5. Kac morderca nie ma serca
Gdyby ktoś zapytał Victora, czy kiedykolwiek w życiu zostanie bezdomnym, w odpowiedzi zapewne parsknąłby jedynie ironicznym śmiechem. Nigdy niczego mu nie brakowało, więc ani razu nie musiał się nad tym zastanawiać. Mógł mieć to w dupie. Nadal radził sobie finansowo całkiem dobrze. Nie podzielał stereotypu skrajnie biednego studenta. Zawsze miał co jeść, w co się ubrać, za co nakarmić psa i gdzie spać. Jego miękkie małżeńskie łoże, spędzało z nim praktycznie każdą noc.
Zazwyczaj budził się w nim wyspany i zrelaksowany, otoczony błogą ciszą i sierścią Makkachina, zupełnie jak rasowy paniczyk.
Dzisiaj jednak, coś było drastycznie nie tak. Co prawda czuł miłe ciepełko, ale nic poza tym. Wokół było jakoś tak dziwnie głośno, a sam materac jakby stracił na miękkości. Coś niewyobrażalnie śmierdziało, a lekki wiaterek z prawdopodobnie uchylonego okna tylko pogarszał sprawę. Naturalnie winowajcą tych "anomalii" stał się jego pupil, zawsze mógł przecież, gdzieś napaskudzić Zresztą wcale by mu się nie dziwił, dawno go nie wyprowadzał, a Chris potrafił o tym zapomnieć tak jak między innymi o włożeniu majtek.
Mówi się trudno. Później po nim posprząta. Obecnie za bardzo chciało mu się spać.
Nawet jeśli tak uważał, to potrafił jedynie trwać w półśnie. Głowa zaczynała go boleć przez nadmiar bodźców i śmiało mógł powiedzieć, że czuje się jak psie gówno. Cud, że żołądek nie próbował wypluć sam siebie. Możliwe, że zrobił to już wcześniej, ponieważ ten okropny posmak w ustach pasował jedynie do wymiocin.
Tyle dobrze, że nikt go w nie widział takim stanie. Jego wewnętrzny wstyd na podłożu wizerunkowym, przynosił mu tyle upokorzenia, co wystawienie gołego tyłka w galerii handlowej pełnej ludzi. Przynajmniej mógł przypuszczać, że tak było. Jakoś nie miał jeszcze okazji tego spróbować i zdecydowanie wolał uchodzić, w tej kwestii, za teoretyka. Od takich przygód był Chris - erotyczny nudysta z zamiłowania. Jego tyłek widziała już połowa studenckiego środowiska Detroit, chociaż nikt z tego powodu nie robił mu wyrzutów. Skubany miał w sobie to coś, co całkowicie zniechęciło do komentowania jego wybryków. Przepis na taki stan rzeczy był paradoksalnie prosty.Większość uważała go po prostu za debila. Takiego z górnej półki, któremu brakuje piątej klepki. Robotę robił też jego wąsik, który w mniemaniu Victora spokojnie mógłby należeć do pedofila. On sam sprawiał, że mało kto próbował się do niego zbliżać.
Ahh... męska przyjaźń, piękna rzecz. Nikt przecież nie urazi twojego ego tak dosadnie jak najlepszy kumpel. Rosjanin na samą myśl o ich dziwnej relacji miał ochotę się zaśmiać. Jakby na nią nie patrzeć, miejscami była toksyczna i powalona, jednak w gruncie rzeczy warta swoich ułomności. W końcu jeśli chodziło o wybieranie seksownych slipów, to Giacometti nie miał w tym sobie równych, a Nikiforov często z tej umiejętności korzystał.
Na przykład te, które obecnie o ile dobrze pamiętał, miał na sobie - pod względem estetyki znajdowały się wręcz ponad skalą świetności. Jego boskie pośladki nabierały w nich blasku i nadzwyczajnej krągłości. Miały jednak jedną zasadniczą wadę - uwierały całą resztę jak jasna cholera i nawet zmyślne szpagatowe ułożenie nóg podczas snu, nie potrafiło przynieść mężczyźnie upragnionej ulgi.
Tak właściwie... dlaczego w nich spał? To nie było do niego podobne. Zawsze je ściągał, gdy pod koniec dnia pakował się do łóżka. Odstępstw od reguły nie przewidywał, więc co u licha się stało, że śmiał mieć je nadal na dupie?!
Zaskoczył tym faktem samego siebie i odruchowo zmarszczył brwi. Rozbudził się też na tyle, aby móc wsłuchać się nieco na najbliższe otoczenie. Nie odważył się jednak uchylić powiek. Na to nadal było za wcześnie. Wystarczyło, że słyszał. Uliczny gwar zza okna chlastał jego w bębenki słuchowe aż zanadto realistycznie.
Na dobrą sprawę nie miał sposobności, aby pomyśleć o tym wnikliwiej . Coś rozproszyło jego uwagę. Kroki. To z pewnością były czyjeś kroki. Jedna para stóp, a może nawet więcej. Dwie? No właśnie, stóp, nie psich łapek! Kto do licha pałętał mu się o tej porze po mieszkaniu!?
- Mamusiu? Czy ten pan... o tamten, jest bezdomny? - Tak przerażony Victor Nikiforov, nie był jeszcze nigdy. On debatował o slipach i pośladkach, a tymczasem po domu pałętała mu się mała dziewczynka. Taka zbieżność zdarzeń prowadziła jedynie do kryminału. I to takiego, w którym nawet bez upadającego mydła mogłeś poczuć się zagrożonym. Jego tyłek zostałby przecież zbezczeszczony, stając się bardziej ruchliwy niż Times Square w Nowym Yorku!
Na tę myśl, jedynie się wzdrygnął. Adekwatna reakcja w jego przypadku nie wchodziła w grę przez poalkoholowe odrętwienie. To był zdecydowanie dobry moment, żeby otworzyć oczy. Kwestię bezdomności już nawet w tym wszystkim pominął. Nie brzmiała ona, w obliczu reszty, wcale tak strasznie, chociaż nie posiadała za grosz logiki. Dupa brudna i głodna wciąż była lepsza od rozchwytywanej.
Zrobił to, chociaż powieki miał ciężkie jak westchenie na myśl o postępującej na jego czole łysinie. Mówiąc krótko i tak gówno zobaczył. Słońce świeciło prosto w jego piękną twarz, co o tej porze w jego pokoju nie mogło mieć miejsca. Jego okna znajdowały się od pieprzonego zachodu. Było by jednak miło, gdyby chociaż znajdował się w domu i to jakimkolwiek. Spał sobie na dworze i przekonał się o tym, kiedy tylko żwawiej się poruszył. Jeszcze nigdy w życiu nie zaliczył tak spektakularnego upadku z ławki w parku, jak w obecnej chwili.
Z wrzaskiem zwalił się na ziemię, prosto w jakiś dziwnie wilgotny piasek, zaledwie kilka metrów od nóg dziewczynki. Poczuł się upokorzony, zwłaszcza że nie miał na tyle sił, żeby sprawnie wstać. Mógł tylko tam leżeć jak głupi z policzkiem przytulonym do zasranego piasku. Żył zdecydowanie zbyt długo, aby nie wiedzieć, jakie miejsca właściciele psów najchętniej wybierają sobie na pozostawienie toksycznych odpadów. Rejony ławek zawsze nadawały się do tego najlepiej.
Z dwojga złego wolał więc pozostać nieświadomy w kwestii tego w co tak właściwie trafił. Po prostu się nie ruszał i nie wąchał.
- Nie zbliżaj się do niego skarbie, może być na coś chory. Tacy ludzie nie są warci naszej uwagi. - Pełen wyższości głos, zapewne kobiety, która w tym świecie rolę pełniła matki, zapiekł go odrobinę jak klaps w prawy pośladek wymierzony przez Chrisa. Poczuł chęć, żeby wrednie się jej odgryźć. Rzucić coś o tym, że jedyne czym może ją zarazić, to swoją wspaniałością i perfekcją. Do bezdomnego alkoholika sporo mu jeszcze brakowało, na przykład własnego kartonu. Spanie na ławce po spożyciu alkoholu już zdołał zaliczyć... no i przeokrutnie śmierdział.
Oprócz tego, że bolała go głowa, miał w niej kompletną pustkę. Jego wyraźne wspomnienia kończyły się poprzedniego wieczoru, gdzieś obok baru przy szklance pomarańczowego soku. Miewał jedynie jakieś niemrawe przebłyski - poblask ledów w prywatnej loży, stosik ćwiartek limonki, butelka tequili i czarujący uśmiech przystojnego Azjaty.
No tak, spotkał go. To nie ulegało wątpliwości. Nadal czuł na sobie ten oszałamiający dotyk ust. Miał wrażenie, że zdołał skraść go o wiele więcej niż poprzednim razem. I to tyle z pozytywów. Nadal za cholerę nie był w stanie zwizualizować sobie jego twarzy. Lepiej już pamiętał jego świetny tyłek, ale pośladki niestety nie były unikatowe jak chociażby odcisk palca.
- Boziu... znowu dałem się wyruchać! - Jego jęk był aż zanadto zbolały. Po prawdzie nic takiego nie miało fizycznie miejsca. Łamacz serc wydymał jedynie jego godność, a niosło to za sobą coś innego niż ból tyłka. Naturalnie czuł się zawiedziony i chyba właśnie dosadnie to okazał, skoro ubliżająca mu wcześniej kobieta odeszła od niego wraz ze swoim bachorem bez słowa. Zdecydowanie uznała go za czubka i może faktycznie nim był. Uganiał się w końcu za kimś kto praktycznie nie istniał.
***
Mało który student posiadał taki luksus. Wynajmować samotnie mieszkanie? Bzdura. Osiągnięciem było już samo znalezienie miejsca w akademiku. Najlepszym dowodem na to był jawny smutek administracji budynku na wieść, że osoba o statusie studenta nie ma nic wspólnego z orzeczoną niepełnosprawnością. Ci, którzy mieli, dostawali się wszędzie z łatwością i to poza listą. W innym wypadku mogłeś się co najwyżej pocałować tam gdzie słońce nie dochodzi.
Victor mimo, że bywał niepełnosprawny umysłowo nie musiał korzystać z tego przywileju. Złote dziecko, żyjące o dziwo po części na stypendium, a po części na garnuszku rodziców miało to szczęście i wynajmowało uroczą kawalerkę. Znaczy urocza ona z pewnością była, ale tylko do momentu, w którym Nikiforov się do niej nie wprowadził. Obecnie, zwyczajnie była zawalona brudem. Czasem nawet próbował sprzątać... no właśnie, próbował. To zawsze kończyło się na tym etapie i to zapewne dlatego, że zazwyczaj robił takie rzeczy na kacu. W tym stanie nawet otworzenie drzwi należało do zadań wykraczających poza jego sprawność.
Tym razem również nie szło. O ile znalazł w spodniach klucze, to miał problem z tym, żeby ich użyć. Szamotał się z zamkiem jak ostatni kretyn nie mogąc trafić w odpowiedni otwór. Był za mały i za ciasny, co w tym przypadku nie było wcale zaletą.
Makkachin skomlał już przeraźliwie po drugiej stronie, a Rosjanin chciał jak najszybciej się do niego dostać. Zdecydowanie zbyt długo kazał mu na siebie czekać. Frustracji prawie stało się, pod tym względem, zadość. Pomimo starań nadal nie potrafił wejść do własnego mieszkania. Naprawdę mało brakowało żeby w złości rzucił kluczami w głąb klatki schodowej. Powstrzymał go od tego tylko telefon. Głupawa muzyczka przypisana do kontaktu Chrisa wołała go z tylnej kieszeni dżinsów na tyle upierdliwie, że pomimo niechęci postanowił odebrać.
Wsunął delikatnie smukłe palce pomiędzy materiał na tyłku, chcąc sięgnąć po smartphon. Zanim jednak do niego dotarł, natrafił na sporych rozmiarów skrawek papieru. Z początku go zignorował, jednak wyciągnął go razem z telefonem. Odebrał, obrzucając potencjalny śmieć przelotnym spojrzeniem. Skupił się na irytującym głosie przyjaciela, plując sobie w brodę, że w ogóle musi słuchać go od rana .
- Czego? - mruknął niezbyt miło. Zachowywał się czasem, w stosunku do Szwajcara, jak ostatni gnój, a ten i tak nadal go uwielbiał. Po prostu nauczył się nie brać większości rzeczy na poważnie i miał w tym słuszność. Kiedy przychodziło co do czego, Nikiforov nigdy nie chciał dla niego źle, miewał tylko czasem swoje upierdliwe humorki.
- Gówna psiego, mój drogi przyjacielu! - Entuzjazm, z jakim wyrażał się Chris, wręcz pozwalał zwizualizować sobie ten jego obrzydliwie szeroki uśmiech jaki zapewne gościł na jego twarzy. Rosjanina na samą myśl o nim, przeszły ciarki.
- Akurat psie gówno to coś, co prawdopodobnie mam na stanie, więc jeśli tak bardzo go potrzebujesz, to oddam za darmo. - Jak się okazało Nikiforov miał sporą trudność z dykcją. Większość słów, obnażyła paskudną chrypę, z którą po piciu i dość chłodnej nocy zmagało się jego gardło. Z melodyjnego angielskiego akcentu pozostał jedynie komiczny harkot, momentami przypominający brytyjskie bulgotanie. Zdecydowanie nie było to nic przyjemnego dla szwajcarskiego ucha. Chis jednak odruchowo się roześmiał. Nic nie bawiło go tak bardzo jak jego sponiewierany przez alkohol najlepszy przyjaciel.
- Brzmisz okropnie. Znowu imprezowałeś, czy może przepłakałeś całą noc bo zauważyłeś u siebie oznaki łysienia? - zachichotał. Naturalnie wcale nie musiał o to pytać, odpowiedź była raczej oczywista. Tylko to siwienie... grzechem byłoby nie skorzystać ze wspomnienia mu o tym, kiedy miało się ku temu okazję.
- Łysy, to może być twój kot, jak nie przestaniesz sobie z tego żartować. - Groźba Nikiforova sprawiła, że Giacometti mimowolnie się wzdrygnął. To nie to, że nie lubił łysoli, jeden potencjalny był nawet jego przyjacielem. Po prostu jego zwierzakowi w futrze było do twarzy. Wolał sobie nawet nie wyobrażać jak ten mógłby wyglądać bez niego. Chociaż to i tak nie wystarczyło, żeby spokorniał.
- ...Czyli to pierwsze. Zapomniałem, że moja panienka, na kacu bywa drażliwa. - Oprócz anatomicznej "pomyłki" reszta właściwie skłaniała się ku prawdzie.
- Panienka? A myślałem, że wiesz co mam w spodniach. Potrzebujesz demonstracji? - odburknął z przekąsem. Starał się być przy tym poważny, chociaż wcale nie poczuł się przecież urażony. Kąciki jego ust uniosły się lekko ku górze poza jego kontrolą. Odzyskiwał humor i trzeźwość umysłu. Nareszcie udało mu się trafić odpowiednim kluczem w zamek. To małe zwycięstwo smakowało prawie tak doskonale jak wczorajsza tequilla.
Przekręcił, popchnął i wszedł. Makkachin natychmiast rzucił się mu na nogi. Pacnął go łapami w uda, sprawiając, że się zachwiał. Klucze i karteczka wysmyknęły się przez to z prawej dłoni wprost na podłogę - jakoś nie miał chwilowo ochoty ich podnosić. Zajął się za to czochraniem pupila.
- Nie, dzięki. No wiesz, nie mam pod ręką lupy, a bez tego to mógłbym mieć problem, żeby cokolwiek zobaczyć. - Przepychanki słowne były właściwie specjalnością Szwajcara. Giacometti zawsze miał głupawą odpowiedź na wszystko.
Normalny człowiek z kompleksami mógłby się obrazić, ale nie narcystyczny Nikiforov. Przekonanie o swojej świetności wyssał z mlekiem matki, nie mówiąc już o tym, że codziennie zaglądał przecież we własne bokserki.
- Dwie imprezy w akademiku temu po wylaniu mi piwa na spodnie, mówiłeś coś całkiem innego. - Victor sugestywnie się przy tym uśmiechał, ale Chris mógł się tego jedynie domyślać. Zdał się na wyobraźnię, przypominając sobie mimowolnie tamtą sytuację. Nic nie było dla niego tajemnicą, ale tamtej nocy nie było bardziej. Chociaż to wcale nie tak, że do czegokolwiek pomiędzy nimi doszło. Szwajcar, owszem doceniał urodę przyjaciela, jednak traktował go jak własnego brata, a kazirodztwo to zdecydowanie nie była jego bajka.
W odpowiedzi jedynie głupkowato się roześmiał, na co Rosjanin mu zawtórował. Obaj dali upust kumulującemu się w nich serdecznemu rozbawieniu. Trwało to dłuższą chwilę i może trwałoby nadal, gdyby Szwajcar nie przypomniał sobie w jakim celu tak naprawdę dzwonił.
- Za ile będziesz na uczelni? - Zmienił błyskawicznie temat. Tym samym psując zabawę im obu. Sam skrzywił się przez to , jednak to Victor ciężko westchnął. Zdołał wyrzucić myśli o uczelni z głowy, z zasady, nie nawykł przychodzić tam na kacu. W takim wypadku po prostu opuszczał zajęcia, a obecnie potrzebował tego bardziej niż kiedykolwiek.
- Żartujesz sobie? Przecież moja noga tam dzisiaj nie postanie... Stary, spałem na ławce w parku, mam dość wrażeń jak na jedną dobę. - jęknął. Schylił się jednocześnie po klucze. Makkachin odszedł chwilę wcześniej w swoją stronę, zwracając mu tym samym swobodę ruchów. Nikiforov zabrał z podłogi również złożoną na pół kartkę, tym razem poświęcając jej nieco więcej uwagi.
Obrócił papierek w dłoniach, próbując przypomnieć sobie skąd go ma i co tak właściwie na nim zapisał.
- Czuję się jak największy kutas przez to, że muszę ci o tym przypomnieć... Dziś mamy czwartek - oznajmił ze skruchą. Był pełen autentycznego współczucia dla przyjaciela. Noc na ławce musiała go nieźle sponiewierać, a on nie miałmieć możliwości, się po tym zregenerować.
- No mamy i co z tego? - Rosjanin przyjął jego słowa na pół przytomnie. Nie widział w nich większego znaczenia. Poza tym górę nad nim właśnie wzięła ciekawość. Niezgrabnie, jedną ręką rozłożył białą kartkę, obrzucając spojrzeniem nie swoje pismo.
- Ten staruch Yakov wyraźnie ostatnio dał ci do zrozumienia, że jeśli jeszcze raz opuścisz jego zajęcia, to osobiście deportuje cię do ojczystego kraju. - Nikiforov wcale nie poczuł się zdruzgotany, albo raczej nie tym. W międzyczasie zdołał odczytać wiadomość nakreśloną schludnym i starannym pismem.
,, Spotkajmy się. Dziś o 20, w tym samym barze, co zawsze.
ŁS"
- Chris! Wychodzimy dzisiaj wieczorem! - zarządził. Miał w głowie pewien plan i tym razem zamierzał go zrealizować. Feltsman chwilowo dla niego nie istniał, zupełnie jak sprzeciw ze strony Giacomettiego. Nie liczyło się nic poza jedną myślą - znowu go spotka.
●●●●●●●●●●●●●●■●●●●●●●●●●●●●●
od autorki:
● Wybaczcie mi to małe opóźnienie, ale nocne nadgodziny w pracy nieco mnie zaskoczyły... Dziesięć i pół godziny bez dostępu do internetu, to niemały problem. No, ale trudno, ważne że dziś udało się wszystko dograć i możecie rozkoszować się nowym rozdziałem.
Dziś akcja nieco nam zwolniła, ale tak to właśnie bywa na kacu. Nikiforov po TAKIEJ nocy nie mógłby zdobyć się na nic innego. Drzwi były dla niego problemem, a co dopiero inne czynności. Dla niego to czas na regenerację sił, bo przecież Yuri znów chce się z nim spotkać!
Będzie ciężko, zwłaszcza że czeka go wizyta na uczelni. A z Yakovem nie ma przecież żartów :D
● Dziękuję Alvea_Rossa za sprawdzenie rozdziału ^^
I do zobaczenia za tydzień!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top