiot, który Hermiona znała bardzo dobrze. Zmieniacz czasu. To było jak cios w twarz. Poczuła się głupia; głupia i naiwna. Sama korzystała z niego przez prawie rok, tymczasem nie wpadła na to, że morderca – że Teodor – też mógł go używać. Wciąż nie zgadzała się jej jedna kwestia.

– Ale jak? Skąd? Wszystkie zmieniacze czasu zostały zniszczone, Neville popsuł je wszystkie w Ministerstwie w piątej klasie, widziałam to na własne oczy!

Zaśmiał się.

– I dlatego to rody czystokrwiste zawsze dominowały nad kreaturami takimi jak ty – wycedził przez zęby. – Po co mi zmieniacz z Ministerstwa, gdy miałem swój własny, podarowany przez ojca. Ukrywam artefakty, o których ty mogłabyś tylko śnić, Granger. Nawet w książkach byś nie wyczytała o cudach, które posiadam...

Miał swój własny zmieniacz czasu... Kiedyś, jeszcze na samym początku śledztwa, mignęła jej myśl, że morderca mógł używać zmieniacza, ale szybko ją odrzuciła i nawet nie zaprzątała nią sobie głowy. Wszystkie urządzenia znajdowały się w Ministerstwie Magii i zniszczono je przecież w jej obecności! I to ją właśnie zmyliło – Nott pochodził z wpływowego i wielopokoleniowego rodu, więc pewnie od wielu, wielu lat jego rodzina była w posiadaniu jednego z wielu zmieniaczy. I pewnie nie on jedyny.

Zacisnęła zęby, bo rany przez niego zadane zaczęły szczypać, jakby coś wyżerało je od środka. Zaczęła się szarpać, choć dawało to znikomy efekt, więzy były mocne i pomimo jej usilnych starań, nawet się nie obluzowały.

– Nawet nie wiesz, jakie to satysfakcjonujące, kiedy bawisz się pętlami czasowymi. Tworzysz historie wręcz niemożliwe, jak pan świata! Możesz być nawet świadkiem morderstwa, które sam popełniłeś. Draco miał rację, kiedy rozpracował śledztwo. Trzy pierwsze morderstwa się liczyły, reszta to tylko zabawa, nakręcanie całej machiny. Zamordowałem Ritę Skeeter w czasie mojej zmiany w robocie – zaśmiał się z dumą. – Po prostu sobie z niej zwiałem. Musiałem jednak cofnąć się w czasie, aby odpracować swoją nieobecność. Jako uwolnionemu z Azkabanu śmierciożercy, zaraz by zaczęli dopisywać sobie swoje własne scenariusze, gdybym ot tak nagle znikł. Zwłaszcza, że nie miałem powodu, by wyjść sobie przed czasem. I tak sobie wtedy pomyślałem... Dlaczego by nie? Dlaczego by nie zostać swoim własnym świadkiem? Chciałem, żeby ktoś wreszcie mnie zobaczył, docenił moje dzieło... Żebyście zaczęli się mnie bać. No i cholernie podobała mi się ta satysfakcja, kiedy oglądaliście moje wspomnienie. Wystarczyło tylko, aby któreś z was podeszło bliżej, zerknęło pod kaptur, a zobaczylibyście mnie...

– Jesteś szalony! – wymamrotała. Słowa te tylko bardziej go ucieszyły, bo znowu zaczął chichotać. I naciął jej uda, tym razem głębiej niż ręce. Zacisnęła dłonie w pięści, aby nie dać mu tej satysfakcji i się nie skrzywić.

– Jestem! Tak, jestem! Jestem pierdolonym psycholem! – krzyknął. – A to wszystko, bo rozpierdoliłyście mi życie, zabrałyście mi wszystko, co było dla mnie ważne, wszystko co się liczyło – wyszeptał ostatnie słowa.

Nie miała żadnych wątpliwości, że widziała przed sobą prawdziwego Notta, z problemami psychicznymi. Nie tego zamkniętego w sobie, uprzejmego dla niepoznaki. W jednej chwili się śmiał, a teraz, gdy przypomniał sobie ból przeszłości, łzy pojawiły się w jego oczach. To nie było zachowanie normalnego człowieka. Przypomniał się jej list, który zostawił przy ciele Rity Skeeter. Wtedy nie potrafiła sobie wyobrazić, co trzeba mieć w głowie, żeby napisać coś takiego, a teraz... Teraz tamta wiadomość zadawała się być idealnie na miejscu.

Teodor stanął tuż przed nią, prosto i z brodą lekko uniesioną do góry, jakby chciał podkreślić swoją wyższość nad nią. Oddychał głęboko, jakby ze zmęczenia, ale Hermiona wiedziała, że to pomagało mu się uspokoić. Co by sobie o nim pomyślała, gdyby rozkleił się przed ofiarą...?

– Amelia Rowell skazała mojego ojca na dożywocie w Azkabanie – odezwał się po chwili. Tym razem jego głos zaskoczył ją swoim spokojem. Przecież dosłownie chwilę temu wrzeszczał... – Ruth Audley zabiła moją matkę, bo nie potrafiła rozpoznać jej choroby. A mimo to została dyrektorką szpitala! Ta niekompetentna suka! No i Lisa Turpin... Nikt o tym nie wiedział, nikt poza Marcusem Flintem. Z tym że on już nie żyje. To ona zabiła Astorię, moje największe szczęście, moje słońce, mój jedyny płomyk nadziei... Zasłużyła na śmierć, pierdolona pustelniczka! Zasłużyła, jak one wszystkie! Wszystko mi zabrały! – Znowu zawładnęła nim wściekłość. Jego emocje zmieniały się jak w kalejdoskopie. Jakby po wielu tygodniach ukrywania bestii wewnątrz siebie, wreszcie mógł ją uwolnić. Wsunął palce między własne włosy, oczami duszy wracając do bolesnych chwil. Oniemiała dziewczyna patrzyła jak z wściekłością szarpie końcówki, prawdopodobnie nie kontrolując własnych odruchów. A potem spojrzał na nią, a kolejny wybuch złości mogła dostrzec w jego oczach. Pojawił się przy niej w ciągu ułamka sekundy i zacisnął dłoń na jej gardle. Cichy charkot, kiedy nie była w stanie nabrać powietrza, niesamowicie go usatysfakcjonował. – Ach, skłamałbym – rzekł cicho i powolnie. – Została jeszcze jedna, ważna osoba w moim życiu. Draco, mój jedyny przyjaciel... A teraz ty chcesz mi go odebrać...

Zamarła. Teodor ścisnął jej szyję mocniej, a potem nagle odpuścił. Gwałtownie nabrała powietrza, dysząc głośno. Przez chwilę nawet szczypanie przestało bardziej dawać się jej we znaki. Jednak po chwili wyrównała oddech, a nieprzyjemne odczucie wręcz uderzyło w nią ze zdwojoną siłą. Nie chciała dać mu tej satysfakcji i walczyła z samą sobą, aby nie dać po sobie poznać bólu. Starała również nie zwracać uwagi na swoje zakrwawione ubranie, fotel, dywan i podłogę...

– Nikogo nie chciałam ci zabierać – mruknęła, nie bardzo wiedząc co mu powiedzieć.

Teodor prychnął, jakby jej odpowiedź w ogóle go nie zdziwiła. Jakby wręcz jej oczekiwał, a Hermiona sprostała wszystkim jego oczekiwaniom.

– Zgrywasz taką niewinną, ale ja już doskonale wiem, że nie taka nie jesteś. Myślisz, że nie wiem, że pieprzyliście się z Draco jak króliki?

Zdębiała kolejny raz tego wieczoru.

– No co? Naprawdę dziwi cię to? Przecież sama wiesz, że cię podglądałem. A nawet jeśli bym tego nie robił, to prędzej czy później sam bym się domyślił, że coś jest na rzeczy. Nieźle go sobie omotałaś wokół palca.

Nie wiedząc czemu, jej serce biło mocno. Tylko nie wiedziała, czy to ze strachu, czy przez zejście tematu na Dracona. Przestała czuć ból, zapomniała o tym, że jest skrępowana. Wpatrywała się w Notta, czekając na jego dalsze słowa.

– Doprawdy nie wiem, jak ty to uczyniłaś. Gdy dowiedział się od Shacklebolta, że to ty dopełnisz naszego trio, wydawał się absolutnie wkurwiony. A po tym jak się przespaliście, nagle przestałaś go denerwować. Tylko wieczne „Ja i Granger doszliśmy do wniosku..." , „Wymyśliliśmy z Granger..." – przedrzeźniał głos Dracona. – To znaczy, oczywiście, to się nie stało nagle. Tylko powiedzmy, że dopiero gdy mu dałaś dupy, to do mnie dotarło. Aż taka dobra jesteś w te klocki? Z tego co widziałem, gorąca z ciebie kochanka. Lubisz czasem dominować, co nie? – Zaśmiał się, gdy dostrzegł rumieniec na jej policzkach.

– Obawiam się, że to nie twoja sprawa – odpowiedziała, nie wiedząc co innego mogłaby mu powiedzieć. Jego krępujące słowa przyćmiły na chwile ból. Jednak był to zaledwie moment, przy kolejnym wydechu fala cierpienia uderzyła w nią mocniej.

– Już nie rób z siebie takiej cnotki, Granger. Swoje już wiem. Co popatrzyłem, to moje. Tylko wiesz, to całkiem zabawne, bo wciąż pamiętam, jak z Draco jeszcze w Hogwarcie zastanawialiśmy się, jak wyglądałby seks twój i Łasica. Świętoszka i kawał drewna w jednym łóżku. Wtedy Draco powiedział, że ty z pewnością zajęłabyś się wszystkim, bo chociaż jesteś nietykalna, to wciąż masz szansę być lepiej obeznana w temacie. Cóż, przekonał się o tym na własnej skórze i chyba mu się to spodobało. Co ty niby w sobie masz, że się tobą nie brzydził? – Wyciągnął dłoń i złapał za jeden z jej loków. Zmarszczył nos w wyrazie czystej odrazy, a gdy puścił pukiel brązowych włosów, ostentacyjnie wytarł dłoń w spodnie. – Jakież to odrażające, że był w stanie najpierw cię bzyknąć, a potem jeszcze angażować się emocjonalnie...

– Nas nic nie łączyło, poza pr...

– Pracą? – wtrącił się. – I seksem? To zaskakujące, jak ślepa jesteś. On się naprawdę o ciebie martwił. Pamiętasz jak się wkurwił, gdy dowiedział się, że ukrywałaś przed nami pogróżki i udawałaś, że nikt cię nie śledzi? Racja, był wtedy trochę... drażliwy, jednak zobacz jak szybko zaczął działać. Załatwił ci mocniejsze zaklęcie chroniące dom, chciał dopaść tego idiotę Higgsa jak najszybciej, mając nadzieję, że przestanie ci zagrażać. Myślę, że on, tak jak ty, wciąż nie rozumie, co się między wami dzieje. – Kucnął przed nią, by spojrzeć jej głęboko w oczy. Badał jej spojrzenie tak dogłębnie, że jej zakrwawione przedramiona pokryła gęsia skórka. – Kiedy zaczynałem tę grę z tobą nie spodziewałem się, że wylądujemy w tym miejscu tak szybko. Planowałem raczej, że z tobą zabawię się najdłużej, będę wyniszczał cię powoli, krok po kroku, tydzień po tygodniu, może nawet kilka miesięcy... Miałaś stać się moim najidealniejszym dziełem, największa bohaterka, w dodatku oczko w głowie Ministerstwa Magii... Ale kiedy zobaczyłem was wtedy po bankiecie, albo kiedy widziałem was gdy pierwszy raz się pieprzycie... Wtedy zrozumiałem, że muszę działać, dopóki nie zawrócisz mu w głowie. Mój przyjaciel ze szlamą... – Pokręcił głową. – Podejrzewałem, że mu odwaliło po wojnie, bo zdecydował się na współpracę z Ministerstwem, jednak nie spodziewałem się, że dojdzie to do takiego momentu. Nie mogę mu na to pozwolić – stwierdził tonem tak spokojnym, jakby mówił o czymś błahym. Jakby wcale nie mówił o ludzkim życiu; niewinnej krwi, która właśnie się przelewała. – Muszę cię wykończyć, zanim spostrzeże, że między wami naprawdę jest coś więcej. Wtedy twoja śmierć nie będzie dla niego taka bolesna – ostatnie zdanie niemalże wypluł. – Coś dzisiaj nie jesteś rozmowna, Granger.

Prawda była taka, że czuła się coraz słabiej. Natłok informacji w ciągu tych kilku minut sprawił, że kręciło się jej w głowie. Miała mordercę tuż przy sobie cały czas. Niekiedy spędzała z nim całe dnie. Powierzyła mu swoje życie. Przez ostatnie tygodnie uciekała przed mordercą, którego miała tuż obok! Miał tysiąc dogodnych okazji, by ją zabić, a mimo to czekał, wdrążając w życie proces powolnego wyniszczania jej. Najpierw psychicznie, a potem – jak w tej chwili – fizycznie. To on stał w jej ogrodzie w czasie burzy. To jego sylwetkę wtedy widziała. To jego wzrok czuła na sobie, kiedy spędzała popołudnie w domu Malfoya. To jego obecność, jego i Malfoya, sprawiała, że mimo wszystko czuła się bezpiecznie. Jakież to było chore...

I Draco... Czy dla niego to, co się między nimi działo, też mogło znaczyć coś więcej niż tylko łóżkowa przygoda? Zwykłe zaspokojenie pożądania?

Choć nie chciała się do tego przyznać przed samą sobą, to wiedziała, że ona prędzej czy później zaangażuje się w tę relację. Musiałaby doszczętnie nie mieć w sobie emocji, by nie obdarzyć go żadnym głębszym uczuciem, podczas gdy przeżywała z nim tak wiele intymnych momentów. Momentów namiętnych i wymagających od niej zaufania. Pilnowała się jednak, by spowolnić ten proces najbardziej jak to możliwe. Odwlekała moment wpadnięcia w sidła platonicznej miłości, bojąc się odrzucenia.

Ale Nott twierdził inaczej. Istniała szansa na to, by jej uczucie zostało odwzajemnione.

Nigdy jednak nie przekona się, czy miał rację, bo właśnie płaciła cenę jego domniemań.

Siarczysty policzek wyrwał ją z krótkiego zamyślenia.

– Ocknij się, Granger. Nasz czas mija, a ja nawet wszystkiego ci jeszcze nie powiedziałem. – Zachichotał radośnie, gdy nagle zaczęła rozpierać go euforia.

Uczucia zmieniające się jak w kalejdoskopie. Dosłownie. Miała przed swoimi oczami czyste szaleństwo. Obłąkanie w najczystszej postaci.

– Mamy jeszcze dwadzieścia kilka minut, zanim będę musiał cofnąć się w czasie. A wiesz co wtedy zrobię? No powiedz! Wiem, że wiesz.

Mimowolnie zacisnęła usta w wąską linię.

– No mów żesz! – Wcisnął koniec swojej różdżki w jej gardło. Zakrztusiła się, co wywołało uśmiech na jego twarzy. Zabrał przedmiot z jej szyi. – Więc?

– Zatrzesz ślady – wycharczała cicho.

– Dziesięć punktów dla Gryffindoru! Dokładnie tak, Granger. Cofnę się w czasie i wyląduję dokładnie tam, gdzie byłem godzinę wcześniej, czyli w twojej toalecie. Wyczyszczę przyszłemu sobie, temu który będzie kontynuował pętlę, pamięć, pamiętając wcześniej o zabezpieczeniu wspomnienia. Trochę się poturbuję, pozorując ślady walki. Wyczyszczę pamięć różdżki. I nikt mi nic nie udowodni. Będę dalej kontynuował swoje dzieło...

Hermiona zadrżała, gdy ponownie dotknął różdżką jej szyi. Kreślił nią przez chwilę znane tylko sobie wzory. Ból coraz bardziej przejmował kontrolę nad jej umysłem. Skupianie się na słowach Notta sprawiało jej problem. Czuła także, jak z minuty na minutę słabła. Uścisk w zaciśniętej z bólu w pięść dłoni nie był już tak mocny, za to oddech stawał się coraz cięższy.

Na kolejne nacięcie, tym razem ciągnące się od szyi, przez obojczyk, aż po krawędź stanika, zareagowała jedynie zmarszczeniem brwi i syknięciem.

Nott powrócił do wydeptywania ścieżki w dywanie, okrążając tym razem fotel, jakby chciał ją osaczyć.

– Wiesz, że praktycznie za każdym razem, gdy znikałem ci z zasięgu wzroku, cofałem się w czasie, by dalej pracować nad swoim sukcesem. Gdy wychodziłem do archiwum albo po kawę, wykorzystywałem darowaną godzinę, aby pracować nad zabójstwem Stelli Patel. To zresztą fantastyczne, że byłem w czasie jej zabójstwa w tym właśnie domu, nie sądzisz? Poszedłem wtedy do toalety, a tak naprawdę teleportowałem się na miejsce zbrodni. O, przy okazji ciekawostka; wiedziałaś, że bariery antyteleportacyjne z twojego domu zdjąłem jeszcze tego samego dnia, co je założono?

Stanął tuż przed nią, chcąc uzyskać swoją odpowiedź. Ale ona nic nie mówiła; nie miała siły by się odezwać. Jej umysł przetwarzał za to nowe informacje, tworząc z nich jedną historię. Była w szoku, jak wszystko się ze sobą łączyło. W czasie śledztwa nic nie miało sensu, a każde zabójstwo zdawało się osobną historią. Tymczasem Teodor pomagał jej łączyć te odrębności w jedną całość. On był klejem, który mocował to wszystko w jedność.

Poczucie własnej głupoty zawładnęło nią do reszty. Spuściła wzrok, nie chcąc, by widział jej cierpienie i łzy, które pojawiły się w jej oczach.

– W każdym razie – kontynuował, niezrażony jej fochem. Przecież mimo niego, słuchała dalej uważnie, był o tym przekonany. – Wtedy zabiłem Stellę Patel. I faktycznie bawiłem się z wami. Wdałem się z nią w bójkę tylko po to, by narobić dodatkowych obrażeń, te wszystkie sekcje z takim samym opisem zaczynały mnie nużyć. Problem był taki, że ta kurwa mnie zadrapała. Przejąłem się tym na tyle, że nawet nie zauważyłem, że ktoś mnie widzi, jak się cofam w czasie. Rana została na swoim miejscu. – Zatrzymał się przed nią, po czym końcówką różdżki uniósł podbródek dziewczyny. – Ale ty doskonale wiesz, jak z tego wybrnąłem.

– Krzywołap – wysapała. – Zgoniłeś winę na Krzywołapa...

– Bingo! – Teodor zabrał przedmiot z jej ciała i kontynuował wędrówkę. – Widziałem twoje zdziwienie, bo przy opatrywaniu miałaś nietęgą minę. Nie wierzyłaś, że to mógł być on... A mimo to nie wzbudziłem twojej czujności.

Dlaczego wtedy nie zaufała sobie? Przecież wiedziała, że na rana nie mogła być efektem podrapania przez kota, była na to zbyt szeroka...

Ale cóż, łatwo wytykać sobie głupotę, kiedy poznaje się rozwiązanie zagadki.

Hermiona próbowała znowu się wyrywać, ale nie miała na to siły. Podrażnione od sznura nadgarstki szczypały prawie tak bardzo, jak nacięta przez Notta skóra. Jakżeż to ją bolało...

– A skoro już w temacie rąk jesteśmy – kontynuował monolog. Wyciągnął ze swej kieszeni grubą, złotą bransoletę, którą doskonale znała. – Veritas temporis filia est – wyrecytował wygrawerowane na niej motto. – Z czasem wszystko wychodzi na jaw. Z CZASEM. Czas. Słowo klucz. Szkoda, że nie zrozumiałaś wtedy tej wskazówki. Ta bransoletka to ważny przedmiot w moim dziele. Mam ją na sobie za każdym razem, gdy cofam się w czasie, gdybym przez wypadek wpadł na samego siebie, ale z przeszłości. Nawet nie wiesz, jakie to dziwne uczucie; nagle zobaczyć przed sobą samego siebie. Ale wtedy wystarczy jedno zerknięcie na nadgarstek i już wiem, że nie odchodzę od zmysłów, tylko naprawdę jestem zdublowany, bo działam dalej. Teraz możesz przypomnieć sobie tych kilka momentów, kiedy widziałaś tę bransoletę na mojej ręce. To właśnie wtedy pracowałem nad nękaniem ciebie i twoich poprzedniczek.

Schował biżuterię z powrotem do kieszeni. Wtedy do uszu słabnącej Hermiony dotarło niezadowolone cmoknięcie. Z trudem podniosła wzrok na niego. Wpatrywał się w zegar wiszący na ścianie.

– Kurwa mać, mam tak mało czasu, a tak wiele do powiedzenia. O zabójstwie Stelli Patel i Krzywołapie ci powiedziałem – zaczął wyliczać. – O tym, że to ja wtedy stałem w twoim ogrodzie, to też się pewnie domyślasz... O! – wydał z siebie zadowolony okrzyk. – Ale tego nie wiesz; za pierwszym razem, gdy stałem w twoim ogródku, przyłapałaś mnie. Musiałem tworzyć kolejną pętlę, aby to odkręcić. Rozproszyłem cię trochę magią, żebyś nie rzucała Homenum Revelio za szybko. Co dalej? O pogróżkach też już wiesz, że wszystkie były moje... Żako mnie do nich zainspirował. A jeżeli chodzi o akcję z Publiczną Sowiarnią, to mam nadzieję, że jesteś świadoma, że wtedy nie wyszedłem po kawę?

Obraz przed jej oczami zaczął się rozmazywać, a powieki ciążyły niemiłosiernie. Nie miała siły podnieść głowy, by spojrzeć na niego ostatni raz. To koniec. Umierała. Wpatrywała się w ubrudzony jej własną krwią dywan, niegdyś w kolorze jasnego beżu i z trudem myślała nad tym, że może umieranie samo w sobie nie jest złe. Zadawanie ran bolało, owszem – ale teraz już prawie tego nie czuła. Z każdą chwilą stawała się coraz lżejsza. Nott coś do niej mówił, słyszała jego zniekształcony głos nad sobą, ale nie potrafiła z tego szumu wyodrębnić żadnego słowa. Zresztą, nawet nie próbowała. Miała gdzieś, co miał jej do powiedzenia. Co mógł jej zrobić w tej chwili? Uśmiercić bardziej? Och, oczywiście, że nie. Wyświadczyłby jej wtedy przysługę.

Chyba zdenerwowała go jej dekoncentracja, bo szarpnął jej głowę, ciągnąć włosy do tyłu tak, aby spojrzała nie na dywan, a w górę. Miała przed swoimi oczami jego rozmazaną twarz. Nie potrafiła ocenić jego nastroju, bo był dla niej jedną, wielką plamą. Dalej coś mówił, ale szum przeistaczał się w bełkot.

I wtedy nad nią pojawił się snop czerwonych iskier.

Czuła, jak jej głowa bezwiednie opada na oparcie fotela. A potem kolejny błysk, tym razem niebieski. A potem zielony i czerwony, i żółty, i... Różne barwy mieszały się przed jej oczami. I krzyki. Temu wszystkiemu towarzyszyły krzyki.

Ledwo otwierała oczy, by ostatni raz obejrzeć ten odgrywający się w ciemności spektakl. Kolorowe światła przypominały jej fajerwerki puszczane w sylwestra. Fajerwerki oznaczające zarówno koniec, jak i początek roku.

Koniec i początek.

Czy tym właśnie były dla niej te kolorowe światła? Symbolem końca życia i... początkiem czegoś nowego?

Przed jej oczyma znowu pojawiła się czyjaś sylwetka, jednak senność już z nią wygrała. Jej powieki opadały bezwiednie, zakrywając rozmyte kształty po raz ostatni.

– Hermiona! – Dotarł do niej ostatni rozpaczliwy krzyk.

Harry?

Próbowała się ruszyć, spojrzeć na niego choć raz jeszcze. Harry, jej najlepszy przyjaciel, był tutaj, rozpoznała jego głos... Chyba... Chciała sprawdzić, czy on naprawdę tu był, czy też tylko jej się zdawało...

Ale przegrała sama ze sobą i osunęła się w ciemność.

A potem nie było już nic.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top