#48 Dzień
~Alec~
Po przebudzeniu od razu zacząłem się rozciągać z leniwym pomrukiwaniem, czując pod głową rękę Magnusa. Uniosłem brodę w górę, ocierając się o ramię mojego męża. Jednocześnie przysunąłem się do niego, kładąc nogę na jego biodrze i otworzyłem oczy, mrugając powiekami dla ostrości. Zobaczyłem, że niewiele zmieniło się z wczoraj.
Wczorajszego wieczoru, gdy już miałem Magnusa dla siebie (i odwrotnie), całowaliśmy się z języczkiem, dopóki azjata nie poderwał się na nogi, wyplątując się z moich rąk i, wychodząc z tarasu, rzucił przelotne "skoczę do łazienki". Uciekł, mamrocząc coś pod nosem, czego nie mogłem zrozumieć. I wrócił po prawie dwudziestu minutach! Bawiłoby mnie to, gdybym nie czuł tęsknoty.
Potem resztę wieczoru spędziliśmy na tarasie. Gdy już się ściemniało, a nam ani trochę nie chciało się burzyć naszej prywatnej strefy pozbawionej kogokolwiek innego, pani Annabel za prośbą mojej mamy przyniosła nam na taras koce, poduszki i tacę z kolacją. Byłem wdzięczny, bo nie musiałem już się nigdzie szlajać. Wszystko, czego potrzebowałem, miałem pod ręką. Magnus też nie narzekał.
Uniosłem się na rękach, kątem oka widząc pogrążoną we śnie twarz Magnusa z rozmazanymi, ciemnymi cieniami wokół oczu i rozchylonymi ustami. Spojrzałem przed siebie, na leżące na drewnianym parkiecie ubrudzone talerze po wczorajszej kolacji. Jedna ze szklanek potoczyła się w stronę barierki, cudem zatrzymując się w szparze między nimi dwoma. Mruknąłem, wstając na nogi.
Kiedy się już rozciągnąłem na tyle, by otrzeźwić zaspany umysł, wlepiłem wzrok w Magnusa, który pokręcił się trochę pod kocem, przyciągając materiał bliżej siebie. Schyliłem się i ułożyłem resztę poduszek po jego bokach, żeby było mu cieplej, potem myśląc nad tym, co mógłbym zrobić, gdy on jeszcze będzie spał...
Chyba przyniosę mu śniadanie.
***
Po krótkiej toalecie, zszedłem na dół z tacą wczorajszych naczyń. Było przeraźliwie cicho w całym domu. Zacząłem sobie uzmysławiać, że musi być wczesna godzina... Cóż, zwyczajnie mogłem spojrzeć na zegar, ale chciałem szybko zrobić Magnusowi śniadanie i równie szybko do niego wrócić.
Wszedłem do kuchni i omal nie upuściłem tacy, kiedy ujrzałem naszą kucharkę. Serce mi podskoczyło. Nie mogła, nie wiem, brzękać naczyniami czy czymkolwiek innym, dając mi znak o swojej obecności?
- Dzień dobry - odezwałem się z lekką chrypką, podchodząc do zlewu.
Zrobiłem na kobiecie takie same wrażenie, jakie ona na mnie, bo podskoczyła ze ścierką w ręce, którą jeździła po blacie. Spojrzała na mnie z westchnieniem ulgi.
- Nie widziałam panicza - powiedziała, śmiejąc się trochę. Kiedy zauważyła, że wkładam naczynia do zlewu, powiedziała z piskiem: - Oj, paniczu, nie trzeba było się trudzić! Ktoś inny by zniósł.
- Żaden trud - odparłem. - I tak musiałem zejść. Chcę zrobić śniadanie mojemu mężowi - wyjaśniłem, a pod nosem pojawił się rozmarzony uśmiech.
Ciekawe, co dostanę od Magnusa za takie śniadanie do łóżka...
- A to ja mogę zrobić, proszę się nie przejmować - powiedziała z życiem w głosie kucharka, machając rękoma. - Na dwie osoby zajmie mi piętnaście minutek!
- No... Dobrze - mruknąłem zgodnie, nie widząc powodu, dla którego mógłbym się nie zgodzić. - Ale ja zrobię kakao.
Podszedłem do górnych szafek nad blatem, otwierając jedną z nich. Wyciągnąłem rękę, by chwycić jakieś szklanki, kiedy mój wzrok natrafił na kubek, którego dotychczas nie widziałem w swoim domu. Serce zadudniło mi od razu na widok motywu w łucznictwo.
Przypomniałem sobie, że Magnus wczoraj mówił coś o kubku...
- O, ten kubek zostawił dla panicza Magnus - odezwała się wesoło kucharka, kiedy usłyszałem, że włącza kuchenkę.
Wziąłem kubek w ręce i zacząłem się nim zachwycać co najmniej tak, jakbym zobaczył kleczącego przede mną Magnusa z ręką z pierścionkiem, tak na poważnie się oświadczającego.
Kubek miał śliczny kolor. Śliczny uchwyt. Śliczny wzór. Machałem nim w dłoniach na wszystkie strony, studiując jego królewskość i wspaniały gust Magnusa, kiedy ujrzałem na jego spodzie jakieś pochyłe pismo...
,,Kiedy umysł stwierdził, że nie dojdzie już do zakochania... Serce wyrywa z piersi niczym z łuku strzała."
O, Jezu... Jakbym czytał pismo od mojej podświadomości, serca i mózgu razem współpracujących. Rozczuliłem się.
No, teraz nie mogę zrobić sobie kakaua w tak wypasionym kubku, Magnusowi dając zwykłą szklankę czy jakiś nudny, żółty kubek Jace'a. Nawet Izzy nie ma takiego, który by się nadawał...
- Proszę pani? - spytałem z nadzieją w głosie, odwracając się do kucharki, która na moje oko smażyła naleśniki. - Czy jest już Szofer? I... Galeria jest otwarta o tej godzinie? Która w ogóle godzina?
***
Z zadowoleniem na twarzy szedłem w stronę tarasu, niosąc na rękach tackę ze śniadaniem. Małe placuszki na talerzu polane były różnymi konfiturami, w małym wazoniku wsadzona była róża, a po bokach talerza dwa kubki wypełnione gorącą czekoladą.
Jeden był mój, ten od Magnusa, a po drugi, by go zdobyć, wsiadłem do limuzyny i pojechałem na miasto. Nie musiałem długo szukać. Już na pierwszej półce w zwykłym sklepie z pierdółkami zauważyłem kubek ukazujący naturę Magnusa. Był miętowo zielony, z dużymi, kocimi oczami, pod którymi zakręcał się złoty napis: ,,Psy mają swoich panów, koty – służących."
Trochę absurdalne i śmieszne było to, że napis ten właściwie odnosił się do obecnej sytuacji. Niczym służący Magnusa, niosłem mu śniadanie z różą. I kubkiem, po którego wystartowałem z domu jak na złamanie karku.
Śmieszyło mnie to, że mi to nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie. Gdy zamieszkamy już z Magnusem razem, pewnie codziennie rano będę latał po mieście w poszukiwaniu świeżych produktów na śniadanie.
A gdy jeszcze mój mózg zająknie się o wdzięcznych całusach od rozpieszczonego Magnusa, jestem gotów podpisać cyrograf na przyrządzanie śniadań co rano do końca życia. Byleby były one dla Magnusa.
W czasie moich rozmyśleń dotarłem na taras.
Odstawiłem tackę na małą ławkę pod ścianą i spojrzałem w stronę sterty koców, poduszek i wczorajszych ubrań Magnusa... Chwila, oczy, co?
Otóż, tak, na kocach leżały spodnie, koszulka i nawet bokserki mojego męża, bo kogo innego? A jego samego nie było. Um... Nie wierzę, no, nie ma szans, że się rozebrał do naga i łazi tak po domu!
Przez krótki moment poczułem palące uczucie zazdrości do ścian czy jakichkolwiek innych mebli, które prawdopodobnie oglądają mojego nagiego męża, którego wyłącznie ja powinienem oglądać w takim stanie...! Uh, dobra, muszę coś zrobić, bo policzki zaczynają szczypać.
Wykonałem w tył zwrot i wpadłem do środka domu, szybkimi krokami kręcąc się po korytarzach i zaglądając do poszczególnych pokoi.
Otworzyłem drzwi od pokoju Jace'a i zaglądnąłem do środka. Porządek, minimalizm, jak zwykle, a w łóżku z białą pościelą przekręcający się na drugi bok Jace. Ani śladu po Magnusie.
Dotarłem do pokoju Maxa, gdzie otworzyłem drzwi i wsadziłem głowę do środka. Chłopiec leżał na łóżku ze słuchawkami w uszach, nad sobą trzymając komiks. Rozejrzałem się. Nic.
Potem wszedłem do swojego pokoju. Też nie było w nim azjaty, jednak mogłem odetchnąć z dużą ulgą, kiedy zobaczyłem otworzoną szafę i kilka wysypanych z niej ubrań leżących na dywanie. Przynajmniej wiem, że Magnus ma coś na sobie...
O! Pewnie skoro już znalazł ubrania, następnie będzie musiał ogarnąć swój makijaż.
Kiedy przeszukałem każdą łazienkę i tam też, kurde, nie było Magnusa, udałem się do najbardziej prawdopodobnego miejsca, gdzie Magnus, ciągnący potrzebą upiększenia się, musiał się znaleźć. A mianowicie chodziło mi o toaletkę z kosmetykami w pokoju mojej siostry.
Podszedłem do białych drzwi i przystawiłem do nich ucho... Usłyszałem dwa głosy, w tym jeden tego człowieka, którego szukałem jak głupi po całym domu. Bingo!
Wszedłem cicho do środka.
- Nie, Isabelle... - mruknął Magnus z rozgoryczeniem. - Jeśli chcesz, żeby Simon poleciał na ciebie jeszcze bardziej, niż już to zrobił i to dawno, namaluj sobie na czole napis Marvela, czy Spider-Mana... Jak tam wolisz.
- Uh, Magnus... - westchnęła dziewczyna. - Nie denerwuj mnie przed randką, okey? Nie chcę czegoś przykrego wyrządzić Simonowi tylko dlatego, że chciałam się wyładować, bo mój szwagier mnie wkurwił.
Dlaczego ona ciągle przeklina, gdy nie ma mnie w pobliżu?! Znaczy, gdy nie wie, że jestem w pobliżu.
- Uważaj na słowa, bo mogę to nagrać i pokazać twojemu starszemu bratu. Poza tym, jeśli już mowa o nim, to, wiesz, też jestem wkurwiony, bo obudziłem się, kurwa, sam. Znowu.
O, super, jeszcze ten bluzga... Muszę się potem zastanowić, co z tym zrobić.
Zwróciłem przy okazji uwagę na ubiór mojego męża, który wcześniej buszował w mojej szafie. Zdecydował się na ciemno granatową koszulkę i beżowe, krótkie spodenki.
Magnus i Isabelle siedzieli na dwóch różowych pufach przed białą toaletką, wgapiając się w swoje odbicia w lustrze, co chwila sięgając na blat mebla po jakiś kosmetyk i nakładając go na swoją twarz.
Pomyślałem, że musiałem być dość długo na mieście, skoro Isabelle już szykuje się na randkę. Jest rano. Chyba... Powinienem kupić sobie zegarek.
Wszedłem w głąb pokoju, podchodząc do nich od tyłu. Magnus dalej uparcie na mnie narzekał, ale uciął, kiedy nagle schyliłem się i oplotłem ramionami jego szyję.
Oparłem podbródek na jego ramieniu i spojrzałem w lustro, widząc w nim Magnusa, ni to nagle rozweselonego, ni to porządnie zirytowanego. Isabelle skomentowała moje przybycie rozbawionym parsknięciem, wracając do nakładania różu na swoje policzki.
- O, zjawił się powód naszych rozterek, Isabelle. Gdzieś ty był? - burknął zły Magnus, choć naprawdę miałem przeczucie, że chciał okazać radość na mój widok.
- Tu i tam...? - mruknąłem cicho, patrząc, jak Magnus rysuje sobie czarną kreskę na powiece.
- Ta odpowiedź bardzo, bardzo dużo mi mówi - zakpił.
- Przepraszam... - szepnąłem ze skruchą, żeby go szybko udobruchać i dostać jakiegoś buziaka.
- Masz, kurde, ogromne szczęście, Alexander, że tęskniłem - burknął znowu, tyle, że tym razem łagodniej. I z czułością.
- Ja też.
Przekręciłem głowę, szukając wygodnej pozycji na jego ramieniu, co on najwyraźniej postanowił szybko wykorzystać; obrócił twarz w bok i zderzył się swoimi ustami z moją szyją, dokładnie w tym miejscu, gdzie niedawno robił mi malinkę...
Kurczę, zrobiło mi się gorąco jak w piekarniku.
~Magnus~
Pocałowałem Aleca w jego odznaczającą się na alabastrowej szyi - wykonaną przeze mnie - malinkę, wiedząc, jak dana pieszczota na niego działa. Zassałem się na śladzie, którym z dumą go naznaczyłem.
Chłopak westchnął dość głośno, tonem na pograniczu błogości i szczęścia. Czyli tak, jakby miał orgazm. Kompromitacja go przy jego własnej młodszej siostrze - zaliczona. Musiałem się jakoś zemścić za te poranne pozostawienie mnie na pastwę losu!
Nagle odkleiłem się od jego szyi przy kolejnym jego rozmarzonym mruknięciu i spojrzałem w lustro, z powrotem wracając do makijażu.
Rozkojarzony tym Alexander zamrugał, wracając do rzeczywistości, a kiedy usłyszał zduszony śmiech swojej siostry, gwałtownie poczerwieniał, rzucił mi obrażone spojrzenie i spuścił głowę, opierając czoło na moim ramieniu. Burknął coś z frustracją, co skomentowałem krótkim, złowieszczym śmiechem. I byłem z siebie dumny.
- Oj, Malec... - westchnęła z głupim uśmiechem Isabelle, nakładając na swoje usta czerwoną, matową szminkę.
- Alexandrze, sam się prosiłeś - oznajmiłem z zadowoleniem, kiedy Alec znowu coś burknął.
- Ale ja tylko poszedłem zrobić ci śniadanie i specjalnie pojechałem na miasto, żeby kupić ci ładny kubek... - wymamrotał w moje ramię z konsternacją, a ja, zaciekawiony i nagle rozczulony, wsłuchałem się w jego słowa. - No i wróciłem od razu na taras... Nie było cię... - na koniec uniósł głowę, z roztargnieniem patrząc na swoje czerwone odbicie w lustrze.
- Naprawdę? - zamruczałem z zachwytem.
Muszę przyznać, że sprawnie wywinął się z kary, nad którą mimowolnie zacząłem myśleć.
- Tak, naprawdę cię nie było... - burknął.
Isabelle parsknęła śmiechem.
- Inaczej zrozumiałeś... - poinformowałem go z lekkim śmiechem, podczas gdy on uniósł brew, nie wiedząc, o czym mówię. - No, nieważne, skarbeńku.
Obróciłem głowę i pocałowałem jego nadal gorący policzek.
- Wyjdziecie już z mojego pokoju? - wtrąciła się Izzy. - Nie wiadomo, co zaczniecie robić na mojej toaletce.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top