#67 Dzień

~Alec~
- Już nie masz chęci do latania po sklepie i szukania brokatu? - spytałem, pomiędzy regałami prowadząc wózek z Magnusem w środku.

- Gdy brokat będzie mnie chciał, sam rzuci się w oczy.

- Mówisz? - spojrzałem na niego.

Ten, zamiast czytać i mówić mi to, co pisze na liście zakupów od Asmodeusza, opierał się łokciami o metalowe krawędzie wózka i gapił się na mnie. Jakbym miał co najmniej coś błyszczącego na nosie.

- Masz może mapę? - zapytał zaczepnie Magnus, uśmiechając się figlarnie.

Sprawnie odepchnąłem od siebie podniecenie, które rodziło się właśnie wtedy, kiedy Magnus się tak dwuznacznie uśmiechał.

- W którymś dziale powinieneś znaleźć - odparłem i sam zerknąłem w papier leżący na jego kolanach, by dojrzeć jakiś produkt, który mamy zakupić.

Obok kartki leżał też jego telefon, z którego pewnie przed chwilą korzystał, bo nadal był włączony. Na jakiejś stronie internetowej.

- Ale ja pytam się ciebie. Masz mapę? - spytał ponownie.

- Nie mam, Magnus - uniosłem brwi, patrząc na niego, bo już powoli czułem, że tracę przez niego orientację w terenie. Gadał bez sensu, a ja tu musiałem się skupić!

- Potrzebuję mapy - oznajmił wesoło.

- Ale do czego? - westchnąłem, postanawiając poświęcić trochę uwagi jemu i tej mapie, której szukał, ponieważ inaczej pewnie nie dałby mi spokoju.

- Bo po raz kolejny gubię się w błękicie twoich oczu.

Przystanąłem, gapiąc się na samozachwyt widniejący na jego twarzy po tym, co mi powiedział. Pewnie tego szukał w telefonie. Jakiegoś innego, kultowego tekstu na podryw... Który mi się spodobał, jeśli już miałem być szczerym człowiekiem. To było miłe.

- Ta, ta... - mruknąłem z lekkim śmiechem, znowu zaczynając iść i nie patrząc już na niego, bo dalej się szczerzył i sprawiał, że coraz bardziej piekły mnie policzki. - Skup się na naszej misji... Co tam kolejnego masz na liście?

Magnus mi nie odpowiedział.

- Zostaw ten telefon... - burknąłem, jednak z lekkim rozbawieniem.

I będąc pewnym, że to właśnie robi Magnus, ale gdy wróciłem wzrokiem na niego, ten skręcił się i patrzył za siebie. Czyli finalnie przed nami.

Nie wiedziałem, co przykuło jego uwagę, bo w naszej alejce było tylko kilku normalnych ludzi. Nic szczególnego też nie słyszałem.

- Co? - spytałem w końcu, czując narastającą ciekawość.

- Nie słyszysz? - azjata spojrzał na mnie, wysoko unosząc brwi. Wyglądał na podekscytowanego i zdenerwowanego w jednym.

Prawie jak Izzy podczas "tych dni".

- Niezbyt... - przyznałem. - Co mam słyszeć?

Magnus, zamiast mi odpowiedzieć, złapał dłońmi za dwie krawędzie wózka. Podparł się na nich, wyskakując zaraz na podłogę w przysiadzie.

Kiedy się wyprostował, posłał mi czujny wzrok, po czym zaczął iść przed siebie, na koniec alejki, w której byliśmy. Poszedłem za nim, pchając głośno jeżdżący wózek. Najwyraźniej mu to nie przeszkadzało, bo dalej szedł przed siebie.

~Magnus~
Ze sporym niezadowoleniem zatrzymałem się w alejce, z której słyszałem znajome głosy. Poczułem po chwili twardą kratę na moim tyłku, od wózka. Nie musiałem się obracać, żeby wiedzieć, że Alec sobie we mnie wjechał. Bardziej skupiłem się na towarzystwie przed nami.

Camille całowała się z jakimś typem, Julie i Emma gapiły się w swoje telefony, stojąc obok siebie, a odrobinkę dalej z wózkiem u boku byli Jem, Will i Gorge. Will i Gorge ze śmiechem wybierali coś z regału, natomiast Jem wyglądał tak, jakby miał ich pilnować, wzrokiem skanując każdy ich ruch.

Nie wiem tylko tego, za jaki cholerny przypadek musieli się oni znaleźć tam, gdzie ja z Alekiem...

Obróciłem głowę w stronę mojego Lightwood'a. Na twarzy miał lekki grymas, a jego napięte ręce wyglądały tak, jakby zaraz miały skręcić wózkiem i wyjechać nim na drugi koniec sklepu.

Odwróciłem się przodem do Aleca i po cichu go ominąłem. Delikatnie ciągnąc za rękaw od jego koszulki, próbowałem przemknąć do innej alejki, żeby nikt z paczki Camille nas nie zauważył... I udało się.

Odetchnąłem, pozbywając się resztek stresu i zatrzymałem się z Alekiem kilka alejek dalej. Przy okazji zastanowiłem się nad tym, co byłoby można zrobić w supermarkecie, żeby zajść za skórę blondynie...

~Alec~
Cieszyłem się, że zostaliśmy niezauważeni przez Camille i jej kolegów, jednak... Chwilę później czułem się zdezorientowany, kiedy marszczyłem brwi i patrzyłem na poczynania Magnusa.

Był wyraźnie czymś podjarany. A ja nie wiedziałem, co mu chodzi po głowie. Ostrożnie rozejrzał się po bokach, a potem po suficie, jakby sprawdzał, czy nie ma kamer. Kiedy ogarnął, że w danej, długiej alejce jesteśmy sami, podszedł do regału ze słoikami.

Wystawił przed siebie rękę i jednym ruchem zrzucił słoiki na ziemię... Jezu.

Skuliłem się ze strachu za rączką wózka, kiedy szkło z produktami głośno roztrzaskało się na podłodze. Po kafelkach rozlały się jakieś sosy czy inne oleje.

Mój mąż zwariował.

- Mag... - urwałem, kiedy azjata zaczął biec przed siebie, skutecznie ciągnąc mnie za rękę.

Zostawiłem wózek, bo jedyne, co chciałem wtedy zrobić, to uciec zdala od tego sklepu i pobić Magnusa jakimś liściem...

Biegłem za nim w stronę wyjścia, będąc pewnym, że o to Magnusowi chodziło; żeby się stąd urwać. Ale on nagle skręcił w stronę ochroniarza z niebieską kamizelką, który stał przy jednej z kas.

- Proszę pana... - podszedł do mężczyzny. Ja kątem oka widziałem, jak kilka pracowników sklepu idzie w stronę alejki, skąd dobiegł huk spowodowany przez głupiego Magnusa. - Taka blondynka z zielonymi oczami i czerwonymi ustami zbiła kilkanaście słoików. I uciekła parę alejek dalej, do środka sklepu.

Po swoich słowach zwyczajnie się wycofał i pociągnął mnie do wyjścia. Świeże powietrze trochę mnie ostudziło.

- Idziemy do innego sklepu - powiedział przede mną Magnus, radośnie podskakując, jakby był z siebie wielce zadowolony.

Cóż, też byłem z niego zadowolony...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top