#33 Dzień

~Alec~
Leżałem brzuchem na łóżku Jace'a, gapiąc się na telefon leżący przede mną. Czekałem, aż Magnus da o sobie jakiś znak życia, którego nie dał wczoraj, choć mieliśmy się spotkać. Zaczynam się bać, że zjedli go na tym obiedzie...

- A potem ona do mnie, że to moja wina... - mówił Jace, obfitującym w wiele emocji głosem. Opowiadał mi on swoją wcześniejszą kłótnię z Clary, bo chciał komuś się wyżalić. A w domu zostałem tylko ja. Do pracowników domowych przecież nie będzie chodził. Jeszcze dostałby ścierką po głowie albo wszcząłby bójkę z ochroniarzem. A Church zwyczajnie gdzieś się schował.

Podskoczyłem na łóżku, kiedy mój telefon zawibrował na kołdrze. Od razu wziąłem go w ręce, czując, że coś mnie świerzbi, aby do razu iść do szofera i kazać mu zawieść mnie na Brooklyn.

Tatuś: Za 20 min na placu zabaw? Tym co kiedyś byliśmy i dziecko puściło pawia na zjeżdżalnie. Plz.

Ja: Okokok ♥️♥️♥️

Tatuś: ♥️

Poderwałem się i zeskoczyłem z łóżka, cudem lądując na tej zdrowej nodze. I cudem nie uderzając Jace'a w głowę, którą na szczęście schylił, kiedy usłyszał moje zrywanie się z miejsca.

- To tylko mała kłótnia w waszej wielkiej miłości - powiedziałem na pocieszenie, skacząc energicznie w stronę drzwi. Obym tylko w nie nie uderzył.

- Ale nie skończyłem - poskarżył się z tyłu Jace, niezadowolonym tonem.

- Przyjdź do mnie w nocy, to pogadamy - chwyciłem za klamkę i otworzyłem drzwi, na krótką chwilę zerkając w stronę Jace'a, który akurat odgarniał w tył swoje złote włosy. - Albo wtedy, kiedy wrócę. Bo koniecznie muszę spotkać się z moim mężem. Wybacz, bracie - pożegnałem się i wyszedłem z pokoju.

***
- Tutaj - powiedziałem do szofera, kiedy przejeżdżaliśmy obok placu zabaw za jedną z galerii. Po drodze skoczyłem jeszcze do sklepu i kupiłem cukierki o smaku toffi, jakby Magnus miał bardzo zły humor po wczoraj i potrzebowałby dodatkowego wsparcia cukru.

Kiedy wysiadłem z limuzyny, wgapiłem się w plac i ujrzałem mojego Magnusa siedzącego na huśtawce. Sunął przodem butów po piachu pod sobą, a głowę miał odchyloną do tyłu, kiedy patrzył w niebo. Nie wyglądał na wesołego.

Dobrze, że na placu było tylko kilkoro dzieci i jakaś dwójka dorosłych. Nie będę czuł się głupio, kiedy z Magnusem będziemy się obściskiwać. Bo na pewno on będzie tego potrzebował, a ja nie zamierzam mu siebie nie ofiarować.

- Hej - odezwałem się, kiedy szedłem w jego stronę. Azjata od razu opuścił głowę i spojrzał na mnie. Iskierki w jego oczach sprawiły, że uśmiechnąłem się. Potrząsnąłem torebką w ręce. - Mam cukierki.

- Nie chcę narazie cukierków, tylko ciebie, idioto... - wymamrotał Magnus, kiedy mocniej bujnął się na huśtawce, zeskoczył z niej i znalazł się przede mną. Za sekundę już mocno mnie tulił.

Przymknąłem oczy, czując, że ewidentnie się za tym stęskniłem. Puściłem torebkę na ziemię i objąłem go ramionami, kręcąc głową i przytulając policzek do jego szyi. Zostaliśmy tak na dłuższą, cichą chwilę, zanim Magnus pierwszy się ode mnie odsunął. I zwrócił uwagę na torebkę obok mnie.

- Jakie? - spytał, sięgając torebki. Zaśmiałem się.

- Tofii. Jak ty.

- Dlaczego jak ja? - spojrzał na mnie, zanim zaczął iść w stronę małej zjeżdżalni dla dzieci. Nie, nie tej, na której zbełtało się kiedyś dziecko. Takiej mniejszej, z której zjeżdżalnia wychodziła od kolorowego domku z daszkiem. Poszedłem za nim.

- Mają podobny kolor, co ty.

Magnus parsknął śmiechem, wchodząc po drewnianych schodkach pod daszek. Ja ze swoją kostką musiałem oprzeć się na poręczy, bo mój mąż był zajęty wyciąganiem cukierków z torebki. Nie będę się do tego czepiał, bo najpierw muszę go pocieszyć. Potem nałożę mu tą torebkę na głowę.

- To gdybym ja kupował cukierki tobie, kupiłbym Oreo, blady człowieku z czarnymi włosami - powiedział. Usiadł na tyłku w jednym z kątów drewnianego kwadratu, od którego krawędzi szły w górę kolorowe szczebelki, podtrzymujące daszek. Oprócz oczywiście jednego boku, skąd zaczynała się krótka, plastikowa zjeżdżalnia. Ja usadowiłem się naprzeciw niego, co Magnusowi się nie spodobało, bo spojrzał na mnie dziwnie i prychnął. - Co tak daleko?

- Myślałem, że cukierki ci wystarczą - zaśmiałem się, ale przysunąłem się do przodu. Magnus rozłożył nogi, między którymi usiadłem, sam się rozkraczając i opierając łydki na jego udach. A w samym środku między nami leżała torebka z toffi.

- Głupi czy głupi... - westchnął zrezygnowany Magnus, kręcąc głową i jedząc cukierka. Gapił się przy tym na moją koszulkę. Pewnie dlatego, że miała na sobie jeden, mały, cienki, ale brokatowy pasek na środku.

- Twój - wzruszyłem ramionami, przygotowując się do kolejnej już dziś serii robienia za słuchacza. Ale dla Magnusa wszystko. - Więc?

- Więc co?

- Wczorajszy dzień.

- I co z nim?

Parsknąłem śmiechem, rozbawiony tymi podchodami. A myślałem, że sam zacznie paplać i skończy po godzinie.

- Chciałeś się spotkać - kiwnąłem głową, biorąc jednego cukierka, bo mój mąż zaraz zjadłby wszystkie. A było ich dużo. - Żeby pogadać o wczorajszym dniu, bo nie był fajny.

- Nie wiem, od którego płatu mózgowego masz takie informacje - powiedział, wciąż patrząc na moją koszulkę. I przy tym jedząc cukierki i kręcąc buzią, co wyglądało śmiesznie i słodko. - Nie chciałem się żalić. Było żałośnie, ale gdybym zaczął o tym mówić, musiałbyś siedzieć tu do rana. A jest południe.

- A potem odprowadziłbym cię do domu - oznajmiłem z miłym uśmiechem, ale Magnus i tak nie patrzył na moją twarz.

- Przestań być taki słodki jak te cukierki - uniósł na mnie dziwny wzrok. - Bo zaraz pęknę i zacznę się spowiadać.

- Na to czekam.

- Nie chcesz tego.

- Właśnie, że chcę, bo chcę ciebie...

- Masz mnie - przerwał mi, wzrokiem wracając do mojej koszulki. I biorąc kolejnego cukierka. - Żebym ja musiał stąd wyjść, najpierw ty musisz wstać.

- Nie zmieniaj tematu - oświadczyłem z powagą w głosie, na co Magnus znowu spojrzał na moją twarz. Posłałem mu lekki uśmiech. - Tylko mów. Bo cię stąd nie wypuszczę. Musiałbym sam wstać, jak mówiłeś.

- Zadzwoniłbym po straż pożarną - odparł, patrząc się teraz na papierek po cukierku, który miętolił w dłoniach. Wczoraj na serio musiało być źle, skoro tak się zapiera, zamiast po prostu narzekać na całe życie. - Przyjechaliby i cię stąd zabrali.

- I z kim byś potem siedział?

Magnus zmrużył oczy, kiedy zamyślił się na chwilę.

- Jakieś dziecko by się znalazło.

- Wtedy zjadłoby ci cukierki.

- Absolutnie - prychnął rozdrażniony. - Gdyby choć tknęłoby tej torebki, zjechałoby ze zjeżdżalni. Poturlałoby się po piachu... - mówił, kiedy ja mimowolnie zacząłem się z tego śmiać. - Potem wstało, zachwiało i uderzyło w jakąś inną zabawkę na tym placu zabaw...

- Skończ - zaśmiałem się, unosząc rękę przed jego twarzą. Magnus spójrzał na nią, i za moment cmoknął nasz pierścionek na moim palcu. Policzki lekko mnie zapiekły.

- Zaraz skończą się cukierki.

- A ja zaraz cię uderzę - ostrzegłem, bawiąc się palcami i szczególnie pocierając pierścionek ze znakiem nieskończoności, pocałowanym chwilę temu przez azjatę. - Tak z liścia.

- Z liścia? - dopytał Magnus i spojrzał na mnie, uśmiechając się jednym kącikiem ust. Wyglądał wtedy po prostu seksownie, czego, kurde, nie chciałem, bo nie mogłem się teraz nad nim rozczulać. - Wtedy musiałbyś stąd wyjść i podejść do drzewa, by zerwać liść. Gdybyś wrócił, mnie prawdopodobnie by tu nie było. Cukierków też nie.

- Nie czepiaj się szczegółów.

- Ty będziesz się czepiał gałęzi, żeby wziąć tego liścia...

- Okey, inaczej... - mruknąłem sam do siebie i nie patrząc na Magnusa, żeby przypadkiem nie darować mu tych starań o to, by nie musiał się żalić. - Nie będę się odzywał, póki ty nie zaczniesz się spowiadać.

- Serio? - Magnus spojrzał na mnie, unosząc brwi. Ja po prostu uśmiechnąłem się do niego niewinnie. - A, w sumie. W porządku.

Magnus odłożył torebkę z resztą cukierków na bok, oparł się dłonią o podłogę i skręcił się w bok, wyciągając jedną nogę spod mojej, co za chwilę zrobił z tą drugą. Aha, a mówił, że ja musiałbym wstać, żeby on mógł się wydostać.

Myślałem, że wstanie i sobie pójdzie, i że ja jeszcze będę musiał za nim chodzić, ale on odwrócił się plecami do mnie, usiadł po turecku między moimi nogami i odchylił się do tyłu. Zabrałem ręce na boki, kiedy oparł się plecami o moją klatkę piersiową.

Przez moment poczułem spokojne bicie jego serca, nim zsunął się niżej, opierając łokcie na moich udach. Ja przy tym mogłem położyć brodę na czubku jego głowy, choć nie zrobiłbym tego ze względu na bezpieczeństwo, bo jego sztywne od żelu włosy były poustawiane w te jego kolce. Magnus ostatnim ruchem ręki chwycił torebkę z boku i położył ją sobie na brzuchu, zaczynając grzebać w papierkach po cukierkach i szukając całych, niezjedzonych toffi. I już tak został.

Oparłem się na dłoniach z tyłu, patrząc przed siebie. Między kolorowymi barierkami widziałem część placu zabaw. Dwoje dzieci właśnie wspinało się na ściankę linową, i byli coraz wyżej, nie zwracając uwagi na swoich rodziców, którzy krzyczeli do nich, żeby zeszli. Rozbawiło mnie to trochę.

- Głupi rodzice... - skomentował ze złowieszczym, nabijającym się z ludzi śmiechem Magnus, więc zorientowałem się, że patrzymy w to samo miejsce.

A ja nadal siedziałem cicho i czekałem, aż azjata zacznie opowiadać mi swój wczorajszy dzień. Jeśli mam tu spędzić dużo czasu, przynajmniej jestem tu z moim mężem i jesteśmy w wygodnej pozycji, dając sobie nawzajem ciepło, gdyby zrobiło się nagle zimno.

***
Minęła cała godzina w ciszy. Magnusowi skończyły się cukierki. Papierki po nich rozrzucił po naszych bokach, a z pustej torebki kreatywnie zrobił sobie zabawkę. Czasami unosił ręce i nakładał ją na moją głowę, a kiedy to ignorowałem, zdejmował ją i naciągał na swoją. Aż mu się znudziło, i wtedy pochylił się do przodu i wsadził ją na mojego trampka.

Czasami robił sobie selfie, a wtedy zasłaniałem twarz ręką, jakby przypadkiem złapał na obiektywie mnie. Kto wie, komu wysyła te zdjęcia.

A jego jedyne żale, które mi powiedział w międzyczasie były takie, że po prostu spędził wczoraj cały dzień z dziadkami na mieście i było okropnie, bo zmusili go do tego. I tyle. Nic więcej, choć trwałem w swojej ciszy nadal.

Po jakimś czasie dostałem SMS-a. Wyciągnąłem więc telefon z tylnej kieszeni moich spodenek, przez co musiałem się trochę unieść, i zobaczyłem, że napisał do mnie Jace.

JaCe: Jesteście z Magnusem na Brooklynie?

Ja: Tak. A co?

- Z kim mnie zdradzasz? - spytał Magnus, co zignorowałem, patrząc w telefon. Za chwilę jednak zamrugałem, niestety trochę rozkojarzony, bo poczułem, jak Magnus skacze palcami po moich kolanach. Uniosłem je lekko w górę.

JaCe: Chodźcie do tego sklepu obok ulubionej lodziarni Izzy.

Ja: Daleko :C

JaCe: A co mnie to? Taxi.

Ja: Chyba nie wziąłem portfela.

Orientacyjnie pomacałem drugą tylną kieszeń moich spodenek, czując coś grubszego. Odetchnąłem z ulgą.

JaCe: 👌😑

Ja: Jednak mam.

JaCe: To chodźcie. Żwawo, bo zaraz nas stąd wyrzucą i ominie was cała zabawa.

Ja: Z kim tam jesteś?

JaCe: Ze wszystkimi oprócz Malec'a, jak mówi nasza siostra.

Ja: No to zaraz będziemy.

- Idziemy - odezwałem się, chowając telefon do kieszeni. I po tym długim czasie nie odzywania się miałem dziwną chrypę. Kaszlnąłem.

- O, mówisz - mruknął z udawanym entuzjazmem Magnus, wyciągając ręce w górę, żeby się rozciągnąć. - Jak super.

- Mogłeś się wygadać, odezwałbym się wcześniej - zaśmiałem się i powoli wstałem na nogę, z której spadła torebka, a na drugiej się lekko opierając. Schyliłem się też, bo daszek nie był zbyt wysoko. Pod podeszwą usłyszałem trzeszczenie papierków po cukierkach.

Spojrzałem na Magnusa, który leżał na plecach z rękoma w górze. Wyglądał trochę jak Prezes Miau. Zaczął wykręcać sobie kości w palcach, leniwym wzrokiem patrząc w daszek, zamiast na mnie, kiedy się trochę nad nim schyliłem.

- Nigdzie nie idę - oznajmił ponuro. - Nie mam sił, a poza tym spotkaliśmy się jakąś godzinę temu, a ty dalej mnie nie pocałowałeś.

- Bo ciągle biegają tu dzieci i dorośli.

- No i? - burknął.

Pokręciłem głową z lekkim rozbawieniem, ale w sumie zorientowałem się, że mnie też brak pocałunków zaczyna nieprzyjemnie doskwierać. Zniżyłem się więc nad twarzą Magnusa, ale to on pocałował mnie pierwszy, bo szybko opuścił ręce i podparł się na łokciach, przyklejając się do moich ust.

Mruknąłem z zadowoleniem, czując smak warg Magnusa na swoich. Słodkie po cukierkach i znajome. Całował mnie delikatnie i czule, ale długo, przez co mój mózg chciał się wyłączyć.

W końcu usiadłem i położyłem się na boku przy Magnusie, nie przerywając naszego pocałunku. Poczułem jego dłoń na moim karku, a za chwilę zanurzyła się w mojej czuprynie. Azjata rozczochrał jeszcze bardziej moje włosy, przez co zaśmiałem się, odklejając od jego miękkich ust.

- Jeszcze trochę... - mruknął Magnus i ponownie dotknął ustami moich warg. Nie chciałem i nawet nie wiem, czy potrafiłbym mu się oprzeć.

Całowaliśmy się dalej, aż zacząłem czuć mrowienie w żołądku i dolnej części brzucha. Kiedy jednak Magnus lekko przygryzł moją dolną wargę, odsunąłem się. Nie chciałbym jeszcze tu na niego wejść, w środku placu zabaw, a i tak miałem trudność z przerwaniem naszej czynności.

- Możemy iść - oznajmił Magnus i szybko wskoczył na nogi, jakby wypił energetyka.

Spojrzałem na niego zdezorientowany, sam wstając z tej drewnianej podłogi usianej papierkami po cukierkach i plastikowej torebce. Obleciałem ten bałagan wzrokiem.

- Mężu?

Odwróciłem głowę w bok. Magnus zszedł już ze schodków i stał na piasku pokrywającym plac zabaw, patrząc na mnie. Jakby kompletnie nie widział tego bajzlu pod daszkiem. Czyli wokół mnie.

- A to? - wskazałem na śmieci. Magnus zamrugał zaskoczony, jakbym powiedział coś po obcym dla niego języku.

- Ja nic nie widzę - powiedział i wyciągnął rękę w moją stronę. - No chodź.

- Dobra... - mruknąłem pod nosem, powoli schodząc ze schodków, zanim nie chwyciłem pomocnej dłoni mojego męża, który splótł nasze palce. Pierścionki małżeńskie obiły się o siebie.

***
~Magnus~
Taksówką dojechaliśmy z Alekiem do supermarketu, gdzie kazał mam się zjawić Jace. Który jeszcze pisał SMS-y Alecowi, żebyśmy się pospieszyli. Przez te jego naleganie chciałem jeszcze bardziej opóźnić naszą podróż, żeby go zirytować, ale koniec końców posłuchałem się swojego męża.

Kiedy wysiedliśmy z taksówki, złapaliśmy się za ręce i poszliśmy w stronę rozsuwanych drzwi sklepu.

- Tylko nie rzucaj się na tubki z brokatem - zaśmiał się Alexander, a ja spojrzałem na niego, słysząc słowo "brokat". - Bo są przy kasie.

- Nie rzucę się, bo zniszczę - powiedziałem, myśląc nad zdobyciem brokatu. Weszliśmy do sklepu, przybliżając się do siebie, żeby sprawniej omijać ludzi. - Poczekam, aż mi wszystkie wykupisz.

Alec skinął głową, uśmiechając się głupio pod nosem. I zaczęliśmy iść środkową alejką, chcąc znaleźć naszych przyjaciół. Bo ich śmiechy już słyszałem.

Przed nami nagle zobaczyłem wózek, w którym na nogach stał Jace, Jordan i Ragnor... Ragnor? On się na to zgodził? Dziwne. W każdym razie pchali ich Raphael i Maia, i to dość szybko. W dwie sekundy zniknęli mi z oczu.

- Gdzie jest ochrona? - spytał zdziwiony Alexander. - Powinni nich wyrzucić.

- Bądź milszy dla swoich przyjaciół - parsknąłem śmiechem, za moment skręcając w stronę alejki z lodówkami. - Pozwól im się bawić.

- Ci grzecznie się bawią.

Nie wiedziałem, o kim on mówi, ale zaraz się dowiedziałem, patrząc przed siebie. Zauważyłem Isabelle, Lydię, Simona i Catarinę. Simon wyciągał z lodówki jakieś coś, przed czym dziewczyny pisnęły i odsunęły się.

- Ośmiornica? - spytałem, próbując zgadnąć. Poczułem za chwilę, że Alec się zatrzymuje, bo trzymając go za rękę nie mogłem iść dalej. Odwróciłem głowę, żeby to sprawdzić.

Alec z dziwną miną patrzył się w swój telefon, który trzymał w wolnej ręce. Uniosłem brew, początkowo nie podejrzewając niczego złego.

- Magnusie... - odezwał się cichym głosem. I takim, przez który natychmiast zmarszczyłem brwi i zbliżyłem się do niego. Alexander rozłączył nasze dłonie, a ja bardziej się wystraszyłem. Chłopak wystawił mi telefon przed twarzą. - Co to jest?

Spojrzałem na zdjęcie. Z wczoraj. Stałem z Camille przed galerią. Ktoś zrobił zdjęcie akurat wtedy, kiedy mnie pocałowała. Klasyk. Do jasnej cholery. Dałem nabrać się na klasyk, który teraz będzie mnie prześladował, bo Alexander nie przejdzie z tym obojętnie.

- Mowiłeś, że spieszyłeś się na obiad z dziadkami - zaczął Alec lekko zdławionym głosem, chowając telefon z powrotem do kieszeni. - Ale dziś nie chciałeś mi nic powiedzieć z wczoraj. Dlaczego? Bo spotkałeś się z nią?

- Spotkałem się z nią... - przyznałem, zmartwiony patrząc na niego. Niestety odwracał wzrok. - Nie powiedziałem ci, bo zwyczajnie nie chciałem cię denerwować. Dobijała się do mnie, więc poszedłem do niej dla świętego spokoju... Myślałem, że powie mi coś i da mi spokój, ale...

- Ona cię pocałowała? - spytał, przerywając mi. Wziął oddech, po chwili mówiąc już normalniej, co mnie trochę uspokoiło. Ale wciąż się bałem. - Izzy mi mówiła, że w serialach i filmach ciągle tak robią... Całują, żeby potajemnie zrobić zdjęcie, którym wywołują kłótnię...

- Czyli mi wierzysz? - spojrzałem na niego z nadzieją. Po wczorajszym głupim dniu niech ten chociaż skończy się dobrze, błagam. - Odepchnąłem ją, wiesz to. Przecież nie chcę takiego kogoś jak ona. Nie chcę nikogo innego, bo mam ciebie. Wierzysz?

- No, wierzę... - mruknął cicho, ale nadal na mnie nie patrzył. - Ale... Dziwnie mi z tym... - skrzywił się. - I... I jeszcze ta suka ma skądś mój numer...

Uśmiechnąłem się lekko i miałem ochotę położyć się na ziemi, żeby nieprzyjemne napięcie opuściło mnie już do końca. Alexander mi wierzy i jeszcze próbuje nie przejmować się tym, co wysłała mu Camille.

- Wiesz co... - zacząłem, patrząc w bok na zawartość lodówki, przy której staliśmy, chcąc jeszcze bardziej zmienić temat. - Nie bądź zły, ale... Śmieszy mnie to, że prawie pokłóciliśmy się w supermarkecie. Przy frytkach.

Alec cicho parsknął śmiechem. Spojrzałem na niego z ulgą, naprawdę ciesząc się z tego powodu, że ta blond idiotka nie zdołała poróżnić nas głupim zdjęciem.

- Muszę zapomnieć o tym zdjęciu... - wymamrotał Alexander, trąc jedno oko.

- Malec! - podeszła do nas wesoła Isabelle, wieszając się na moim ramieniu. Spojrzałem na nią. - Fajnie, że jesteście, ale ochrona wyrzuciła tamtych kretynów, co zrobili sobie z wózka deskę. Więc my też idziemy.

- My też - oznajmiłem. - Zaraz do was dojdziemy.

- Okey... - powiedziała, przez chwilę patrząc na Alexandra, zanim odwróciła się i odeszła. Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na mojego męża. Miał zamyślony wyraz twarzy, gryząc wargę i patrząc w dół. No nie...

- Alexandrze - odezwałem się. Alec uniósł głowę, patrząc na mnie. - Kocham cię, okey?

Alexander lekko przymknął oczy.

- Okey... - powoli kiwnął głową. - Ja ciebie też.

Alexander nic więcej nie powiedział, bo zaczął iść w stronę wyjścia ze sklepu. Poszedłem za nim i zaraz zrównałem nasz krok, łapiąc go za rękę. Na szczęście pozwolił mi tak zostać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top