Rozdział 21
Dedykacja dla ciebie @Natalia51400 💖💖💥❤💃😻
~Alec~
Wszedłem do swojego pokoju i zamknąłem za sobą drzwi. Zaczynałem tracić ostatki nadziei na to, że to, co zrobiłem z wampirami, było zwykłym wypadkiem. Chociaż przypadkiem. Ale nie było... Nawet potrzeba ochrony rodzeństwa mnie nie usprawiedliwiała.
Jeszcze kiedyś cieszyłby mnie taki obrót spraw. W końcu zginęli niewinni Podziemni. Ale przez Magnusa Bane'a, zaczynałem patrzeć na ten świat zupełnie inaczej... I teraz poczucie winy mnie nie opuszczało.
Usiadłem na łóżku, oparłem łokcie o kolana i przejechałem dłońmi po twarzy, chwilę później zatapiając palce w moje gęste włosy. Po tym spojrzałem na swoje ręce. Miały na sobie ślady prochu, w który zamieniły się wampiry. Potrząsnąłem natychmiast dłońmi.
- Alec? - do mojego pokoju weszła Isabelle, Jace, Clary i Simon.
Spojrzałem podejrzliwie na wampira. Nie mógł wejść do Instytutu od tak sobie, ale znając jego bezmyślną przyjaciółkę, nie było z tym problemu. Wstałem z łóżka.
- Musimy porozmawiać - dodał poważnie Jace.
Wszyscy nie odrywali ode mnie wzroku, który niemiłosiernie mi ciążył... Jestem jakimś kosmitą czy jak?!
- Jak to zrobiłeś? - spytał szybko Simon, a ja odebrałem wrażenie o jego wiecznie aktywnym języku. - Sam to zrobiłeś? Nauczył cię ktoś? A może nie jesteś Nocnym Łowcą? Ale... Zabiłeś ich!
- Alec, musimy to wyjaśnić... - zaczęła Clary, i jej przesłodzonego głosiku już nie dałem rady słuchać.
- Zamknijcie się wszyscy - warknąłem w końcu. - Wyjdźcie mi stąd, bo mam was powoli dość.
- Ale...
- Wyjdźcie.
Starałem się niepotrzebnie nie unosić głosu, lecz było to trudne, i jeszcze trudniejsze, gdy grupka Nocnych Łowców i wampir wymienili się spojrzeniami, takimi, jakby nie potrzebowali słów w swojej relacji. Poczułem się jak wyobcowany kwiatek w gąszczu iglastych drzew.
W ostateczności - w moim pokoju zostało jedynie moje rodzeństwo. Już chyba obecność Magnusa nie ciążyła mi tak bardzo...
- Stary, słuchaj - zaczął Jace. - Musimy o tym porozmawiać.
- Nie mamy o czym - odparłem bez wyrazu, starając się zbyć te wścibskie towarzystwo.
Nie miałem ochoty zastanawiać się nad tym, jakim cudem brutalnie zabiłem za jednym razem jakąś dwudziestkę Podziemnych...
- Nie wymyślaj - skwitowała Isabelle. - Porozmawiamy o tym i już. Nie jest to sprawa, którą możesz zbyć, tak samo jak zbywasz obowiązek lepszego ubierania się. Posłuchaj... Zacząłeś czarować. Widzieliśmy to.
- Macie jakieś urojenia - skomentowałem i szczerze bardzo chciałem w to wierzyć. - Nie mogę czarować. Nie jestem Podziemnym, tylko Nocnym Łowcą. Mam runy.
- A co, jeśli jesteś jakąś mieszanką? - spytał ciekawskim tonem Jace. - Pół czarownik pół Nocny Łowca? Wiem, że to niemożliwe, ale bardzo prawdopodo...
- Jest to możliwe - przerwała mu Izzy. - Taka jedna babka o nazwisku Gray jest czarownicą, ale była też Łowczynią.
- A ty skąd to wiesz? - spojrzałem na siostrę podejrzliwie.
- Czasami czytam sobie papiery w gabinecie rodziców - wzruszała ramionami i uśmiechnęła się cwaniacko. - Więc wiem.
- Tak tak, też czytałem - przyznałem. - Ale Tessa Gray była córką Nocnej Łowczyni i demona, dlatego jest pół tym pół tym. Ja jestem twoim rodzonym bratem, Isabelle. Naszymi rodzicami są obydwaj Nocni Łowcy.
- Bane na pewno zna tą babkę - oznajmił Jace. - Więc potem się go o nią spytasz. Wracając... A co z przepowiednią?
- Że czym? - spojrzałem z zaskoczeniem na swojego parabatai. On za bardzo stara się myśleć i robi to w złym kierunku.
- No, pamiętacie tą wróżkę, co wbiła kiedyś do Instytutu i...
- Boże, Jace - przerwałem mu zirytowanym westchnieniem, nie dowierzając w jego naiwną wiarę w opowieści jakiś starych, zbzikowanych wróżek, które włamują się do Instytutów i zaczynają się drzeć. Doskonale pamiętam tą jedną kobietę, która niegdyś odwiedziła nasz dom...
- Jace - zainteresowana Isabelle spojrzała na blondyna. - Pamiętasz, jak ta baba darła się, że jest jakieś przeznaczenie i...
- Cicho - mruknąłem, nie chcąc tego słuchać.
Ta dwójka zachowuje się tak jak Przyziemne dzieci dopiero zaczynające wierzyć w istnienie Świętego Mikołaja.
- Ale Alec! - dziewczyna przeniosła na mnie nagle spanikowany wzrok. - A co, jeśli to prawda? Co, jeśli coś ci grozi, co?!
- Siostra... - spojrzałem na dziewczynę łagodniej, starając się jakoś ją uspokoić, gdyż nie wyglądała na zrelaksowaną. - To zwykłe bajki. Nic mi nie grozi. Nie musisz się martwić.
- Jesteś głupszy niż Jace... - powiedziała smutno, a ja nie mogłem już tak na nią patrzeć.
Gdybym był normalny, uśmiechnął bym się do niej i zaczął pocieszać, ale niestety nie jestem taki jak wszyscy inni. Choć się nieraz starałem...
Nie wiedząc, co mogę zrobić, po prostu uniosłem rękę i dotknąłem policzka Isabelle w pocieszającym geście. Chyba był to zły pomysł.
Powieki same przysłoniły mi widzenie, a przez ciało przeszły silne dreszcze. Nie miałem pojęcia, co się dzieje wokół mnie i znowu czułem tą moc, która była ze mną w czasie spotkania z wampirami.
Miałem wrażenie, że od stóp do głów, przez rękę aż do mojej siostry przechodzi niezrozumiała dla mnie fala... Czegoś. I nadal nic nie widziałem!
W końcu mogłem otworzyć oczy i zrobiłem to, zdając sobie sprawę, że Isabelle odsunęła się ode mnie, a moja ręka bezwładnie opadła wzdłuż mojego ciała.
Dziewczyna wyglądała jak zszokowany, zamyślony słup soli. Jace również przypatrywał się niej tak samo jak ja.
- Co... To było? - spytała szeptem.
Zacząłem się niepokoić.
- Nie wiem - przyznałem zgodnie z najprawdziwszą dla mnie prawdą.
- Ej, ale o co chodzi? - spytał Jace.
- Alec, widziałeś to samo, co ja? - dziewczyna wlepiła we mnie poruszone spojrzenie.
- Em... Nie...? Znaczy... Czułem coś, coś naprawdę dziwnego... - zmarszczyłem brwi, jednak wiedziałem, że żadne myśli nie wytłumaczą mi tego uczucia. - Po prostu coś czułem. Ale nie mam pojęcia, co. Ty coś widziałaś?
- No... Widziałam... - zaczęła mówić z jednoczesnym niepokojem i zaciekawieniem. - Widziałam Jace'a i Clary. Śmiali się i tak dalej...
- No i zajebiście - wtrącił uśmiechnięty blondyn.
Razem z siostrą postanowiliśmy go zignorować.
- I widziałam też tego całego Raphaela, i również z kimś był... I ciebie widziałam, Alec - spojrzała mi prosto w oczy. - Rozmawiałam z tobą, a ty obejmowałeś się z jakimś facetem. Stawiam, że Magnus.
- Co? Niby dlaczego? - spytałem szybko.
- Bo miał taką samą oliwkową cerę - wzruszyła ramionami. - To musiał być on.
- Alec - zwrócił się do mnie blondyn. - Może mógłbyś i mi coś pokazać?
- Eee... Wątpię, żeby był to dobry pomysł - powiedziałem niemrawo, naprawdę nie chcąc znowu czuć tego dziwnego uczucia.
Przynajmniej do czasu, gdy ktoś nie oświeci mnie, co się ze mną dzieje. Poza tym nie mam pojęcia, czy przez to coś nie skrzywdzę swojego parabatai...
- Nie przesadzaj - Jace nie miał zamiaru odpuścić. - No dawaj. Możesz to potraktować jako naszą zgodę.
- Serio? - mruknąłem podirytowany. - Znowu mnie wykorzystujesz.
- Przyjaciele są po to, żeby ich wykorzystywać - posłał mi niewinny, zadowolony uśmieszek. - No dawaj.
- Kretyn..
Będąc pewnym, że Jace nie da za wygraną, a w dodatku nie mogąc dłużej znieść jego spojrzenia, którym mnie ostrzeliwał, wyciągnąłem rękę i przyłożyłem dłoń do policzka blondyna. Znowu to samo.
Oczy mocno mi się zacisnęły, przez ciało przeszły niemiłe mi drgawki, a ja czułem tylko, jak przekazuję Jece'owi jakąś wiadomość, coś w postaci rozmazanego obrazu, pewnie tego, który widziała Isabelle, choć nie mogłem tego stwierdzić.
Lecz te połączenie trwało dłużej. I było męczące... Chciałem oderwać dłoń od twarzy brata, ale nie mogłem tego zrobić... Z każdą kolejną chwilą siły opuszczały moje ciało.
Kolana zaczęły mi drzeć, jakby odmawiały dalszej współpracy przy utrzymaniu mnie w pozycji stojącej. Cholera by cię wzięła, Jace...
W końcu odzyskałem prowizoryczną wolność. Wziąłem głęboki oddech i otworzyłem oczy, widząc zaskoczoną twarz Jace'a przed sobą. Jednak nadal nie mogłem unormować przyspieszonego oddechu. Miałem mroczki przed oczami. Czułem się po prostu słabo...
Blondyn pospiesznie i ze zdumieniem zaczął opowiadać, co widział, a ja wyłapałem tylko początkowe słowa... Dalej już nic nie słyszałem. Monolog brata stał się zlepkiem półsłówków.
Poczułem tylko, jak upadam na twardą podłogę i biorę ostatni oddech, chcąc utrzymać się na powierzchni, w rzeczywistości, ale po chwili niż już nie widziałem...
Świetnie...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top