#45 Dzień
~Alec~
Siedząc jak na szpilkach na skórzanym fotelu, patrzyłem w bok, na neonowy, świecący szyld z napisem "Pandemonium" wiszący nad drzwiami prowadzącymi do danego klubu. Czułem ciarki na karku na myśl, że zaraz będę musiał tam wejść. A może... Może uda mi się przekonać Magnusa, żebyśmy od razu poszli sobie na miasto...
- Panie Lightwood? - spytał szofer, który od minuty stał przy otwartych drzwiach limuzyny, czekając na mnie.
Otrząsnąłem się z tego swojego transu niepokoju i wystawiłem pierwszą nogę poza limuzynę, opierając but na asfalcie. Oraz migiem czując, że zmiękły mi kolana. Chyba za bardzo panikuję...
- Jest pan pewien, że chce pan o tej porze wychodzić poza rezydencję? Sam? - spytał szofer, kiedy zdążyłem zebrać w sobie siły mentalne i wysiąść z pojazdu. - Ponadto do tego klubu? Możliwe, iż musiałbym powiadomić pańskich rodziców...
- Nie, wcale nie musi pan tego robić - przerwałem mu natychmiastowo, przełykając ślinę i machając rękoma. - Ja... Jestem prawie dorosły.
- Prawie, panie Lightwood i dlatego uważam...
- Niech pan nie dzwoni do Maryse ani Roberta - oznajmiłem, zmuszając swój głos do poważnego tonu, jakiego zazwyczaj używają przy swoich pracownikach moi rodzice.
Mężczyzna w czarnym garniturze na szczęście odpuścił sobie dalszą rolę niańki i skinął mi głową, potem wsiadając za kierownicę i włączając się w ruch uliczny. Już zostałem sam.
Jeknąłem, kiedy dalej nie mogłem wyrzucić z siebie uczucia strachu, i zacząłem nerwowo rozglądać się na boki. Gdzie ten Magnus?!
Ścisnąłem granatową, gumową bransoletkę na moim nadgarstku, którą nałożyłem pod chwilą nagłego kaprysu, kiedy zauważyłem, że będzie ona pasować do ciemnoniebieskiego napisu na mojej czarnej koszulce. Kurczę, chyba zaczynam zachowywać się powoli jak Magnus...
Otworzyłem szerzej oczy i spłoszony podskoczyłem do przodu, kiedy tylko moje plecy poczuły na sobie czyjś dotyk. Ała, moje szybko bijące serce...
Odwróciłem się na pięcie i spostrzegłem chichoczącego w najlepsze... Simona. Zmrużyłem oczy.
- Myślałem, że tylko pająków się boisz - zaśmiał się Lewis, kręcąc głową. - Wybacz. Jeszcze przeze mnie skoczyłbyś na latarnię za tobą i musiałbym dzwonić do zakładu pogrzebowego...
- Przymknij się - powiedziałem cicho, ale stanowczo, przez co brunet zamknął usta. - Też idziesz na tą imprezę?
- Wszyscy idziemy. No, prócz twojego rodzeństwa i Clary, bo Jace zabrał ją ze sobą... - mruknął markotnie, za chwilę wzruszając ramionami i patrząc na mnie. - Ale tak, to wszyscy. Dzięki starszemu koledze Jordana nas tam wpuszczą. Bo ten klub jest w końcu od osiemnastu lat.
- Tia... - kiwnąłem głową, nie bardzo tym zainteresowany.
Rozglądnąłem się po bokach, desperacko szukając Magnusa. Zignorowałem kilka osób z naszego towarzystwa, które właśnie z głośnym szumem rozmów szło w stronę moją i Simona. Eh, gdzież jest ten azjata... Myślałem, że to ja się spóźnię.
- O, cześć, Magnus - mruknął nagle Simon.
Dopiero teraz spojrzałem na niego z większym zaciekawieniem. Okularnik patrzył gdzieś za mną, więc szybko się odwróciłem, prawie że wykonując ślamazarny obrót.
Magnus opierał się wyprostowaną ręką o ten sam słup latarni, który miał być moim gwoździem do trumny, zdaniem Simona. Z cichym sapnięciem zachwytu przyjrzałem się mojemu mężowi. Wyglądał spektakularnie.
Stojąc w żółtym świetle latarni nad sobą, jego ubranie i błyskotki, które przywdział, lśniły, wpadając mi do oczu. Nie wiem, czy byłem aktualnie przewrażliwiony, bo Magnus był ubrany poniekąd dość normalnie... W sensie, chude nogi opinały mu czarne, przyległe spodnie, do których za paskiem wsadzony był koniec bordowej, ciemnej koszuli ze złotymi zdobieniami. W uszach widniały różne, zakręcone kolczyki. Biżuteria na rękach była głównie złota, dlatego na jednym palcu u prawej dłoni mocno odznaczał się jasny, srebrny pierścionek z poziomą ósemką.
Jedynym zabawnym elementem całego tego stroju była żółta, neonowa opaska na czole. Idealnie pasująca do szyldu klubu w tym samym kolorze.
- Simon, czy mógłbym cię prosić o przysunięcie do mnie mojego męża?
Słysząc jego lekko rozbawiony głos, ocknąłem się, nim Simon zdążył mnie znowu tknąć. Ruszyłem do przodu.
- Twój blask poraził mnie po oczach, to dlatego tak stałem... - wymamrotałem w pachnące świetną perfumą ramię Magnusa, kiedy go przytuliłem. Musiałem, bo przez te dwa dni tęskniłem za bardzo.
Magnus zaśmiał się, obejmując mnie w pasie. Nie było mi jednak dane skupić się wyłącznie na nim, bo są sobą usłyszałem za głośny gwar śmiechów i rozmów naszych przyjaciół. Dlaczego oni nie wchodzą do tego klubu? Mógłbym wtedy łatwiej wymigać się z tej imprezy...
- Też bosko wyglądasz, mój Alexandrze - odparł Magnus i odsunął się ode mnie, ale na taką odległość, by nasze nosy się stykały. Zielonozłote oczy wwierciły się w moje. - Lecz nie rozmawiajmy o jakiś szmatkach. Tęskniłem.
- Ja też. Bardziej niż bardzo.
Magnus uśmiechnął się lekko, mrużąc swoje kocie oczy. Wyglądał wtedy uroczo. Musnął delikatnie moje usta, a ja cmoknąłem mocniej te jego, żeby móc bardziej się nimi nacieszyć po dwóch dniach.
- Malec? - usłyszałem głos Catariny, który w moim umyśle był przytłumiony, gdy czułem na swoich wargach usta Magnusa. - Idziecie z nami czy będziecie się seksić na chodniku?
- Boże, ja nie chcę tego widzieć, okey? - poskarżył się burknięciem Ragnor.
Dobra, chyba już czas ich ignorować... Magnus tak smacznie smakuje. Posmarował chyba usta jakąś smakową pomadką... Ciekawe, jaki to smak.
~Magnus~
Nie chcąc być szczególnie niemiłym i mieć w nosie całe nasze towarzystwo, które czekało na mnie i Alexandra, przerwałem tkliwy pocałunek z moim mężem, który przejechał językiem po mojej brzoskwiniowej pomadce, by lekko obrócić głowę i na nich spojrzeć.
Alec zakwilił cicho, znowu się we mnie wtulając, a potem z zaciekawieniem niuchając kołnierz od mojej koszuli. Chyba dobrze zrobiłem, używając perfum ojca, które dostał kiedyś od kolegi, a dalej ich nie odpakował.
- Więc? - Catarina, patrząc na mnie, uniosła w górę swoje brwi.
- Krótka małżeńska rozmowa i wchodzimy do środka - odpowiedziałem, próbując nie rozczulać się nad moim bardzo przytulaśnym w tym momencie Lightwood'em.
- Musimy wszyscy na raz - odezwała się Maia, patrząc w swój telefon. - Jordan pisze, że już stoi przy wejściu... No, żeby ochroniarz wiedział, że przyszła jego grupka i żeby nas wpuścili. Potem się rozpłoszymy, i kto niby się po was wróci, kiedy ochroniarz powie do was "wypad"?
- Właśnie. Zostawcie te pytanie, bo to pytanie retoryczne, i chodźcie - wywrócił oczami Raphael, zmierzając do wejścia. Tak jak za chwilę reszta towarzystwa.
- Alexandrze... - mruknąłem trochę niechętnie, odsuwając od siebie chłopaka, który znowu jęknął z niezadowoleniem. - Będziemy się dalej miziać w klubie, co?
- Nie możemy iść na miasto? - spytał z cichym westchnieniem, zaczepiając palcem o złoty łańcuszek na mojej szyi. - Lub gdziekolwiek indziej. Ten klub... To chyba nie dla mnie.
- Nie byłeś tam nigdy.
- Malec! - krzyknęła Catarina, pewnie stojąc z resztą przy wejściu.
- Szybko stamtąd wyjdziemy - uśmiechnąłem się pocieszająco do wciąż nie przekonanego Aleca. - Też nie chcę być tam w nieskończoność. W końcu sam mówiłem ci, że po drinku urwiemy się i połazimy po mieście.
- Przecież pamiętam, no, ale...
- Chodź, bo boję się, że jeśli dalej będziemy tutaj stać, nasi przyjaciele wcisną mi do kieszeni papiery rozwodowe - oznajmiłem, chwytając dłoń Aleca, wyplątując się z jego miłego uścisku i idąc w stronę świecącego szyldu klubu, pod którym stała nasza zniecierpliwiona wataha.
- Łatwo spalić taki papier - burknął zadziornie Alexander.
- W sumie, ja chciałem umazać go brokatem po same brzegi i wrzucić do zmywarki, ale twoja opcja jest szybsza.
- I nie ma szkód. Asmodeusz potem nakrzyczałby na ciebie, jeśli zobaczyłby zmywarkę całą w brokacie...
Zaśmiałem się pod nosem, zaraz zaciskając usta w wąska linię, by już się przypadkiem nie odezwać. Gdybym tego nie zrobił, wątpiłbym, że moja rozmowa z Alekiem szybko by się skończyła. Nasz dar do ciągnięcia dyskusji (czasami o niepraktycznych bredniach) przydaje się, ale nie we wszystkich sytuacjach, w jakich mieliśmy szczęście się znaleźć.
Splatając nasze palce u dłoni z Alekiem, weszliśmy do klubu, podążając jak cienie na samym końcu grupki naszych przyjaciół. Dobra, może nie jak "cienie", bo ja za bardzo się świeciłem. Po prostu szliśmy za nimi.
Ciemny korytarz, w którym już można było usłyszeć dudniące techno, skończył się dość szybko. Po przekroczeniu złotego progu znaleźliśmy się na parkiecie klubu Pandemonium. Poprawiłem opaskę na swoim czole i rozejrzałem się, czując, jak Alexander wzmacnia uścisk naszych rąk.
Przeleciałem wzrokiem przez morze tańczących ciał na środku przestrzennej sali. Niektórzy siedzieli przy barze, inni, ci, co najprawdopodobniej nie chcieli tu być z własnej woli, oklepywali ściany, a jeszcze inni zajmowali kanapy wokół stolików stojących na podwyższeniach rozciągających się pod ścianą z prawej strony.
Do jednego z takich właśnie boksów udali się nasi przyjaciele z Jordanem na czele, który do nas dołączył przy wejściu do klubu. W sali było duszno, głośno i wszędzie roznosiły się ostre zapachy alkoholi. Szczerze, podobało mi się.
- Możemy już iść?! - spytał Alec, krzycząc mi do ucha, pewnie starając się być głośniejszym niż utwory wydobywające się z każdego rogu klubu. Udało mu się i to nawet za bardzo.
- Nie musisz zdzierać gardziołka, skarbie - powiedziałem, przybliżając usta do jego ucha, za które założyłem jeden z czarnych kosmyków włosów.
- Okey. To możemy już iść, Magnusie?
- Po drinku - odparłem, patrząc przed siebie, na długi barowy blat prezentujący się za tańczącym tłumem. Potem zezowałem wzrokiem w bok, wyłapując wolną od ludzi przestrzeń, by do danego baru dojść w spokoju... "dojść".
Zachichotałem pod nosem.
- Już lepiej kupić wodę mineralną... - mruknął Alec, ale moje uszy dały radę dobrze go usłyszeć.
Ruszyłem w lewo, ciągnąc Aleca za sobą. Przeszliśmy obok wyginających się na wszystkie strony ludzi, na których zerknąłem kątem oka, po chwili odwracając wzrok na różowowłosą barmankę chodzącą za ladą. Czasami małą szmatką czyściła kieliszki, a czasami mówiła coś do klientów siedzących przy barze.
Ze względu na mojego Aleca, usiadłem na tym stołku barowym, który był jak najdalej od jakiegoś człowieka. Alexander usiadł przy mnie, wzdychając cicho pod nosem i nawet nie unosząc wzroku na drewnianą ladę. Chyba rzeczywiście nie chce tu być... Cóż, po jednym kieliszku i już wychodzimy.
- Tak? - barmanka ustała przed nami akurat wtedy, kiedy już miałem machać rękoma, żeby zwrócić na siebie jej uwagę.
- Dwa razy Purple Rain - powiedziałem.
Specjalnie zerknąłem kątem oka na Aleca, by zobaczyć, jak chłopak po moich słowach marszczy brwi, patrząc się na swoje kolana. Zaśmiałem się. Na jego miejscu też bym nie wiedział, o czym sam mówię. Tego drinka wyszukałem niedawno w internecie i po prostu spodobał mi się jego śliczny niebieski kolor, łudząco przypominający mi oczy mojego męża.
- Dowodzik poproszę - odparła dziewczyna, szmatką przecierając brzeg pękatego kieliszka.
Spojrzałem na nią z uniesioną brwią. Dobra, mogłem się tego spodziewać. Chociaż... Eh, celowo nawaliłem sobie na twarzy tyle tapety i wybrałem taki ubiór, żeby nikt mnie o ten cholerny dowód nie pytał.
- Jesteśmy z grupki kolegi Jordana - spróbowałem więc inaczej.
- Ale po dwadzieścia jeden lat nie macie - wzruszyła ramionami dziewczyna, brodą pokazując w bok. - Jesteśmy w USA, chłopaki.
Po lewej stronie, na automacie z zimnymi napojami wisiała plakietka informującą o możności sprzedawania alkoholu osobom w tym wieku, o jakim wspomniała barmanka. Westchnąłem pod nosem.
Zignorowałem już dziewczynę i przekręciłem się na stołku w bok, by być przodem do Aleca, który teraz już uniósł głowę, wyglądając na zadowolonego z takiego obrotu spraw i tego, że prawo Stanów Zjednoczonych jest przeciwko mnie. I przeciwko dobrej zabawie!
- Trudno, najwyraźniej zrobię to, o czym ci wczoraj mówiłem - oznajmiłem, wzdychając smętnie. Zaraz jednak wyprostowałem się i zacząłem rozglądać po ludziach wkoło.
- Czyli? - spytał podejrzanie Alec, już nie będąc takim zadowolonym.
- Poderwę jakiegoś gościa, który postawi nam drinki. To nie rola dziewczyn, dlatego znalezienie chętnego, biseksualnego czy gejowatego faceta będzie trochę uciążliwe, ale z moim wyglądem...
- Magnus - przerwał mi Alexander. Spojrzałem na niego od razu, bo do zwrócenia na siebie mojej uwagi użył swojej chrypki. - Wyobraź sobie, że nie chciałbym patrzeć, jak kogoś podrywasz.
- Nie będziesz musiał patrzeć. Mają bardzo ładnie wypolerowany blat, który może przukuć twój wzrok... - mówiłem, palcem jeżdżąc po barze, lecz Alec znowu wciął mi się w słowo.
- Weźmy colę i wychodźmy stąd...
- Och! - krzyknąłem, uderzając się otwartą dłonią w czoło. Mój mózg mógłby pracować szybciej. - Jakiś ja głupi...
- No, wiem - westchnął Lightwood.
- Nie o to chodzi - odparłem podekscytowany, odwracając się w stronę podwyższenia ze stolikami. - Nasza grupka pewnie sobie siedzi i popija drineczki, kiedy my tu próbujemy jakiś zdobyć...
- Ty próbujesz.
- Na pewno ten cały kolega Jordana im przyniósł - spojrzałem z powrotem na mojego zirytowanego męża. - Chodźmy.
Zeskoczyłem ze stołku barowego, zostawiając z boku nieco wyciągniętą rękę z rozpostartymi palcami, czekającą na dłoń Aleca. Wzrokiem sprawnie wyszukałem naszych przyjaciół okrążających jeden ze stolików pod ścianą klubu.
Kiedy poczułem, jak palce Lightwood'a krzyżują się z moimi, zacieśniłem uścisk i ruszyłem przed siebie. Ominąłem grupę tańczących ludzi, prawie wpadając na jednego z nich (to ewidentnie byłaby jego wina), i skierowałem się w stronę kilku kolorowych schodków prowadzących na podwyższenie, gdzie dobrowolnie mogłem dostać choć trochę alkoholu.
W sumie nie do końca jestem pewien, co mnie tak napadło na konieczne wypicie jakiegokolwiek drinka, ale przecież jesteśmy w klubie. Wyjście z niego bez żadnego procenta płynącego w ciele to jak wyjście z domu nago... Pomijając miejsca dla nudystów.
- Kurde, wiedziałem - mruknąłem z dużą euforią i szerokim uśmiechem, kiedy zatrzymałem się przed stolikiem naszych przyjaciół.
Od razu puściłem dłoń Aleca i sięgnąłem po dwa małe kieliszki z tych, które większym gronem i w wielu innych kolorach prezentowały się na środku czarnego blatu.
Odwróciłem się przodem do mojego męża, podając mu jednego drinka. Chwycił go w swoje blade palce z niepewnością.
- Gdzie byliście? - usłyszałem z boku pytanie Simona.
- Mój mózg zaczął myśleć z lekkim opóźnieniem - odpowiedziałem, stukając swoim kieliszkiem ten w dłoni Aleca, uzyskując słodki brzęk. Po tym od razu przystawiłem naczynie do dolnej wargi i odchyliłem głowę.
Drink był kwaśny i zimny. Pobudzał ciarki na karku. Mój język wyczuł w nim limonkę, kiedy zacmokałem ustami, usatysfakcjonowany odkładając pusty kieliszek na stół. Spojrzałem na Alexandra.
Trzymał w dłoni puste małe naczynie, krzywiąc się lekko na twarzy. A kiedy wystawił język, chcąc mi pokazać, jak bardzo nie było mu miło, wprawił mnie tym w śmiech. On robi chyba najśmieszniejsze miny ze wszystkich Lightwood'ów, jakich miałem okazję poznać.
- Możemy już iść? - mruknął prosząco, kiedy wziąłem kieliszek z jego dłoni i odstawiłem go tuż obok mojego.
- Nie zostajecie? - spytał zdezorientowany Jordan.
- Alexander chyba za bardzo cierpi - oznajmiłem ze śmiechem, powoli zbliżając się do Aleca i dając mu całusa w policzek. Za sekundę cieszyłem wzrok różem na tych kościach policzkowych. - A ja, jak na dobrego męża przystało...
- Dobrego męża... - bąknął pod nosem Alec.
- Jak na dobrego męża przystało... - ciągnąłem dalej, niezrażony. - Powinienem sprawić, by było mu jak najlepiej.
- Właśnie - ożywił się nagle radośnie. - A będzie najlepiej wtedy, kiedy w końcu stąd wyjdziemy.
- Lekko zrymowałeś... - mruknął Ragnor, popijając czerwonego drinka.
- Idziemy - dodał Alec, patrząc na mnie wyczekująco.
Dobra, tą prośbą w błękitnych oczach przekonał mnie już całkowicie.
- Elo - wesoło zasalutowałem osobom siedzącym przy stoliku, czując, jak Alec splata nasze dłonie i zaczyna ciągnąć mnie w bok. - Wyślijcie mi potem jakieś snapy z tej imprezki...!
Nie dosłyszałam się już jakiejkolwiek odpowiedzi, bo ruszyłem za Alekiem, który z werwą ciągnął mnie za sobą w stronę wyjścia z klubu. Mój wzrok powoli zsunął się w dół, na pasek od jego spodni, a potem na to, za co miałem ochotę złapać... Wsadziłem wolną dłoń w kieszeń, by nie świerzbiła mnie bardziej.
Alexander wypadł na chodnik z radością wymalowaną na twarzy, biorąc w swoje płuca głęboki wdech powietrza. Pokręciłem głową z rozbawieniem. Zachowywał się co najmniej tak, jakby wyszedł z wulkanu. Co jak co, ale do czegoś takiego bym go nie zaciągnął! Chociaż... Zależy.
- Szczęśliwe dziecko? - spytałem, przyglądając mu się. - No, widzisz, jestem bardzo fajnym tatusiem.
- Czasaaaami bardzo fajnym... - sprecyzował, mrużąc oczy z uśmiechem.
- Swoją drogą, dlaczego w SMS-ach ciągle nazywasz mnie tatusiem, a na żywo już nie?
Po moim pytaniu zacząłem iść przed siebie, patrząc w dół i starając się nie nastąpić na przerwę w betonowych płytkach w chodniku. Alexander szedł obok mnie. Nie wiedziałem, dokąd dokładnie się kieruję, ale nie sprawiało mi to jakiegoś większego problemu. Chciałem spędzić z Alekiem jak najwięcej czasu.
- W przeciwieństwie do ciebie odczuwam wstyd po niektórych moich słowach... - odparł Alec, śmiejąc się cicho.
- Wstyd? - mruknąłem. - Przede mną? Przede mną możesz robić to, co chcesz.
- Wiem, wiem... Ale mamy przed sobą całe życie - wzruszył ramionami, co poczułem przez nasze złączone dłonie. - Więc... Kiedy będziemy umierać, może zatańczę dla ciebie jakiś taniec... Taki... No, rozumiesz, jaki. Ty jesteś tym zboczonym.
Uśmiechnąłem się pod nosem, mrużąc oczy.
- Po prostu fajny - odparłem, szybkim ruchem składając całusa na policzku Aleca. Wróciłem wzrokiem przed siebie dopiero wtedy, kiedy zobaczyłem wywołaną przeze mnie czerwień na twarzy.
- Ta... - mruknął Alec, chrząkając. - A... Gdzie w ogóle idziemy?
- Nowy Jork jest duży. A noc długa.
- Lubisz spać - zaśmiał się Alec. - Nie będziesz chciał spacerować całą noc.
- Z tobą mogę - stwierdziłem, przekrzywiając głowę i patrząc na drzwi od sklepu spożywczego za rogiem. - Jednak muszę przyznać ci rację... Sen to coś bardzo, bardzo ważnego.
- Dokładnie.
- To w takim razie... - mruknąłem, próbując pobudzić do życia swoje, rozleniwione przez wakacje, szare komórki. - Wiesz, co? Równie dobrze możemy pojechać do ciebie. Twojego domu nie obowiązuje zakaz wpuszczania mnie do środka.
- W sumie, racja... - przyznał Lightwood. - To potem powiesz, czy chcesz przenieść się tam limuzyną czy na piechotę.
- Wedle mojej zachcianki? - spytałem z zaskoczeniem. Miłym zaskoczeniem.
- Tak. Mnie nogi nie rozbolą po kilkunastu minutach spaceru.
Prychnąłem pod nosem. Widocznie za szybko pochwaliłem go w myślach.
- Aha. Ja się tu zaczynam rozczulać, że mam takiego słodkiego męża, który o mnie dba, a ty wyskakujesz z takim czymś?
- Nie można żyć w pięknie, ale kłamstwie - zaśmiał się Alexander, zaczynając machać naszymi złączonymi dłońmi do przodu i do tyłu.
- Próżni ludzie mieliby wtedy łatwiej - stwierdziłem z przekąsem.
- Łatwe życie to nie zawsze fajne życie.
- Zależy. Ale ty jesteś łatwy dla swojego męża? - spytałem, przekręcając głowę i patrząc na jego profil na tle ceglanego budynku po drugiej stronie ulicy. - To z pewnością będzie fajne. Nawet bardzo.
- Co masz na myśli, mówiąc "łatwy"?
- Alexandrze... - parsknąłem śmiechem, trochę zdezorientowany. Aż takim ułomnym w tych sprawach chyba nie można być. - Na pewno dobrze wiesz, co mam na myśli, mówiąc to.
- Pewnie tak, ale się zamyśliłem i wypadło mi z głowy... - zaśmiał się, trochę nieśmiało.
- A o czym się zamyśliłeś? - spytałem z zaciekawieniem, nadal się mu przyglądając.
Jego policzki zrobiły się lekko różowe, mimo błogości i zadowolenia na jego twarzy. Czarna grzywka podskoczyła, gdy pokręcił głową, odpędzając jakiegoś skrzydlatego robaka przelatującego przy jego głowie.
- Bo zachciało mi się czegoś, więc sobie to wyobraziłem.
- Tak, ale co sobie wyobraziłeś?
- Jak całujemy się z języczkiem...
- Idioto! - krzyknąłem z wielkimi oczami, zatrzymując się w miejscu. - Po jaką cholerę to sobie wyobrażasz, zamiast się na mnie rzucić?!
Naprawdę tego nie rozumiałem.
Alexander odwrócił się do mnie, skanując wzrokiem moją oburzoną postawę. Potem się zaśmiał.
- Nie unoś się tak... - zachichotał cicho.
Ta, bardzo zabawne.
Za moment jednak przestałem być na niego zły. Poszło to w zapomnienie, kiedy zrobił dwa kroki w moją stronę, unosząc się na palcach i łącząc nasze usta. Mruknąłem z aprobatą.
Wjechałem dłonią w jego miękkie, odrobinę przydługie już włosy. Przekręciłem głowę w bok, pogłębiając pocałunek i tym samym dołączając do niego język, kiedy poczułem, jak usta Aleca się rozchylają, udzielając mi dostępu.
Nawet nie potrafiłem w tamtej chwili opisać tego uczucia. Wiem tyle, że było na pewno lepsze, niż jakaś głośna impreza w choćby najlepszym klubie.
***
- Magnus? - spytał cicho Alec, mącąc spokojną ciszę, która trwała wokół nas od kilku minut.
Spacerowaliśmy aktualnie po parku, do którego zdecydowaliśmy się wcześniej pójść, nie chcąc chodzić przy ulicy. Reflektory samochodów były uciążliwe dla oczu.
Trzymałem rękę Aleca, idąc po kolejno stojących na trawie ławkach, podczas gdy chłopak dreptał przy mnie po chodniku.
- Tak?
- Co będziemy robić, gdy skończymy szkołę? - zapytał.
Pewnie o tym myślał przez te kilka minut, kiedy ja w tym czasie oczami wyobraźni widziałem jego z Prezesem na głowie, co miało miejsce jakiś rok temu. Jeśli szczęście mi dopisze, ujrzę to zdjęcie w zakamarkach swojego telefonu.
- Pójdziemy do innych szkół - odparłem, za chwilę się poprawiając, bo źle to zabrzmiało. - W sensie, nie oddzielnie, tylko na jakieś studia.
- Ale też tak po studiach. Gdy skończymy edukację... - mruknął cicho, ściskając moją rękę, gdy zeskoczyłem z ławki, by przejść kilka metrów i wskoczyć na następną. - Bo chyba nie zdarzyło mi się jeszcze o tym myśleć... Nie tak na poważnie.
- Szczerze, nie musiałeś. To proste. Kupimy sobie jakieś mieszkanie na Karaibach lub innej wyspie i codziennie będziemy pluskać się w wodzie, uprawiając seks. Aż do śmierci.
- Ja poważnie pytam... - jęknął niby z zażenowaniem, ale, kiedy na niego zerknąłem, widziałem, że lekko się uśmiechnął. Mimo czerwonych policzków.
- Dobra, więc na poważnie... - zacząłem, balansując na jednej desce ławki. - Kupimy sobie jakieś mieszkanie na Karaibach, ale tylko na okres próbny. Nie będziemy siedzieć cały czas w jednym miejscu. To straszne i nudne. Potem możemy wyjechać do Peru...
- Nadal żartujesz.
- Nie? - prychnąłem, nie doceniony. - Alexandrze, jesteś bogaty. Jesteśmy ustawieni do końca życia.
- A praca? - spytał, unosząc w moją stronę dłoń, którą trzymałem, gdy odwiedziła mnie zachcianka próby wejścia na oparcie ławki.
- Chcesz pracować? - udało mi się przejść po krawędzi oparcia przez kilka sekund. Potem skoczyłem na trawę, idąc w stronę kolejnej ławki.
- Nie wiem... - mruknął z zadumą. - Chyba tak... Całe życie na pieniądzach rodziców?
- Okey, powiem więc inaczej... - zacząłem, zeskakując z ławki i stając przed nim. Alexander się zatrzymał i zamrugał oczami. - Będziemy robić to, co chcemy. Razem.
- Chciałbym razem... - westchnął, uciekając wzrokiem na bok, na przestrzeń pustego od ludzi parku.
- Chciałbyś? - uniosłem brew, czując, że chyba źle zrozumiałem jego słowa. - Przecież będziemy razem do końca.
- Wszystko się może zdarzyć - odparł cichym tonem głosu, trochę melancholijnie. - Wiesz, mam na myśli jakieś wypadki czy coś...
- Skąd te smutki? - spytałem zaskoczony. - Wypiłeś drinka. Moim zdaniem był mocny.
- Nie wypiłem.
- Co? - zmarszczyłem brwi.
Dobra, teraz to kompletnie nic nie rozumiem.
Alec zaśmiał się cicho, kiedy spojrzał na mnie, widząc zapewne zdezorientowany wyraz mojej twarzy.
- Simon się nade mną zlitował, wyrwał mi go z ręki i wypił. I oddał mi pusty kieliszek.
Zmrużyłem oczy, kodując sobie w głowie, że muszę prędko odwiedzić tego nerda i "przypadkiem" uszkodzić mu większość gier.
- Głupi okularnik - skomentowałem.
- Nie taki głupi...
- Cicho - przerwałem, machając ręką. - Wracając do twoich smutków... Nie musisz się bać, że któremu z nas się coś stanie, Alexandrze. Będzie cię to zadręczać, a nie chcę tego. Ty też pewnie nie.
Mówiłem łagodnie, zbliżając się do niego. Alec westchnął.
- W każdej chwili może nas coś przejechać... - mruknął. - Zatruć, spaść na nas... Cokolwiek, Magnus.
- Nie - sprzeciwiłem się wesoło. - Jesteśmy nieśmiertelni. Tylko ty jeszcze nie zdałeś sobie z tego sprawy.
~Alec~
- Nieśmiertelni? - spytałem cicho, patrząc na niego.
Byłem sobą trochę rozczarowany, że wcinam się w ten miły czas, który razem spędzamy... Ale było już późno. Po całym dniu mam większe skłonności do takich myśli. Nie mogłem wiele na to zaradzić.
- Tak - odparł z pewnością w głosie, nachylając się do mnie.
Kiedy dłonią odsunął na bok moją grzywkę i dotknął ustami czoła, składając tam czuły pocałunek, sprawił tym, że moje myśli pod czaszką zaczęły się powoli uspokajać. Nie pędzić tak do przodu, nie martwiąc się o coś, co się nie zdarzyło. Tylko chłonąć i zapamiętując teraźniejsze, miłe chwile.
- Spójrz.
Odezwał się nagle, co pozwoliło mi wrócić do rzeczywistości i do Magnusa tutaj, teraz i aktualnie - na zawsze.
Spojrzałem na niego pytająco, lecz on patrzył w bok, unosząc szczękę w górę. Odwróciłem wzrok na ciemne niebo. W czerni, prócz małych z tej odległości gwiazd, świecił duży, biały i pełny księżyc.
- Pełnia księżyca - zauważyłem. - Dawno nie widziałem.
- A ja już dawno nie wyłem.
- Co? - wróciłem spojrzeniem na niego, znowu pytającym.
Magnus jednak mi nie odpowiedział. Tylko, nie odrywając wzroku od księżyca, zaczął wyć. Jak amatorski omega, który czuje się pełnoprawnym alfą. Zaśmiałem się, bo dobrze mu to wychodziło.
Poprawiłem jasną opaskę na jego czole, położyłem mu swoje dłonie na ramionach i też zacząłem udawać wolnego, zakochanego po uszy wilka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top