#55 Dzień


~Magnus~
Jeździłem palcami pomiędzy miękkimi, czarnymi jak smoła włosami mojego męża. Bawiłem się w ten sposób wyśmienicie.

- Jednak dobrze, że nie dałeś ściąć tych włosów - stwierdziłem, zbierając kudły w kitkę u góry. Zachichotałem, widząc, jak wygląda w tym Alec. Potem puściłem włosy, które, roztrzepane, rozłożyły się wokół głowy Lightwood'a.

- Naprawdę nie chciałem, żeby dotykał ich twój były... - mruknął Alec, zapatrzony w ekran swojego tabletu, gdzie grał w Sims'y.

Siedzieliśmy na łóżku w jego pokoju, gdzie przenieśliśmy się wczorajszej nocy, gdy skończyliśmy oglądać Harry'ego Potter'a, który był karą dla Aleca i maratonem dla mnie.

Chłopak wielokrotnie próbował uciec z kanapy, ale wtedy mocno trzymałem go za koszulkę. Kiedy zaś zaczynał mnie całować, nie traciłem swojego rozumu mówiącego mi, żebym nie uległ, i mówiłem jakieś zboczone rzeczy, po których Aleś się peszył i odsuwał ode mnie z obrażoną, czerwoną twarzą.

Bez kary nie mogło się obejść. Ten debil narażał swoje życie tylko dlatego, że nie mógł spać. Nosz kurde...

- Wygląda jak Hermiona - skomentowałem, kiedy zerknąłem w tablet Aleca i zobaczyłem dziewczynę z jasnymi, kręconymi i puszystymi włosami.

Alec natomiast westchnął ciężko, jadąc palcem po ekranie, żeby przesunąć widok na coś innego.

- Nie mów mi nic o Hogwarcie... - wymamrotał.

- Będę, lekkomyślny dupku - prychnąłem. Doszczętnie zniszczyłem mu uczesane wcześniej włosy, wyciągnąłem z nich ręce i wgapiłem się w profil nastolatka.

- Możecie już wszyscy odpuścić z tym moim pójściem do ciebie po północy? - spytał, kręcąc głową i nie odrywając wzroku od gry.

- A dotarło coś do ciebie? - uniosłem jedną brew w górę. Siedząc po turecku, przysunąłem się bardziej do boku Alexandra i objąłem go rękoma w pasie, wsadzając jedną dłoń do podwójnej kieszeni jego bluzy.

- Tak, tak...

- To co takiego? - dopytałem uszczypliwie, bo jego ton nie brzmiał przekonująco.

- Uh... - westchnął zmęczony Alec, wywracając oczami. - Już więcej tak nie zrobię. Teraz możesz mi odpuścić?

- Alexander, to było naprawdę nieodpowiedzialne - zacząłem łagodnie. - To była druga w nocy, a ty wyszedłeś z domu, poszedłeś na miasto i zamówiłeś taksówkę. Pomyślałeś o konsekwencjach?

- Na pewno nie pomyślałem o tym, że potem będę musiał oglądać wszystkie części Potter'a.

- Nie rób jak ja... - warknąłem cicho, przybliżając usta do jego ucha. - Nie zamieniaj problemów w żart, bo to do ciebie niepodobne.

- Po prostu wszyscy mnie denerwujecie... - wymamrotał z niezadowoleniem.

- Bo zachowałeś się głupio i trzeba cię opieprzyć.

Alec, pewnie w końcu wiedząc, że i tak będę zagłębiał się w tym temacie czy on tego chce czy nie, z jękiem odrzucił tablet na kołdrę przed sobą i zanurzył się w moich ramionach, opierając się o mnie.

- Ktoś mógł cię napaść - zacząłem ponownie, kładąc szczękę na jego grzywce. - Nowy Jork nocą nie jest bezpieczny. A ty jeszcze byłeś sam...

- Byłem w taksówce.

- Ale musiałeś czekać, aż przyjedzie, więc do tego czasu byłeś sam.

- Przepraszam... - mruknął, powtarzając to słowo w kółko, już od wczoraj.

- Alexander... - przymknąłem oczy, jadąc dłonią po jego plecach. - Kocham cię. Nie chcę cię stracić przez twoje głupie decyzje.

- Też cię kocham - odparł z mocą w głosie, zaciskając palce na materiale moich spodni na udzie. - A wtedy nie myślałem za dużo. Zwyczajnie nie mogłem spać i chciałem położyć się obok ciebie... - wzruszył ramionami. - To tyle...

- Po prostu uważaj - poprosiłem, tuląc go do siebie. - A kiedy nie ma mnie w pobliżu, uważaj podwójnie.

Alexandrowi nagle zaburczało w brzuchu. No, ciekawy moment...

- Przepraszam. Chodź na lody.

Pocałowałem go w skroń, zanim pozwoliłem mu wywinąć się z mojego uścisku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top