✨Rozdział 18✨
Raphael napił się napoju energetycznego i odstawił puszkę na biurko, oblizując usta.
- Coś ciekawego? - spytał, kierując te pytanie do Ragnora, który leżąc brzuchem na łóżku grzebał w laptopie, a dokładniej w historii wyszukiwarki internetowej Magnusa.
- To co zwykle... - mruknął Fell. - Porno... Memy... Szmaty... Te japońskie bajki... Koty...
- Maldita sea, nie wspominaj mi o kotach - wyburczał Santiago i usiadł na łóżku obok przyjaciela. - Jutro Bane robi te urodzinki swojemu pasożytowi. Co znaczy, że jutro absolutnie mnie tutaj nie będzie.
- Pójdziesz do Simona, huh...? - zapytał posępnym głosem Ragnor, przewijając w historii wyszukiwania dużo linków odnoszących się do poszukiwania brokatowych narzędzi kuchennych.
Hiszpan skrzywił się, wyobrażając sobie Magnusa podrzucającego naleśniki na cekinowej patelni, aczkolwiek mocniej zraziła go barwa głosu Ragnora. Chyba nigdy nie mówił o Lewisie, w tym samym czasie mając miły albo chociażby neutralny ton.
- Ta... - mruknął Raphael.
- Mówiłeś, że chcesz z nim zerwać.
- Nie jestem co do tego pewny - wywarczał hiszpan, nie czując jakichkolwiek chęci do rozmowy na ten konkretny temat. - Nie mów o tym więcej. To nie twój zasrany interes...
Santiago zamknął usta, a Ragnor przekręcił głowę, kiedy przez otwarte drzwi ich pokoju do środka wleciał dźwięk otwieranych drzwi, nagannego głosu Catariny i tego głupkowatego, należącego do Bane'a, który przyjaciółkę zaraz uciszał.
- Może będą dymy - rzekł Ragnor i zamknął laptop, na całe raphaelowe szczęście nie powracając do nieszczęsnego tematu Simona Lewisa.
- Oby - dodał hiszpan i razem z Fellem podnieśli się z łóżka.
Wyszli z pokoju, a potem na paluszkach podeszli do otworu wychodzącego na salon, ale nie zaglądali do środka, nie chcąc się pokazywać. Wystarczyło posłuchać.
- Postawiłem torby w salonie... - mówił Lightwood. Raphael przypomniał sobie, że Bane zabrał go ze sobą na zakupy.
- No dobra - odparł Magnus.
- Brzmi tak, jakby chciał go spławić... - szepnął Ragnor, stojąc tuż za Raphaelem.
Santiago poczuł w tamtej chwili ciepły oddech tuż za uchem. Wytrzeszczył oczy, zastygając w bezruchu.
- Idę pobiegać... - dodał Lightwood.
Serce Raphaela zwolniło rytm, aczkolwiek zwiększyło intensywność. Każde pojedyńcze bicie zagłuszało rozmowę zza ściany, której chciał słuchać.
Tylko dlaczego jego zmysły reagowały w ten sposób na bliskość Ragnora? To się wcześniej nie zdarzało. Raphael był w związku. Myślał, że ludzie którzy są w związkach, czują te słynne motylki w brzuchu tylko przy tych, z którymi randkują...
Hiszpan zagryzł język, aby odzyskać trzeźwość umysłu i zignorować fakt, że wystarczyłyby zapewne dwa centymetry, by Ragnor oparł się o niego całym ciałem. Santiago wyłapał pojedyncze słowa dochodzące z głębi mieszkania. Zauważył wówczas, że Catarina ochrzania Magnusa z jakiegoś powodu.
- Nagram to, może się przyda... - szepnął niespodziwanie Fell, po czym zaczął się wiercić, zapewne w poszukiwaniu komórki w swoim ubraniu.
Ocierał się przy tym o hiszpana. I niestety, ta czynność w połączeniu z zestresowanym Raphaelem skutkowała hiszpańską paniką.
Santiago, nie wiedząc dokładnie, co robi, zamachnął się rękoma, by odepchnąć od siebie Ragnora. Znaleziony przed sekundą telefon z głuchym trzaskiem padł na podłogę, szybką do paneli. Nieprzyjemny dźwięk świadczył tylko o jednym.
Głosy Magnusa i Catariny od razu ucichły. Ragnor, nie zerkając na Raphaela, schylił się i podniósł komórkę. Teraz już stłuczoną.
- Kurwa, Raphael... - mruknął Fell. - Pobiłeś mi telefon.
- ¡Querías grabarlos, gusano...! - syknął hiszpan, próbując zachować resztki przyzwoitości. Udało mu się jedynie zachować jego typowy, oburzony wyraz twarzy. W przeciwnym wypadku Ragnor dostrzegłby na twarzy przyjaciela złość, wstyd oraz zawstydzenie. A tego Santiago za nic nie chciał.
Obaj na moment zignorowali fakt poległego telefonu, kiedy usłyszeli słowa Cat:
- Wiesz, co jeszcze powinieneś wiedzieć? - zaczęła spokojnie dziewczyna. - Zwykłe pogadanki i grożenie palcem na ciebie nie działają, jak widzę... To powiem tak: nie robisz jutro żadnej imprezy.
Ragnor zaśmiał się szczerze, kiedy Bane wydał z siebie pisk podobny do morskiego monstrum. Zapowiadał się ciekawy wieczór.
Natomiast Raphael interesował się jedynie Ragnorem i jego ładnym uśmiechem. Ignorował rosnącą sprzeczkę w kuchni i zastanawiał się, co z nim ostatnio nie tak.
***
Następnego ranka Magnus obudził się w okropnym humorze. Była niedziela, wyczekiwana data, a on nie mógł urządzić Prezesowi hucznej imprezy. Ten zakaz wyrządzał mu więcej krzywdy niż źle wykonany makijaż na twarzach nauczycielek w szkole.
Westchnął, okrywając się kołdrą po samą szyję. Zemści się na Catarinie... Może nie wiedział jeszcze, jak, ale wiedział tyle, że chciał to zrobić.
Nagle azjata usłyszał skrzypnięcie łóżka pod sobą. Pewnie Alec. Czyli nie poszedł dziś biegać.
Magnus chciał już się odezwać, przywitać albo może wyładować na nim swój gniew (bo przez kogo innego Catarina była zła na Magnusa), ale powstrzymał go raptowny natłok myśli. Spojrzał w sufit, pozwalając, by nostalgia go pochłonęła.
Wczoraj, gdy wciąż kłócił się z Catariną, a reszta domowników, którzy się zjawili, mieli z tego ubaw, tak tylko jeden Alec był spokojny, albo może i smutny.
Dość późno wrócił ze swojego biegania. Kiedy reszta lokatorów spędzała czas w salonie bądź kuchni, on udał się od razu do pokoju. A gdy Bane, zmęczony argumentowaniem tego, że Prezes potrzebuje urodzin, także planował pójście do łóżka, zastał już Alesia śpiącego.
Magnusowi przypomniały się wczorajsze słowa Aleca. Jego zdesperowany krzyk, oznajmiający, że nigdy z nikim nie randkował. Wtedy Magnus został sparaliżowany irracjonalnym strachem. Potem strach ten zamienił się w zwykłą irytację, a pod wieczór w ignorancję tego faktu. Ale teraz...
Bane, im dłużej leżał pod ciepłą kołderką i o tym rozmyślał, tym bardziej mu się to podobało...
Aleś, wieczny singiel. Gdyby Magnus był z nim w związku... Byłby pierwszym, który dotknąłby Alesia w ten sposób. Byłby jego pierwszym pocałunkiem, pierwszym romantycznym doznaniem. Pierwszym związkiem. I także pierwszym w łóżku... Wszystkie te punkty okazały się miło podniecające.
Magnus zaśmiał się cicho. Jakże dziwnie i jednocześnie śmiesznie się zrobiło. On, topiąc się w smutkach z powodu zakazanej imprezy, uśmiechał się, ponieważ myśli o Alexandrze poprawiały mu humor.
Pozostawało pytanie, w jaką cholerną stronę zmierzało coś takiego...
- Magnus?
Zaskoczony Bane obrócił głowę i zobaczył niebieskie oczy między jedną a drugą deską barierki jego górnego łóżka.
- Co?
- Myślałem, że śpisz... - zaczął Aleś i złapał za barierkę, by się podciągnąć. Bane ujrzał jego całą twarzyczkę. - Ale wtedy się zaśmiałeś.
- Ja też myślałem, że śpisz... - odparł Magnus, nadal w dezorientacji. Uniósł się na łokciu i objął spojrzeniem pokój. Transpłciowa szafa była otwarta, więc Alec musiał się ubierać.
- Wstałem z piętnaście minut temu.
Bane zmarszczył brwi. Najwyraźniej tak pochłonęło go błądzenie myślami wokół Aleca, że nie zajęło to tylko kilku minut, jak początkowo sądził.
Uśmiechnął się.
- Wyglądasz, jakbyś miał dobry humor... - wymruczał Magnus. Zsunął kołdrę z ramion, oparł głowę na dłoni i położył się na boku, przybierając kuszącą pozę.
- No bo... - zaczął Aleś, nie patrząc na wygibasy azjaty, tylko prosto w jego oczy, co Bane'a zmieszało, ale w pozytywny sposób. - Przecież dziś są urodziny Prezesa. Nie zaczniemy od rana dekorować mieszkania?
Magnus poczuł złość, smutek i rozczulenie na raz. Dlatego nie zdziwił się, kiedy Alec zmarszczył brwi, patrząc na jego twarz.
- Nie będzie żadnej imprezy - oznajmił Magnus i zaczął wstawać, więc Alec puścił się barierki i odsunął, by dać azjacie spokojnie zejść. - Uważam, że to twoja wina, ale nie musimy o tym dyskutować. Możemy to przemilczeć.
Magnus zszedł z łóżka i spojrzał na Aleca, oczekując urazy albo obrony, ale zobaczył tylko zgarbione ramiona i uciekający wzrok. Jakby oskarżenie o zniszczeniu imprezy przez niego było czymś oczywistym.
- Um... Nie wiem, dlaczego to moja wina... - wymamrotał ze skruchą, nie patrząc na azjatę. - Ale... Przepraszam w takim razie.
Magnus uniósł brew, ale zanim to skomentował, Alec mówił dalej.
- Magnus, ale w sumie... Po co jakaś impreza? - zapytał z nową energią. Nieśmiałą, ale tym razem wwiercając się spojrzeniem w oczy azjaty. - Byłoby głośno i w ogóle... Wątpię, żeby Prezesowi się spodobało. Możemy zrobić coś innego.
- Co...? - mruknął Bane, nie będąc pewnym, co się dzieje.
- Na przykład piknik.
- Co?
- W parku.
Tym razem Magnus nie otworzył ust, a Aleś wyjaśniał dalej, niezrażony wytrzeszczem azjatyckich oczu.
- Weźmiemy koc, zrobimy coś do jedzenia... - mówił Lightwood. Zaczął się lekko uśmiechać oraz czerwienić. - Albo kupimy. Zabierzemy ze sobą Prezesa. Może być park albo plaża, co tylko wolisz. I to, co lubisz najbardziej do jedzenia. I twój ulubiony koc...
Alexander raptownie zamknął usta i oblał się rumieńcem. Magnus rozumiał. Gdyby pan wieczny singiel nie zamknął jadaczki, z większą werwą wymieniałby wszystkie rzeczy na świecie i do każdej dodawał "co tylko wolisz" albo "twoje ulubione." Kategorycznie chciał przypodobać się Magnusowi, czy to planował czy nie. Ale czy Magnusowi się to podobało?
Szeroki uśmiech, jaki pojawił się na jego ustach, mówił sam za siebie.
- Urodziny mojego kotka i jednocześnie randka... - skomentował uwodzicielsko Magnus. - Oh, Prezes się ucieszy, że będzie miał dwóch tatusiów.
Stało się to, co Bane podejrzewał, i co chciał zobaczyć: Aleś wybałuczył oczka i rozwarł usta, będąc w kompletnym szoku.
- Przyjmuję propozycję - dodał wesoło azjata. - Idę się wyszykować - tanecznym krokiem ruszył do wyjścia, ale zatrzymał się z ręką na klamce i oglądnął za siebie. - Zamknij buzię, skarbie, bo ci mucha wleci.
Zerkając szybciutko na obfitą czerwień zalewającą powoli twarz Aleca, Bane zachichotał, w podskokach uciekając na korytarz.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top