#39 Dzień
~Alec~
- Siedź spokojnie... - mruknąłem z lekkim rozbawieniem, próbując się nie dekoncentrować przez swojego męża.
- No, ale... Siedzę, tak? Nie skaczę ani nie tańczę, więc nie wiem, o co mnie prosisz...
Szybko chwyciłem za krawędź swojej koszulki i pociągnąłem ją w dół, żeby zasłonić brzuch przed chłodnymi palcami Magnusa, które najwyraźniej były głodne mojego biednego ciała. A chciałem sobie normalnie poćwiczyć. Leżałem na plecach w poprzek łóżka, wykonując brzuszki, a Magnus dla pomocy siedział na moich nogach, trzymając dłońmi za uda.
Niestety, czasami jedna z jego dłoni wędrowała w górę, do mojego pępka, kiedy koszulka uciekała do góry, gdy odchylałem się w tył, poza krawędź łóżka, gdzie znajdował się mój tyłek. Chociaż, z drugiej strony miałem to szczęście, że mój brzuch był dla Magnusa ciekawszy niż rozporek od moich dżinsów.
- Proszę, żebyś mnie nie molestował... - powiedziałem, z ulgą krzyżując ręce za głową, ponieważ Magnus narazie odpuścił sobie macanie mojego brzucha.
- Ale oboje to lubimy - stwierdził, mrucząc trochę jak kot.
- No, niby tak, ale teraz chcę poćwiczyć.
- A będę coś miał z tych ćwiczeń?
- Może w dalekiej przyszłości ściągniesz mi koszulkę i zobaczysz kaloryfer? - zaśmiałem się, unosząc się do góry i zatrzymując się przed odrobinę zaciekawioną twarzą azjaty. Magnus cmoknął moje usta, zanim z powrotem spuściłem górę mojego ciała w dół. Ręką dotknąłem dywanu.
- Nie podoba mi się, jak sformułowałeś te zdanie...
- Czyli? - uniosłem się, widząc uniesione, wymowne brwi azjaty, zanim zacząłem odchylać się w dół.
- Że niby dopiero w dalekiej przyszłości będę mógł zdejmować ci koszulkę?
- Kocie, nie o to mi chodziło... - przerwałem raptownie, bo gdy byłem twarzą w twarz z Magnusem, ten popatrzył na mnie z dziwnym uśmiechem, chwycił krawędź mojej koszulki i jednym ruchem ją ze mnie ściągnął.
- Sprowokowałeś mnie. Mogę ci ściągać koszulkę kiedy chcę.
Westchnąłem, przymykając oczy i czując, jak na moich policzkach zaczyna grać delikatny żar. Choć próbowałem przejść obojętnie obok zaistniałej sytuacji.
- N-następnym razem... - westchnąłem, starając się nie jąkać, co rozbawiło Magnusa. - Gdy będę ćwiczył, będziesz mi pomagał słownym dopingiem. Za drzwiami.
- Chłopaki - usłyszałem Hodge'a, a serce mocniej mi zabiło. Wyrwałem swoją koszulkę z rąk Magnusa i jak najszybciej ją na siebie nałożyłem, nie chcąc czuć się dziwnie.
- Nałożyłeś ją tył na przód, Alexandrze... - zaczął Magnus lekkim tonem, ale ja posłałem mu karcące spojrzenie, chcąc go uciszyć, a kiedy mi się to udało, oparłem dłonie po bokach na krawędzi łóżka i odwróciłem głowę w bok. Wujek stał w drzwiach naszego pokoju, z ręką na klamce. Nie spodobał mi się jego rozbawiony uśmieszek.
- Pomóc w czymś? - spytałem z cichym westchnieniem. A Magnus, jakby naprawdę miał robaki w dupie i nie mógł usiedzieć w jednym miejscu, podsunął się do przodu, by usiąść na moje uda, po czym schylił się, przytulając do mnie. Rękoma objął mnie w pasie, a policzek oparł o klatkę piersiową. Nie skomentowałem tego ani nie zareagowałem, bo to akurat było stonowane. I oczywiście przyjemne.
- Jadę do miasta - zaczął wujek, a ja czułem, jak Magnus kręci głową, ocierając się o mnie. Do tego jeszcze zaczął cicho mruczeć. Próbowałem się z niego nie zaśmiać. - Po zapasy jedzenia, ale i do budowlanego, bo jutro pójdziemy do sąsiadów, żeby pomóc im w łataniu ściany stodoły.
- Co się stało tej stodole? - spytał Magnus. Interesują go najmniej istotne informacje. Co jest dość zabawne.
- Kit kiedyś chciał nauczyć Tibsa prowadzić pickup'a. Wjechali w stodołę - zaśmiał się wujek.
- Tibsa? - spytałem.
- Tiberius, Ty, Tibs. Czasami tu przyjeżdża - mężczyzna wzruszył ramionami. - I chyba jutro będzie.
- Okey, ale nie obchodzą nas jutrzejszy goście - skomentował Magnus, nagle trochę zniecierpliwiony. Drugie zdanie skierował do mnie. - Alexandrze, przytul mnie - oderwałem dłonie od krawędzi łóżka i objąłem Magnusa, na co mruknął z zadowoleniem. - A co do pana, przyszedł tutaj pan po coś. Albo coś powiedzieć. Jedzie pan na zakupy, super. Niech kupi pan nam coś dobrego. Czy to wszystko?
Hodge pokręcił głową ze śmiechem, łokciem drugiej ręki opierając się oframugę drzwi.
- Jedziesz ze mną, azjato.
- Alexander też - dodał Magnus. Sam tym zaciekawiony, spojrzałem pytająco na swojego wujka.
- Alec zostanie na farmie - powiedział Hodge. Magnus głośno prychnął i oderwał się ode mnie, prostując się i posyłając mojemu wujkowi takie spojrzenie, jakim patrzy na mnie Belzebub, kiedy pragnie mnie zabić. - Ktoś musi zająć się zwierzętami.
- Jest południe. Miał pan na to czas od rana.
- Byłem u Johnny'ego - Hodge uśmiechnął się kącikiem ust. A ja mimowolnie pomyślałem o planach tego indora, kiedy odkryje, że jestem sam na dworze, bez mojego męża... - Patrzeć, co jest potrzebne do załatania tej stodoły.
- Musi pan im pomagać? - westchnął z głośnym niezadowoleniem Magnus, po czym dodał normalnym tonem: - Poza tym, będę mówił do pana na "ty", bo powoli zaczynasz mnie irytować, a nie mam szacunku do ludzi, który mnie irytują.
- Grzeczniej... - szepnąłem, palcem dziobając Magnusa w brzuch. Azjata tylko zerknął na mnie kątem oka i wrócił zdegustowanym spojrzeniem na mężczyznę.
- Jak sobie chcesz - parsknął śmiechem Hodge. - Pomożemy im przy stodole, bo mam kilka krów, które są właśnie tam, z bydłem Johnny'ego. Alec, zajmiesz się zwierzętami, kiedy nie będzie mnie i Magnusa, co? - spytał wujek, patrząc na mnie. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć, bo nie chciałem zostawać tu sam, ale z drugiej strony mogłem to zrobić dla wujka, bo nie było to nic wielkiego. Prócz kilku godzinnej egzystencji bez Magnusa, co nie będzie proste, ale mógłbym przeżyć.
- Kto go obroni przed Belzebubem? - spytał Magnus, zakładając ręce na piersi w akcie sprzeciwu.
- Syriusz i Harry.
- Dlaczego mam z tobą jechać? - azjata uniósł brew w górę. - Pojedź z sąsiadem czy kimkolwiek innym. Dlaczego akurat ja?
- Magnus, bez tylu pytań - zaśmiał się Hodge. - Jedziesz ze mną i tyle. Poznamy się lepiej i tak dalej. I tak ciągle siedzisz z Alekiem. Pół dnia bez niego cię nie zabije.
- Zgłaszam sprzeciw... - kłócił się dalej Magnus, podczas gdy się zamyśliłem.
Mimo, że nie mam zbyt dużej ochoty zostawać na farmie sam, to... Nie chcę się wykręcać jak dziecko. W końcu rozłąka z Magnusem będzie trwała kilka godzin, nie cały dzień... Dobra, bardziej, niż boję się Belzebuba, nie chcę żyć bez Magnusa. Ale tą jedną rzecz mógłbym zrobić dla wujka, jako dobry, pomocny nastolatek. Lecz z drugiej strony serio może pojechać z kimś innym... Eh, te dwie strony łączą się zbyt wieloma wątkami, żeby dało się znaleźć dwie, podstawowe odpowiedzi.
***
~Magnus~
- Po podwórku chodź z psami, żeby odstraszały Belzebuba - powiedziałem, rękoma ściskając materiał koszulki Alexandra, czym jednocześnie go do siebie przyciągałem. - Albo idź do sąsiadów i spytaj się, czy mają jakiś paralizator...
- Kocie... - przerwał mi krótkim śmiechem Alec. Uśmiechnąłem się smutno, bo lubiłem, gdy mnie tak nazywał, lecz nie mogłem się w pełni cieszyć przy naszym pożegnaniu. - Nie chciałbym spalić tego indyka. Syriusz i Harry wystarczą. Prawda? - spojrzał w bok na brązowego psa, który siedział na ziemi i z wywieszonym jęzorem patrzył na naszą dwójkę.
- Miej telefon przy tyłku, bo będę pisał - powiedziałem, wzdychając ciężko, kiedy patrzyłem na Lightwood'a. Naprawdę nie chciałem zostawiać go samego.
- Lepiej nie pisz, bo i tak będę zajęty przez większość czasu - uśmiechnął się przepraszająco. - Wolałbym zostawić telefon w domu... Jeszcze wpadnie mi do koryta. Albo studni, kiedy będę brał wodę.
- Magnus! - krzyknął Hodge. - Nie płacz już tak, tylko chodź!
- Szybko wrócicie - pocieszył mnie Alec. Po małym, ślicznym uśmiechu, który mi podarował, czule cmoknął moje usta. Złapałem go za kark, żeby za szybko się nie odsunął, po czym pocałowałem go namiętniej.
Po ostatnim, długim muśnięciu naszych ust, Alexander wykonał krok w tył, chwytając moją dłoń, żeby odczepić ją od swojej koszulki, którą już zdążyłem zmiętolić. Spojrzałem na niego smutno.
- Tylko bądź miły - dodał Alexander, zanim uśmiechnął się i zaczął się cofać do tyłu, patrząc na mnie. A ja, wiedząc, że sam muszę iść w przeciwnym kierunkh, westchnąłem z niezadowoleniem, kierując się w stronę piaskowej drogi, gdzie stał pickup z Hodge'm w środku.
Odwróciłem się, kiedy zrobił to Alexander, za moment znikając w środku stajni. Okey, teraz liczy się czas. Im mniej będę spowalniał, tym szybciej tu wrócę.
Spojrzałem na starego pickup'a, zmuszając nogi do szybszego ruchu, a po chwili obchodząc samochód i wsiadając do środka, obok Hodge'a. Szczerze, nie miałem ochoty z nim rozmawiać. Dlatego wlepiłem wzrok w swoją szybę, oglądając rozległe pola.
***
- Trochę przesadzasz - odezwał się w pewnym momencie Hodge, śmiejąc się krótko.
Leżałem rozłożony na fotelu, patrząc się w górę na przednią szybę. Głowę miałem nisko, gdyż zsunąłem się bardziej w dół skórzanego siedzenia. Przez nudę i dłużący się czas jazdy.
- Nie rozumiem - mruknąłem znudzonym głosem.
- Prawie się popłakałeś, jakbyś musiał pogodzić się z tym, że Alec wyjeżdża gdzieś na drugi koniec planety. A jedziemy tylko na zakupy i z powrotem.
- Czasami zdarza mi się dramatyzować - odparłem, wzdychając długo. - Szczególnie, jeśli jestem do czegoś przymuszony bez wyraźnego powodu - spojrzałem w bok, chcąc posłać mężczyźnie wymowne, zirytowane spojrzenie. Jednak ten gapił się na drogę przed nami.
- Czasami lekka przerwa jest dobra w związku. W sumie, to nawet nie jest przerwa, bo tylko pół dnia...
- Może w innym związku, nie moim - burknąłem, przerywając mu w wypowiedzi. Jakby on akurat wiedział, co jest dobre, a co nie w mojej relacji z Alexandrem. - Skup się lepiej na drodze, a nie, zaczynasz nudne tematy.
- Nudne tematy? Rozmawiamy tako jako o Alecu - zaśmiał się.
- Wolę myśleć o nim w samotności... - wymamrotałem, zsuwając się z fotela po koniec mojego tyłka. Zamknąłem oczy, postanawiając wejść w świat swojej wyobraźni, bo moim zdaniem jest to lepsze niż słuchanie jakiegoś człowieczka, który mnie drażni od samego rana.
***
- Foch - skomentowałem, z niedowierzaniem idąc alejką za mężczyzną. Byliśmy w sklepie budowlanym, do którego dotarliśmy po dwóch godzinach jazdy. Dwóch godzinach. - Naprawdę. Myślałem, że w pół godziny dojedziemy, w godzinę zrobimy zakupy i w pół wrócimy.
- Już nie pamiętasz, jaką drogą jechałeś na farmę? - spytał ze śmiechem Hodge. No, bardzo, kurde, zabawne.
- Byłem zajęty ustami pewnego Lightwood'a - burknąłem, czując, że z tego złego humoru aż ściska mnie w żołądku. - Teraz też powinienem.
- Znowu dramatyzujesz.
- Czy ty kiedykolwiek byłeś zakochany? - prychnąłem rozdrażniony, patrząc z wyrzutem na mężczyznę, który spokojnie wybierał jakieś śrubki.
- Oczywiście - odparł z uśmiechem.
- W takim razie, jakoś inaczej niż ja.
Założyłem ręce na piersi, bo bałem się, że jeśli tego nie zrobię, zrzucę z tych sklepowych półek wszystkie pudełka towaru. Hodge natomiast wsadził wybrane śrubki do koszyka i ruszył dalej, ignorując mnie, co dodatkowo mnie sprowokowało do pójścia za nim i zaczęcia monologu o Alexandrze.
- Potrzebuję go przy sobie - zacząłem, nawet nieco zmiękczonym, spokojniejszym głosem. - Nie muszę obcałowywać go na każdym kroku czy mówić mu, jak bardzo go kocham. Wystarczy mi, żeby był obok. Zawsze tego potrzebowałem. Był taką ostoją, gdzie zawsze mogłem się uspokoić. A teraz potrzebuję go dwa razy bardziej, bo dwa razy bardziej zwiększyły się moje uczucia do niego. A jeśli będzie tak, że ja nie będę mógł być obok, muszę mieć możliwość szybkiego znalezienia się przy nim. Inaczej wszystko mnie denerwuje... - mruknąłem pod nosem, spoglądając w dół, na beżowe, podłogowe kafelki. - A ty się dziwisz, dlaczego teraz tak bardzo cię nienawidzę. Przez ciebie nie mogę w tym momencie nawet spojrzeć na niego - uniosłem wzrok na mężczyznę, który klikał palcami w swój telefon. Prychnąłem pod nosem. - Ignorancja jest dla ciebie najlepszą obroną?
Za moment mój telefon zawibrował w mojej kieszeni. Hodge uśmiechnął się pod nosem i zaczął prowadzić wózek dalej, a ja sięgnąłem po urządzenie. Na pewno mój Aleś. Kiedy spojrzałem w dotykowy ekran telefonu, nie pomyliłem się.
Żona💙: Tatusiu. Nie męcz Hodge'a.
Żona💙: Napiszę Ci teraz jedną dłuższą wiadomość bo zostawiam telefon w domu i idę z powrotem na dwór.
Żona💙: Też cię kocham. Też tęsknię. Mówię o tobie do zwierząt które chyba mają mnie przez to dość. Ciężko mi wytrzymać bez ciebie ale wątpię że jesteś ode mnie słabszy. Poradzimy sobie przez te pół dnia ok? Wiem że to aż pół dnia jednak mogło być gorzej. Oddychaj spokojnie i czekaj na powrót tu do mnie. Jesteś Drama Queen i Drama Lama ale potrafisz tez przetrwać ciężkie czasy jak te. Spotkamy się już przed wieczorem. Całuję. Kocham. Tęsknię. Przetrwamy ♥️
Po przeczytaniu ostatnich kilku słów, przycisnąłem telefon do swojej klatki piersiowej, i z rozczulonym uśmiechem na ustach podreptałem dalej przed siebie.
***
- Przeszło ci już? - spytał z rozbawieniem Hodge, kiedy byliśmy w drodze powrotnej na farmę. Czułem, jak noga mi podskakuje z podekscytowania, ale z drugiej strony byłem trochę spokojniejszy niż na początku. Nawet wręcz rozleniwiony.
- Zależy, co.
- Niechęć do całego świata, a w szczególności do mnie.
- Trochę tak - przyznałem, zerkając na widoki za oknem.
Równe i żółte pola wyglądały tak, jakby miały nigdy się nie skończyć. Jednak tym, na co bardziej zwróciłem swoją uwagę, były szare, zbierające się u góry chmury. Najpewniej znowu będzie padać. Lub rozpęta się burza.
Wcześniej ta opcja była dla mnie mile widziana, ale teraz nie patrzyłem na to z jakimś większym entuzjazmem. Nie chciałem znowu czyścić moich biednych, cakinowych kaloszy z błota. Naprawdę trudne jest dokładne wyczyszczenie takich butów, jeśli mokry piach wejdzie pomiędzy cekiny, co spotkało mnie.
- Ile znacie się z Alekiem? - spytał Hodge. Odpowiedziałem mu, patrząc za okno.
- Sześć.
- A od kiedy jesteście w związku?
- Od tych wakacji - odparłem, wracając wzrokiem przed siebie, na prostą, szarą drogę. Mijające nas samochody występowały dość rzadko. Na szczęście, gdy zmrużyłem oczy, zobaczyłem drzewa. Drzewa równa się las. A za lasem jest już Alexander...
- Traktujesz go poważnie?
Aż prychnąłem, słysząc to pytanie. Że też ktoś kiedykolwiek je zadał, jakby odpowiedź nie była jednoznaczna.
- Tak - wywróciłem oczami. - Jest dla mnie najważniejszy. Nie załapałeś tego po tych kilku dniach, a szczególnie po tym?
- Po prostu się pytam. Spokojnie, spokojnie... - zaśmiał się mężczyzna. - Bo różnicie się od siebie praktycznie wszystkim.
- Uczucia są takie same - oznajmiłem z przekonaniem. - Poza tym wierzę w teorię, że przeciwieństwa się przyciągają. Na przykład biorąc pod uwagę mnie i taką Camille. Miałem z nią wspólne zainteresowania, tematy do rozmów i tak dalej. Skończyło się tak, że nie chcę jej widzieć na oczy - zaśmiałem się na końcu.
- W porządku - Hodge uśmiechnął się lekko pod nosem.
- W porządku będzie, jeśli przyspieszysz tym gruchotem. Tęsknię, okey?
- Nie zaczynaj znowu - poprosił mężczyzna, a ja ucieszyłem się, kiedy samochód szybciej wyrwał się ze swojego tymczasowego tempa jazdy.
***
Dosłownie skakałem na siedzeniu, kiedy byliśmy już obok farmy. Miałem ochotę wyskoczyć przez szybę.
- Magnus, nie zachowuj się jak moje psy.
- Zamknij się i parkuj, proszę - jeknąłem, latając wzrokiem po części podwórka Hodge'a, które mogłem dojrzeć. Nie zobaczyłem Alexandra.
Mężczyzna wjechał obok na gospodarstwo sąsiadów, bo pickup'a, w którym siedzieliśmy, wziął od kich. Kiedy tylko pojazd zwolnił na tyle, iż byłem pewny, że się nie poturbuję przy ucieczce, otworzyłem drzwi i wyskoczyłem na ziemię. No, w końcu!
Od razu zacząłem biec do bramy, omijając Syriusza i Harry'ego, którzy biegli do swojego pana. Wybiegłem z gospodarstwa i skierowałem się do drugiej bramy, na podwórko Hodge'a. Czułem na twarzy powiew zimnego wiatru.
Na werandzie domu byłem po kilku sekundach. Jeśli kiedykolwiek miałbym startować w wyścigach biegaczy, na mecie musiałby stać Alexander.
Wparowałem do domu, zatrzymałem się, wziąłem kilka wdechów i krzyknąłem imię mojego męża. Usłyszałem jakąś cichą odpowiedź z kuchni. Podreptałem do danego pomieszczenia, rozglądając się od razu po przekroczeniu progu. Nie zauważyłem Alexandra. Udałem się więc przed siebie, w stronę szklanych drzwi werandy. Wyszedłem za zewnątrz i spójrzałem najpierw w lewo, a potem w prawo, gdzie zacząłem iść. Poczułem też ciarki na swoich gołych rękach od zimna.
Kiedy ominąłem zakręt, w końcu ujrzałem tą osobę, której tak obsesyjnie szukałem. Podszedłem do Alexandra siedzącego na szerokiej, drewnianej huśtawce. Miał na sobie moją dużą, czarną bluzę z głową fioletowego kota na piersi. Uśmiechnąłem się.
Usadowiłem się obok niego, od razu obejmując go rękoma i mocno całując jego zimny, lekko różowy policzek. Za moment usłyszałem jego cichy śmiech.
- Dawno już nie widziałem cię takiego przewrażliwionego jak dzisiaj... - zachichotał, patrząc przed siebie. Z niezadowoleniem zmrużyłem oczy, bo nie dość, że Hodge miał ze mnie bekę, to teraz Alec.
- Zrozum - położyłem głowę na jego ramieniu. Bluza była przyjemnie miękka. Za werandą na tyłach domu, czyli kilkanaście metrów przed nami, były dwa, małe drzewa, pomiędzy którymi wisiał hamak. - Rano mogłem cieszyć się dobrym humorem, dopóki ktoś nie postanowił mi go zepsuć. Tak brutalnie, bo siłą wyciągając mnie z domu. Jak miałem potem nie strzelać z oczu spojrzeniem "bez kija nie podchodź"?
- Też tęskniłem - zaśmiał się Alec, lecz zaraz przestał, unosząc ręce i przykrywając rękawami bluzy jedną z moich rąk, którymi go obejmowałem. - Jest zimno i zaraz zacznie padać deszcz.
- Więc... Mam nakrzyczeć na pogodę?
- Idź po jakiś koc, proszę cię. Jesteś w krótkim rękawku...
- Ciepło mi - przerwałem mu, unosząc głowę. Alexander patrzył na mnie ze zmartwieniem, przez które leniwie się uśmiechnąłem.
- Nie prawda. Biegnij po bluzę albo sam ci przyniosę.
- Nie - rozkazałem i podkuliłem nogi do siebie, siadając na huśtawce na kolanach. Mocniej też objąłem Lightwood'a, który niestety rozpoczął próby wyrwania mi się. - Przestań...
- Wiedziałem, że tu was znajdę - powiedział z zadowoleniem Hodge.
Alexander przestał się wyrywać, patrząc w bok, ponad moim ramieniem. Mi nie chciało się odwracać. Usłyszałem skrzypienie desek werandy od zbliżających się kroków, a za moment poczułem, jak na moje gołe ramiona ląduje jakiś materiał. Zrobiło mi się cieplej.
- Dzięki za koc - Alexander posłał uśmiech swojemu wujkowi. - Bo temu głupkowi nie chciało się iść.
- Jasne. Będziecie tu siedzieć? Zaraz pewnie zacznie padać...
Ignorując ich rozmowę o pogodzie, jakby mieli na nią wpływ, chwyciłem dłońmi krawędź koca i okryłem się nim bardziej. Również Alexandra, bo koniecznie musiałem opleść go rękoma. I kiedy tak manewrowałem palcami przy prawym ramieniu chłopaka, trzymając rogi kocu, poczułem jakiś przedmiot. Wysunąłem palec, który natrafił na cienkie struny.
- Grałeś? - spytałem z zaciekawieniem. Alec opuścił podniesioną w górę brodę podczas rozmowy z Hodge'm i spojrzał na mnie, uśmiechając się lekko.
- Trochę.
Na szczęście usłyszałem, jak Hodge zaraz sobie idzie i zostawia nas samych.
- Zagraj jeszcze - zaproponowałem, przestając go obejmować, żeby uwolnić jego ręce. Okryłem się kocem i patrzyłem na niego wyczekująco.
Alexander uśmiechnął się jednym kącikiem ust. Nie protestował, tylko z chęcią chwycił w ręce skrzypce i smyczek. Oparł szczękę na podbródku, ustawił długie palce na gryfie i przyłożył smyczek do strun. Pociągnął tak w dół, tworząc pierwsze, długie dźwięki. Przusunąłem się jeszcze bardziej do jego lewej strony i spojrzałem w bok, na biały płot za hamakiem. Na polu zauważyłem jednego z koni.
Zaczął kropić delikatny deszcz. Wyłapywałem wzrokiem małe kropelki wody, słuchając czystej, wolnej i pięknej gry skrzypiec, która wraz z grającym uspokajała mnie po całym tym nerwowym dniu. W końcu mogłem odetchnąć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top