Rozdział 6

~Magnus~
Razem z Alexandrem siedzieliśmy przy stole w kuchni. Jakoś udało mi się namówić chłopaka na kolację. Jadł smętnie, powoli, uparcie patrząc się w blat stołu zamiast na mnie, ale jadł. Ja natomiast nie jadłem.

Wzrok skupiony miałem na jego bladej, delikatnej twarzy, którą przykrywała maska obojętności. Ciekawe, jaki jest, gdy się go lepiej pozna...

Momentalnie przypomniałem sobie moment, gdy Alec jako dziecko wyciągnął rękę w moją stronę. W dokładnie w tej scenerii i na tych miejscach, na których obecnie siedzieliśmy.

Jestem zadowolony, że mój czar się utrzymuje, ale jednocześnie... Nie może tak być do końca. Muszę dowiedzieć się, co jest nie tak z tym Nocnym Łowcą i zrobię to, nawet gdybym miał znosić jego kąśliwe uwagi względem mnie i Podziemnych. Cóż, nawet nie kąśliwe, tylko po prostu strasznie ponure i bezuczuciowe.

- Smakuje? - spytałem po dłuższej chwili, chcąc przerwać tą makabryczną ciszę.

Już nawet jęki Prezesa byłyby owiele przyjemniejsze!

Nocny Łowca zamiast odpowiedzi, posłał mi krótkie, zirytowane i znudzone spojrzenie. Wypraszam sobie tego znudzenia. Spędzanie czasu w moim towarzystwie jest bardzo emocjonujące.

- Nudzisz się? - spytałem więc.

- Gdybym nie musiał tu siedzieć, już dawno zacząłbym trenować - wymamrotał w kubek z herbatą, który uniósł do swoich ust.

Ciekawe, jak smakują...

- Przecież możesz trenować tutaj.

- Na tobie? - spojrzał na mnie.

- Dlaczego akurat na mnie? - udałem, że jego pytanie bardzo mnie zasmuciło. - Nie na mnie. W każdym razie nie, jeśli chodzi ci o uderzanie, strzelanie z łuku i dźganie nożami.

- Szkoda.

- Przejawiasz oznaki chęci zamordowania mnie. I to w brutalny sposób - zmrużyłem oczy, uważnie przyglądając się Nocnemu Łowcy.

- A kto powiedział, że nie mam takiej chęci?

- Nieważne... Wróćmy do wcześniejszego tematu.

- Właśnie. Wypuścisz mnie?

- Nie rozmawialiśmy o tym - oznajmiłem z lekkim, niezręcznym uśmieszkiem na ustach.

- To teraz zaczniemy - czarnowłosy wzruszył ramionami, wygodniej oparł się o krzesło, założył ręce na piersi i wbił we mnie poważne, stanowcze spojrzenie. - Ile mam tu siedzieć?

- Mówiłem wcześniej... Do szóstej rano.

- W takim razie idę spać. Obudzę się o szóstej i ucieknę przez okno, jeśli drzwi będą zamknięte - powiedział markotnie.

Naprawdę zastanawiam się, o co mu chodzi. Spotykałem Łowców, którzy przejawiali niechęć do Podziemnych, ale tylko niektórzy z nich robili to aż za bardzo i jednym z nich okazał się teraz Alexander. Ten ktoś, który jako dziecko nie odzywał się ani słowem, sam wpakował mi się do łóżka i malował po ścianie mego domu.

- Nie pamiętasz nic z tych dwóch dni, gdy u mnie byłeś jako małe, nieznośne, ale urocze dziecko, prawda? - spytałem, chcąc zacząć jakiś przyjemniejszy temat.

Choć sądząc po jego uprzedzeniach do mnie, nie spodobała by się mu raczej informacja o tym, jak tulił się do mnie podczas snu.

- Nie i nie chcę pamiętać. Nawet nie próbuj mi przypominać - oznajmił z lekko pobrzmiewają w głosie groźbą.

Chyba zaryzykuję.

- A co byś powiedział na to... Że nie chciałeś spać sam i przyszedłeś do mojego pokoju? Nie wiem, ile czasu się na mnie patrzyłeś... - zachichotałem, przypominając sobie małego, dziwnego Alexandra. - Ale potem wskoczyłeś mi do łóżka. I wziąłeś moją rękę za jakąś zabawkę, która służyła do ściskania. Miałeś takie drobne i ciepłe rączki...

- Przestań - przerwał mi czarnowłosy, którego mina zdradzała ogromne zażenowanie.

Okey, prócz obojętności posiada on w sobie jeszcze irytację, nutkę gniewu, władzę i zażenowanie. Jak narazie nic pozytywnego.

***
~Alec~
Siedziałem na kanapie w salonie czarownika. Znudzony, zmęczony i bardzo niechętnie nastawiony do Magnusa, który siedział obok mnie.

Dochodziła północ, a on nadal nie wydawał się senny. W przeciwieństwie do mnie. A zamiast tego, Bane ciągle próbował mnie zagadywać na różne tematy. Ja miałem do niego tylko jedno, jedyne pytanie, które chyba zadam, jeśli nie przestanie tak gadać...

- Magnus - wtrąciłem się w słowo czarownika, który tym razem pytał się o mój łuk i strzały leżące na ziemi tuż pod moimi nogami. - Po co się o to wszystko pytasz, do cholery?

- Boo... Chcę ciebie poznać? - odparł z cichym śmiechem, jakby moje pytanie bardzo go rozbawiło. Albo to, albo przekleństwo.

- Ale ja tego nie chcę.

- Zobaczymy na jak długo, Alexandrze.

- Powiedziałem, żebyś tak na mnie nie mówił - spojrzałem na niego z irytacją. - A ty dalej to robisz.

- Bo to piękne imię i bardzo pasuje do ciebie - czarownik uśmiechnął się leniwie.

- Co mnie to obchodzi? Nie mów tak do mnie i już - wymamrotałem i ponownie spojrzałem przed siebie, na ceglany kominek, który naprawdę był bardziej interesujący od Magnusa Bane'a.

Przynajmniej był cicho...

***
~Magnus~
Gdy dochodziła godzina druga nad ranem, widziałem, że Alexander ledwo wytrzymuje z otwartymi oczami. Leżał już wciśnięty plecami w poduszki kanapy, z nogami wyciągniętymi przed siebie i położonymi na szklanym blacie stolika, a ja mu tego nie zabraniałem, chcąc, by poczuł się chociaż odrobinę jak u siebie.

Próby zasypywania go pytaniami nie powiodły się, ze względu na to, że w większości po prostu mi nie odpowiadał. Oj, ciężko będzie z tym Nocnym Łowcą...

- A bardzo nienawidzisz tej całej Clary? - spytałem, wracając spojrzeniem z Prezesa Miau siedzącego na kominku na Alexandra.

Jego głowa była całkowicie zwieszona, ramiona bardziej rozluźnione, a oczy szczelnie zamknięte. Zasnął.

- Mój niegrzeczny, chamski i obojętny na wszystko Nefilim... - uśmiechnąłem się z rozczuleniem. Gdy chłopak spał, wyglądał jak najbardziej niewinnie i słodko. - Mam nadzieję, że nie obudzisz się w najmniej odpowiednim momencie... - powiedziałem, wstając z kanapy.

Zbliżyłem się do nóg Alexandra, pod którymi leżał jego łuk i kołczan ze strzałami. Muszę kiedyś zobaczyć, jak ten Łowca strzela. Bomba seksowności gwarantowana.

Chwyciłem broń i po odłożeniu jej na kanapie, wziąłem się za ciało śpiącego, bezbronnego Nocnego Łowcy. Jedną ręką chwyciłem go pod kolanami, a drugą wjechałem między jego plecy a poduszki i poprawiając swój krok, by przypadkiem się nie wywrócić, podniosłem chłopaka.

Jego głowa tym razem opadła w bok, oparta o mój bark, a dłoń musnęła materiał mej koszuli między klapami marynarki. Przypomniałem sobie małego Alexandra, który zaciskał swoją małą pięść na mojej koszuli... Gdzie się podział ten bąbel...?

Nie widząc innego rozwiązania, zacząłem kierować się do mojej sypialni. Nie ma to jak posiadanie pokoju dla gości i nieużywanie go. Cóż, przynajmniej Ragnor tam śpi, jeśli już mnie nawiedzi.

Stopą szturchnąłem drzwi, które się otworzyły. Wszedłem do pomieszczenia i podszedłem do łóżka. Delikatnie ułożyłem Nocnego Łowcę na moich czerwonych, jedwabnych prześcieradłach i materiałach otaczających łóżko. Kontrast był ciekawy. Ubrany na czarno, (i jakże nie modnie!) szaro i ciemno Nocny Łowca leżący na drogich i wyjątkowych materiałach.

Kusiło mnie, by zdjąć z Alexandra chociaż kurtkę, ale gdy wyobraziłem sobie, co by było, gdyby się obudził, nie dość, że w łóżku zamiast na kanapie, to jeszcze bez kurtki i wiedział by, czyja to sprawka... Wolałem nie myśleć.

Chciałem wyjść z sypialni. Chciałem, a nie mogłem. Widok śpiącego Alexandra był zbyt kuszący dla mego wzroku, który przecież uwielbia kuszące istoty i rzeczy. A skoro on gapił się na mnie podczas mojego snu, to chyba pora się odwdzięczyć...

Tak więc przysunąłem sobie obok łóżka fotel, na który opadłem z cichym westchnieniem. Zacząłem przyglądać się ustom Alexandra, między którymi wydobywało się pochrapywanie, a te rozwarte wargi aż prosiły się o pieszczotę, którą mógłbym je obdarzyć...

***
~Alec~
Po przebudzeniu od razu podniosłem się do siadu. Wyczułem, że nie jestem na kanapie, na której pamiętam, że zasnąłem. Pieprzony czarownik...

Szybko się rozglądnąłem, by zbadać sytuację. Leżałem w łóżku, którego wszystkie materiały lśniły i były niewyobrażalnie miękkie. I na pewno drogie, z różnych krajów. A gdy spojrzałem w bok, zauważyłem Magnusa.

Czarownik spał na fotelu przy łóżku. Mam rozumieć, że nie dość, że przeniósł mnie do sypialni bez mojej zgody, to jeszcze przy mnie siedział? Chociaż teraz, gdy spał i był nieobecny, wydawał się nawet znośny. I przystojny...

Szybko odgoniłem od siebie tą myśl i wstałem z łóżka. Uważając, bym nie był za głośno, żeby nie obudzić czarownika, skierowałem się do drzwi, które w połowie było otwarte. Teraz pozostaje pytanie, czy wejściowe są zakluczone...

Gdy wyszedłem z sypialni - poszedłem w stronę kanapy w salonie. No super! Jeszcze ruszał mój łuk!

Z kilkoma miłymi i siarczystymi przekleństwami pod nosem skierowanymi pod nazwiskiem Bane'a, ale też mojego durnego rodzeństwa, chwyciłem swoją broń leżącą na kanapie i tym razem skierowałem się w stronę drzwi wyjściowych. Proszę, byleby były otwarte...

Podszedłem do drewnianej powłoki i chwyciłem za klamkę... Tak! Otwarte! Dzięki Bogu... Wyszedłem więc z domu Magnusa Bane'a, ciesząc się, że zrobiłem to niezauważony i poszedłem w stronę, z której tutaj przybyłem. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w Instytucie.

Ciekaw jestem, jak Isabelle i Jace wyjaśnili rodzicom moją nieobecność...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top