#34 Dzień
~Magnus~
- Przestań - powiedziałem, zerkając kątem oka na mojego kota. Prezes patrzył się na mnie dużymi oczami, powoli kładąc łapkę na pilocie od telewizora. - Miau... Nie możesz.
Kot usiadł na pilocie, zmieniając mój ulubiony program, który właśnie oglądałem. No bez serca...
- Aha - burknąłem, wyciągając w jego stronę rękę, ale kociak już zeskoczył z kanapy i pobiegł za podłużną szafkę, na której stał telewizor. On chce coś tam zepsuć. Czuję to. - Prezes! - jęknąłem, bo nie chciałem wstawać z kanapy.
- Czego się drzesz? - spytał mój tata, który wszedł do salonu, poprawiając swój czerwony krawat. Przeskanowałem go wzrokiem. Ciekawe, dokąd się wybiera.
- Bo Prezes nie pozwala mi oglądać telewizji... - spojrzałem na ekran przed sobą, który nagle zgasł. Uniosłem ręce w obronnym geście, bo nic nie kliknąłem na pilocie.
- Psik! - krzyknął ojciec, zaglądając za telewizor. Zauważyłem, jak kot czmychnął zza szafki i uciekł. - Ugh... Odłączył kabel. Potem to naprawisz - powiedział, odsuwając się od urządzenia i idąc przed siebie, czyli za kanapę, gdzie już nie mogłem go dojrzeć. Po prostu leżałem i gapiłem się w tą czarną, prostokątną dziurę przed sobą. - A w ogóle, co robisz, jeśli mogę spytać?
- Leżę? - mruknąłem.
- Dziwne, że nie u Lightwood'ów.
- Alexander pojechał na zajęcia od skrzypiec. Nie chciał tam mnie, bo rzekomo go rozpraszam - westchnąłem głośno, czując, że tęsknię. I że strasznie się nudzę. - Więc umieram na kanapie... Masz jakiś problem?
- Nie zapraszaj tutaj tych swoich kolegów, póki mnie nie będzie - oznajmił, wychodząc z salonu, co mogłem dostrzec kątem oka. - Ewentualnie Alexa.
- A gdzie będziesz?
- Idę na kolację z koleżanką z pracy - usłyszałem satysfakcję w jego głowie. Fuj.
- Romanse... - wyburczałem, jeszcze bardziej zsuwając się z kanapy, aż prawie nie spadłem tyłkiem na podłogę.
- Sam jesteś w romansie. I to homo romansie, a nie normalnym.
- Nie czepiaj się - fuknąłem, wyobrażając sobie błękitne oczy Alexandra na czarnym ekranie telewizora. - Bo ostatnio się czepiasz i mnie tym drażnisz. Masz jakiś problem do mojego małżeństwa?
- To nie małżeństwo.
- Małżeństwo! - prychnąłem, coraz bardziej zirytowany, albo w ogóle zły. - Telefoniczne. Za kilka lat będzie prawdziwe! I gówno ci do tego!
- Magnus, odzywaj się przyzwoicie.
- Przepraszam... - wymamrotałem. - Ale naprawdę mnie denerwujesz. Nie możesz być wyluzowany jak kiedyś?
- Skoro mam syna, który raz w roku nie może się powstrzymać przed okazywaniem przed dziadkami, jaki to jest bi, to nie powinien się dziwić, że sam nie mam humoru - idąc w stronę drzwi, zatrzymał się w wejściu do salonu, patrząc na mnie z przymrużeniem oczu.
- To było już dawno temu - machnąłem ręką na odczepne.
- Przedwczoraj.
- No, mówię, że dawno.
Tata westchnął, kręcąc głową. Miałem ochotę pokazać mu mój środkowy palec, ale zanim się zmusiłem, by unieść rękę, on już wyszedł z domu. Westchnąłem... I nagle spadłem z kanapy, lądując na tyłku, kiedy telefon leżący obok mnie głośno zapipczał. Wziąłem go w ręce.
Szwagierka👾: Przygotuj się na opieprz, bo wróciłam z randki z Simonem i musimy se pogadać.
Ja: Niby czemu miałbym dostać jakikolwiek opieprz.
Szwagierka👾: Ehh, no wiesz co.
Szwagierka👾: A coś ty znowu zrobił mojemu bratu?
Ja: Co?
Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się... Ale chyba wiedziałem, o co chodzi.
Szwagierka👾: OK, opieprzę cię w inny sposób bo szkoda mi tak klikać w tą klawiature.
Mój telefon zaczął dzwonić w moich rękach. Hmm... Odebrać... Czy nie... A, dobra, i tak się nudzę. A Isabelle ma informacje o moim mężu. Westchnąłem cicho i odebrałem, włączając rozmowę od razu na głośnomówiący, w razie, jakby dziewczyna chciała uszkodzić mi uszy.
- O, odebrałeś - powiedziała złośliwie. - Już myślałam, że jesteś tępym tchórzem i tego nie zrobisz.
- Bla, bla... - wywróciłem oczami, z powrotem siadając na kanapę. Telefon położyłem na swoje udo. - Mów lepiej, o co chodzi.
- Mam ci jeszcze mówić, co zrobiłeś?
- Bo wydaje mi się, że nie wiesz, więc chcę się przekonać.
- Nie wiem - przyznała lekkim tonem. - Bo Alec nie chce mi powiedzieć. Ale od wczoraj jest smutny. Odkąd wróciliśmy wczoraj do domu po tej zabawie w sklepie cały czas się plącze po domu i myśli, nie odzywa się. A teraz, jeśli wróci ze szkoły muzycznej, na pewno burknie, że źle mu poszło. Nie wziął ciebie, prawda?
- No tak... - mruknąłem, wzdychając. Czyli potwierdziły się moje wczorajsze obawy. Alexander zaczął zadręczać się tym głupim zdjęciem... Najgorsze jest to, że nie do końca wiem, jak mu pomóc. Jego umysł i wrażliwość jest skomplikowana.
- Właśnie - burknęła. - Coś ty mu zrobił? Gadaj, Bane.
- Poszedłem do Camille, która chciała spotkać się tylko dlatego, żeby ktoś nam zrobił zdjęcie wtedy, kiedy suka mnie pocałowała. Zgadnij, kto dostał potem tą fotę.
- Debilu! - jęknęła Isabelle. - Po co miałbyś spotykać się z tą szmatą?!
- Przyszłaby do mnie, gdybym tego nie zrobił - mruknąłem, z niechęcią myśląc o Camille. - Skąd miałem wiedzieć, że mnie pocałuje.
- Podobało się? - prychnęła, na co zmarszczyłem brwi i aż podniosłem nogi, siadając po turecku. Telefon spadł na kanapę.
- Nie! - podniosłem głos, uspokajając się po chwili. O czym ona w ogóle myśli? - Słońce cię przegrzało?
- Po prostu jestem czujna.
- Dlaczego chcesz być czujna wobec mnie? - burknąłem. - Wątpliwości do każdego innego zarywającego do Alexandra, okey, ale do mnie?
- Do ciebie zarywa blondyna, a jakoś ci to nie przeszkadza. Alecowi też nie powinno, co?
Zamknąłem oczy, biorąc głęboki oddech. Nie będę się przez nią dodatkowo denerwował. Rozłączyłem się mocnym kliknięciem w czerwoną słuchawkę. A za chwilę dostałem oczywiście dodatkowego SMS-a.
Szwagierka👾: Napraw to co zjebałeś.
Ja: Nie wątp w Malec'a.
Odpisałem, wsadziłem telefon do kieszeni i wstałem, żeby wyjść z domu.
~Alec~
Westchnąłem, idąc korytarzem szkoły muzycznej, gdzie przed chwilą skończyłem zajęcia. Nie poszło mi koszmarnie, ale dobrze też nie było... To głupie zdjęcie, które dostałem wczoraj, wryło mi się w mózg. I ciągle powstają wokół niego nowe pytania i inne bzdury, w które nie chcę wierzyć, bo wierzyć chcę jedynie Magnusowi. Ufam mu.
Przymknąłem oczy, kiedy od tych myśli rozbolała mnie w końcu głową... I mój telefon zaczął dzwonić. Leniwie wsadziłem rękę do kieszeni i wyciągnąłem go, odbierając od razu, nie patrząc, kto dzwoni.
- Tak? - spytałem zmęczonym tonem.
- Cześć, Alec. Pamiętasz mnie?
Okey, ten telefon mnie trochę zdziwił.
- Em... Jem - odparłem, rozpoznając jego głos. - Skąd masz mój numer?
- To nieistotne - westchnął lekko zirytowany. Usłyszałem stuknięcie, po którym znowu zaczął mówić neutralnym tonem. - Spotkamy się?
- Ale... Po co? - spytałem zdezorientowany.
- Po prostu się spotkajmy, okey?
- Ee... No, w porządku, skoro tak bardzo chcesz... - mruknąłem, barkiem naciskając na wyjściowe drzwi szkoły, żeby je otworzyć.
- Kiedy? Chciałbym jak najszybciej.
- Wiesz... Jestem akurat na mieście. Przed szkołą muzyczną. Wyślę ci adres na numer, na który dzwonisz - powiedziałem, wychodząc z budynku i zatrzymując się z boku, przy ścianie. - Może być?
W telefonie usłyszałem jakieś szmery, zanim Jem ponownie się odezwał.
- Tak, super. Będę za jakieś dziesięć minut - powiedział i rozłączył się. Schowałem telefon do kieszeni i oparłem się plecami o ścianę, trzymając przed sobą w obu dłoniach pokrowiec z moimi skrzypcami.
Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego Jem chce się ze mną spotkać, ale nawet jestem tego trochę ciekawy. Poza tym może to być narazie dobra wymówka do tego, żeby nie spotkać się z Magnusem, jakby chciał... Po prostu chcę sobie poukładać w głowie tą całą sprawę ze zdjęciem. W samotności.
***
Po jakimś czasie pod szkołę, pod którą stałem, podjechała taksówka. Uniosłem głowę. Drzwi otworzyły się i zobaczyłem J... Magnusa. Że co?
Taksówka odjechała, a Magnus uśmiechnął się lekko, idąc w moją stronę. Aż zakręciło mi się w głowie.
- Alexandrze - zaczął azjata, kiedy był już blisko, ale ja spojrzałem w bok, bo za nim zatrzymała się kolejna taksówka. Z której wysiadła Camille.
~Magnus~
Spojrzałem na Aleca, który z kompletnie zdezorientowanym wyrazem twarzy patrzył w przestrzeń za mną. Odwróciłem się. I nie ucieszyłem się na widok tego kogoś, kogo ujrzałem. I z wzajemnością. Camille obrzuciła mnie zirytowanym spojrzeniem.
- Możesz na chwilę sobie pójść? - spytała niecierpliwym tonem. - Chcę porozmawiać z Alexandrem.
- Przestań mówić do niego pełnym imieniem.
- Miałam się z nim spotkać.
- Spotkać, to ja miałem się z Jemem... - odezwał się Alexander zdziwionym i zakłopotanym tonem. - A nagle wyskoczyła mi wasza dwójka.
- Gdybym ja zadzwoniła, rozłączyłbyś się - blondynka uśmiechnęła się krzywo do mojego męża. Fuj.
- Nie. Porozmawiałbym z tobą, ale na pewno nie zgodziłbym się na spotkanie - powiedział, stając obok mnie. I ostanie słowa akcentując dość dosadnie, więc spojrzałem na niego. Patrzył na mnie z delikatnym niezadowoleniem, więc jedyne, co mi przyszło na myśl, to miły uśmiech. Alec westchnął i spojrzał na dziewczynę. - Co chcesz?
- Na osobności, mówiłam - wywróciła oczami. Zmrużyłem oczy, odwracając głowę w jej stronę, żeby uprzejmie posłać jej moje mordercze spojrzenie. Szkoda, że wzrokiem nie można krzywdzić ludzi.
- Żaden z nas nie będzie rozmawiał z takim kimś jak ty na osobności - poinformowałem bezuczuciowym głosem. - Zrobiłem to i dalej żałuję. Nawet nie wiem, dlaczego się zgodziłem.
- Bo jesteś głupi... - szepnął do mnie Alexander. Spuściłem głowę, uśmiechając się pod nosem. Że też musi mnie on bawić w takiej chwili...
- Aha, i co? - odezwała się prychnięciem Camille. - Teraz we dwóch mi powiecie, jak bardzo mnie nie lubicie i że mam się od was odczepić, tak?
- Tak - zgodził się Alec. Miał nawet pogodny ton, czemu się trochę dziwiłem, ale nie ukrywam, że mi się to nie podobało. - Nie lubimy cię, dlatego masz się od nas odczepić.
- Tak na bardzo, bardzo długo... - odezwałem się, ale Alec od razu sprecyzował moje słowa.
- Na zawsze.
Spojrzałem na Camille, czekając na jej ruch. Blondynka zmrużuła oczy, przenikając nas wzrokiem. Założyła ręce na piersi i dalej myślała. Uśmiechnąłem się. Chyba wygraliśmy.
- To, że my się nie odzywamy, oznacza, że czekamy, aż sobie pójdziesz - powiedział Alec.
- Nie będziesz mi rozkazywał - dziewczyna uniosła brwi.
- Będę. Albo, nie, inaczej... - przerwał, jakby wpadł na pomysł. - Będę rozkazywał ochroniarzowi, po którego mogę zaraz zadzwonić.
- Mhm, i co mu powiesz? - uśmiechnęła się głupio, patrząc na mojego męża. A ja stałem i słuchałem, bo podobała mi się ich wymiana słów. Zwłaszcza zaskakujący mnie pewny siebie ton Alexandra, który sprawiał, że miałem przyjemne ciarki.
- Prawdę. Że mnie wkurwiasz i ma cię stąd zabrać.
~Alec~
Próbowałem nie parsknąć śmiechem, kiedy Magnus po usłyszeniu moich słów odwrócił się, położył rękę na moim ramieniu i zaczął się głośno śmiać. A jego śmiech był niestety zaraźliwy. Lecz ja w tej chwili wznosiłem triumf nad tą suką i chciałem zachować kamienną twarz. Natomiast Camille znowu zaczęła się na mnie gapić bez słowa.
- Nie myśl tak długo, bo się przegrzejesz - powiedziałem. Magnus zaśmiał się głośniej, a ja już ugryzłem się w język, by nie pójść w jego ślady.
- Oj, Alexandrze - westchnęła Camille.
- Coś ci mówiłem o zwracaniu się do niego pełnym imieniem - Magnus gwałtownie się odwrócił, zaprzestając śmiechu. Spojrzałem na niego kątem oka, bo było to dość miłe. I fajnie wyglądało.
- Widzę, że nie warto prowadzić rozmowy z wami dwoma jednocześnie - stwierdziła blondynka, na którą przeniosłem uważny wzrok. - Więc nie będę się trudzić. Dozobaczenia - odwróciła się i poszła w swoją stronę, wyciągając z torebki telefon, którym się zajęła.
- Lampuciara - skomentowałem pod nosem, zanim zniknęła mi z widoku za rogiem budynku. Moje oczy ucieszyły się, że nie muszą już na nią patrzeć.
- Plebs - dodał Magnus. Uśmiechnąłem się.
- Ameba.
- Kiszony ogórek - powiedział, na co się zaśmiałem, nim Magnus położył dłoń na mojej biodrze i płynnym ruchem obrócił mnie przodem do siebie.
- Nie dobry kiszony ogórek.
- Pleśń - wzruszył ramionami, patrząc na mnie z błogim uśmiechem na ustach. Położyłem wolną rękę na jego ramieniu, jadąc nią w stronę karku.
- Pleśń z blond peruką.
- Okey, starczy, bo zaraz niesmacznie się zrobi - zaśmiał się Magnus i pocałował mnie mocno.
Odwzajemniłem pocałunek, uważając, żebym nie wypuścił z ręki pokrowca z instrumentem. Magnus objął mnie w pasie i przysunął do siebie, więc przykleiłem się ciałem do niego. Czułem na sobie gorące promienie słońca, kiedy go całowałem, co tylko dodatkowo mnie rozpalało. Tylko, że od środka.
Azjata odsunął się po dłuższej chwili. A ja, nie mając jeszcze dosyć, musnąłem delikatnie jego usta.
- Powiedz mi... - zaczął cichym głosem, całując przez krótką sekundę moje usta. - Że nie pokłócimy się przez Camille.
- Nie warto - stwierdziłem, nie otwierając oczu i delektując się oddechem Magnusa na swojej twarzy. - I nawet nie wymawiaj jej imienia, głupku.
- Wedle życzenia panicza - mruknął z zadowoleniem w głosie azjata, po czym złożył pocałunek w kąciku moich ust. Uśmiechnąłem się lekko, choć jedno słowo mógł sobie darować.
- Nie mów do mnie "paniczu." Już ci to kiedyś wypominałem.
- Pamiętam, mężu - zaśmiał się cicho. Poczułem wtedy na sobie lekkie trzęsienie się jego klatki piersiowej. Chciałbym częściej to odczuwać.
- Więc dostosuj się.
- Żono, przytopuj z tymi rozkazami - poprosił Magnus i odsunął się, łapiąc mnie za rękę. Otworzyłem oczy i poszedłem za nim, bo kierował nas w stronę chodniku. Nie wiem, gdzie chciał iść, ale pójdę za nim.
Miałem zjechać go za te "żono", ale kiedy czasami odwracał głowę i mrugał do mnie, uśmiechał się i robił dziubki, nie miałem do tego serca. Zamiast tego, rozczulałem się nad nim, podążając za nim jak głupi. Gdziekolwiek by mnie nie zaprowadził.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top