#52 Dzień
~Magnus~
Powoli wszedłem do swojego mieszkania. Odłożyłem torbę na bok i od razu pożałowałem, że tu wróciłem. Z Alexandrem było tak dobrze...
Niestety, gdy rano siedzieliśmy przy stole, jedząc śniadanie, zaczął dzwonić do mnie ojciec. Nie odbierałem, ale potem bawił się w pisanie SMS-ów. Pisał bez przerwy. Tylko to, żebym już wrócił do domu.
Pomyślałem, że przypomniał sobie o mnie i chciał porozmawiać, więc przyjechałem. I tak w przypływie tego wcześniejszego smutku nie wziąłem wystarczająco dużo rzeczy, by zostać u mojego męża dłużej niż na kilka dni, które minęły.
A zwyczajnie nie chciało mi się tu wracać po, nie wiem, parę skarpetek, których równie dobrze mogłem wziąć z szafy Aleca. Chciałem po prostu pogodzić się z tatą... Mimo wszystko.
Jednak gdy przekroczyłem próg własnego mieszkania - jak najszybciej chciałem się cofnąć.
Westchnąłem, kiedy podbiegł do mnie Prezes Miau, zadzierając główkę i miaucząc głośno. Schyliłem się i wziąłem go na ręce. Miękkie futerko działało kojąco przed konfrontacją z ojcem.
- Tato?! - krzyknąłem, wchodząc do salonu. - Wróciłem, ale nie taki sam! - krzyczałem dalej, siadając na kanapie przed telewizorem. - Mam w dupie twoje zakazy! Będę spotykał się z Alexandrem tyle, ile mi się podoba, wyzywając przy tym Camille i jej starą od świń! Nie obrażając tych zwierząt, bo tamte baby są gorsze! Tak dla jasności!
- Chłopcze.
Odwróciłem głowę w bok, słysząc kobiecy, poważny ton głosu. W wejściu do salonu stała Christina, patrząc na mnie z góry. Głupia krowa. Specjalnie wstałem na nogi, żeby sobie nie pozwalała.
- Mam więcej centymetrów. Jeśli pani chce zabłysnąć wyższością, w kuchni jest stołek - burknąłem, głaszcząc Prezesa na moich rękach.
Zdusiłem w sobie też chęć śmiechu po zdaniu sobie sprawy z dwuznaczności moich pierwszych słów.
Obok kobiety pojawił się mój tata. Popatrzył na mnie bez wyrazu, po czym uśmiechnął się do kobiety. Ta, ignorując mnie, pocałowała go w usta. Na szczęście po tym odwróciła się, posłała mi krótkie spojrzenie z głupim uśmiechem i opuściła nasze mieszkanie wraz ze stukotem swoich szpilek. Brzydkich szpilek!
- Mam odruch wymiotny - zaalarmowałem. - Nie dość, że jej buty miały okropny kolor, to jeszcze cię liznęła. Idź się zbadaj, zanim do mnie podejdziesz.
- Magnusie... - parsknął śmiechem mężczyzna.
O... W końcu jakaś odmiana.
- Hej... - mruknąłem cicho, próbując wyczytać coś z jego twarzy. Wyglądał tak jak dawniej, gdy wszystko było dobrze. - Mam nadzieję, że słyszałeś moje krzyki.
- Sąsiedzi na górze i dole pewnie słyszeli.
- Co ty na to? - wbiłem w niego wyczekujący wzrok.
Już sam nie wiedziałem, czy boję się odpowiedzi, bo wątpiłem, by była zła po obecnym wyglądzie i mowie ojca. Tak jakby zerwał z Christiną, ale przecież nadal z nią był...
- A wrócisz do domu? - spytał, unosząc brew. W jego głosie i wzroku dostrzegłem małą nadzieję.
- Wróciłem właśnie... - wymamrotałem, dalej nie będąc pewnym, jak mam interpretować to wszystko. - Moje krzyki polegały na tym, żeby cię uświadomić, co wraca. Bo jeśli się z tym nie zgadzasz, pójdę sobie, i nie chciałbym ponownie tu wrócić.
- Od kiedy składasz takie poważne deklaracje? - spytał ze śmiechem mężczyzna, opierając się ramieniem o framugę.
Jego dobry humor zaczynał mnie powoli irytować. Ja tu przychodzę, chcąc załagodzić spinę między nami, a on co...
- Od kiedy niszczysz mi życie.
- Synu, serio, zbyt poważne słowa jak na ciebie - z rozbawieniem pokręcił głową.
- A jak na ciebie zachowujesz się zbyt dobrze, mimo, że jeszcze dwa dni temu miałeś mnie kompletnie w nosie - mruknąłem, głaszcząc Prezesa, by uspokoić swoje galopujące serce. - I chciałeś mnie oddzielić od jedynego powodu, dla którego żyję.
- Na pewno świetnie byś poradził sobie bez Alexa, Magnusie... - zaczął z uśmiechem i politowaniem, kręcąc głową. Przerwałem mu. Krzykiem.
- Kocham go! - podniosłem głos. Prezes podskoczył na moich rękach, a ja patrzyłem prosto w oczy ojca, by zrozumiał, że nie ma prawa naśmiewać się z moich uczuć. - Nie będę ci mówił, jak bardzo, bo i tak tego nie zrozumiesz. Ale nie o tym jest ta rozmowa... - mruknąłem pod nosem, odwracając się i z powrotem siadając na kanapie. Westchnąłem. - Ciągle się śmiejesz i... - przerwałem, słysząc jego chichot. Zaraz rzucę w niego stolikiem...
- Bo mam zabawnego syna, dlatego się śmieję - odparł mężczyzna i usadowił się na fotelu obok, opierając łokcie na kolanach. Spojrzał na mnie z uśmiechem. - Nic nie łapiesz, co?
Zmrużyłem oczy, patrząc na niego z rezerwą.
- Nie, nie rozumiem, dlaczego zachowujesz się jak dziwny klaun. Wybaczysz mi to? - prychnąłem z kpiną, patrząc na rozbawionego ojca. - I łaskawie powiedz, o co ci chodzi.
- A co ty na to, gdybyśmy razem z Camille i Christiną przeprowadzili się do Kalifornii albo Oregonu? Z tobą, uściślając.
Krew we mnie zawrzała. On chyba ma ze mnie niezłą bekę!
Mimo wszystko przymknąłem na chwilę oczy, nie chcąc dać się wyprowadzić z równowagi.
- Nie wyprowadzam się z Nowego Jorku - oświadczyłem.
Mój telefon zapipczał, informując mnie o dostaniu SMS-a. Pewnie Alexander. Zignorowałem to narazie.
- Ale gdybyś tak się zastanowił?
- Nie! - krzyknąłem.
Prezes, mając już dość moich nagłych wybuchów, zeskoczył z moich kolan i podreptał do kuchni.
- Spokojnie - zaśmiał się mężczyzna, drażniąc mnie tym niemiłosiernie. - Żartuję tylko.
- Nie żartuj tak ze mną...! - warknąłem na niego, ale poczułem lekką ulgę. - Nie żartuj sobie z moich uczuć, bo ja zacznę robić to samo z twoimi. Przekonasz się, jakie to fajne.
- A ty dalej znerwicowany - Asmodeusz pokręcił głową, w dalszym ciągu rozweselony.
Znowu dostałem SMS-a, którego zignorowałem kolejny raz.
- A jaki mam być? - burknąłem i zacisnąłem pięści na swoich kolanach. - Drażnisz mnie od początku. I jeszcze widzę, że to dla ciebie frajda.
- Dobrze, powiem więc wprost... - zaczął, uśmiechając się do mnie lekko. - Zastanowiłem się nad twoimi słowami odnośnie Christiny i Camille...
- Zmądrzałeś? - wciąłem się, unosząc brew.
- Ja zawsze jestem mądry - odparł z zadowoleniem i kontynuował dalej. - Dlatego, po prostu, gdy ostatnio nocowałem u nich, rano udawałem, że jeszcze śpię, żeby Christina pierwsza wyszła z łóżka. Poszła do kuchni. Ja poszedłem za nią, ale kiedy usłyszałem, że z kimś rozmawia. Oczywiście z Camille.
- I? - mruknąłem, coraz bardziej zaintrygowany i ucieszony. Może ojciec się ogarnie.
Mój telefon znowu zabrzęczał, lecz dłużej, więc ktoś dzwonił. Nie wyciągałem urządzenia z kieszeni w dalszym ciągu.
- No i, tak jak mówiłeś, rozmawiały sobie o tym, co mógłbym zrobić, żeby ciebie sprowokować i sprawić, że będziesz się przeze mnie kłócił z Alexem czy z nim nie widywał... - parsknął śmiechem, jednak widziałem, że jest na siebie trochę zły. - I tako. Oczywiście Camille sypała pomysłami, które miała zdziałać ze mną Christina... Oh, Magnus - westchnął ojciec, którego zaczął już irytować mój co chwila pipczący telefon.
- Mów dalej - powiedziałem i machnąłem ręką. - Zignoruj.
- Chyba powiedziałem to, co chciałem powiedzieć.
- Czyli... - zacząłem, mrużąc oczy i kalkulując sobie w głowie słowa ojca. - Ale... Nie zerwałeś z nią. Była tu przecież.
- Dlaczego mam z nią zrywać? - zaśmiał się. - Skoro ona była ze mną tylko ze względu na ciebie, bo tak jej córka kazała, ja będę z nią dla pieniędzy. Opłaca się.
Wyszczerzyłem się szeroko po słowach ojca. Czyli nie jest głupi! Ani nie będzie bezsensownie cierpiał, gdy ta baba go rzuci! Dobra, może odrobinkę, bo w końcu wraz ze sobą zabierze hajs.
- W końcu wraca twoje dawne ego - powiedziałem z ulgą, padając na oparcie kanapy. Spojrzałem za chwilę na ojca, przypominając sobie coś jeszcze. - Pokłóciłeś się z Lightwood'ami.
- Nagadała na nich jakichś kłamstw, żeby nas skłócić - odparł, wstając z fotela. Poprawił klapy swojej szarej marynarki. - Potem się z nimi pogodzę. Teraz idę zrobić coś do jedzenia
Mężczyzna wesoło podreptał w stronę kuchni, a ja, uratowany od spin, zakazów na Aleca i innych niepotrzebnych w moim życiu rzeczy, uśmiechnąłem się błogo i zsunąłem z kanapy, gapiąc się w czarny telewizor.
Mój telefon znowu pipnął.
Chwyciłem urządzenie i włączyłem je, żeby sprawdzić, kto się do mnie dobija od tych kilku minut... I odziwo nie był to Alexander, jak myślałem. Tylko Isabelle.
Izza👸🏻: Ej.
Izza👸🏻: Chodź tutaj. Wracaj.
Nieodebrane połączenie od: Izza👸🏻
Izza👸🏻: Odbierz, cholero.
Izza👸🏻: Zabierz od nas Aleca bo jeszcze trochę i Jace tak mu przywali... Albo ja to zrobię.
Parsknąłem śmiechem. Ciekawe, co odwalił mój słodki, niewinny i grzeczny Alexander.
Izza👸🏻: Więc jeśli nie chcesz męża z podbitym okiem, zabierz go stąd 😉
Izza👸🏻: Bane.
Izza👸🏻: Czy ty mnie ignorujesz?
Izza👸🏻: Aha????
Izza👸🏻: Nie masz prawa.
Izza👸🏻: Do cholery jasnej. Bo zacznę zaraz używać Capslocka, rozumiesz?
Izza👸🏻: Dobra, mam cię w nosie. Po prostu...
Izza👸🏻: PRZYJDŹ
Izza👸🏻: PO
Izza👸🏻: ALECA
Zaśmiałem się po przeczytaniu tego spamu wiadomości. I to jeszcze na temat mojej kruszynki.
Za sekundę otrzymałem kolejnego SMS-a.
Izza👸🏻: Jezus Magnus zabierz go stąd.
Ja: Co on wam robi? 😂😂
Wstałem z kanapy, gapiąc się w telefon. Zacząłem iść w stronę przedpokoju.
Izza👸🏻: W końcu odpisałeś :')
Izza👸🏻: Jace kupił aparat bo chciał ukazać przez Clary swoją artystyczną naturę. Ale mu się znudziło. Więc dał to gówno Alecowi.
Izza👸🏻: I Aleś dostał fazy jak po co najmniej trawce i teraz łazi wszędzie i bawi się w fotografa 🙃🙃🙃
Ja: Co w tym złego? To urocze ♥️♥️
- Idę do Alexandra! - krzyknąłem, stojąc pod drzwiami i nakładając buty.
- Dopiero co od niego wróciłeś! - odparł z kuchni ojciec, na raz rozbawiony i zdziwiony.
Izza👸🏻: Kurwa mać, Magnus.
Izza👸🏻: Ja chcę iść na randkę, okey? W samotności bo tak się chodzi na randki. By być z tym kims WE DWÓCH. A braciszek chce iść ze mną bo chce porobić zdjęcia drzewkom i sklepikom na mieście :')
- Jestem niańką dwadzieścia cztery na dobę! - odpowiedziałem tacie i wybyłem z mieszkania. Zacząłem szybko schodzić po schodach, jednocześnie odpisując na SMS-y Isabelle.
Ja: Sam nie może iść na miasto porobić zdjęcia?
Ja: I dlaczego do mnie nie pisał w tej sprawie???
Izza👸🏻: Toć on się wstydzi sam.
Izza👸🏻: Ha, mówiłam mu to. Ale on tylko "och ach ech, ale przecież Maggie musi porozmawiać z tatą i nie można mu przeszkadzać bo znowu będzie smutny" 🙃
Uśmiechnąłem się do telefonu, rozczulony.
Izza👸🏻: A ja mam głęboko w czterech literach te twoje smutki.
Izza👸🏻: Więc chodź po niego.
Izza👸🏻: Bo już widzę, że Jace próbuje go ze schodów zrzucić bo jemu i Clary też prywatności nie daje.
Ja: OGARNIJ tą GŁUPIĄ KACZKĘ!!! I zamknijcie Aleca w łazience czy coś. Zaraz będę.
Wybiegłem z bloku, prawie uderzając czołem w drzwi. Ruszyłem w stronę przystanku taksówek.
***
- Gdzie? - spytałem, mijając Isabelle na chodniku prowadzącym od wejściowych drzwi ich domu do furtki.
- Łazienka naprzeciw pokoju Jace - poinformowała, nawet na mnie nie patrząc, tylko wyciągając w bok dłoń z małym, srebrnym kluczykiem. - Tylko nie dzwoń do mnie, jakbyś sobie nie poradził.
- Ja? Nie poradzić sobie z Alexandrem? - zaśmiałem się z niedowierzaniem, zgarniając przedmiot i zmierzając do środka rezydencji Lightwood'ów. - Śmieszne.
- Jeszcze zobaczymy.
***
Ustałem przed białymi drzwiami naprzeciw pokoju Jace'a, z którego zignorowałem wydobywające się, jednoznaczne jęki. Gorzej, że dwóch osób.
Wsadziłem klucz do zamka łazienki, przekręciłem go i chwyciłem za klamkę, otwierając drzwi. Od razu uśmiechnąłem się, widząc Alexandra.
Chłopak najwyraźniej postanowił wykorzystać to, iż został zamknięty w łazience wraz z aparatem, gdyż klęczał przed umywalką, patrząc przez lustrzankę na różowe mydło leżące przy kranie. Zwisający od urządzenia pasek dotykał jego kolana. Zdusiłem w sobie śmiech. Jak pisałem Isabelle - urocze.
- Fotografie... - zamruczałem seksownie, chrząkając po chwili.
Alexander od razu odsunął głowę, z zaskoczeniem patrząc w moją stronę. Różowe policzki pociemniały, gdy mnie zobaczył. Po chwili radośnie się wyszczerzył, wstał na wyprostowane nogi i uniósł aparat do swoich oczu, robiąc mi zdjęcie. Zachowywał się podwójnie słodko.
- Chodź, idziemy na miasto - powiedziałem z uśmiechem, wycofując się z progu łazienki. - Tam poćwiczysz swoje moce.
- Dziękuję. Isabelle nie chciała wziąć mnie ze sobą - zaśmiał się, idąc za mną. - Jak z twoim tatą?
- Zaraz ci opowiem. I spodoba ci się to.
Alexander uśmiechał się beztrosko do czasu, aż się raptownie nie zatrzymał na środku korytarza, jakby zobaczył ducha. Za sobą miał drzwi od pokoju Jace'a. Głośnego pokoju Jace'a.
- Chyba nie musisz się zastanawiać, co tam się dzieje - powiedziałem, wyciągając rękę w stronę zakłopotanego, czerwonego chłopaka.
Alec zamrugał oczami, zawiesił aparat na swojej szyi i szybko podał mi dłoń.
***
- Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego tak na ciebie narzekali - powiedziałem, zakładając nogę na nogę i patrząc w bok, na drzewa w parku.
- Ja też nie... - mruknął Alec, skoncentrowany na swoim zajęciu. - Ale... Przynajmniej więcej dla ciebie, tak?
- Oj, masz rację... - zaśmiałem się pogodnie, teraz kładąc się plecami na betonowym murku fontanny i opierając kostkę na kolanie drugiej, także uniesionej i zgiętej nogi. Usłyszałem kilka pstryknięć aparatu. - Tamci głupcy nie docenili darmowego fotografa z pasją, którego mieli pod ręką.
- Taa... Uśmiechnij się. Z uśmiechem ci ładniej.
Obróciłem głowę i spojrzałem na twarz mojego męża w połowie ukrytą za czarnym aparatem. Przywdziałem na twarz szeroki uśmiech, słysząc za chwilę kilka szybkich odgłosów robionych zdjęć. Potem uśmiechnąłem się delikatniej.
Nie sądziłem, że Alexander może się tak wczuć w to urządzenie. I nie sądziłem też, że tak mi się to spodoba. Owszem, uwielbiam robić sobie selfie i tak dalej, ale teraz wypadło to tak nisko w porównaniu z podekscytowanym, seksownie skupionym Alexandrem z lustrzanką skierowaną w moją stronę. Ach... Dałem się oczarować.
- A może pójdziesz na profil fotograficzny? - spytałem z zaciekawieniem na własny pomysł, z powrotem siadając na tyłku i patrząc się w obiektyw. - Po wakacjach, jak wrócimy do liceum.
Zamyślony nad tym Alexander lekko opuścił aparat po zrobieniu mi kolejnych kilku zdjęć. Niebieskie, wesołe tęczówki spojrzały na mnie spod czarnej grzywki.
Naprawdę muszę go zaciągnąć do fryzjera. Chyba jutro...
- Może... - mruknął, po czym znowu schował swoje piękne oczy za aparatem, kiedy uniosłem ręce w górę i zacząłem się rozciągać. - Ale wolę chodzić z tobą do jednej klasy... A ty wolisz selfie z telefonu, niż stać za aparatem i fotografować coś innego niż siebie.
- Ale ja myślę w tej chwili o tobie. Ty też powinieneś, kochanie.
Alec tylko wzruszył ramionami, klikając w pstryczek urządzenia na kolejne moje gibkie pozy na fontannie.
- Malec! - usłyszeliśmy krzyk Isabelle.
Spojrzałem w lewo, skąd zauważyłem swoją szwagierkę. Szła do nas z uśmiechem i Simonem u boku, który spoglądał to na mnie, to na Aleca kucającego przed fontanną. Aleś wstał, opuszczając aparat.
- Witam dwójkę ludzi na randce - przywitałem się, zeskakując z murku i stając przy Alecu, który wydawał się przygaszony przybyciem swojej siostry. - Isabelle, twój brat z aparatem w ręku to skarb - objąłem Alexandra ramieniem.
- Fajny sprzęt - pochwalił Simon, wskazując na lustrzankę w rękach Aleca.
- Dzięki... - westchnął mój mąż i oparł głowę na moim ramieniu.
- Sesja w parku? - Isabelle spojrzała na mnie, a potem na swojego starszego brata. Sugestywnie uniosła brwi i uśmiechnęła się głupio. - Nie ma to jak wykorzystywać swojego męża, co, Alec?
- Izzy... - burknął cicho chłopak, powoli stając się czerwonym po cebulki włosów.
- Hm? - wstrąciłem się, gdyż nie zrozumiałem aluzji dziewczyny. A mój mąż się czerwienił, więc musiałem to szybko ogarnąć.
- Co? - przeniosła wzrok na mnie. - To chyba jasne, po co mu te zdjęcia. Będzie miał do czego zwalić.
- Izzy! - pisnął niemęsko Alec.
- Boże! - wytrzeszczyłem oczy, nie wierząc w samego siebie. - Isabelle! Jak mogłaś pomyśleć o tym przede mną?!
Simon wyglądał tak, jakby się dusił, Isabelle była z siebie zadowolona, natomiast ja, zerkając z dwuznacznym uśmiechem na mojego zawstydzonego Alexandra, dałem mu soczystego całusa w policzek. Jednocześnie ręką zgarniając z czoła jego przydługą grzywkę.
- Serio wybiorę się z tobą do fryzjera... - wymruczałem jeszcze do jego ucha, korzystając z bliskości. Spojrzałem też na malinkę na jego szyi i uśmiechnąłem się sam do siebie.
Alec spuścił głowę i wymamrotał coś pod nosem, ściskając aparat w swoich rękach.
- Chodźcie na lody - odezwała się nagle Isabelle, łapiąc Simona pod rękę i odwracając się w drugą stronę. Razem z Alexandrem, obejmując się, poszliśmy za nimi.
A jutro umówię wizytę w salonie fryzjerskim... O, albo kosmetycznym! Alec pójdzie pod nożyczki, a ja zrobię sobie paznokcie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top