#9 Dzień

~Magnus~
Księżniczka💙: Kiedy przyjdziesz?

Księżniczka💙: No chyba że ja do ciebie. Nie jest tak gorąco.

Księżniczka💙: Albo chodź na miasto czy do parku.

Księżniczka💙: Uuuuu albo na deski czy rolki czy rowery.

Księżniczka💙: Czy konno *,* szofer zawiezie nad do stadniny.

Księżniczka💙: Nas*

Księżniczka💙: Co?

Księżniczka💙: Bo będę robił ci spam 😛

Księżniczka💙: Weź mi odpisz w końcu.

Księżniczka💙: Bo zastąpię ciebie Churchem 😣

Ja: Jj.

Księżniczka💙: Czekałem :')

Ja: Widzę.

Księżniczka💙: Gdzie byłeś że nie odp?

Ja: W toi toiu XD

Księżniczka💙: To gdzie ty jesteś O.o

Ja: No idę do ciebie.

Księżniczka💙: Z BUTA ⁉️

Ja: Duh 👑👢

Księżniczka💙: Omg...

Ja: Mam botki na koturnie :3 pokażę Ci jak dojdę.

Ja: "dojdę"

Ja: XD

Ja: Dojdę jak ciebie zobaczę XD

Ja: 👌💝

Księżniczka💙: Ale na serio dreptasz na Staten z Brooklynu?

Ja: Ile razy mam ci powtarzać.

Księżniczka💙: Usiądź na jakiejś ławce.

Ja: Boo?

Księżniczka💙: Wyślę po ciebie limuzynę.

Ja: Uhu.

Ja: Ale odmawiam. Fajnie się chodzi w tych butach XD

Księżniczka💙: Pochodzisz sobie ze mną po domu. Musimy coś zrobic ładnego na tym strychu bo trochę tu strasznie.

Ja: Wiesz co?

Księżniczka💙: Powiedz.

Księżniczka💙: Napisz*

Ja: XD

Ja: Jednak nogi mnie bolą.

Ja: Dawaj tu z tym autkiem XD

Księżniczka💙: Gdzie jesteś?

Ja: Jakieś 200m od domu.

Księżniczka💙: Iksde.

Księżniczka💙: Ja myślałem że ty przy moście XD

Ja: Jak.

Ja: Nie mam sił na takie wędrówki.

Ja: Iksde.

Księżniczka💙: Iksde.

Księżniczka💙: Czekaj XD

Ja: 👌

Zatrzymałem się, wsadziłem telefon do kieszeni i usiadłem na ławce, zakładając nogę na nogę. Co by tu robić... Liczyć przechodzących ludzi? Trochę nudne. Liczyć kamyki? Jeszcze gorzej. Dobra, bez telefonu się nie obejdzie. Sięgnąłem po niego.

***
Pisałem z Catariną, kiedy usłyszałem klakson. Uniosłem głowę i zobaczyłem przed sobą czarną, lśniącą limuzynę. W jednej z szyb zauważyłem ryjek Aleca. Przykładał nos do szyby i gapił się na mnie.

Wstałem z ławki, podszedłem do auta i już chciałem otwierać sobie drzwi, ale znikąd znalazł się przy mnie szofer i otworzył je za mnie. Spojrzałem na niego dziwnie, ale podziękowałem i zapakowałem się do auta. Miałem ochotę wejść na kolana Aleca, żeby go podenerwować na starcie.

- Ale tak serio serio chciałeś iść do mnie na piechotę? - uśmiechnął się do mnie, siedząc na fotelu i opierając się plecami o drzwi. Przysunąłem się do niego.

- Serio, serio.

- Głupi jesteś.

- Psh! - prychnąłem. - Romantyczny.

- Romantyczny to zrobił się Jace. Spytał się Clary, jakie są jej ulubione kwiaty, i teraz kupuje je za każdym razem, gdy się spotykają.

Popatrzyłem na niego uważnie.

- Jakie są twoje ulubione kwiaty?

- Co to ma do rzeczy?

- Już nie mogę zadać bezsensownego pytania od tak? - uśmiechnąłem się głupkowato.

Alec tylko zaśmiał się pod nosem, nie patrząc na mnie, tylko w szybę. Wyglądał, jakby się rozmarzył. Na pewno myślał o mnie. Ale to nie zmienia faktu, że nadal mi nie odpowiedział.

- No to ulubione słodycze?

Alec znowu mi nie odpowiedział, ale tym razem dlatego, że limuzyna się zatrzymała. Szofer otworzył drzwi z jego strony.

- Paniczu, dojechaliśmy - powiedział szofer.

- Proszę mówić tak do Magnusa, nie do mnie - Alec spojrzał na mężczyznę, wychodząc z auta. Wysiadłem za nim z zadowolonym uśmieszkiem pod nosem. - Do mnie normalnie.

- Dobrze, panie Lightwood.

- Jeszcze jedno pytanie - Alec odwrócił się do mnie na pięcie. Coś on ma dziś dużo energii albo sporo dobrego humoru. Przegapiłem dziś jakieś wydarzenie? - Zostajesz na noc? Moi rodzice już się zgodzili.

Zaśmiałem się. On ciągle nalega, żebyśmy spali w jednym domu. Kochane.

- Znasz odpowiedź.

- Na długo?

- Na ile mogę?

- Zostań na kilka dni - poprosił z uśmiechem.

- No chyba musisz się w głowie stuknąć - prychnąłem, a Alec zamrugał. - Zostanę na półtora tygodnia.

- Panie kierowco? - uśmiechnięty po moich słowach Alec zwrócił się do szofera.

- Tak, panie Lightwood?

- Będziemy musieli się jeszcze zawrócić pod mieszkanie panicza, żeby wziąć jego rzeczy.

- Jak panowie sobie życzą.

Dopiero teraz się zorientowałem, że nie stoimy pod rezydencją Lightwood'ów. Byliśmy na parkingu przed dużym sklepem budowlanym.

- Alexander? - szturchnąłem go, kiedy we trójkę szliśmy do rozsuwanych drzwi wejściowych. - A co my tu robimy?

- Pisałem ci, że musimy coś zrobić z tym strychem.

***
~Alec~
- Białe czy czarne? - spytałem i uniosłem rękę, żeby szofer, który pchał wózek ze mną i Magnusem, zatrzymał się. Patrzyłem na zasłony do okien.

- Dlaczego nie takie? - Magnus wskazał na białe w kolorowe kropki.

- To już bardziej czarne w kolorowe kropki.

- Są takie?

- Nie wiem - obróciłem głowę za siebie, spojrzałem na twarz Magnusa, a potem w górę, na szofera. - Są czarne zasłony w kolorowe kropki?

- Mogą być, jeśli panowie sobie życzą.

- Skoro tak, weź brokatowe - powiedział do mnie Magnus.

- Mogłem przemyśleć mój pomysł zabrania cię do sklepu, gdzie są dekoracje - zaśmiałem się i odwróciłem z powrotem przed siebie, opierając się o Magnusa.

On opierał się o koszyk, a ja, siedząc między jego nogami, opierałem się plecami o jego klatkę piersiową. Na głowie czułem jego szczękę. Czasami czułem, że albo dawał mi buziaki w głowę albo mi się zdawało.

- Szoferze, jeśli możesz, załatw czarne zasłony w brokatowe kropki - powiedziałem jeszcze i machnąłem ręką, żeby wózek ruszył dalej do przodu. Zwróciłem też uwagę na buty Magnusa po obu moich stronach. - Wysoki ten obcas.

- Koturn.

- Jeszcze powiedz, że kot.

- Nauczę cię na nich chodzić - powiedział tak, że poczułem jego oddech na karku. Na chwilę straciłem orientację w alejkach sklepu.

***
Wyszedłem z wózka, pomagając wyjść z niego i Magnusowi. A kiedy już ustał przy mnie, musiałem unieść brodę dwa razy bardziej niż zwykle, żeby spojrzeć na jego całą twarz.

- Jak tam na dole, panie bottom? - Magnus spojrzał na mnie z góry z zadowolym uśmiechem pod nosem.

- Zaraz kopnę cię w kolano i się zniżyz - ostrzegłem.

- Jeśli to zrobisz, zacznę chodzić na szczudłach i ochraniaczami na kolanach - powiedział i ominął mnie, tupiąc obcasami (lub tymi całymi koturnami) w stronę wiszących nad naszymi głowami lamp i żyrandoli.

- Coś jeszcze masz do powiedzenia, czy zamkniesz się i grzecznie wybierzesz oświetlenie? - poszedłem za nim, zadzierając głowę i oglądając świecidełka. Nie musiałem patrzeć na Magnusa, żeby wiedzieć, że zaraz zacznie się ślinić z nadmiaru brokatu i błyszczących drobiazgów.

- Mam coś jeszcze do powiedzenia, panie Lightwood.

- Co takiego, paniczu? - wysunąłem rękę w górę, dotykając zwisających z żyrandola diamentów.

- Wiesz, kim jest osoba bottom w gejowskim związku?

- Osobą bottom? - zmarszczyłem brwi. - Cokolwiek to znaczy. Nie mów do mnie teraz o takich rzeczach.

- Okey. Będę ci o tym mówił w nocy - zachichotał.

Opuściłem rękę i już miałem coś odszczekać, ale usłyszałem głośny trzask. Zamrugałem zaskoczony i spojrzałem na równie zaskoczonego Magnusa. Pod jego nogami leżał jeden z rostrzaskanych żyrandoli, a azjata powoli opuszczał swoją rękę.

- Za wysokie obcasy czy zbyt lepkie rączki? - spytałem, zachowując powagę. Chociaż śmieszyło mnie to, że miałem ochotę cisnąć z Magnusa bekę, bo zbił żyrandol w sklepie.

- To są koturny, Alexandrze...

- Panie Lightwood? Paniczu? - spytał nas szofer, na którego spojrzałem przez ramię. - Czy mamy uciekać z miejsca zbrodni?

***
~Magnus~
Wszedłem do mojego mieszkania, tupiąc swoimi świetnymi butami jeszcze głośniej.

- Magnus, zdejmij te kapcie! - krzyknął z kuchni mój tata. - I poza tym miałeś być u Aleca!

- To nie są kapcie! - krzyknąłem urażony i podreptałem do swojego pokoju. - Wróciłem, bo muszę się spakować! W ogóle, wiesz co?! Wyrzucili nas ze sklepu, bo stłukłem żyrandol!

- Nie wyrzucili nas ze sklepu! - krzyknął za mną Alec, którego nikt nie prosił o zdanie i byłoby miło, gdyby nie zdradzał wszystkich szczegółów i grzecznie udawał mój cień. - Ale tak, Magnus narobił wstydu!

- Oj, przymknij się - wywróciłem oczami i wszedłem do mojego pokoju, biorąc walizkę i kucając przed szafą. Usłyszałem za sobą miauczenie Prezesa, którego pewnie Alec wziął na ręce. - Dawno mnie znikąd nie wyrzucali za demolkę. Musiałeś mówić prawdę?

- Moje dobre sumienie musiało.

- Ta, najłatwiej zrzucić winę na coś innego, co?

- Tak - zachichotał nagle.

- Z czego rżysz? - odwróciłem głowę, posyłając mu złe spojrzenie. Ten tylko stał na środku pokoju z kotem na rękach i śmiał się coraz głośniej.

- Z ciebie. W sklepie ani w drodze tutaj się nie śmiałem, więc teraz... - parsknął rozbawiony. - Że zbiłeś diamentowy żyrandol... I jeszcze się patrzyłeś na jego szczątki tak, jakbyś udawał, że spadł sam... - kaszlnął, po czym już wybuchł śmiechem. Przestraszony Prezes Miau zeskoczył z jego rąk. A ja, patrząc coraz dłużej na śmiejącego się Aleca, dołączyłem do niego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top