Rozdział 16
~Magnus~
- Ty też tu jesteś? - spytał Alec, patrząc na mnie ze wściekłością w oczach. Nie miałem pojęcia, o co mu chodzi... - Śledzisz mnie czy jak? Jesteście wszyscy w jakiejś zmowie, by uprzykrzyć mi życie?
- Alec, nie mam zamiaru uprzykrzać ci życia. Ja chcę je poprawić i pomóc. Dodać brokaciku. Tyle - uśmiechnąłem się delikatnie.
Zrobiłem krok w stronę Nocnego Łowcy, który wyglądając na spłoszonego i groźnego drapieżnika, odskoczył w tył, unosząc rękę do góry, by zapewne mnie uciszyć. Postanowiłem go nie denerwować... Już wystarczająco zrobili to Clary i Jace.
- Ah tak? Jaja sobie ze mnie robisz? - spytał z arogancją. - Jakim cudem Podziemny miałby mi pomóc? Jesteś taki sam jak swój lud, czarowniku.
Fakt, że użył innego słowa niż mojego imienia, lub chociaż nazwiska, okazał się dziwnie i bardzo, ale to bardzo nieprzyjemnie bolesny...
- Rozumiem, że jesteś zdenerwowany i niezbyt zastanawiasz się nad tym, co mówisz... - powiedziałem powoli. - Ale... Nie jest to miłe, jak możesz się domyślić.
- Myślisz, że chcę być miły względem ciebie?
Nocna Łowca wydał się nazbyt zdziwiony, jakby ktoś kazał mu okazać szacunek jakiejś szmacie i wierzyć, że ma ona duszę. Właśnie tym jestem w jego oczach...?
Następne słowa wydobywające się z ust Alexandra z takim jadem, iż mogły otruć mnie z dalekiej odległości, utwierdziły mnie w tym przekonaniu... Choć nie chciałem w to wierzyć. Bardzo nie chciałem.
- Jesteś tylko zwykłym Podziemnym, nie rozumiesz? Wy potraficie tylko niszczyć życie i prowadzić do zagłady świata. I po tym jeszcze macie nadzieję, że Nocni Łowcy będą chcieli wam pomagać? Umiecie wy w ogóle myśleć o kimś innym, niż o sobie? Wszyscy z was są takimi egoistami?
- Alexandrze... - przełknąłem ślinę. Oskarżenia płynące akurat z tego chłopaka okazały się owiele bardziej bolesne, niż słowa jakiegokolwiek innego Łowcy. - Wierzę, że jednak tak nie myślisz i...
- I co? - przerwał mi rozwścieczony ton głosu. - I mam ci podziękować, tak? Za to, że jak jakiś kretyn zmuszasz mnie do spędzania z tobą czasu? Ile razy mam ci mówić, że mam cię głęboko w dupie? Co? Dla ciebie sprawia to przyjemność i jak największą zabawę, że możesz pobawić się w podrywacza, ale wybacz, nie wszyscy są dla ciebie tacy cierpliwi - warknął. - Ty tylko potrafisz niszczyć mi życie. Pomagasz Clary tylko dlatego, by mnie dręczyć. Sprawia ci to radość? Oczywiście, że tak, dlaczego w ogóle pytam. Dla każdego Podziemnego sprawia radość to, że może być okrutny dla Nocnego Łowcy.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Nie wiedziałem, jak prawidłowo oddychać. Miałem wrażenie, że mam przed sobą przywódcę Kręgu. Tak samo przepełniony nienawiścią do Podziemnych. I tym samym do mnie. Czy tego chciałem, czy nie... Pomyliłem się.
- Wynoś się stąd - syknął na zakończenie Alexander Lightwood, którego oczy jasno mówiły, że jestem dla niego zwykłym potworem.
- Słyszałeś mojego syna - dołączyła z dużym zadowoleniem Maryse. - Opuść Instytut, czarowniku.
- W dzieciństwie nie byłeś taki rozgadany... - na zakończenie uśmiechnąłem się z trudem do Aleca, odwróciłem się i wyszedłem z gabinetu Maryse Lightwood, w którym przed chwilą przeżyłem jeden z najgorszych momentów w moim długim życiu. Potrzebuję alkoholu.
Gdy tylko wyszedłem z pomieszczenia, wpadłem jeszcze na Isabelle.
- O, wybacz - dziewczyna spojrzała na mnie ze smutkiem i rozczarowaniem. Domyśliłem się, co robiła pod drzwiami. - Słyszałam to. Przykro mi, Magnus... Przepraszam za niego...
- Nie ty powinnaś przepraszać, moja droga - posłałem dziewczynie smutny uśmiech i pogłaskałem jej delikatny policzek. - Tylko ja powinienem przepraszać swoją intuicję, za to, że spróbowała ona pokładać nadzieję w jednym z Nocnych Łowców. Ty nie jesteś taka jak twój brat... - westchnąłem. - A teraz wybacz, ale muszę iść. Mam ochotę na gorącą kąpiel, whisky i sajgonki... Dozobaczenia.
Odwróciłem się szybko, by nie widzieć współczującej miny dziewczyny i szybszym krokiem udałem się do drzwi wyjściowych Instytutu Nowojorskiego. Kątem oka mogłem zauważyć kilku Nocnych Łowców, przyglądających mi się z odrazą, a usłyszeć byłem w stanie oskarżycielskie komentarze.
Cali Nocni Łowcy. Nie wierzą, że Podziemni mogą posiadać dusze i serce.
Z rosnącym gniewem wyszedłem z budynku, trzaskając mosiężnymi drzwiami.
~Alec~
- Dobrze zrobiłeś - pochwaliła mnie rodzicielka. - Jakbym wiedziała, że tak łatwo możesz wypłoszyć stąd Podziemnego, spędzał byś ze mną i Robertem więcej czasu - zaśmiała się pogodnie. - A zauważyłam, że masz dużo argumentów i wiesz, jak dobrać słowa tak, by zabolało. Będziesz wspaniałym szefem Instytutu. Jestem z ciebie dumna.
Skinąłem tylko głową.
- Wiesz... Nie musisz załatwiać papierów. Zrozumiałam, że ten czarownik cię zmusił, żebyś u niego mocował. Pomyliłam się. Przepraszam.
Przytaknąłem.
- Dobrze... - kobieta usiadła na swoje krzesło. - Idź się prześpij. Na kolejną misję wyślę kogoś innego.
Skinąłem głową, chwyciłem za klamkę od drzwi i wyszedłem z gabinetu matki. Zacząłem iść powolnym krokiem w stronę mojego pokoju. Po drodze, w szparze drzwi pokoju Clary, zauważyłem ją i Jace'a siedzących na łóżku. Blondyn ją przytulał i pocieszał, a z oczu dziewczyny wciąż skapywały pojedyncze łzy.
Nim mój parabatai zdążył podnieść na mnie wzrok, przyspieszyłem kroku, doszedłem do odpowiednich drzwi i szybko je otworzyłem. Wszedłem do pomieszczenia i przywarłem plecami do drewnianej powłoki.
- Co ja zrobiłem...? - wyszeptałam.
Pytanie było jak najbardziej odpowiednie w tym momencie. Co ja właściwie zrobiłem? Zwyzywałem Magnusa od potworów. Powiedziałem, że jest zwykłym Podziemnym. Oskarżyłem go o jego istnienie.
Mimo, że nie podnosiłem głosu, mówiłem to z taką nienawiścią, że zrekompensowało to głośności. Jestem idiotą. Skrzywdziłem osobę, która zainteresowała się właśnie mną, zamiast Jacem bądź Isabelle.
Wielki Czarownik Brooklynu starał się wywołać uśmiech na twarzy kogoś, kto obrażał wszystko wokół i był niezadowolony na cały świat.
Magnus Bane, Podziemny, zdecydowanie posiadał duszę i serce, których zabrakło dla dziecka Anioła. A sam twierdziłem, że jest na odwrót...
Potrząsnąłem głową, kiedy moje plecy zatrzęsły się pod uderzeniami w drzwi, o które się opierałem. Odskoczyłem od nich i przekręciłem klamkę.
Do pomieszczenia wpadła moja zdenerwowana siostra, której absolutnie się nie dziwiłem, że ma w oczach mord.
~Magnus~
Jestem głupi. Jestem cholernie głupi. Naprawdę głupi! Moje serce jest głupie i tak cholernie naiwne, że... Zamiast do domu, za pomocą magii znalazłem się na parapecie pewnego okna, którego szukałem, gdyż zauważyłem znane mi sylwetki.
Isabelle krzyczała na Alexandra, któremu absolutnie nie chciałem, ale... Dałem kolejną szansę. Ostatnią, ale dałem.
Usiadłem na parapecie i zamachnąłem dłonią, używając czaru, który pozwoli moim uszom na przesłuchanie się rozmowie. Jednocześnie sprawiłem, by dwójka rodzeństwa mnie nie widziała.
- Zwariowałeś?! - krzyczała dziewczyna. - Clary to Clary, wiedziałam, że przez nią się męczysz, ale Magnus?! Co on ci zrobił?! A, no tak, zainteresował się tobą i chciał się umówić na randkę!
- Nie krzycz... - mówił niebieskooki Lightwood, którego ton zamiast złości był przesiąknięty wieczną obojętnością. - Bo ktoś usłyszy. Poza tym, Magnus to zwykły Podziemny. Mówiłem mu już to, tobie też mam powtarzać?
Dziewczyna złagodniała. Jakby uświadomiła sobie, że jej brat już się nie opamięta.
Alexandrze, powiedz coś, co sprawi, że moje głupie serce, które dało ci szansę, nie pożałuje swojego wyboru...
- Spójrz mi w oczy i powiedz, że nic a nic do niego nie czujesz - powiedziała spokojnie Isabelle.
Alexander zbliżył się do niej i spojrzał prosto w oczy, a ja bałem się, że zaraz spadnę z tego parapetu ze sztywnym sercem, czekając na to, co mógłbym zaraz usłyszeć.
- Nie czuję absolutnie nic do jakiegoś Magnusa Bane'a.
- W porządku, Alexandrze... - wyszeptałam.
Na szczęście poczułem, jak moje serce zamyka się na kłódkę. Ponownie od ponad wieku, ale musiało to najwyraźniej nastąpić.
Spod moich dłoni wybuchły niebieskie płomienie, przez które przypadkiem stuknąłem palcami w szybę, ale pomogły mi one znaleźć się z powrotem na ziemi. Od razu popędziłem do ulicy i udało mi się złapać taksówkę.
- Dokąd to? - rzucił kierowca, gdy wpadłem na tylne siedzenie jego auta.
- Jak najdalej od łamaczy serc. I jak najszybciej - podałem mężczyźnie kilkanaście banknotów, które sprawiły, że od razu docisnął gaz do dechy.
Tylko zdążyłem mruknąć "na Brooklyn".
~Alec~
- Nie czuję absolutnie nic do jakiegoś Magnusa Bane'a - powiedziałem z powagą w głosie.
I tak cholernie kłamiąc, że czułem, iż stoję przed samym Sądem Ostatecznym. Chwilę później coś stuknęło w moje okno, więc spojrzałem tam razem z Isabelle, ale nic nie zauważyłem.
Dziewczyna po chwili spojrzała na mnie z jednym, wielkim rozczarowaniem.
- W porządku, Alexandrze... - westchnęła.
Po moim ciele rozeszły się ciarki na dźwięk mojego pełnego imienia. Tylko wtedy, gdy używał go Magnus, brzmiał tak... Kojąco.
Dziewczyna podeszła do mojego biurka, spojrzała w swój telefon, a potem napisała coś na jednej z kartek.
- Tu masz numer Magnusa - oznajmiła bez jakichś większych emocji. - Jeśli zmądrzejesz, zadzwoń do niego. A jeśli dalej masz go za potwora, to dalej żyj w tym swoim głupim przekonaniu, że każdy chce dla ciebie jak najgorzej.
Po swoich słowach opuściła mój pokój, spokojnie i cicho zamykając drzwi. Ja podszedłem do swojego biurka i wziąłem w rękę kartkę, na której zapisany był ciąg dziewięciu liter.
Pod nagłym przypływem bezsilności, któremu sam się dziwiłem, z upadłem na kolana. Jeszcze raz spojrzałem na karteczkę, nawet sięgnąłem do kieszeni po swój telefon, ale wycofałem się w ostatniej chwili. Nie mogłem. Za późno...
- Przepraszam, Magnus... - szepnąłem. - J-ja... Ja naprawdę n-nie chiałe...
Nie mogłem dokończyć, gdyż nagle, jak uderzenie piorunem, wstrząsnął mną histeryczny szloch...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top