Rozdział 37

~Magnus~
Alec odwzajemnił pocałunek z dziecięcym, podekscytowanym entuzjazmem, a ja poczułem i zdałem sobie sprawę, że zależy mu na mnie tak, jak jeszcze nikomu od kilkuset lat. Ogromnie mnie to ucieszyło. Czyżby ten jedyny? Po całym tym szukaniu i miotaniu się pomiędzy poszczególnymi kochankami? Chyba wreszcie jest...

Delikatnymi ruchami warg pieściłem pełne usta Łowcy, chcąc się nimi nacieszyć na jak najdłużej, kiedy nagle oboje z Alexandrem podskoczyliśmy w swoich objęciach, gdy po Instytucie rozległ się dzwoniący w uszach alarm.

- Tia... - mruknął z niezadowoleniem Alec, odsuwając się trochę ode mnie. Jego kobaltowe tęczówki pokryte były pobudzoną mgiełką. - Demony.

- Nah, praca Nocnego Łowcy... - uśmiechnąłem się leniwie i przesunąłem dłońmi w górę i w dół, głaszcząc biodra i boki Aleca, na którego usta zagościł zadowolony i nieśmiały uśmiech. Jego ciało kusząco drżało przy moich pieszczotach. - Może się umówimy na randkę?

- Znając moje rodzeństwo, już niedługo cię odwiedzimy po jakieś magiczne usługi - oznajmił z lekkim rozbawieniem i obecnymi na policzkach rumieńcami. - Ale jeśli nie, to... Dać ci mój numer?

- Mam - szybko cmoknąłem usta Łowcy, zdziwionego po mojej odpowiedzi. - Wisiał na mojej lodówce. Nie widziałeś?

- Isabelle ci go dała?

- Kup jej kwiaty w podziękowaniu - zachichotałem.

- Alec! Jesteś już?! - drzwi do pokoju Alexandra głośno się otworzyły, a wystraszony czarnowłosy odemnie odskoczył. Spojrzałem w bok i zauważyłem Jace'a. Najpierw pobudzonego do misji, potem z wpływającym na twarz znaczącym uśmiechem, gdy zastał swojego brata w dwuznacznej pozycji z czarownikiem.

- Idę już! - pisnął pospiesznie Alec w stronę blondyna, zaciskając swoje pięści. Wyglądał jak oburzone dziecko. - Wypad mi stąd!

- I tak się dowiem co za romans przede mną ukrywasz, mój parabatai! - krzyknął na odchodne Jace, wychodząc z pokoju z większym uśmiechem na twarzy. Z rozbawieniem spojrzałem na swojego chłopaka.

- Czyli to jednak twój parabatai? - spytałem, patrząc na nagle krzątającego się po pokoju Aleca. Zapewne szukał swojej steli.

- Tia... - odparł, wyciągając wspomniany wcześniej przedmiot spod książki leżącej na łóżku. Chwilę później spojrzał na mnie, nagle z lekką obawą w oczach. - Czy... To ci jakoś przeszkadza?

- Wszystkim cię można skrzywdzić i wprowadzić w błąd, Alexandrze - podszedłem do wrażliwego Nocnego Łowcy. - Oczywiście że mi to nie przeszkadza. Nic mi w tobie nie przeszkadza. A teraz biegnij, mój słodki Nefilim... - ostatnie słowa wymruczałem, nachylając się do lekko zawstydzongo Aleca. Skradłam soczystego całusa z ust chłopaka. - Powodzenia.

- Dzi-dzięki - stęknął i zwinnym ruchem mnie ominął, wybiegając z pokoju jak strzała, jednak na chwilę zatrzymując się przy drzwiach. Uśmiechnął się do mnie i już go nie było.

Pokręciłem z rozbawieniem głową, i z czystej ciekawości wziąłem w rękę książkę leżącą na łóżku Aleca, by sprawdzić, w jaki świat ucieka mój Skarbek. Nieźle. Świat Władcy Pierścieni.

Chwilę później wyszedłem z pokoju Aleca nie mogąc przestać się uśmiechać. Udało mi się sprawnie ominąć Maryse i Roberta, co jeszcze bardziej przyczyniło się do mojego szczerzenia się. Cóż, jednak gdy wyszedłem z budynku Instytutu, zmarszczyłem brwi a na twarz wstąpił grymas niezadowolenia. Deszcz, akurat teraz?! Mój Lightwood się przemoczy i przeziębi.

***
~Alec~
Otarłem z czoła wodę, która niemiłosiernie spływała po mnie i moim rodzeństwie ciurkiem. I Clarissie, ale jej akurat to pasowało. Wyglądała jak przemoczona i ruda koza.

Deszcz rozpadał się na dobre. Akurat wtedy, gdy przed nami znajdował się duży, czarny i wrogo nastawiony demon. Cholera. Isabelle strzelała w potwora swoim biczem, odcinając pojedyncze macki które odrastały chyba w zdwojonej mocy, jak mogłem zauważyć przez utrudniający widzenie deszcz. Jace natomiast czekał na okazję wbicia miecza w demona. Ruda pewnie zgrywała gdzieś głupka.

Gdy próbowałem wycelować w demona jedną z moich strzał, poczułem mocny uścisk na brzuchu i zaraz rozrywane ubrania i ciało, jakby coś przeszło przeze mnie na wylot. W ustach poczułem gorący smak krwi. Bolało jak cholera...

- ALEC!

Z trudem siliłem się by wyostrzyć wzrok, a kiedy już mi się to udało, zauważyłem tuż przed sobą obrzydliwe lico demona. Wybałuszyłem oczy. Zrozumiałem że to, na co zostałem nadziany to jedna z jego macek. Przez zwiększającą się adrenalinę poczułem gniew.

Mocnym uchwytem złapałem za mackę wystającą z mojego ciała. Poczułem wrzenie na dłoniach, które działało na skrzeczącego coraz głośniej demona. Żółte iskry opętały moje dłonie aż do łokci. Po prostu smażyłem demona i nim zdążył zaatakować mnie ponownie, dostrzegłem jak wokół jego głowy zaciska się bicz Isabelle, a w kark wbija się miecz Jace'a. Jeszcze jakieś dwa sztyleciki wślizgnęły się w jego łeb.

Potwór obrócił się w proch, a z moich rąk na boki wystrzeliły pomarańczowe promienie, nie mające się na czym zatrzymać. Zacisnąłem ręce w pięści.

- Jace... - mruknąłem ostatkiem sił, unosząc głowę. W jej środku zaczynało mi już szumieć. - Poczułem się tak, jakbym smażył dla ciebie frytki... - kaszlnąłem, dławiąc się własną krwią. Padłem na kolana z grymasem bólu na twarzy, słysząc jeszcze jak krzyczące coś rodzeństwo do mnie podbiega.

~Magnus~
Zdziwiony siedziałem na kanapie i mocno ściskałem się za brzuch, nie rozumiejąc, czym spowodowane jest dziwne odczucie bólu. Zjadłem coś przeterminowanego? Niemożliwe, bo zawsze sprawdzam datę ważności. Pękł mi wyrostek? Kiedykolwiek pękł mi wyrostek? Czułem, jakby jakaś ostra kłoda przeszła przeze mnie na wylot. Szybko dotknąłem swoich ust, bo miałem wrażenie jak spływa po nich gorąca krew. Co się ze mną do cholery dzieje?! Postanowiłem zadzwonić do Catariny. Jest pielęgniarką w świecie Przyziemnych, więc tym bardziej powinna mi pomóc.

Z jękiem niezadowolenia przeciągnąłem się po kanapie, by wyciągniętą ręką dosięgnąć leżącego na półce telefonu. Nagle ból brzucha mi przeszedł. W końcu! Ale i tak nie mam pojęcia o co chodzi. Wziąłem telefon w rękę.

Urządzenie nagle mi z niej wypadło, bo wzdrygnąłem się zaskoczony gdy moje drzwi przyjęły na sobie mocne, głośne uderzenia. Usłyszałem nawet jakiś krzyk. Nie przejął bym się tym, gdyby nie to, że raptem przypomniałem sobie o Alecu będącym na misji zwalczania demonów. Szybko zerwałem się z kanapy.

Podbiegłem do drzwi i otworzyłem je na oścież, czując przyspieszone kołotanie własnego serca. Zobaczyłem przed sobą trójkę spanikowanych, całych przemoczonych Łowców, w tym jednego pół przytomnego. Był nim mój Alexander ociekający krwią.

- Magnus, mu...

- Oczywiście że pomogę - przerwałem zmartwionej Isabelle. Machnąłem rękoma by Alec uniósł się w błękitnej poświacie, i przeniosłem go na kanapę. Nie chciałem ruszać chłopaka, gdyż nie wiedziałem gdzie znajdują się jego rany. Mógłbym tylko pogorszyć sprawę.

Alexander zakaszlał gdy leżał już na granatowej kanapie. Po jego podbródku pociekło więcej krwi, jadącej wzdłuż szyi i wsiąkając w koszulkę. Nie mogłem na to patrzeć. Dłonią zaczesałem mokrą grzywkę Lightwood'a do góry, i otarłem strużkę czerwonej cieczy z ust.

- Hej... - mruknął wpół w rzeczywistości, wpół w nieprzytomności. Co za niepoprawny i słodki idiota!

- Sszzzz... - uciszyłem chłopaka. - Tylko nic nie mów.

Przejrzałem wzrokiem jego całe ciało. Na brzuchu zauważyłem gorzej wyglądające, wręcz rozszarpane ubranie. Bałem się co może się pod nim znajdować. Nie tracąc czasu, rozerwałem koszulkę Łowcy. Usłyszałem pisk przerażonej  Isabelle. Ja też miałem na to ochotę...

- Cicho - mruknąłem i uniosłem dłonie nad krwawiącą, czarną i głęboką raną na brzuchu Aleca. - Nie ma przypadków niemożliwych, moja droga... A teraz powiem wam co macie znaleźć w moim domu i natychmiast mi przynieść. Isabelle, biegnij po norweskie nasiona. Są w żółtej puszce gdzieś w kuchni. Clary, poszukaj tutaj w salonie małej, czerwonej sakiewki. A ty, Jace, znajdź język kobry. Jest w terrarium w pokoju dla gości.

- Żywa?!

- Sam się przekonasz - posłałem wystraszonemu blondynowi krzywy uśmiech, za chwilę wracając wzrokiem do grymasu na twarzy mojego Aleca. - Spokojnie, Alexandrze. I tak jesteś przystojny, nawet w takiej wersji.

Lightwood posłał mi krótkie i rozbawione spojrzenie.

***
Opadłem czołem na krawędź kanapy. Byłem wykończony, ale pomogłem Alexandrowi. To było najważniejsze. Chociaż miałem ochotę teraz wyrzucić resztę Łowców z mojego domu, położyć się przy Alecu i pójść w lulu. Bardzo tego chciałem.

- Magnus? - głos Isabelle doszedł do moich uszu, i poczułem też jak dziewczyna dotyka mojego ramienia. - Wszystko w porządku?

- Jasne - mruknąłem z twarzą wciśniętą w kanapę.

- Jasne, że tak - odezwał się zachrypniętym głosem Alec. - To w końcu silny i zarozumiały Podziemny z przerośniętym ego.

Moje ramiona zatrzęsły się od cichego śmiechu. Wiedziałem przecież że Alec będzie robił wszystko byleby nikt nie zorientował się że coś nas łączy, ale nie spodziewałem się że będzie mnie obrażał. I to takim sarkastycznym i wręcz wymuszonym tonem głosu, więc nie trudno było się domyślić iż się to tego zmusza. Ciekawe, czy jego rodzeństwo też to zauważyło.

Uniosłem głowę i spojrzałem na stojącą przy mnie Isabelle. Dziewczyna wpatrywała się morderczym wzrokiem w swojego brata.

- Alec, kultury trochę - prychnęła dziewczyna. - Magnus uratował ci życie!

- Sam bym się uratował - odburknął czarnowłosy, zapatrzony przed siebie. - Nikogo o to nie prosiłem.

- I kto tu ma przerośnięte ego? - wtrąciłem się podstępnym tonem. Alec zerknął na mnie kątem oka. - Wątpię, by taki słodki Nefilim jak ty sobie poradził.

- Wątpisz we mnie, czarowniku?

- Oczywiście że tak. Nawet nie umiesz dobrać skarpetek do butów - wskazałem na kostki i stopy Lightwood'a. Jego obuwie było w najciemniejszym odcieniu czarnego, a skarpetki od tak siebie beżowe.

- Do wszystkiego potrafisz się przyczepić - rzucił złowrogim tonem Alec. Przyłapałem go na tym, że kąciki jego ust zatrzęsły się. Ha! Chciał się uśmiechnąć! A nie mógł przez własną głupotę i udawanie, że nadal mnie nie trawi.

- Oczywiście - uśmiechnąłem się lubieżnie i wstałem z klęczek na nogi. - Dlatego przyczepiłem się do ciebie.

- To się łaskawie... Odczep? - mruknął z trudem. Naprawdę wielkim kabaretem było dla mnie patrzenie jak Lightwood zmusza się do nienawiści względem mnie.

- Przepraszam za niego - westchnęła patrząca na mnie Isabelle. - Zrozumiem, jeśli chcesz żebyśmy go stąd zabrali...

- No coś ty, moja droga - nonszalancko machnąłem ręką i uśmiechnąłem się leniwie. - Poradzę sobie z takim wrzodem na tyłku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top