Rozdział 1: Sala Rozpraw nr 8

W Londynie rzadko kiedy panowały takie ulewy, jak tego wieczora, kiedy Rita Skeeter straciła swoje życie.

Niebo było ciemne jak heban, grubą warstwą odcinało dostęp światła gwiazd. Krople deszczu, ciężkie i gęsto spadające, hałasowały tak, że ledwo słyszała stukot swoich szpilek. Nienawidziła takiej pogody z całego serca, już wolała wielogodzinne, ale delikatne opady. Maszerowała więc wśród wszechogarniającego mroku ze skwaszoną miną i uniesioną różdżką, którą wyczarowała parasol, chroniący ją przed deszczem. Chciałaby móc się teleportować stąd – w końcu ulica była pusta – ale od czasu, kiedy drugi mugol przyłapał ją na publicznej aportacji, Ministertwo miało na nią oko. „To ostatnie ostrzeżenie, panno Skeeter, następnym razem zabierzemy pani licencję”, przypomniała sobie słowa szefa Departamentu Transportu Magicznego. Żałowała, że był tak samo nudny i nijaki jak praca, którą wykonywał. Chętnie napisałaby o nim co nieco w ramach podziękowania za taką miłą wizytę. A właściwie to dwie wizyty.

Chwilę po tym, jak skręciła w jeszcze ciemniejszą uliczkę, zdało jej się, że usłyszała dźwięk teleportacji. Odwróciła się na pięcie i rzuciła Lumos. W nosie miała, że zmoknie lub że jakiś mugol może ją zobaczyć. Oświetliła kilka najbliższych jej metrów ulicy i rozglądała się, jednocześnie obracając się kilkukrotnie, jakby chcąc się upewnić, że nie ominęła żadnego zakątka. Wiadomość, że jest sama przyjęła tylko z połowiczną ulgą, bowiem strach towarzyszył jej nadal.

Od kilku dni coś było nie tak. Czuła się... śledzona. Czasami świadomość ta towarzyszyła jej porankami, czasami wieczorami... I to właśnie późne godziny wyzwalały w niej zakłopotanie. O ile rano przeważnie była w czyimś towarzystwie, o tyle wieczorami towarzyszyła jej jedynie samotność, co tylko pogłębiało doznania.  Już nie raz i nie dwa ktoś ją śledził, szukając zemsty za artykuły, które pisała, ale zazwyczaj demaskowała osoby te szybciej, niż zdążyły wkręcić się w chodzenie za nią na dobre.

Teraz sytuacja wyglądała inaczej. Czuła na sobie czyjś wzrok, ale nigdy nie znalazła dowodu na to, że ktoś za nią idzie. Słyszała kroki, ale nigdy nikogo za sobą nie zobaczyła, ani postaci, ani chociażby jej cienia. Bała się, na jej skórze pojawiła się gęsia skórka, a oddech przyspieszył. Czuła, że wypełnia ją adrenalina. Choć nikogo nie dostrzegła, nie wierzyła w to, że jest sama, dlatego przyspieszyła. Punkt aportacyjny, do którego zmierzała, znajdował się całkiem niedaleko.

– Expelliarmus! – usłyszała za sobą męski głos, pomimo szumu wywołanego kroplami deszczu. Różdżka wymsknęła się z jej dłoni, zostawiając ją bez jakiejkolwiek ochrony. Była bezbronna.

Tym razem zauważyła za sobą bezkształtną postać, ubraną w całości na czarno. To nie jej paranoja, ktoś naprawdę ją śledził. Rzuciła się do ucieczki, mając płonną nadzieję, że może uda jej się wyjść z opresji i zgłosić nękanie, zrobić cokolwiek...

Nie usłyszała chichotu oprawcy, natomiast aż za dobrze poczuła następne zaklęcie, które rzucił – Drętwotę. Upadła na brukowaną uliczkę jak kłoda, twarzą lądując prosto w kałuży. Niewiele jej brakowało do tego, żeby się udusić – ciało po biegu spragnione było tlenu, a minęło kilkanaście sekund, zanim postać podeszła do niej i nogą przewróciła na plecy. Rita oczami duszy już widziała nagłówki gazet następnego ranka: „RITA SKEETER UDUSZONA... KAŁUŻĄ!”. Ale on miał inne plany.

– Dobry wieczór, ty paskudna kurwo – powiedział o dziwo spokojnym głosem. Wielki, czarny kaptur zasłaniał jego oblicze, mimo że się nad nią nachylał, jednak ten głos... Miała wrażenie, ze gdzieś już go słyszała, a to tylko potwierdziło jej obawy. – Nie mogłaś się doczekać naszego spotkania, co? A może jakiś wywiad z Łowcą Szlam? Co ty na to?

Oczy Rity rozszerzyły się ze strachu. Już wiedziała, że to jej koniec.

– Chodźmy w jakieś ustronniejsze miejsce, coby nikt nam nie przeszkadzał.

W oczach Skeeter pojawiły się łzy, kiedy jej ciało za pomocą zaklęcia ciągnięte było w stronę zaułku, z którego zamierzała wrócić do domu. Obijała się o wystające kamienie, jej skóra, mimo wilgotnej nawierzchni, obdzierała się. Dotarcie do skraju ślepej uliczki zadawało się dla mniej trwać wieki, chociaż ta była już tak blisko...

Zdjął z niej zaklęcie dopiero, gdy dotarli do wysokiej ściany, obwieszczającej koniec uliczki. Jej głowa opadła bezwładnie na bruk. Spomiędzy jej powiek wydobywały się łzy, ale napastnik nie mógł ich dostrzec, ponieważ mieszały się z deszczem. Spadające krople utrudniały swobodne oddychanie, wypełniając nozdrza wodą.

– Jesteśmy na miejscu. Gotowa?

Chciała krzyczeć, wrzeszczeć, że jest najgorszym draniem, tchórzem, który swoją ofiarę – i tak bezbronną, bo przecież jej różdżka najspokojniej w świecie spoczywała w kieszeni jego płaszcza – trzymał w stanie odrętwienia. Chciałaby mu zagrozić, że to jego koniec, że zniszczy jego i jego reputację, jak to miała w zwyczaju, kiedy ktoś się jej naraził. Prawda jednak była taka, że to jej kres nadchodził. Nie mogła mieć żadnej nadziei na pomoc: wracała do domu, znajdowała się w miejscu, gdzie ludzie rzadko się znajdowali, a nawet, gdyby mogła krzyczeć, nikt by jej nie usłyszał. To koniec.

Adrenalina i wizja śmierci tak skutecznie zaćmiły jej umysł, że nawet nie poczuła pierwszego przecięcia, jakim ją obdarzył. Drugie, mocniejsze, by sprowadzić ją na ziemię, okazało się znacznie głębsze. Musiał zrobić jeszcze kilka nacięć, zanim poczuła na swoim ramieniu ciepło. To z pewnością była krew. W taki sam sposób postąpił z jej drugą ręką, aby krew symetrycznie wypływała z jej ciała. I na tym postać na tym zaprzestała nacinania jej skóry. Napastnik nachylił się nad nią i zsunął z jej ramienia torebkę.

– Zobaczymy, co Rita Skeeter ma w zanadrzu – powiedział wyraźnie uradowany.

Rita nie mogła się skupić na tym, że ktoś właśnie grzebał w jej torebce, której nie pozwalała nigdy nikomu dotykać. Zbyt wiele prywatnych rzeczy tam nosiła. Wtedy jednak miała to naprawdę w nosie, jedynym, co wtedy zajmowało jej umysł, był ból. Łowca nie użył zwykłego zaklęcia tnącego, z pewnością nie. Rany z chwili na chwilę szczypały ją coraz bardziej. Nie mogła jednak tego porównać do pieczenia, kiedy niechcący przecięła opuszek palca kartką papieru – to, obecne, pogłębiało się, dając wrażenie, jakby coś wżerało się w jej ciało.

Oprawca przez chwilę grzebał w jej torbie, dopóki nie wyciągnął z niej rolki pergaminu i ukochanego samopiszącego pióra dziennikarki. Rzucił jeszcze zaklęcie zapobiegające przemoknięciu papieru na deszczu.

– Szkoda by było, żeby moja wiadomość zmoknęła – odparł, myśląc, że ofiara obserwuje jego poczynania.

Tylko że Rita, skupiona na nasilającym się cierpieniu, miała jego ruchy kompletnie gdzieś.

– Arogancka, jak zwykle zresztą – mruknął, kiedy to zauważył. Aby ponownie zyskać jej uwagę, naciął skórę także na jej udach, głęboko. Krew na jej skórze pojawiała się tak szybko, że deszcz nie nadążał jej zmywać. – Nie zastanawiasz się, dlaczego tutaj jesteś? Dlaczego jesteś moją kolejną ofiarą? – zaczął swój monolog.

Rita odwróciła wzrok od niego, ale wiedział, że słucha. Zawsze była wścibska i rządna informacji. Na pewno chciała wiedzieć.

– Interesowałaś się mną, więc i ja zainteresowałem się tobą. Oko za oko, ząb za ząb. Ale nie powiem, doceniam twoje artykuły. Te wszystkie, niemal poetyckie, teksty o cierpieniu ofiar... Byłem pod wrażeniem, naprawdę pięknie oddałaś męki swoich trzech poprzedniczek. Zresztą, możesz się teraz o tym przekonać.

Puścił jej torebkę prosto w kałużę, ale w dłoni nadal trzymał fanty, które z niej wyciągnął.

– I co, chyba spodobało mi się najbardziej, to tytuł, który mi nadałaś. Łowca Mugolaczek... Dobre, sam bym lepiej tego nie wymyślił. Szkoda mi tylko tej poprawności politycznej, Łowca Mugolaczek nie brzmi tak dobrze, jak Łowca Szlam. Nie sądzisz? – kucnął obok Rity. Następne słowa wypowiedział ciszej, ale słyszała go doskonale. – Tylko czy to naprawdę była tylko poprawność polityczna? A może sama jesteś jedną z nich? Szlamą... – W tym momencie oczy Rity rozszerzyły się, przypominając swym rozmiarem sykla. – Bardzo się tobą zainteresowałem. I, nie powiem, bardzo mnie zdziwiło twoje mugolskie pochodzenie. Doprawdy znakomicie się z nim kryłaś.

Wstał. Rzucił to swoje zaklęcie tnące jeszcze trzy razy, raniąc brzuch i szyję. Tam rany okazały się jeszcze głębsze. W czasie kiedy on zajął się spisywaniem listu za pomocą jej samopiszącego pióra, Rita skupiała się na bólu, który chyba sięgnął swojego apogeum. Cierpienie zdawało się nie mieć końca. Łzy leciały jej ciurkiem. Wyobrażenie tego, jak żałośnie musiała teraz wyglądać, pocięta i skąpana we własnej krwi, wywołałoby w niej dreszcze, gdyby tylko mogła się poruszać. Minęły chyba wieki, zanim skończył swoją notkę i położył ją przy jej lewym uchu.

W tamtym momencie do Rity naprawdę dotarło, że to koniec. Powoli zaczynała czuć błogość. Oddychanie, utrudnione przez krople wody nie było tak dokuczliwe, a i szczypanie przestawało dawać się jej we znaki. Wtedy Łowca zrobił coś, czego się nie spodziewała.

– Wiem, że lubisz wiedzieć. – Ponownie kucnął. Koniec jego różdżki rozjaśnił się, rażąc przyzwyczajone do ciemności oczy Skeeter. – Dlatego pokażę ci, kim jestem, zanim umrzesz.

Słabnąca Rita skupiła całą swą uwagę na postaci obok. Miał rację, chciała wiedzieć, kto odważył się grzebać w jej przeszłości, kto zabił trzy szlamy, powoli terroryzując czarodziejską społeczność i kto odważył się zrobić zamach na jej życie.

Kaptur powoli zsunął się z jego głowy. Dziennikarka była w szoku, kiedy rozpoznała swojego oprawcę. Jego twarz rozjaśniła się w uśmiechu, w momencie, w którym dostrzegł w jej oczach właśnie to, czego oczekiwał. Strach, szok, może nawet niedowierzanie. Po chwili znów ukrył swoje oblicze, cicho mówiąc:

– Wiesz, co jest kolejne, prawda?

Wiedziała. Powoli traciła przytomność, w końcu przymknęła oczy. Wypalanie napisu na jej czole nie bolało tak bardzo, jak się spodziewała. A w pewnym momencie nastała już kompletna ciemność, a ból zniknął. Straciła przytomność.

Łowca szybko dokończył swoje dzieło, a potem wstał obserwując ciało dziennikarki. Bez mrugnięcia rzucił ostatnie zaklęcie, również tnące, ale o trochę innych właściwościach. Przeciął jej aortę tak, że ze z zewnątrz rana się nie pojawiła. Uznał, że utraciła już wystarczająco dużo swojej brudnej, szlamowatej krwi.

Wyjął z kieszeni jej różdżkę, powoli bawiąc się nią pomiędzy palcami. Krótkie zaklęcie diagnozujące i wiedział, że Rita Skeeter nie żyje. Właśnie wtedy złamał na pół jej własność i rzucił niedbale obok jej ciała, jak niepotrzebnego śmiecia.

Nagle obok jego ucha świsnęło, a na ścianie za nim czerwona smuga światła rozprysła się na tysiące mniejszych iskierek. Łowca obrócił się na pięcie i dostrzegł postać biegnącą w jego kierunku. Na jego twarzy ponownie pojawił się uśmiech, bo wiedział, że to nie jego czas. Nie da się złapać.

– Rzuć różdżkę! – ciszę w ślepej uliczce przerwał krzyk mężczyzny. Kolejna Drętwota, chociaż Łowca stał bez ruchu, również go minęła.

I wtedy stało się coś, czego jedyny świadek morderstwa Rity Skeeter nie spodziewał się nigdy przenigdy w życiu. Ubrana na czarno postać zniknęła, po prostu rozpłynęła się w powietrzu.

Zdyszany Teodor Nott zatrzymał się przy ciele Rity Skeeter, wciąż nie dowierzając w to, że w jednej chwili miał złoczyńcę przed sobą, a ten tak po prostu, bez żadnego wysiłku mu się wymsknął. Głośne przekleństwo, na jakie się zdobył miało pomóc mu w wyładowaniu frustracji i żalu za swoją głupotę, ale to wcale nie pomogło.

A potem spojrzał na truchło Rity Skeeter i owe uczucia tylko się zintensyfikowały.


.*.*.


Przedzierające się przez zasłony słońce zbudziło zaspaną kobietę.

Przyjemnie się wstawało po w pełni przespanej nocy. Dawno jej życie osobiste, ani tym bardziej zawodowe nie było takie... spokojne. Poprzedniego dnia położyła się o rozsądnej porze, kołysana do snu odbijającymi się od szyb kroplami deszczu. Uwielbiała zasypiać w takich warunkach. Rano jedynym śladem po ulewie z poprzedniego wieczoru jaki się zachował, były wciąż wilgotne chodniki.

Hermiona tego poranka miała tak dobry humor, że nie potrafiła powstrzymać się przed ciągłym uśmiechem. Szybko zjadła śniadanie, ubrała się i udała do pracy. Gdy dotarła do Ministerstwa Magii, nie przeszkadzał jej ani tłok w windzie, ani chmara ludzi kotłująca się przy sprzedawczyni Proroka, ani standardowo skwaszona mina sekretarki w departamencie, w którym pracowała. To jeden z tych dni, kiedy wszystko miało się udać.

Postawiła kupioną w drodze kawę na blacie i zsunęła z ramion granatową marynarkę. Potem usiadła, układając sobie plan działania na najbliższe godziny, przeglądając wszystkie notatki i dokumenty zostawione na biurku poprzedniego dnia.

Kiedy rozsiadła się wygodnie w fotelu, ukradkiem spojrzała na dopiero co kupioną gazetę. Sięgnęła po nią, chcąc choć na chwilę odwlec moment, w którym będzie musiała wziąć się do pracy. Co prawda nigdy nie lubiła tego szmatławca, ale nie miała wyboru, jeśli chciała być na bieżąco. Prorok to jedyny dziennik na czarodziejskim rynku.

Chociaż początkowo nie miała zamiaru zagłębiać się w lekturę nowych wiadomości, tylko przejrzeć pobieżnie nagłówki, to jej plan całkowicie spalił na panewce. Większą część strony tytułowej zajmowało czarno-białe zdjęcie Rity Skeeter. Zaintrygowana Hermiona rozłożyła pismo, by móc przeczytać podpis. Na dole strony widniało wytłuszczone, niemalże migające „RITA SKEETER NIE ŻYJE!”.

Granger zamrugała kilkukrotnie powiekami, po czym jeszcze raz – dla pewności – przeczytała nagłówek. Przysiadła na swoim fotelu, a następnie otworzyła pismo na drugiej stronie, aby przeczytać artykuł.

RITA SKEETER KOLEJNĄ OFIARĄ ŁOWCY?

Wczoraj wieczorem, tj. 6 kwietnia, znaleziono martwe ciało jednej z najpopularniejszych dziennikarek czarodziejskiego środowiska, Królowej Pióra oraz reporterki „Proroka Codziennego”, Rity Skeeter.

„Ciało pani Skeeter, w okolicach popularnego punktu aportacyjnego używanego przez pracowników Ministerstwa Magii, znalazł auror, Teodor Nott, wracający właśnie ze swojej zmiany. Wszystko wskazuje na to, że Rita Skeeter została zamordowana z największym okrucieństwem” – podaje Gawain Robards, szef Biura Aurorów. „Wszelkie procedury mające na celu odnalezienie sprawcy zostały wszczęte wraz z odnalezieniem zwłok ofiary”.

Jak udało się ustalić, obrażenia dziennikarki jasno wykazują powiązania z ofiarami trzech innych zamordowanych kobiet, których śmiercią ostatnio żyła czarodziejska społeczność, Aurelii Rowell, Ruth Audley oraz Lisy Turpin. Czyżby to oznaczało, że zabójca, mianowany przez Ritę Skeeter „Łowcą Mugolaków”, jednak nie zwracał uwagi na status społeczny zamordowanych? Czy kobiety w czarodziejskiej społeczności mogą czuć się bezpiecznie?

Dalszą część artykułu dotyczącą dokonań Skeeter, Hermiona pozwoliła sobie ominąć.

Chociaż panna Granger nie cierpiała Skeeter z całego serca, jej śmierć zrobiła na niej wrażenie. Rita Skeeter zamordowana... Z jednej strony wydawało się to kompletnie nieprawdopodobne, z drugiej nie dziwiło jej to ani trochę. Rita miała wielu wrogów, nie bała się oczerniać ludzi na łamach prasy, a koloryzowanie prawdy wychodziło jej równie dobrze, co Harry'emu wpadanie w kłopoty. Nie dziwne, że w końcu czara goryczy przelała się, a ktoś wziął za punkt honoru zemścić się na niej.

Hermiona postanowiła jednak nie zaprzątać sobie głowy sprawą śmierci Rity Skeeter. Wcisnęła gazetę do szuflady jej ciemnego biurka, wzięła łyk kawy i przysunęła do siebie papiery. To miał być jej dzień.

A przynajmniej tak planowała.


.*.


W okolicach pory lunchu Hermiona zaczynała czuć znużenie. Siedziała przy biurku już od pięciu godzin, co poważnie zaczynało doskwierać jej karkowi. Wygięła plecy w łuk, chcąc rozciągnąć kości, jednocześnie masując lekko obolały kark. Obiecała sobie, że kiedy dokończy przeglądanie kilku ostatnich dokumentów, wyjdzie na przerwę, żeby coś zjeść i kupić jeszcze jedną kawę.

Kilka minut później na jej biurku wylądował fioletowy samolocik z logiem Ministerstwa Magii. Zmarszczyła brwi. Zazwyczaj jeśli ktoś z departamentu miał do niej sprawę, to fatygował się osobiście do jej gabinetu. Bardzo rzadko otrzymywała wiadomości w taki sposób. Otworzyła więc liścik pospiesznie, chcąc dowiedzieć się, o co chodzi.

Panno Granger,

Uprzejmie Panią proszę o pojawienie się dzisiaj o godzinie 13 w Sali Rozpraw nr 8. Pani obecność będzie mile widziana, ponieważ sprawa, którą pragnę omówić, nie może czekać.

Z poważaniem,

Kingsley Shacklebolt

Minister Magii

Hermiona przeczytała wiadomość dwukrotnie, po czym schowała papierek do kieszeni. Dawno nie dostała tak profesjonalnie brzmiącego liściku od Kingsleya. Owszem, był Ministrem Magii, a ona jego podwładną, ale nigdy nie ukrywał, że prywatnie znali się bardzo dobrze. Zazwyczaj darował sobie więc nadmierną grzeczność. To Hermionie dało sporo do myślenia.

Szybko zrozumiała, że sprawa jest poważna i nie dotyczyła tylko jej. Chociaż winda o tej porze zawsze była zatłoczona, większość podróżujących wysiadała w atrium. Natomiast spora część kobiet, łącznie z panną Granger, opuściła ją na piętrze Wizengamotu. Wszystkie, bez wyjątku, szły w jednym kierunku – ku sali nr 8. Hermiona odwzajemniła blady uśmiech jakiejś czterdziestoletniej kobiety, która maszerowała obok niej, kiedy ich spojrzenia spotkały się. Zaraz obok rosnącej ciekawości, zaczynała czuć jakiś dziwny niepokój.

W Sali Rozpraw czekał już Kingsley, zajmujący miejsce sędzi. Na jego twarzy próżno mogła się doszukiwać uśmiechu i pogodnego nastawienia, z jakim go kojarzyła. Usta miał zaciśnięte, kiedy ze skupieniem słuchał wywodu żywo gestykulującego Gawaina Robardsa, ówczesnego szefa Biura Aurorów. Panna Granger, wraz z innymi zaproszonymi na spotkanie, usiadła w pierwszych ławach, zazwyczaj zajmowanych przez widzów procesów. Rozejrzała się w koło, zaskoczona ilością zebranych tutaj aurorów. Stali w grupkach pod ścianami – niektórzy żartowali po cichu, inni z równie poważnymi minami co Kingsley i Robards dyskutowali o czymś, jeszcze inni jedli kanapki, korzystając z przerwy lunchowej.

Szczególnie jej uwagę zwrócił stojący w kącie Draco Malfoy i jego zacięta, lekko nieobecna mina.

Nigdy nie potrafiła zrozumieć, co kierowało Ministerstwem, kiedy w ramach resocjalizacji młodych śmierciożerców, zaproponowano im... dołączenie do aurorów. Większość nie zgodziła się na mordercze, znacznie skrócone szkolenie i wyłapywanie popleczników Toma Riddle'a. Częścią kierował strach przed swoimi pobratymcami, którzy nie wybaczali zdrady i zmiany stron nawet po przegranej Lorda Voldemorta. Część całym sercem była za Czarnym Panem i woleliby zgnić w Azkabanie, aniżeli zmienić swoje przekonania.

Tylko Malfoy, Nott i Flint zdecydowali się na współpracę. To było dla niej takie surrealistyczne. Malfoy aurorem. Malfoy walczący przeciw swoim. Wtedy jeszcze mogła się założyć, że prędzej czy później zdradzi i ucieknie z innymi śmierciożercami. Dobrze, że jednak tego nie zrobiła, bo przegrałaby, a tego bardzo nie lubiła. Przechodzący w tym samym czasie szkolenia Harry nie mógł ukryć wrażenia, jakie wywierał na nim Draco.

– Cóż, z pewnością ma lepszy refleks niż na boisku, miotła najwyraźniej nie jest jego żywiołem – zwykł mawiać Potter. – No i on ma przewagę, bo zna mnóstwo klątw na granicy legalności. Ale nie można mu odmówić talentu do pojedynkowania się. Jest naprawdę niezły.

Znajomość zaklęć i przeciwzaklęć zahaczających o czarną magię istotnie musiała się przekładać na wyniki Malfoya, ponieważ wśród rówieśników wypadał najlepiej. Złapał najwięcej śmierciożerców, co dla niej było kosmosem nawet pięć lat po wojnie. Harry sądził, że do jego sukcesu przyczyniło się obycie z czarną magią i refleks nabyty podczas gry w quidditcha  – coś, czego brakowało Nottowi i Flintowi, który poległ w jednej z akcji.

Hermiona wpatrywała się w Malfoya, dopóki ten nie spojrzał w jej stronę. Przeszły ją ciarki, kiedy jego stalowe spojrzenie niemal przeszyło ją na wskroś i uświadomiła sobie, że właśnie ją przyłapał na przyglądaniu się mu. Czym prędzej odwróciła się tyłem do niego, jednocześnie odganiając myśli na temat jego profesji.

Po kilku minutach od jej przybycia zamknięto drzwi do sali, a Kingsley wstał. Natychmiast ucichły wszystkie szepty i rozmowy. Robards – z typowym dla siebie surowym wyrazem twarzy – stał za nim. Shacklebolt chrząknął i wtedy zaczął swoją przemowę.

– Witam wszystkich na specjalnym zebraniu zwołanym przez Ministra Magii. – W tym momencie Kingsley lekko dygnął, zastępując gestem niepotrzebne przedstawianie się. I tak wszyscy doskonale go znali. – Aby nie przedłużać, chciałem zaznaczyć, że wszyscy zebrani są tutaj nie bez przyczyny. Dzisiaj do czarodziejskiej społeczności dotarła wiadomość o śmierci Rity Skeeter.

Hermiona zerknęła kątem oka w bok, gdzie siedząca obok niej kobieta prychnęła cicho, jednocześnie zakładając ręce na piersi.

– To nie przypadek, że zebraliśmy się tutaj, dzisiaj, akurat po tak makabrycznym wydarzeniu. Sprawy zabójstw Aurelii Rowell, Ruth Audley i Lisy Turpin przybrał inny tor, niż przewidywaliśmy. Myślimy, że mamy właśnie do czynienia z seryjnym mordercą.

Wśród zebranych kobiet powstał szum. Aurorzy stali cicho przy ścianach, zapewne zostali powiadomieni wcześniej. Na Hermionie słowa „seryjny zabójca” również wywarły wrażenie, chociaż cichy głosik w jej głowie twierdził, że kompletnie mogła się tego spodziewać. Ostatnio doszło do trzech zabójstw – trzech niezwykle podobnych (biorąc pod uwagę informacje pozyskiwane z mediów) zabójstw. Rita Skeeter w jednym ze swoich ostatnich artykułów trafnie połączyła je ze sobą. Szkoda, że mało kto jej ufał, kiedy okazało się, że jeden z jej tekstów naprawdę opierał się na prawdzie.

Kingsley kontynuował zaraz po tym, jak ponownie zapadła cisza.

– Morderca w pozostawionym na miejscu zbrodni liście przyznał się, że dobór ofiar nie jest przypadkowy i w ich wyborze kieruje się pewnym kluczem. Według pracowników Biura Aurorów, jesteście panie w grupie wysokiego ryzyka... 

W pomieszczeniu ponownie rozległ się gwar, ale tym razem Minister nie pozwolił na rozmowy i wybuch emocji.

– Bardzo proszę o ciszę! – zagrzmiał. Kiedy i to nie przyniosło efektu, skorzystał z leżącego w pobliżu młoteczka sędziego i zastukał nim trzykrotnie. Dopiero potem kontynuował: – Ministerstwo Magii nie pozostawi jednak pań samym sobie. Dzisiejsze zebranie dotyczy przydzielenia każdej z was jej osobistego ochroniarza w postaci aurora oraz zapoznania pań z wszelkimi środkami bezpieczeństwa. Jeśli ktoś już teraz jest pewien, że nie życzy sobie ochrony oferowanej przez Ministerstwo Magii, to jest ten moment, w którym powinien opuścić tę salę. Nie radziłbym jednak, bo sprawa jest... poważna.

Jakaś ponad sześćdziesięcioletnia pani z dumą opuściła Salę Rozpraw nr 8.

Dalszą część zebrania poprowadził Gawain Robards, który żywo gestykulując przedstawiał zagrożonym wszelkie procedury. Jeżeli ktoś decydował się na ochronę – co szef Biura Aurorów niejednokrotnie zalecał – musiał liczyć się z mnogością zakazów i ograniczeń. Hermiona była pewna, że sprawa wyglądała poważniej, aniżeli przypuszczała.

Wszystkim zebranym zalecono rzucenie Zaklęcia Fideliusa, zamknięcie kominków, pozostawanie w zatłoczonych miejscach i nie opuszczanie miejsca zamieszkania po zmroku – a tym bardziej samotnie. Kobiet pod ochroną miałaby dotyczyć większa restrykcja. Spędzanie czasu ze strażnikami od siódmej trzydzieści rano (lub wcześniej, jeśli zagrożona rozpoczynała wcześniej pracę) do dwudziestej drugiej. I w tych godzinach, przez cały czas, miał im towarzyszyć auror.

Hermiona nie wyobrażała sobie chodzić wszędzie z ogonem. Nie czuła zagrożenia. Dlaczego seryjny morderca miałby zainteresować się akurat nią? Nie chciała ochrony. Nie chciała ograniczenia wolności. 

Właśnie dlatego jako jedna z niewielu na własną odpowiedzialność zdecydowała się opuścić pomieszczenie, kiedy chętnym przydzielano ochroniarzy. Chociaż ostrzeżenia brzmiały naprawdę poważnie, nie zamierzała dmuchać na zimne aż nadto. 

Poczuła dosyć silne szarpnięcie do tyłu, kiedy wyszła na korytarz. Niczego nie spodziewająca się panna Granger wydała z siebie zduszony okrzyk. Została wciągnięta za grube, dębowe drzwi Sali Rozpraw. Wychodząca za nią czterdziestoletnia kobieta, w której obudziła się czujność na skutek dopiero usłyszanych nieprzyjemnych wiadomości, rzuciła się jej na pomoc. Jakież było jej zdziwienie, kiedy dostrzegła, że łokieć Hermiony trzymał auror.

Samą Hermionę zaskoczył nie tylko fakt, że została z zaskoczenia wciągnięta za drzwi, ale również sprawca tegoż czynu.

Uśmiechnięty Teodor Nott zdawał się nic nie robić z tego, że wystraszył ją oraz nieznajomą czterdziestolatkę, tą samą, z którą dzisiaj wymieniła się uśmiechem przy windzie.

– Wszystko dobrze – oznajmił jej Teodor. Kobieta zarumieniła się, pokiwała głową i szybko zostawiła ich samych. Wyglądała, jakby właśnie przyłapała zakochanych młokosów, szukających kąta, w którym zaznaliby trochę prywatności. – Czujesz się bezpiecznie, że tak szybko wyszłaś, Granger?

Hermionę zdziwiło tak swobodne zachowanie Teodora Notta. Jak na to, że nigdy w życiu – nawet w Hogwarcie! – ze sobą nie rozmawiali, jego poczynania wydawały się aż nadto poufałe. Rozumiała jeszcze, że zwrócił się do niej po nazwisku, bo przecież wiedzieli o swoim istnieniu i byli rówieśnikami, przez co nie uważała formy „pan” i „pani” za konieczność, jednak mógł chociaż się przywitać lub z przyzwoitości zapytać, czy chociaż go pamięta. Otumaniona dziewczyna nie odpowiedziała na pytanie.

– Czego ode mnie chcesz? – spytała prosto z mostu. Skoro on nie silił się na grzeczności, to ona również nie zamierzała. 

Teodor widocznie się zmieszał. Z niewyraźną miną podrapał się po karku, jednocześnie na chwilę odwracając wzrok.

– Obawiam się, że twoja przerwa na lunch jest dzisiaj kompletnie nieaktualna. Musisz pójść ze mną.

Hermiona otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.

– Słucham?

– Minister Magii cię wzywa do siebie.

– Dlaczego sam mnie o tym w takim razie nie powiadomił?

– Zaraz sama go o to zapytasz – odparł Teodor. – To może już pójdziemy? Nie warto tracić czasu na stanie tutaj.

Panna Granger kiwnęła krótko głową, po czym poszła prosto za aurorem. To kolejna rzecz, która tego dnia ją zdziwiła – Nott, zamiast wyprowadzić ją w stronę windy i zaprowadzić ją do oficjalnego gabinetu Ministra Magii, poprowadził ją w głąb korytarza, do jakiejś niewielkiej Sali Rozpraw, której numeru nawet nie zdążyła sprawdzić, bo Teodor otworzył przed nią drzwi.

Pierwszym, co rzuciło się jej w oczy, zanim wkroczyła do środka, był właśnie Kingsley, wydeptujący ścieżkę w kamiennej podłodze.

– Dzień dobry – przywitała się z uśmiechem.

– Cześć, Hermiono. Usiądź, proszę – odpowiedział jej naprędce, jednocześnie wskazując przed siebie, proponując jej miejsce siedzące.

Dopiero po przekroczeniu progu spostrzegła, że Shacklebolt nie był w środku sam. Wygodnie rozwalony na krześle siedział tam nie kto inny jak Draco Malfoy.

O losie, dlaczego akurat dzisiaj? – przeszło przez myśl biednej Hermionie. Nie widziała go szmat czasu, a akurat w dniu kiedy – zajęta zachodzeniem w głowę, jakim cudem został aurorem – została przyłapana na gapieniu się na niego, zamykano ją z nim w jednym pokoju kolejny raz. Może to dziecinne z jej strony, ale nie czuła się z tym komfortowo, nawet jeśli Malfoy zdawał się w ogóle nie zwracać uwagi na jej obecność.

Usiadła w bezpiecznej od niego odległości, jednocześnie ciesząc się, że Nott zajął miejsce między nimi.

– Cieszę się, że jesteś – podkreślił na samym początku Kingsley, patrząc Hermionie prosto w oczy – ponieważ potrzebuję twojej pomocy. I mam szczerą nadzieję, że się zgodzisz.

Hermiona wzięła głęboki wdech. W jej umyśle kołatała się jedna, niewyraźna opcja, czego prośba Shacklebolta mogłaby dotyczyć.

– Po wojnie nie udało nam się odtworzyć Jednostki Kryminalnej. Sama wiesz, jak dużo musieliśmy odbudować... – zaczął nieskładnie. Widziała po jego zdeterminowanej minie, że zależało mu. – Ten przestępca, Łowca, jest naprawdę niebezpieczny i... – przerwał na moment.

– Chcesz, żebym zajęła się jego sprawą, prawda? – dokończyła za niego.

Brak jakiegokolwiek wydziału kryminalnego stanowił po wojnie poważny problem, kiedy musieli tropić zbiegłych popleczników Czarnego Pana. Aurorzy, choć doskonale wyszkoleni, nie zawsze mieli smykałkę do szukania tropów ludzi i robienia odpowiedniego wywiadu w terenie. Wręcz znalazło się tylko kilku, którym to dobrze wychodziło. Nie było natomiast czasu, by doszkalać ich z zakresu kryminalistyki, a ludzie zajmujący się podobnymi sprawami zginęli w wojnie... Wtedy Kingsley poprosił ją, by chociaż na próbę kogoś wyśledziła. Okazała się w tym naprawdę dobra. Z dumą mogła podpisać się pod znalezieniem kilku kryjówek śmierciożerców i przyczyniła się do szybszego ich pojmania.

Szczerze mówiąc, dawno zapomniała o tym epizodzie. Może jeszcze na samym początku pracy w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów tęskniła za zajęciem wyzwalającym w niej więcej adrenaliny, ale z czasem przywykła do spokoju.

– Dokładnie o to chciałbym cię poprosić.

– Ale dlaczego akurat ja? – To pytanie było jedynym, jakie akurat cisnęło się jej na usta.

– Ponieważ tylko ty się nadasz. Wiesz, że jesteś dobra, a ja potrzebuję twojej pomocy. Ten drań musi zostać złapany... Musimy zająć się jego sprawą jak najszybciej, zanim zacznie terroryzować całą czarodziejską społeczność. Sprawa jest poważniejsza, niż wygląda. I... – Zawahał się na moment. – Musisz ratować mnie. Wiem, to tylko moja wina, że nie zadbałem o odtworzenie ponownie Jednostki Kryminalnej. Mea culpa. Ale teraz jest za późno, musimy działać jak najszybciej.

Hermiona zagryzła wargę. Bała się podjąć tego zadania. Przez cztery lata wypadła z wprawy, poza tym inaczej wyglądało śledztwo, kiedy szukała kogoś konkretnego. Obawiała się odpowiedzialności, która mogłaby na niej spocząć. Z drugiej strony tęskniła za adrenaliną i zagadkami, szukaniem dowodów i przesłuchaniami. To znacznie ciekawsze aniżeli pisanie raportów i tłumaczenie listów z francuskiego.

– Zgadzam się – odpowiedziała spontanicznie, zanim zdążyła się rozmyślić na dobre.

Ulga momentalnie wstąpiła na twarz Shacklebolta.

– Nawet nie wiesz, jak jestem ci za to wdzięczny, Hermiono. Obiecuję, że to ostatni raz!

Na twarz panny Granger wstąpił blady uśmiech, kiedy zobaczyła jego reakcję. Uśmiech, ponieważ cieszyła się z jego entuzjazmu. Blady, ponieważ wciąż bała się tego, co mogło jeszcze nadejść.

Bo obstawiała, że Malfoy i Nott nie siedzieli tam wyłącznie dla publiki.

I obstawiała poprawnie, ponieważ w następnej kolejności Shacklebolt dotknął sprawy dwóch byłych śmierciożerców również obecnych na spotkaniu.

– Pamiętasz pana Malfoya i pana Notta, prawda? – Nie zdążyłaby nawet odpowiedzieć, ponieważ od razu kontynuował. – Będą pomagali ci w sprawie Łowcy. Oni również bardzo dobrze radzili sobie z tropieniem śmierciożerców, ponadto doskonale znają się na czarnej magii i innych zaklęciach... – Zapewne miał na myśli inne nielegalne uroki, ale wolał nie nazywać tego faktu po imieniu.

Zarówno ona, jak i pozostała dwójka nie odezwała się. Ona nie miała pojęcia, co rzec w takiej chwili, a Malfoy i Nott – o co także mogłaby się założyć – zostali wtajemniczeni w całą akcję wcześniej.

Minister chrząknął.

– To także rozwiązuje problem ochroniarzy dla ciebie.

– Ale ja nie chcę ochrony – odezwała się naprędce. Kingsley zmarszczył brwi.

– Nie rozumiem. Nie chcesz ochrony?

– Nie. Zgadzam się wziąć udział w dochodzeniu i zgadzam się współpracować z nimi – zgrabnie uniknęła wypowiedzenia nazwisk jej nowych współpracowników. – Ale nie zgadzam się na ochronę. Nie chcę rezygnować ze swojej wolności.

Tym razem to Shacklebolt nie krył swojego zaskoczenia.

– Hermiono, nawet nie ma opcji, abyś została bez ochrony. Jesteś jedną z tych osób w grupie wysokiego ryzyka, która właściwie jest w grupie najwyższego ryzyka na atak. Rozumiesz? Jesteś zbyt cenna, zwłaszcza teraz, kiedy przejmujesz tę sprawę. Nie możesz zostać bez strażnika. Ten system został stworzony właśnie z myślą o jednostkach takich, jak ty.

Dziewczyna zmieszała się. Nie spodziewała się tak ostrej reakcji, zwłaszcza, że przed chwilą bardzo się cieszył.

– Czyli nie mogę zrezygnować z ochrony?

– Skoro się upierasz, to oczywiście, że możesz, ale jest to wysoce nierozsądne.

Chociaż bardzo jej się to nie podobało, i na to Kingsley zdołał ją nakłonić.

– Wspaniale! W takim razie zostawiam was samych. Proszę, zapoznajcie Hermionę z całą sprawą i pokażcie jej biuro – zwrócił się do aurorów, zanim wyszedł. – Ach, i jeszcze jedno. Hermiono, nie musisz się martwić, wszystko załatwię z twoim szefem. Powodzenia!

Po tym, jak zatrzasnęły się za nim drzwi, Hermiona spojrzała na swoich nowych współpracowników. Malfoy nawet na nią nie patrzył, bo wolał bawić się swoją różdżką, natomiast Nott uśmiechał się przepraszająco, jakby obwiniając się za to, że Minister dobrał jej taką, a nie inną drużynę. Poczuła jakby jej żołądek zawiązał się w ciasny supeł.

Właśnie dotarło do niej, na co się zgodziła.

_________________
Cześć!
Dziwnie się wraca po sześciu miesiącach ciszy z czymś nowym... Ale jestem! Rozdziałów możecie się spodziewać raczej regularnie (tym razem) :D I, cóż, mam nadzieję, że się spodobało i spotkamy się następnym razem! <3
Wasza,
Feltson

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top