Rozdział 26
~Magnus~
- Ooo, kurwa... - ziewnąłem z wykończeniem i padłem twarzą na kanapę.
Nie sądziłem, że przytrzymywanie młodego wilkołaka będzie takie męczące. Do tego moja brokatowa, szmaragdowa marynarka uległa zniszczeniu... Przynajmniej wynagrodzenie w postaci zielonych papierków jest w miarę chojne.
Pokręciłem głową i zastanowiłem się nad tym, czy warto by było teraz tak po prostu zasnąć... Co z tego, że jest południe? Na sen nigdy nie jest za wcześnie, prawda?
Prawda. Magnus Bane prawdę ci powie.
Z tym jakże świetnym tekstem, który chyba wykorzystam do moich wizytówek, zacząłem myśleć o Alexandrze, a konkretnie o tym, co by było, gdyby wtedy w kuchni, kiedy mnie przepraszał, nie uciekł, tylko zaczęlibyśmy się całować, a potem...
Automatycznie poczułem ucisk w spodniach.
***
Obudziło mnie głośne, prawie że ogłuszające mnie dobijanie się do drzwi. O nie, ja chcę spać...
- Spieprzaj, czymkolwiek jesteś... - wymamrotałem w poduszkę z cichą nadzieją na to, że będę mógł pospać jeszcze trochę.
Niestety, ten ktoś okazał się uparty. Uderzanie w drzwi tylko się nasiliło. Spowodowało to to, że w końcu mruknąłem z irytacją i wstałem z wygodnej kanapy.
Ruszyłem w stronę drzwi, po drodze rozprostowując zaspane kości i stawy, słysząc strzelanie niektórych z nich.
Kiedy ten ktoś znowu zaczął uderzać w moje drzwi, sam nabrałem ochoty, by je wyważyć. No bo po co są one takie wyjątkowe, wypolerowane i lśniące? Żeby w nie uderzać, tak?
Mruknąłem pod nosem coś niezrozumiałego i pociągnąłem za klamkę. Natychmiast zacząłem żałować, że nie ruszyłem tyłka z kanapy wcześniej.
Spojrzałem na przestraszonych Isabelle i Jace'a, w których oczach malowała się niema prośba. Za nimi stał Alexander.
Biedak był wystraszony, rozczarowany, zgarbiony i nawet się trząsł, wpatrując się w swoje ręce, które jak zauważyłem po chwili - owinięte były czarnym materiałem.
Wybuchła jakaś wojna czy jak...?
- Co się stało każdemu z was? - spytałem zaniepokojony, wpuszczając trójkę do środka mojego mieszkania. Po tym zamknąłem drzwi na klucz. - Wyglądacie, jakbyście byli odpowiedzialni za śmierć wszystkich wróżek...
- Alec nie może przestać czarować - powiedziała zmartwiona Isabelle, a ja natychmiast zrozumiałem ogrom sytuacji.
Wiem, że Alexander jest niebezpieczny. Może wyrządzić krzywdę komuś, kogo kocha, nie mając zamiaru tego robić. Chociaż ogromnym punktem jest to, że łatwo można go zdekoncentrować, co zamierzałem właśnie zrobić.
- Alec? - spojrzałem na roztrzęsionego Lightwood'a, który uniósł na mnie rozbiegany wzrok. - Odkryj ręce.
- Nie chcę... - szepnął i pokręcił przecząco głową.
- Nie bój się - uśmiechnąłem się pokrzepiająco. - Najwyżej zniszczysz mi pół domu, ale spokojnie, mam pieniądze na sprzątaczki. Odkryj ręce. Pomogę ci.
Alexander wziął głębszy oddech, zerknął na swoje rodzeństwo i z współgrającymi dreszczami zaczął odkrywać swoje ręce. Czarny materiał spadł na ziemię, a ja wgapiłem się w blade dłonie.
Buchające z nich iskierki były śliczne. Bardzo niebezpieczne, ale śliczne.
- Tylko spokojn... - zacząłem, lecz nie skończyłem.
Odskoczyłem w bok, gdy pojedyncza, mała i złota błyskawica buchnęła w moją stronę. Wow, mogłem zdechnąć...
- Przepraszam, Magnus...! - pisnął Alec, który przez zwiększające się emocje tylko pogorszył swoją samokontrolę.
Kolejnych kilka iskier napadło wprost na mnie. Musiałem się porządnie powyginać.
Okey, teraz nadszedł czas na dekoncentrację.
- Myśl o wannie - powiedziałem.
- O... Wannie...? - spytał zbity z tropu Alec.
Wiedziałem, że zyskałem na punktach, gdyż żółto-pomarańczowa poświata otulające dłonie czarnowłosego trochę zmalała.
Najlepszy sposób na wszystkie nieproszone w danych momentach uczucia. Po prostu myśl o czymś kompletnie nie związanym z daną sprawą.
- Tak. Takiej trójkątnej.
- Trójkątnej? - odezwał się zdziwiony Jace.
Isabelle po prostu patrzyła to na mnie, to na Aleca, jakby czegoś próbowała się doszukać. Już ja wiem, czego. I absolutnie mi to nie przeszkadzało.
- Magnus, ja... - zaczął ponownie zlękniony Alec, niestety zmieniając temat. Iskry wokół jego dłoni przybrały na sile. - J-ja nie chcę ich skrzywdzić... - zerknął na swoje rodzeństwo. - A-ani ciebie - przeniósł smutny wzrok na mnie.
Nie mogłem utrzymać długo tego kontaktu wzrokowego, gdyż zmuszony byłem odskoczyć od minimalnej błyskawicy wycelowanej we mnie. Zauważyłem większe rozczarowanie w oczach Aleca. Czyli dekoncentracja za dużo mi tu nie pomoże...
- Alexandrze - zbliżałem się do chłopaka, mając nadzieję, że nie ucierpię przez to. - Nie ma potrzeby do strachu. Przestań się bać i zaufaj mi. Oddychaj... - zbliżyłem się jeszcze bardziej, uważając na każdy swój ruch.
Alexander patrzył w moje oczy, oddychał szybko, lecz z czasem coraz wolniej. Widziałem, że się stara. Jednak niestety, to jest dla niego nowa sytuacja. Stresująca.
Kiedy kolejne iskry przymierzały się do ataku na moją osobę, uniosłem rękę i pstryknąłem palcami przed twarzą chłopaka. Oczy Łowcy zamknęły się, a jego ciało się zachwiało. Złapałem go przed upadkiem.
- Co ty robisz?! - krzyknął zły Jace.
A ja, ignorując go, poprawiłem śpiącego Lightwood'a w moich rękach i ruszyłem do sypialni. Złota mgiełka przestała okalać jego dłonie.
Gdy doszedłem do łóżka, położyłem w nim Aleca. Poprawiłem jego czarną grzywkę, która opadła na jedno oko, pogłaskałem policzek i po chwili wpatrywania się w jego spokojną twarz, odwróciłem się i wróciłem do salonu do zrównoważonej Isabelle i jej przeciwieństwa, czym był nieufny wzrok Jace'a.
- Pośpi jakąś godzinkę, może mniej - powiedziałem.
- Po co go uśpiłeś? - blondyn przypatrywał mi je z wyrzutem w oczach.
- Jego magia jest silniejsza niż moja - wyjaśniłem, siląc się na uprzejmy ton względem parabatai Alexandra - Nie mogłem ryzykować. Nie mógł się uspokoić, więc to było jedyne wyjście.
- Dobrze - Isabelle przytaknęła głową. - Ale... Co dalej?
- Proponuję zostawić u mnie Aleca - zaproponowałem ze szczerą chęcią, jednak powstrzymując się od niepotrzebnego, podekscytowanego uśmiechu. - Przynajmniej na kilka dni.
- Nie ma mowy - Jace założył ręce na piersi. - Noc to noc, ale nie kilka dni.
- Musi nauczyć się panować nad magią - spojrzałem niechętnie na blondyna. - Chociaż w małym stopniu. Chcesz z nim pójść do Instytutu i wylądować na ścianie albo zasmakować krwi w ustach?
- Jace - Isabelle spojrzała na chłopaka. - Ogarnij się i nie spinaj dupy. Magnus w końcu lepiej zna się na magii niż my, więc to będzie najlepsze rozwiązanie.
- A rodzice? - blondyn również zaczął przypatrywać się czarnowłosej. - Co niby im powiemy, co?
- Że... - zamyśliła się. Po chwili spojrzała na mnie z błyskiem w oku. Byłem ciekawy pomysłu, na jaki wpadła. - Powiem im, że poszliśmy z Jacem po Aleca do Dumort, ale go nie było. Tak po prostu. Zniknął, kabum... - zaemitowała ustami wybuch.
- Ale wampiry były - zaznaczyłem od razu, z przewijającym się Raphaelem po głowie. - Żeby wasi starzy nie pomyśleli, że to oni coś zrobili Alecowi. Jasne?
- Jasne jak moje włosy - Jace poprawił z wdziękiem swoją grzywę.
- Tia... - mruknąłem z przekąsem. - Isabelle, porozmawiamy. A ciebie zwyczajnie nie lubię... - wskazałem na blondyna. - Więc poczekasz na zewnątrz - podszedłem do drzwi, ciągnąc niezadowolonego Łowcę za łokieć.
Otworzyłem drzwi i po prostu wypchałem go na klatkę schodową, przed zamknięciem drewnianej powłoki widząc jeszcze jego obrażoną minę. Po tym wróciłem do Isabelle z uśmieszkiem pod nosem.
- Mam nadzieję, że pomożesz Alecowi - westchnęła dziewczyna. - Bo za bardzo się tym wszystkim martwi.
- Kocha was - odparłem po prostu. - I boi się, że was skrzywdzi. Normalne.
- Słuchaj... Co do jego wizji... - zmieniła temat. - To muszę ci powiedzieć, co widział Jace.
- Właśnie - uśmiechnąłem się z zaciekawieniem. - Co takiego?
- Widział mnie, Clary, Aleca i ciebie... No niby normalka. Ale nie normalka. Wiesz, skoro jesteś czarownikiem, to się nie starzejesz. No i wyglądałeś tak samo jak teraz. Ja, Clary i Jace mieliśmy posiwiałe włosy... - wzdrygnęła się na to i pogłaskała kosmyk swoich czarnych włosów. - I zmarszczki, i tak dalej... Ale Alec wyglądał tak jak teraz. Nie starzał się tak samo jak ty... Jakby był nieśmiertelny.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top