Rozdział 1
~Magnus~
Siedziałem na kanapie i intensywnie myślałem o tym, że muszę kupić sobie nową. Większą i bardziej błyszczącą. Jednocześnie nie odrywałem wzroku od ekranu plazmy stojącej na meblu jakieś kilka metrów przede mną. Nawet w telewizji nie było co oglądać. Naprawdę jestem skazany na taką wieczorną, długą i żmudną nudę? Co ja zrobiłem złego?
Kiedy już myślałem, że nuda to mój los, kara na resztę dzisiejszego dnia, usłyszałem pukanie do drzwi. Szybkie i głośne.
Zerwałem się z kanapy i pobiegłem otworzyć, pod drzwiami przybierając taki wyraz twarzy, jakby zupełnie nie obchodziła mnie ta wizyta.
- Oh, my God... - wywróciłem oczami, widząc znienawidzoną przeze mnie kobietę.
Że jeszcze ma czelność tu przychodzić? I przyprowadzać ze sobą jakiegoś... Bachora. Mimo wszystko przyglądałem się dziecku, które bez ruchu stało przy Maryse Lightwood.
Mały, czarnowłosy, niebieskooki chłopiec nie odrywał ode mnie wzroku, dopóki nie zrobiłem tego ja, wracając spojrzeniem na jego matkę.
- Magnusie... - zaczęła niepewnie brunetka. Już słyszałem ten jad w jej głosie, w dosadny sposób zdradzający jej podejście do Podziemnych. - Ja... Chciałam cię prosić o przysługę.
- Po co? Na co? Dlaczego? - spojrzałem na nią wymownie. Mimo, że miałem jej dość, ciekaw byłem, co takiego się stało, że zmuszona była prosić o pomoc właśnie mnie. - Co takiego się stało, że wielcy Lightwoodowie proszą o pomoc czarownika? Nie macie kogoś innego na liście osób, których wykorzystujecie? I musiało paść na mnie - oznajmiłem, po ostatnim zdaniu wzdychając teatralnie.
Jak ja kochałem doprowadzać tą kobietę do szału, i patrzeć, jak próbuje zachować zimną i krew i przypadkiem nie zwyzywać mnie od potworów.
- Posłuchaj, to nagła sytuacja... Musimy załatwić sprawy z Clave, Cichymi Braćmi... I nie mamy komu powierzyć naszego dziecka.
- O to coś ci chodzi? - wskazałem na małego chłopca.
Mógłbym rzec, że nawet bałem się na niego patrzeć. On kiedykolwiek mruga? O, teraz mrugnął... Ale dalej się na mnie gapił. Dziwne dziecko.
- Em... O "tego" kogoś - zaznaczyła Maryse z lekką pogardą. - Tak... Tylko na jedną noc.
- Dlaczego ja?
- Musisz wiedzieć, że jesteś naszym jedynym ratunkiem. Inaczej bym się do ciebie nie zwracała, Magnusie - pokręciła przecząco głową.
Cóż, miała rację. Lightwoodowie bądź inni Nocni Łowcy przychodzili do mnie w ostateczności. Oczywiście nie obywało się od sowitych dla mnie opłat z ich strony.
- Cóż... Masz wielkie szczęście, że strasznie się nudzę - uśmiechnąłem się nieznacznie, na ułamek sekundy spoglądając na dziecko. - Zgadzam się. Opłatę omówimy potem.
- Oh, dziękuję... - kobieta cicho odetchnęła, jakby spadł jej kamień z serca.
Zastanowiłem się na chwilę nad tym, czy aby napewno ma ona serce.
- Jak się wabi?
- Magnusie... - i znowu ta ponura mina z nutką rozdrażnienia. - Możesz wziąć tą sprawę na poważnie?
- Przecież biorę to na poważnie, bo zależy mi za zapłacie. Powtarzam pytanie, jak się to wabi? Muszę w końcu wiedzieć.
- Ma na imię Alec - westchnęła, dając za wygraną. - Zaopiekuj się nim dobrze...
- Alec... Alex... Alexander, prawda? - spytałem z zaciekawieniem.
Miałem słabość do imion, które posiadały jakieś znaczenie. A te piękne imię oznaczało obrońcę mężów.
- Oczywiście. Masz jakiś... Problem z tym?
- Nie, kobieto, która podejrzewa niewiadomo co - nie powstrzymałem się i prychnąłem pod nosem.
Ale po tym od razu ukucnąłem przed Alexandrem. Chłopiec ani drgnął. Wpatrywał się we mnie jakby co najmniej zobaczył kosmitę.
Robił to tak intensywnie, że miałem wrażenie, iż jego kobaltowe tęczówki zaszły blaskiem, jakby odbiły się od nich światła świec, które wisiały na ścianie po obu stronach moich drzwi. Kusiło mnie, by pokazać chłopcu moje kocie oczy.
W końcu wstałem, zwracając się do widocznie zniecierpliwiony kobiety.
- Przyjmuję wyzwanie. Zaopiekuję się chłopcem. Kiedy po niego ktoś przyjdzie?
- Robert. Jutro. Tylko proszę, bądź ostrożny i rozważny. To jeden z Lightwoodów - oświadczyła ze śmieszną dla mnie powagą.
- Od kiedy taki czarownik jak ja nie jest rozważny? - rzuciłem z sarkazmem i oczywiście kłamiąc.
Moi przyjaciele nie znali bardziej nierozważnej osoby ode mnie. No ale, z miłości bądź pod wpływem innych uczuć robi się w końcu różne rzeczy.
- Nie chcę być niemiła, dlatego też powstrzymam się od komentarza, Magnusie.
- Dobrze dla ciebie - puściłem kobiecie oczko i uśmiechnąłem się cynicznie.
Maryse prawie niezauważalnie przekręciła oczami i ukucnęła przy swoim synu, który w końcu przeniósł swój wzrok ze mnie na nią.
Maryse uścisnęła chłopca, powiedziała mu coś na ucho, po czym wstała i odeszła, spoglądając na syna przez ramię, a potem posyłając krótkie spojrzenie mi.
Ja tylko zamknąłem drzwi, orientując się, że te jakże dziwne dziecko znalazło się już w środku mojego domu. Mam się czegoś spodziewać?
- Więc... - zacząłem, odwracając się do czarnowłosego. - Czy mały Alexander jest głodny albo spragniony?
Chłopiec nic nie odpowiedział. Zamiast tego stał jak słup soli. Ręce miał bezwładnie opuszczone wzdłuż ciała, a te duże, błyszczące oczy nadal uciążliwie się na mnie gapiły. A raczej wwiercały z ogromną mocą.
- Niemowa? Dziwne, Lightwood powinien mówić. Czeka cię smutne życie Nocnego Łowcy - oznajmiłem z udawanym w głosie smutkiem. Ruszyłem w stronę kuchni, gestem ręki dając do zrozumienia kilkuletniemu chłopcu, by poszedł za mną. - Te wszystkie wasze zasady, rządzenie Instytutem. Będziesz musiał ogłaszać jakieś przemowy. O, albo te wasze misje. W kółko tylko iść na misję, zabić demona i się niemiłosiernie uwalić przy tym w jego śluzie, a potem wracać do domu na trening i pranie mózgu. Współczuję.
Nie zwracając uwagi na to, co robi dziecko, chodziłem wzdłuż kuchennego blatu i przyrządzałem coś na kolację. Chciałem zabić czas, więc dlatego nie używałem magii, którą mógłbym zwyczajnie zwędzić komuś spod nosa pizzę. Jeden z wielu plusów bycia czarownikiem.
Jednym z minusów było to, że ktoś ciągle czegoś chciał. Jak w tym przypadku opieka nad bachorem, który nie dość, że nie umie się wysłowić, to chyba jeszcze robi mi przemeblowanie w kuchni. Gdyż mogłem usłyszeć szuranie nóg krzeseł o podłogę.
Gdy przede mną leżał talerz z kanapkami, wziąłem go w ręce i odwróciłem się. Alexander siedział na stole ze spuszczonymi z niego nogami, którymi wesoło machał, jednak na swojej młodej twarzyczce nadal miał ten spokojny, opanowany wyraz twarzy, do którego uzupełnieniem były mądre oczy.
- Wlazłeś mi na stół - oznajmiłem, podchodząc do chłopca, natomiast talerz z kolacją postawiłem na stole obok niego.
Kobaltowe oczy nadal wpatrzone były we mnie. To naprawdę zaczyna robić się niepokojące.
- Na każdego tak się patrzysz? - spytałem, czując, że jestem pod namacalnym ostrzałem tego spojrzenia. - Naprawdę dziwne z ciebie dziecko. Odpowiesz mi? Cokolwiek?
Nieustanna cisza wciąż się dłużyła.
- A uśmiechasz się czasem? - spojrzałem na kąciki ust chłopca, które odkąd go widziałem, nie drgnęły nawet minimalnie. - Proszę cię, każdy się uśmiecha. Nawet twoja matka.
Te dziecko zachowuje się jak posąg! Jedyne co, to macha nogami i od czasu do czasu mruga. No, i oddycha, bo bez tego już byłby posągiem.
- Bąblu ty... - schyliłem się, by nasze twarze były na równi. A tego porównania użyłem nie bez powodu, bo pyzata mordka dziecka wyglądała jak bąbel, na przykład od piany. - Uśmiechnij się.
Chłopiec jedynie mrugnął. Okey, jest dość zabawny.
- Co by cię tu rozśmieszyło... - zastanowiłem się, bez skrępowania biorąc malucha na ręce.
Jego mała pięść zacisnęła się na mojej koszuli, co było nawet urocze. Okey, mega urocze!
- Zobaczymy, co teraz zrobisz. Ciekawe, czy się odezwiesz - powiedziałem i zacząłem kręcić się wokół własnej osi, mocno trzymając chłopca, który jedynie otworzył szerzej oczy.
No i figa z makiem, nie udało się mi wywołać z jego ust choć słówka.
Zatrzymałem się po chwili i odłożyłem dziecko na stół, przypominając sobie o naszej kolacji.
***
Nie mogłem spać. Przekręcałem się z boku na bok, odkrywałem i przykrywałem kołdrą, nawet kilka razy chodziłem po domu, no i nic. Alexander spał sobie w pokoju dla gości, więc nie musiałem martwić się o te dziwne dziecko.
Swoją drogą, jestem ciekaw, na kogo wyrośnie. Chociaż... Skoro to Nocny Łowca, myślę, że raczej nie chciałbym go widzieć. Wystarczy mi tyle, że czasami spotykam tych ludzi na mieście, a czasami muszę pójść do Instytutu w sprawie niektórych Podziemnych, którzy proszą mnie o pomoc.
Nocni Łowcy mają nam pomagać, rozstrzygać konflikty, a zamiast tego robią wszystko, byleby rozwiązać sprawę jak najszybciej i o niej zapomnieć. Pewnie dlatego tak ich nie trawie.
Nie pamiętam, abym kiedykolwiek spotkał Łowcę zainteresowanego losem Podziemnych, czy po prostu takiego, który traktowałby mnie z bezinteresowną uprzejmością. Są oni mili, gdy czegoś chcą.
Westchnąłem zażenowany swoją osobą, że do snu zaczynałem rozmyślać o Nocnych Łowcach. Odwróciłem się na drugi bok. Gdy otworzyłem oczy, moje serce gwałtownie zagalopowało. To dziecko doprowadzi mnie do szału!
- Alexander... - szybko podniosłem się do siadu. Spojrzałem na chłopca, który po prostu stał sobie przy moim łóżku i bezceremonialnie się na mnie gapił. - Rozwydrzony dzieciak... Ile ty tu stoisz, co? - oczywiście nie liczyłem na jakąkolwiek odpowiedź. - Wracaj do swojego pokoju.
Chłopiec się nawet nie ruszył. Aha, czyli ma głęboko w nosie mnie i moje rozkazy.
- No sio mi stąd, uciążliwy bąblu - pomachałem dłonią jakbym odpędzał natrętną muchę.
Położyłem się z powrotem, dalej patrząc w niebieskie, duże oczy, które nadal nie znikały znad poziomu mojego łóżka.
- Co ty chcesz? Pić? Jeść? Jeśli tak, to do kuchni sobie idź.
Chłopiec spuścił wzrok na poduszkę, by za chwilę znowu unieść go na mnie. Zaczynam podejrzewać, że to dziecko naprawdę jest nieme.
- Spać nie możesz? - spytałem. Nie wiem, czy to, że mrugnął, było odpowiedzią czy nie, ale ja bynajmniej tak to odebrałem. - To chodź tutaj, mały Nocny Łowco - westchnąłem, odkrywając kawałek kołdry przy mnie.
Myślałem, że dzieciak będzie się wahał, zbliżał się powoli. On natomiast mnie zaskoczył i szybko władował mi się do łóżka. W przyszłości będzie dobrym kochankiem dla swojej wybranki. Albo wybranka.
- Naprawdę dziwny jesteś - oznajmiłem z rozbawieniem, śmiejąc się krótko.
Położyłem się na brzuch z policzkiem na poduszce. Spojrzałem na Alexandra, który również leżał na brzuszku, jednak to co mnie irytowało, to jego oczy, które znowu, nadal, wciąż się nie zamykały. A może to ze mną jest coś nie tak, że to dziecko ciągle się na mnie gapi?
- Jeśli w tej chwili nie zamkniesz oczu, to cię normalnie... - nie skończyłem mojej groźby, gdyż powieki chłopca opadły.
Czarne rzęsy przysłoniły blade policzki, na które chwilę popatrzyłem, za moment samemu zamykając swoje oczy.
Jeszcze przed snem poczułem, jak małe rączki okupują moją rękę, która leżała wzdłuż mego ciała. Pf, poduszkę sobie znalazł... Przynajmniej mi cieplej.
***
Nad ranem obudziłem się z Alexandrem na brzuchu. Mam nadzieję, że przez noc nie poturbowałem dzieciaka. Jednak widząc, jak smacznie sobie na mnie śpi, lekko się ślini, a rączki zaciska na mojej koszulce, odgoniłem od siebie wątpliwości, jednocześnie lekko się uśmiechając.
- Alexandrze... Bąblu... - podparłem się na łokciach i jedną ręką szturchnąłem dziecko, by je obudzić.
Chłopiec szybko podniósł swoją główkę przykrytą czarnymi kępkami włosów, które były bardziej roztrzepane niż wczoraj, i niewątpliwie sprawiały, że wyglądał beztrosko.
Jednak zanim zdążyłem dodać coś jeszcze, Alexander zszedł z mojego brzucha, zeskoczył z łóżka i zwyczajnie wybył z sypialni, zostawiając mnie wpatrzonego w próg drzwi, w którym jeszcze przed chwilą był.
***
Za kilka godzin po dziecko przyszedł jego ojciec, Robert. Nienawidzę tego człowieka tak samo jak Maryse. Dwójka tak bardzo poważnych ludzi, z którymi nikt nie może konkurować, jeśli chodzi o powagę, naprawdę.
Mężczyzna wziął dziecko na ręce i po odwróceniu się, zaczął odchodzić od progu moich drzwi, a Alexander wystawiał głowę ponad jego ramię i patrzył na mnie. I to, co po chwili zobaczyłem, sprawiło, że stałem w progu własnego domu jeszcze kilka minut.
Nim dwójka Nocnych Łowców znikła za zakrętem, mały Alexander uśmiechnął się do mnie.
🔮🔮🔮
KABUM!!
Nowa książka :3
Tym razem o świecie shadowhunters hyh 😹💪💪
Co do rozdziałów...zależy od czasu po prostu. Czyli wiecie, raz albo dwa razy w tygodniu mogą sie nie pojawić.
Mam nadzieję ta historia Maleca wam się spodoba 💖💖💖💖
🔮🔮🔮
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top