Rozdział 35
~Alec~
Powolnym krokiem wszedłem do Instytutu i rozglądnąłem się zeznawczo. Droga wolna. Żadnego rodzeństwa, żadnego rudego łba, żadnych rodziców i żadnego, jebanego Underhilla. Westchnąłem mimo wszystko zrezygnowany, i z tym zrezygnowaniem udałem się do swojego pokoju chcąc w ciszy poużalać się nad sobą, iż dałem się zwieść poczuciu, że jednak komuś na mnie zależy w tym konkretnym znaczeniu jakim jest miłość. Bądź zwykłe zauroczenie. Uczucie.
Jednak głupi ja, jakbym przez całe życie nie mógł nauczyć się ostrożności i nieufności - całuję Magnusa z nadzieją na jakąś głębszą relację. Teraz widząc tego konsekwencje.
Idąc w stronę swojego pokoju, skusiłem się przystanąć przy uchylonych drzwiach Isabelle, słysząc jej rozmowę z Jacem. Akurat na mój temat.
- Jak myślisz, co oni tam robią u Magnusa? - zapytał sugestywnym tonem blondyn.
- Uprawiają dziki i namiętny seks - zaświergotała podekscytowana dziewczyna. Strzelił bym facepalma, i to głośnego, z tego zażenowania własną, rodzoną siostrą, gdyby tylko podsłuchiwanie nie posiadało zasady zachowania ciszy.
- Znając Aleca, on raczej nadzieję Magnusa na swoją strzałę niż da się nadziać Magnusowi na coś innego.
- Jak myślisz, będą się nadziewać w łóżku czy może na biurku?
- Może w ogóle na parapecie?
- Ja stawiam, że Magnus będzie na górze.
- Isabelle, w końcu Alec nic nie wie na temat seksu. Oczywiście że Bane przeleci go pierwszy.
- Nom, wracając... Może będą to robić na stole w kuchni?
- Na balkonie.
- Na stojąco!
- Stać to będzie im coś innego, Izzy!
- A twoim zdaniem, który z nich ma większego?
Nie słuchałem dalej tej okropnej rozmowy... Martwiąc się, czy z moim rodzeństwem wszystko jest w porządku.
***
- Alec? - zdziwiona Isabelle podeszła do mnie. Wymknąłem się z pokoju tylko na chwilę za potrzebą napicia się wody, ale jak widać, nie mogłem zostać niezauważony.
- Kurwa mać... - mruknąłem w szklankę przystawioną do brzegu swoich ust. Posłałem siostrze niezadowolone spojrzenie, nie kłopocząc się z użyciem jakichś bardziej składnych słów.
- Co ty tutaj robisz?
- Mieszkam? - obdarzyłem Isabelle podirytowanym spojrzeniem, odkładając pustą szklankę spowrotem do górnej szafki.
- Alec - syknęła groźnie dziewczyna. - Chodzi mi o to, dlaczego nie jesteś u Magnusa. Odpowiedz.
- Nie jestem u niego, bo jestem tutaj.
- Ogarniesz się czy mam ci pomóc, do cholery? - siostra wydawała się nie podzielać mojego ponurego poczucia humoru. - Mów jaśniej!
- Jeśli nie będziesz się darła... - mruknąłem, chwytając za krawędź blatu. Podskoczyłem i usadowiłem się na jego powierzchni. - Nie jestem u Magnusa bo po prostu chciałem już wrócić do Instytutu. To takie dziwne?
- Tak. Miałeś być u niego kilka dni, Alec. Stało się coś? - nagle złość i frustracja ją opuściły, a na twarz wstąpił zatroskany wyraz. Podeszła do mnie i zadarła głowę, by móc dokładniej spojrzeć w moje oczy.
- Możesz mi o nim nie przypominać? - ja natomiast odwróciłem wzrok na przestrzeń za dziewczyną, znowu czując smutek zamiast rozczarowania własną osobą. Naprawdę miałem nadzieję że to, co rozwijało się między mną a Magnusem było na poważnie. Że zależy nam obu. Naprawdę tego chciałem.
Zmartwiona moim stanem Isabelle po prostu do mnie podeszła, ścisnęła za kolana i nimi pociągnęła, zmuszając mnie bym zszedł z blatu kuchennego.
- Dlaczego miałabym tego nie robić? - spytała spokojnym głosem. - Nie mów mi tylko, że się nie pogodziliście od tamtej sprawy gdy go obrażałeś. W sumie nie tylko jego, bo wszystkich Podziemnych.
- Nie chcę o nim rozmawiać, Isabelle...
- I tak cię zmuszę - siostra lekceważąco machnęła ręką. - Albo... Odpowiedz mi chociaż na jedno pytanie, co?
- Niby jakie? - westchnąłem bezradnie.
- Zależy ci na Magnusie, prawda?
Nie odpowiedziałem.
- Ale ty wiesz że twoje milczenie potraktuję jako zgodę, prawda? - zmrużyła swoje pomalowane na ciemno powieki.
- Mam to gdzieś - wzruszyłem ramionami i zapragnąłem jak najszybciej zaszyć się w swoim pokoju. Jednak wcześniej musiałem jeszcze porozmawiać z rodzicami... Na co nie miałem najmniejszej ochoty. - A teraz skończmy ten temat. Tako jako opanowałem tą magię, czy co tam się ze mną dzieje. Powiedz mi lepiej o tym, o czym powiedziałaś rodzicom by mnie kryć. W końcu na nich natrafię.
***
- Cóż, dobrze że nic ci nie jest... - odetchnęła matka, patrząc na mnie z politowaniem.
- Wampiry napewno ci nic nie zrobiły? - spytał uważnie ojciec.
- Byłem w Dumort tylko jedną noc. Wszystko w porządku. Sami widzicie - kiwnąłem twierdząco głową.
- A co z tematem waszego spotkania? - spytała kobieta, zmieniając temat na formalności naszych światów. - Podziemni się zgodzili? Buntowali się?
Momentalnie przypomniałem sobie widok zamieniających się w proch wampirów. Które umarły z mojej winy. Dalej dręczą mnie te cholerne wyrzuty sumienia...
- Trochę - skłamałem, pozbywając się z głosu jakichkolwiek emocji. Za chwilę też kłamałem. - I zrozumieli nasze warunki. Nie będą już skakać sobie do gardeł i wymyślać niestworzonych teorii, do których mogliby się przyczepić. Boją się o stratę swoich terytoriów.
- Doskonale - oświadczył ponuro zadowolony Robert.
- Alec, jeszcze coś - wtrąciła mama innym tonem głosu, lekko zaniepokojonym i mógłbym rzec, że nawet wścibskim. - Mam nadzieję że nie odwiedzałeś już tego czarownika.
- Nie, matko. Nie zamierzam go więcej widywać - skłamałem poraz kolejny, a chwilę później, rodzice pozwolili mi zaszyć się w swoim pokoju. Nareszcie.
***
~Magnus~
Zapukałem do dużych i starych drzwi Instytutu Nowojorskiego, po chwili poprawiając kołnierz swojej jasnej marynarki. Nie mogłem usiedzieć w domu. Dalej nie wiedziałem co zrobiłem Alecowi, i miałem zamiar się tego dowiedzieć za wszelką cenę. Przy okazji ściągając chłopaka spowrotem do swojego mieszkania.
Drzwi otworzył mi jakiś ciemny blondyn, którego mina niezbyt była zadowolona z mojego widoku. Ahh, ci Nocni Łowcy.
- Witam, ładna dziś pogoda, prawda? - zagadałem z wymuszonym uśmiechem na ustach. Jakieś pozory trzeba stwarzać. - Ale w sumie, nie obchodzi mnie pogoda. Posuń się mój drogi i przepuść mnie do środka.
- Em... Ty jesteś ten cały Bane?
- Wysoki Czarownik Brooklynu, tak - skinąłem uprzejmie głową. - A ty...?
- Underhill.
- Skoro już się znamy, przepuść mnie - posłałem Łowcy zniecierpliwiony uśmiech, lecz ten dalej uparcie stał w swoim miejscu i zasłaniał mi wejście. Idiota.
- W jakiej jesteś sprawie? - spytał, unosząc swoje gęste brwi w górę. - Nie wpuszczę cię bez powodu.
- Poważna rozmowa z poważnymi szefami Instytutu, w poważnym Instytucie i z poważną niechęcią z mojej strony. Wystarczy? - z twarzy zdążył zejść mi uśmiech. Co za niewychowany, stary bachor.
- Jesteś umówiony?
- O Jezus... - wywróciłem oczami najbardziej jak byłem w stanie. Nie mogłem się już powstrzymać by wyrazić moje niezadowolenie z powodu tej wymiany zdań. - Tak, oczywiście, jasne, jakże by inaczej.
Nocny Łowca podejrzanie zmrużył oczy, przejrzał moją sylwetkę od góry do dołu nieufnym wzrokiem, lecz na koniec przesunął się w drzwiach. Jak najszybciej mogłem - wpadłem do Instytutu. Teraz tylko znaleźć pokój Alexandra.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top