Rozdział 25
~Alec~
Po śniadaniu, Magnus za pomocą jednego pstryknięcia palcami po nas posprzątał, a ja, przypominając sobie o rodzicach i rodzeństwie, wyciągnąłem ze swojej kieszeni telefon.
Zdziwiło mnie to, że nie miałem żadnych nieodebranych połączeń bądź wiadomości. Czyli Isabelle musiała wziąć sprawy w swoje kłamliwe, ale sprytne rączki...
Ja: Jesteś??
Isabelle: Jestem 💪 Już się obudziłeś??? Wszystko w porządku??
Ja: Tia. Co robią rodzice? Co im powiedziałaś gdy zostawiłaś mnie u Bane'a jak jakiegoś psa w prezencie, że nie dzwonią ani nic?
Isabelle: Psa w prezencie XD Magnusowi bardzo się spodobał taki prezent, uwierz.
Wywróciłem oczami i westchnąłem z dezaprobatą. Poczułem również za sobą jakąś obecność, ale postanowiłem to uczucie zbyć i zignorować.
Ja: Odpowiadaj.
Isabelle: Powiedziałam że jesteś w hotelu Dumort i nadal gadasz z Santiago.
Ja: I tak po prostu ci uwierzyli, tak?
Isabelle: Oczywiście XD dlaczego mieliby tego zrobić? To samo powiedział Jace i Clary i jeszcze Simon, zanim wylaz z Instytutu.
Ja: Mhm..... Mówili coś jeszcze? Pytali się o coś?
Isabelle: Nie mieli za bardzo o co, skoro to ty nadal rozmawiasz z Santiago o tych terytoriach, a my jesteśmy w Instytucie.
Ja: Czyli tak po prostu mają mnie w dupie i pozwolili mi zostać na noc u wampirów samemu 💪
Isabelle: Powiedziałam że masz ze sobą łuk i ostrze serafickie. I że jakby coś to napiszesz nam smsa i pójdziemy po ciebie.
Isabelle: Poza tym uznali, że to będzie dla ciebie dobra lekcja na przyszłość czy coś takiego. Skoro masz zostać szefem Instytutu.
Ja: Wolę być tylko szefem Jace'a i twoim.
Isabelle: Pff.
Isabelle: A tak w ogóle...... Jak tam piękne chwile u Magnusa? 😏
- Napisz jej, że wspaniale - szepnął zmysłowo głos przy moim uchu, a ja natychmiast podskoczyłem z jednocześnie przyspieszoną akcją serca.
- Magnus... - fuknąłem z niezadowoleniem. Starałem się też zachować zimną krew, jednak nie było to łatwe z tego powodu, iż czułem ciepły, prowokujący oddech na swojej szyi. - No i po chuj mnie straszysz?
- Nie chciałem tego zrobić - zachichotał, lecz bardziej zmysłowo niż jak chochlik... - Co ja poradzę, że tak się mnie boisz? - wyszeptał wprost w moje ucho.
Poczułem, jak gotuje się we mnie krew, jednak nie ze złości, tylko jakiegoś innego i dziwnego uczucia, którego znaczenia w sumie nie chciałem znać.
- Mhm... Możesz się odsunąć, bo nie mogę wstać? - chciałem szybko zmienić temat.
- Nie musisz wstawać. Mamy przecież cały dzień - oznajmił powoli, a ja poczułem, jak dotyka z tyłu moich włosów. To było dziwne, ale dość przyjemne uczucie...
- Muszę wracać do Instytutu.
~Magnus~
Dobrze się bawiłem. Bardzo dobrze. Wystarczyło zwykłe zbliżenie się od tyłu do Lightwood'a siedzącego na krześle, by poczuć jego napięte mięśnie i usłyszeć przyspieszony oddech. Coś pięknego!
- Nie musisz - szepnąłem.
Chciałem oprzeć policzek o miękkie włosy Aleca, lecz przy tym przypadkiem dotknąłem ustami jego ucha. Nocny Łowca wciągnął gwałtownie powietrze i zerwał się z krzesełka, które niebezpiecznie się zatrzęsło.
Wyprostowałem się i z rozbawieniem spojrzałem na Alexandra, który stał kilka metrów ode mnie. Energicznie miętolił rękaw od swojej koszulki, na twarzy mienił się kolorami od czerwonego do fioletowego, co tylko powodowało zwiększającą się u mnie cukrzycę, lecz mimo to wszystko, spojrzenia swoich dużych oczu ode mnie nie odrywał.
Szybko zrobiłem mu zdjęcie.
- Magnus! - pisnął z oburzeniem na czerwonej twarzy. - Przestań mi robić zdjęcia!
- Nie zamierzam... - zachichotałem podstępnie i ponownie nastawiłem obiektyw aparatu na Lightwood'a, który rzucił tylko "muszę iść" i w sekundę znikł mi sprzed oczu.
Opuściłem urządzenie i spojrzałem na wejście do kuchni, przez które mogłem zauważyć zamykające się z hukiem wejściowe drzwi. Parsknąłem śmiechem.
Chwilę później robiłem już sobie drinka, z zamiarem położenia się na kanapie i błogiego lenistwa z ulubionym alkoholem. Lecz nie było mi to dane, gdyż usłyszałem pukanie do drzwi...
Zaczynam jednocześnie kochać i nienawidzić tego dźwięku.
Ostatecznie wstałem z kanapy, dopiłem pysznego drinka, odstawiłem kieliszek na stolik i poszedłem otworzyć mojemu gościowi.
- Tak? - otworzyłem drzwi jednym zamachnięciem. - To jakaś pilna sprawa?
- Magnus Bane? - spytała niepewnie kobieta, w której rozpoznałem wilkołaka.
Jej zielone oczy ślicznie się skrzyły. Aż przypomniałem sobie błysk w kobaltowych tęczówkach Aleca.
- O co chodzi? - oparłem się barkiem o framugę drzwi, postanawiając wysłuchać czego chce odemnie brunetka.
- Em... Słyszałam, że sprzedaje pan swoje magiczne usługi.
- A nikt pani nie powiedział, że mam numer telefonu, przez który wypadałoby się umówić? - uniosłem jedną brew do góry. - Ale skoro już pani się pofatygowała, by przerwać mi randkę z alkoholem... To słucham.
***
~Alec~
- Nie - mruknąłem znudzony, wchodząc do swojego pokoju.
- Alec - jęknęła zdruzgotana siostra, która ciągle za mną łaziła. - Naprawdę do niczego między wami nie doszło? Nic? Żadnego całowania ani przytulania?
- Kompletnie nic - skłamałem. - A tak w ogóle nie powinno cię to obchodzić, Isabelle - podszedłem do swojej szafy i otworzyłem ją, szukając w niej nowych ubrań z chęcią wzięcia prysznica.
- Dlaczego jesteś taki marudny, Alec?
- Zawsze taki byłem? - odwróciłem się i spojrzałem na siostrę z uniesioną brwią. - Przesadzasz.
- Ty przesadzasz - odgryzła się. - Wszystko z tobą okey?
- Oczywiście, że tak - westchnąłem ciężko i omijając dziewczynę, skierowałem się w stronę drzwi od łazienki.
- Alec! No poczekaj - podskoczyła do mnie i złapała za ramię.
- Isabelle, weź mnie puść z łaski swojej - mruknąłem zirytowany, patrząc na brązowe drzwi przede mną.
Miałem nadzieję, że siostra szybko odpuści i da mi święty spokój, bo nie chciałem się przy niej denerwować.
Przy Magnusie to co innego. Wystarczy tylko jeden, głupi, flirciarski tekst z jego ust, by mnie zdezorientował, bym zapomniał o tym, dlaczego byłem na niego zły, a w tych okolicznościach w każdej chwili narażony jestem na widok Clary, a od samego widzenia jej rudych kłaków coś się we mnie gotuje.
- Musimy porozmawiać - oznajmiła nieugięta siostra. - O tym, co się z tobą dzieje. Magnus coś mówił na temat twojego czarowania? Dobrze się czujesz w ogóle?
- Isabelle, puść mnie.
- Nie zamierzam - ścisnęła moje ramię bardziej.
Zacisnąłem dłonie w pięści, próbując się opanować.
- Powiedziałem, żebyś mnie puściła - warknąłem coraz bardziej zdenerwowany.
Puściłem ubrania, które trzymałem i machnąłem ręką, która była okupowana przez dłoń mojej siostry. Nie miałem zamiaru zrobić tego, co stało chwilę potem...
Spod mojej dłoni buchnęły żółte płomienie, które cisnęły Isabelle prosto na ścianę. Ciało dziewczyny odbiło się od twardej powierzchni i upadło z głośnym trzaskiem na podłogę...
A ja patrzyłem na to z przerażeniem. Co ja najlepszego robię?!
- Isabelle! - natychmiast podbiegłem do siostry i złapałem za jej ramiona, unosząc ją ostrożnie do góry. Na całe szczęście była przytomna. - Izzy, przepraszam! Nie chciałem...
Zacząłem gorączkowo przepraszać dziewczynę, nadal nie dowierzając w to, że mógłbym ją skrzywdzić... Ale właśnie to zrobiłem. I to przez zwykły gniew, który w Instytucie nigdy mnie nie opuszcza...! Nigdy go nie okazywałem i udawało mi się to. Ale teraz... Nie potrafię, choćbym chciał...
- Alec... - Isabelle wzięła głębszy oddech i przetarła twarz. - Wszystko w porządku, naprawdę.
- Przepraszam... - powiedziałem ze skruchą.
Znowu poczułem mrowienie w dłoniach, więc jak najszybciej mogłem odsunąłem się od Isabelle. Spojrzałem na swoje ręce, które od końcówek palców do łokci pokrywały się jasnymi iskrami. Zaczynam nie tylko się martwić, a poważnie bać...
- Uspokój się tylko - powiedziała dziewczyna, która wstała na nogi, będąc równie roztrzęsiona, co ja. Powoli do mnie podchodziła. - Po prostu się uspokój i będzie dobrze.
- Isabelle, nie podchodź do mnie - rzekłem z żalem w głosie i starałem się nie kierować iskrzących się dłoni w stronę siostry, panicznie bojąc się, że znowu ją skrzywdzę.
Nie mogłem na to pozwolić. Nie Izzy.
- Po prostu się us...
Drzwi otworzyły się gwałtownie, uderzając z hukiem w ścianę. Do mojego pokoju wszedł Jace, a ja histerycznym ruchem odwróciłem się w jego stronę.
Zaczął szczerzyć się, jak tylko mnie zobaczył i pewnie nie zauważając moich dłoni, zaczął iść w moim kierunku. Strach wziął nade mną górę.
- Stary! W końcu jesteś! I jak ta... Alec! - krzyknął i odskoczył w bok, gdyż kilka dużych iskier wypluło się z wnętrza moich rąk i uderzyło w ścianę tuż przy ciele blondyna który zdążył odskoczyć.
Tak bardzo chciałem schować się do żelaznej szafy...!
- P-przepraszam! - zająknąłem się, czując, że jeszcze jedna chwila, i jedna, mała iskierka, która chociaż skieruje się w stronę jednego z mojego rodzeństwa, sprawi, że ulegnę zwyczajnej panice.
Z jednej strony nie mogłem na to pozwolić, ale z drugiej strony nie miałem pojęcia, jak mógłbym się uspokoić choć troszkę.
- Bro, ogarnij się... - zdziwiony Jace przejrzał mnie wzrokiem.
- Jace - odezwała się Isabelle z determinacją, ale i strachem w głosie. - Zabierzmy go do Magnusa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top