Rozdział 18

~Magnus~
Pierwszy raz odkąd poznałem Alexandra Lightwood'a - spojrzałem na niego obojętnie. Bez uśmiechu, bez krzty jakiegokolwiek zainteresowania.

Nie miałem pojęcia, co mi to da, ale postanowiłem dać wolną rękę swojemu ciału, sercu i mózgowi, pokładając nadzieję, że nie będę żałował tej wizyty Nocnych Łowców.

W dłużącym się czasie, gdy ja przypatrywałem się Alexandrowi, ten zerknął na mnie może raz, na chwileczkę, a potem już spuszczony wzrok przyczepił się niego jak rzep. Nie chciałem zastanawiać się nad tym, czym jest to spowodowane.

- Magnus! - głos Isabelle sprawił, że oderwałem wzrok od jej brata i spojrzałem na dziewczynę, posyłając jej zarazem pytające spojrzenie. - Skoro gapisz się tak na Aleca i nas nie słuchasz, może go u ciebie zostawimy i sobie pójdziemy?

- W żadnym razie - sprzeciwiłem się spokojnie.

A za moment, nie chcąc rozmawiać z Łowcami w progu moich drzwi, wpuściłem ich do środka. Był z nimi jeszcze Jace. Rudowłosej natomiast nie widziałem.

- Chodzi nam znowu o tego wampira - oznajmił blondyn. - Chcemy to lekarstwo, które dałeś wcześniej Clary. Pomogło.

- Mam chyba lepszą ofertę  - posłałem Jace'owi cwaniacki uśmiech, starając się nie zerkać w stronę czarnowłosego Łowcy. - Mój przyjaciel zajmuje najwyższe stanowisko w hotelu Dumort, dla wampirów. Za moją prośbą mógłby zająć się waszą pijawką. A ja nie musiałbym tracić cennego towaru co kilka dni.

- Zrobiłbyś to? Dziękujemy więc - Jace uśmiechnął się szeroko. - Ale musiałbym zapytać Clary. Możesz poczekać? Tylko wyśle jej SMS-a - sięgnął do kieszeni po swoją komórkę.

Ja w tym czasie za jednym pstryknięciem palców wyłączyłem ciche disco polo, wciąż lecące z głośników i sprawiające, że Isabelle skrzywiała swoją piękną twarz. Skusiłem się spojrzeć na Aleca...

Kobaltowe tęczówki zdawały się przekazywać mi jakąś informację. Nie chciałem się łudzić, że są to przeprosiny, dopóki ich nie usłyszę. Ale wątpię, że to nastąpi.

- Zgadza się - odezwał się Jace, który oderwał wzrok od telefonu. - Jeśli ten twój przyjaciel nie jest dziwakiem.

- Raphael jest doprawdy uroczy - uśmiechnąłem się delikatnie. Nie muszą znać szczegółów o tym denerwującym pasożycie. - Więc?

- Więc dil - blondyn skinął głową i spojrzał na swojego parabatai.

Podszedł do niego i się coś spytał, szeptem, lecz zdołałem usłyszeć, czy pyta o zgodę na bycie kartą przetargową. No tak. W końcu bracia byli pokłóceni.

Alexander skinął ostrożnie głową na potwierdzenie, a ja... Zdziwiłem się. A już myślałem, że znowu będzie zaprzeczał, nawet może wyjdzie. Ale jednak... Nie.

- Czyyyyli... - blondyn poklepał ramię Aleca i spojrzał na mnie. - Zostawiamy łucznika i spadamy.

Zauważyłem, że Isabelle i Jace już skierowali się do drzwi pewnym, spokojnym krokiem. Co proszę?

Parsknąłem śmiechem, czym zwróciłem na siebie ich uwagę.

- Czy ja coś powiedziałem o zapłacie w postaci waszego chłopca? - spytałem i spojrzałem na dwójkę Łowców, która z powrotem ustała po bokach Aleca.

- No co ty? - zdziwił się nieco Jace. - No weź. Ta przybłęda ci się spodobała, nie chcesz jej znowu przygarnąć na nockę? - objął ramieniem parabatai, który posłał mu zirytowane spojrzenie.

Isabelle natomiast uważnie mi się przyglądała.

- Jak słyszysz - wzruszyłem ramionami. Po chwili uśmiechnąłem się jak zawsze, miło i tajemniczo, i ciągnąłem dalej. - Raphaela troszkę trudno będzie namówić... - skłamałem. - Więc oczekuję sowitej zapłaty. Mam nadzieję, że lubicie polaczków. Mają doprawdy świetne disco polo. Polecam.

- Chodzi ci o te klejnoty? - upewnij się Jace, mrużąc oczy.

- Te klejnoty nie są lepsze? - Isabelle wskazała na twarz swojego brata.

Na moment zawiesiłem wzrok na kobaltowych, błyszczących tęczówkach Aleca, ale postanowiłem nie próbować wyczytać z nich emocji Łowcy. Nic mi to nie da.

Odwróciłem wzrok na dziewczynę.

- Isabelle, ty szczególnie powinnaś zdawać sobie sprawę z mojego wyboru.

- Oczywiście, że tak - oznajmiła z powagą. - Ale wiem też swoje. Skoro nie chcesz Aleca na noc, to chociaż porozmawiajcie chwilę.

- Właśnie - dodał uparcie Jace.

- Przestańcie. Nie, to nie - rzekł Alexander.

Pierwszy raz odkąd się tu dziś pojawił, i rodzajem głosu, przez który znowu zwrócił na siebie moją uwagę. Chrypka była dobrze słyszalna. Jakby był umęczony, emocjami bądź wysiłkiem ale czymś zwyczajnie zmęczony.

Ton głosu zdradzał zdezorientowanie, rozczarowanie i zwykle ustąpienie, pogodzenie się z losem. Jednak nie mogę się na to skusić. Nie znowu...

- Więc? - chrząknąłem i starałem się ponownie uśmiechnąć beztrosko. - Dwie skrzynki klejnotów z dynastii saskiej. Stoi?

Jace i Isabelle wymienili się umęczonymi spojrzeniami. Co za leniwi Nocni Łowcy. Polska nie jest na drugim końcu świata!

- Stoi - westchnął Jace.

- Znacie drogę powrotną - z uśmiechem pod nosem wskazałem na drzwi za Łowcami.

Isabelle i Jace odwrócili się i poszli do drzwi, natomiast ten jeden ktoś nadal uparcie przede mną stał, najwyraźniej nie mając zamiaru się ruszać.

Władco Piekła, dopomóż...

~Alec~
Nie mogłem sobie pójść. Miałbym zbyt koszmarne wyrzuty sumienia. Z Jacem się w końcu pogodzę, nie ma się o co martwić, ale moja relacja z Magnusem jest dla mnie dziwnie... Ważna.

Kiedy usłyszałem otwieranie i zamykanie drzwi świadczące o tym, że moje rodzeństwo już sobie poszło, ja nadal stałem w tej samej pozycji. Nerwowo wciskając ręce do kieszeni i przyglądając się swoim butom.

Muszę na szybko wymyślić jakieś dobre przeprosiny...

- Znowu masz spóźniony zapłon - oznajmił powoli i zmysłowo Magnus Bane, a od jego zimnego tonu głosu coś ukłuło mnie w środku. - Tak samo jak wtedy, gdy byłeś kilkuletnim, nieznośnym bachorem. A i tak chciałem się tobą zajmować - westchnął ni to z wyrzutem, ni to z zaintrygowaniem.

Ale ja przecież nie mogłem tak stać. Po coś tu jestem. Jestem Nocnym Łowcą, zabijam demony i bronię mienia rodziny. A boję się spojrzeć w oczy czarownikowi, którego zraniłem... Co to, to nie. Ale i tak jestem cholernie przerażony...

Uniosłem głowę. Magnusa przede mną nie było. Zmarszczyłem brwi w skupieniu, nie wiedząc, o co chodzi, gdy nagle usłyszałem, jak ktoś krząta się po kuchni. Udałem się tamtą stronę. Wyjrzałem do drzwi i zauważyłem, jak Bane przyrządza sobie drinka.

- Alec - odwrócił się do mnie lekko zniecierpliwiony. - Masz coś ważnego do przekazania? Jeśli nie, to idź w ślady swojego rodzeństwa. Przecież po co Nocny Łowca miałby spędzać czas ze zwykłym Podziemnym?

Posłał mi wymowne spojrzenie, odwrócił się i dokończył przyrządzanie drinka, którego zaraz wypił jednym duszkiem. Odstawił pusty kieliszek i robił sobie kolejnego.

Wiedziałem, że jak nie teraz, to nigdy...

- Nie myślę tak... - zacząłem niepewnie i z przesadnym skupieniem wpatrując się w szafki kuchni. - Nie myślę tak o tobie.

- Doprawdy? - fałszywie rozbawiony Bane odwrócił się do mnie z pełnym kieliszkiem w dłoni. - Wyobraź sobie, że pamiętam twoje słowa.

- Poniosło mnie wtedy - zniżyłem ton głosu i wyjąłem dłonie z kieszeni, orientując się, że zaczęły mi się pocić.

- A więc może ponieść cię znowu, Nocny Łowco. A ja nie mam zamiaru znowu tego słuchać - wypił łyka swojego drinka, nie odrywając wzroku od krawędzi kieliszka.

Miałem wrażenie, że boi się na mnie patrzeć tak samo, jak ja na niego, obawiając się jakichś negatywnych
reakcji.

- Opuść mój dom. Już.

- Przepraszam za tamto - wypaliłem szybko. - Naprawdę przepraszam. Poniosło mnie, bo po prostu sprawiłem zawód przyjaciołom, byłem zły, a potem spotkałem ciebie i... Przepraszam. Nie powiedziałbym tego drugi raz, bo tak nie myślę, Magnus... Ja...

- Zrób coś, żebym ci uwierzył - oświadczył z powagą i odstawił swój kieliszek na kuchenny blat.

Co mogłem zrobić...? Widziałem tylko jedno rozwiązanie, ale jestem chyba zbyt wielkim tchórzem... Jak na Nocnego Łowcę. Jednak... Jak to mówi Jace, Izzy i Clary...

Raz kozie śmierć.

~Magnus~
Stałem i wpatrywałem się w Alexandra, czekając na jakiś jego ruch, słowo, bądź może kompletnie coś innego... Któż to wie.

Nie chciałem od razu mu wybaczać. Mimo, że przeprosił. Cóż, dobre i to, chociaż nie wiem, czy mówi szczerze... Co, jeśli kłamał? Co będzie ze mną, jeśli zbyt szybkie wybaczenie sprawi, że równie szybko poczuję kolejny zawód? Lepiej nie ryzykować.

Ocknąłem się z tłoku swoich myśli i wątpliwości, kiedy zauważyłem ruch. Alec zrobił niepewny krok w moją stronę.

Zaciekawiony, spojrzałem na zaczerwienioną twarz Nocnego Łowcy. Kobaltowe tęczówki uparcie nie zrywały ze mną kontaktu wzrokowego, mimo tego, iż przepełnione były strachem, podekscytowaniem, wątpliwościami i tym błyszczącym czymś, co widziałem jakieś dwadzieścia lat temu w magicznych oczach dziwnego dziecka.

Dziecka, które teraz już starsze, przystojne i wyrośnięte, i stanowiące dla mnie kompletną zagadkę, wciąż się do mnie zbliżało.

Odległość między nami zaczynała tracić na swoich centymetrach. Których, jak okazało się za chwilę, było stanowczo za mało...

Alexander Lightwood z twarzą przypominającą strachliwego pomidora, zniszczył ostatnią, malutką odległość którą dzieliła... Nasze usta. O, Boże.

Westchnąłem z przyjemnością pomieszaną z szokiem, w drżące usta Nocnego Łowcy, które, tak jak pojawiły się na moich mozolnie i zmysłowo jednocześnie, teraz znikły stanowczo za szybko.

Nie zdążyłem nawet drgnąć, a usłyszałem, jak drzwi mojego domu głośno trzasnęły spod rąk Lightwooda, który z prędkością światła ode mnie uciekł.

Zauważyłem, że przez ten krótki pocałunek coś we mnie pękło. Czym spowodowane było to, że nie zauważyłem nawet, jak zacząłem czarować, a niebieskie płomyki buchały z palców moich dłoni.

A ja głupio wpatrywałem się w wyjście z kuchni i zdałem sobie sprawę, że nie dość, iż jestem totalnie zadurzony, to i straciłem rozum. Zdecydowanie zdominowały go myśli o Alexandrze Lightwoodzie...

Który wykorzystuje swoją szybkość w zły sposób.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top