#50 Dzień

~Alec~
Z dwoma kubkami mrożonej herbaty ostrożnie wszedłem na strych, wracając do Magnusa. Między moimi nogami wskoczył do nas Church.

- Pluję na ten jego zakład - mruknął Magnus, gdy usłyszał moje kroki. - "Jeśli będziesz miły dla Christiny i jej córeczki, będziesz mógł spotykać się z Lightwood'em" - prychnął cicho, jednak bez większego gniewu. - Nie mam zamiaru się go słuchać. Może sobie pomarzyć o idealnym synku, tak samo jak ja o normalnym ojcu.

Ustałem przy materacu i spojrzałem z góry na Magnusa. Od rana leżał plecami na materacu, gapiąc się w sufit. Bez energii, bez żartów, bez swojego stylu bycia... I to wszystko przez Asmodeusza.

Od wczoraj nie miał dobrego humoru. Zbyt bardzo przejął się swoim ojcem. Tym, że go olał, jakby nie istniał... I przez to był po prostu smutny i zmatowiały. Bolało mnie, gdy patrzyłem na niego, kiedy był w takim stanie i jeszcze nie wiedziałem, co konkretnego mógłbym dla niego zrobić.

Wczoraj, po kręglach, zajechaliśmy do mieszkania Magnusa po trochę jego rzeczy, żeby został u nas na kilka dni. Moi rodzice to zaproponowali, a Magnus stwierdził, że bardzo chętnie, bo jego ojciec i tak pewnie nie zauważy jego nieobecności. Nakręcał się w tym depresyjnym myśleniu...

Aż czasami miałem ochotę znaleźć Asmodeusza i z nim porozmawiać, ale zwyczajnie bałem się późniejszych konsekwencji. Tego, że mężczyzna mógłby zabrać do siebie Magnusa na siłę, że znowu chciałby nas rozdzielić... Nie chciałem ryzykować.

- Co tak stoisz nade mną? - spytał cicho Magnus.

Zorientowałem się, że patrzy na moją twarz. Church chodzący wokół jego głowy machał na boki swoim gęstym, szarym ogonem.

- Dla ochłody... - odparłem, lekko unosząc kubki z zimną herbatą.

Kucnąłem na kolana przy boku Magnusa i podałem mu jego miętowy, koci kubek. Azjata powoli uniósł się do siadu, zgarniając napój. Za chwilę już go siorbał.

Ja zająłem się swoją herbatą, myśląc od razu nad tym, co mógłbym jeszcze zrobić. Wiedziałem, że dla nas obu wystarczało po prostu bycie przy sobie, by wszystko było w porządku, jednak złe dni się zdarzały... I wtedy wypadało coś zrobić, by wywołać uśmiech tego drugiego.

Tylko najgorsze jest to, że gdy Magnus jest w smutku, nie pomaga mu to, co zwykle go jara. Na przykład brokat, żarty, koty czy zakupy... Dlatego miałem utrudnione zadanie.

- Smutno coś, prawda? - spytał nagle, bez życia. Spojrzałem na niego. Oderwał usta od krawędzi kubka i patrzył przed siebie. - Mimo, że wczoraj był deszcz, dziś jest gorąco na dworze... Nie wiadomo, co Belcourt wbiła do głowy mojemu ojcu i co on może zrobić... Wakacje się powoli kończą... Z Churchem jest coś nie tak, bo nagle jest nami zainteresowany...

Patrzyłem na niego w ciszy, ściskając swój kubek i słuchając jego potoku słów. Negatywnych słów.

Dobra, a może tak po prostu zamiast myśleć, co zrobić, to zwyczajnie się zbliżę i coś zrobię...

Z tą jedną myślą w głowie, odłożyłem na podłogę obok materaca kubek, po czym sięgnąłem po ten Magnusa. Azjata puścił go dobrowolnie, ale patrzył na mnie pytająco. Kiedy odstawiłem i jego naczynie, przybliżyłem się do niego i pocałowałem.

Magnus westchnął jakby tęsknie, jednak odsunął się ode mnie...

Popatrzyłem na niego zdezorientowany i nawet lekko przestraszony, nie wiedząc, o co chodzi. Magnus wpatrywał się w moje oczy. Emocje chyba wzięły nad nim górę, bo te jego wypełnione były od groma różnymi uczuciami, a potem odrobinę się załzawiły.

- Będę kochał tylko ciebie... - wyszeptał nagle, jakby składał obietnicę samemu sobie, po czym mocno mnie pocałował, potem już nie chcąc się odkleić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top