Rozdział 13
~Alec~
Siedziałem w swoim pokoju z Jacem i Izzy, układając puzzle, które zaproponowałem kilka godzin temu.
Specjalnie wybrałem układankę o tysiącu elementów, chcąc spędzić trochę czasu z rodzeństwem bez obecności Clary. Blondyn i szatynka doskonale wiedzieli, jak bardzo jej nienawidzę. A jeśli weszłaby do mojego pokoju, to na biurku leży ostry cyrkiel, więc...
- Alec - odezwał się rozdrażniony Jace, próbując połączyć dwa puzzle, które uniósł przed swoją twarzą. - To się... Nie chce... Zakochać w sobie.
- Może dlatego, że jeden jest biały, a drugi czarny.
- No co ty? - zdziwiony blondyn przyglądał się dwóm kawałkom.
Za chwilę je odwrócił i zorientował się, że patrzył na ich beżowy podkład zamiast na właściwą, kolorową część. Jęknął z rozgoryczeniem, a Isabelle zaczęła chichotać z mądrości naszego brata.
- Brawo, Jace - skwitowała rozbawiona dziewczyna, której szło najlepiej w układaniu układanki.
Mieliśmy już... Połowę obrazu, który jak narazie pokazywał część wilczej głowy. Mój dość dobry humor poprawiał fakt, iż Jace nie narzekał ze względu na brak rudowłosej...
- Alec - odezwał się, wstając z ziemi, na której siedzieliśmy. - Długo z Clary nie gadałem, i...
- Idź sobie do niej - mruknąłem bez większego wyrazu. - Póki mam dobry humor i nie rzucę w ciebie pudełkiem od puzzli. A ostrzegam, ma ostre krawędzie.
- Ty masz dobry humor? To dlaczego się nie uśmiechasz?
Odpowiedzią Jace'a był jego śmiech, który zgrał się ze śmiechem Isabelle. Tak, żartowanie z mojej twarzy wiecznie pozbawionej uśmiechu było jedną z ich rozrywek. I podkładem do różnych żartów.
- Dobra, spadam - rzekł podekscytowany Łowca i wyszedł, a wręcz wybiegł z mojego pokoju.
Westchnąłem, łącząc kolejny kawałek układanki.
- To teraz sobie pogadajmy - powiedziała Isabelle tonem, który brzmiał zbyt znacząco. - O Magnusie.
- Nie mamy tu o czym dyskutować - wzruszyłem ramionami i nie odrywałem wzroku od puzzli.
- Ta, jasne. Zabrał cię na strzelanie z łuku?
- A ty skąd to wiesz? - szybko uniosłem głowę, by spojrzeć podejrzliwie na dziewczynę.
- Em... Może trochę z nim gadałam - powiedziała z humorem. - I zdradził mi co nie co. No, opowiadaj.
- Zaatakowały nas demony. Chciałem już urządzać imprezę, gdy zobaczyłem Magnusa leżącego bez ruchu. - skłamałem beznamiętnym tonem.
- Ta, chyba stypę żałobną - prychnęła z niedowierzaniem. - Przecież go lubisz. A on lubi ciebie.
- Nie lubię go. Ja go tylko znoszę, bo muszę, Isabelle.
- Jasne - mruknęła. - Dobra, skończymy to innym razem - wstała z podłogi. - Zapomniałam, że mam randkę - zachichotała i wybiegła z mojego pokoju.
Cóż... Jej ton brzmiał bardzo podejrzanie, ale nie będę za nią biegał. Często chodziła na randki, a gdy potem wracała, nie pamiętała, z kim się spotkała. Cała Isabelle. Jednak czasami i ona miała rację...
Może nie darzyłem Magnusa jakimś wielkim uczuciem, ale nie mogłem przestać o nim myśleć, a nie wróżyło to nic dobrego... Mam nadzieję, że nie.
Za chwilę mój telefon zawibrował w charakterystyczny sposób, dając mi znać o demonach, które muszę zwalczyć. Wstałem z podłogi i wyszedłem z pokoju, po drodze ciągnąć Jace'a za kołnierz koszulki, gdyż niewzruszony wezwaniem - siedział i rozmawiał z Clary.
- To już podchodzi pod niezdrową obsesję, mój parabatai - oznajmiłem z niezadowoleniem.
- Już niedługo sam będziesz cierpiał na niezdrową obsesję - burknął. - I doskonale wiesz, kogoś mam na myśli.
- Wiem. Nasze niedokończone puzzle.
***
~Magnus~
- Kawy? Herbaty? - spytałem, krzątając się po kuchni, jednocześnie uważając na Prezesa, który chodził między moimi nogami.
- Nieee, i tak nie mogę tu długo siedzieć.
- Troszkę nie rozumiem podłoża twojej wizyty - zaśmiałem się pogodnie i otworzyłem szafkę, w której trzymałem czerwone, pyszne wino. - Oczywiście nie narzekam, no ale wiesz, o co chodzi.
- Tak tak, długo nie będę ci zawracać głowy - usłyszałem, jak mój gość zeskakuje ze stołu, na którym siedział, a gdy się odwróciłem, zapisywał coś na małych karteczkach ozdabiających moją lodówkę. - Tu masz mój numer... I numer Aleca.
- Dziękuję - skinąłem głową i w końcu chwyciłem kieliszek, by napełnić go alkoholem. - Ale Alexander może odebrać moje zaloty za zbyt natarczywe, gdy dostanie SMS-a ode mnie, gdzie nie podawał mi swojego numeru osobiście.
- Natarczywe? Ty już podrywasz go tak natarczywie, że bardziej się nie da - dziewczyna się roześmiała. - W końcu każesz mu zostawać u siebie na noc. Wy w ogóle śpicie?
- Oczywiście, że tak! - prychnąłem z nie małym rozbawieniem, opierając się tyłkiem o krawędź kuchennego blatu i patrząc na Nocną Łowczynię, przy tym jeszcze popijając swoje wino. - Przecież Alexander za dnia robi za sexy wojownika i ratuje świat przed demonami. Nie miał bym serca, gdybym umyślnie zabraniał mu spać. W sumie, on sam w końcu zasypia, gdy siedzimy na kanapie. Zwykle około pierwszej i drugiej nad ranem.
- Tiaa. Niedługo będziecie robić coś innego niż spanie - zasugerowała ze śmiechem.
- Mam nadzieję - westchnąłem rozmarzony i patrząc w sufit, wziąłem łyk czerwonego wina.
A kilka minut później Isabelle Lightwood opuściła mój dom tanecznym, zadowolonym krokiem.
***
- I jak tam z tym twoim Nefilim? - rzucił Ragnor, opadając na kanapę.
Ja usiadłem na stoliku przed nim z ręką, w której trzymałem drinka czerwonego koloru, a szyjka kieliszka ozdobiona była srebrnym brokatem. Zmieniłem układ nóg na siedzenie po turecku i spojrzałem na przyjaciela, który nie powstrzymał się od uwagi:
- Poza tym, jak tak będziesz siedział, to ten stół się zawali.
- Nie sugeruj, że jestem gruby. A co do Lightwooda, to wyobraź sobie, że prawie rozpłakał się nad moim martwym ciałem... - zachichotałem cicho.
- Martwym ciałem?
- Udawanym martwym ciałem, Ragnorze. Myśl! - wywróciłem oczami i zatopiłem usta w smacznym, kwaskowatym drinku.
- Ta, nieważne - mruknął lekceważąco czarownik. - No, to dziwne, że prawie się rozpłakał. A może ze śmiechu niż smutku?
- Absolutnie nie. Przez całą naszą krótką znajomość tylko raz widziałem, jak się uśmiecha. I wyglądał wtedy jak... Kurewski anioł - wybełkotałem z aprobatą w swój kieliszek.
- Mhm. O, i słyszałem, że ten twój Alexander przypomina Willa.
- Herondale'a? - z zaciekawieniem zacząłem przypatrywać się Ragnorowi.
Na szczęście smakowity drink nie pozwolił mi na uczucie melancholii z powodu nagłego wspomnienia dawnej, odległej miłości i twarzy, którą otaczały czarne jak smoła włosy.
- A kogo innego? - prychnął zielonoskóry, rogaty czarownik. - Oczywiście, że tego Willa.
- Był piękny - oznajmiłem z lekkim uśmiechem. - I tak, potwierdzam, że on i Alexander są do siebie podobni.
- Teraz zboczę z tematu... - Ragnor nieco się wyprostował i spojrzał na mnie poważnie. - Raphael będzie szedł do Nocnych Łowców w sprawie wilkołaków. Powiedział, że to był twój pomysł.
- No tak, para małżeńska przecież nie ma przed sobą tajemnic - uśmiechnąłem się głupkowato.
- Odezwał się szczery Podziemny - prychnął gderliwie. - I przestań mówić, że ja i Santiago jesteśmy małżeństwem!
- Przecież oboje się wspaniale dogadujecie!
- Tak, jeśli chodzi o obgadywanie ciebie i twojego durnego stylu bycia, to tak, ale nic poza tym!
- Mhm... - przed dopowiedzeniem czegoś jeszcze ochronił mnie drink, który zwabił moje usta.
- No, wracając. No i naprawdę sądzisz, że to dobry pomysł?
- Lepsze to, niż żeby miała rozegrać się walka między wampirami a wilkołakami. A Raphael jest cierpliwy i jak się postara, namówi szefostwo Instytutu Nowojorskiego by przytemperowali pieski - wzruszyłem ramionami. - A wampiry dostaną po łapach i tyle.
- Obyś się nie pomylił - powiedział z głośnym westchnieniem Fell i nachylił się do mnie, by odebrać mi drinka i samemu go dokończyć.
- Plugawa pijawka...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top