✨Rozdział 14✨

- Um... - mruknął Magnus, zerkając to na Camille, to na Aleca.

Blondynka, która bez słowa wzięła od przechodzącej osoby dwa kieliszki, podała jeden Magnusowi. Mdląco trzepotała rzęsami. Czarnowłosy natomiast wyglądał tak, jakby czekał na ścięcie.

Magnus pomyślał, że musiało to być dla niego dosyć upokarzające; czekać na to, kogo wybierze Bane, jakby był kimś szczególnie ważnym. A przecież nie był ważny dla Aleca. Nie znali się dobrze. Lightwood wcale nie musiał czekać. Pewnie jasną rzeczą dla niego było, którą postać Magnus kliknie w grze o nazwie "imprezka."

Bane wiedział, że zgadł, gdy wkrótce Alec odwrócił wzrok i z rezygnacją pokręcił głową, po czym wyminął azjatę i klejącą się do niego blondynkę z dużym biustem.

- Magnusie, słuchasz ty mnie?

Bane spojrzał na kokietkę.

- Hm? - pytająco uniósł brew, mimo że głęboko w nosie miał Camille i to, co do niego aktualnie mówiła. - Ta, ta... - delikatnie zaczął ją od siebie odsuwać.

Spojrzał za siebie, widząc przez otwarte drzwi, jak Lightwood drepcze już przez ogródek. Tak parł przed siebie, że nawet nie zwrócił uwagi na kolesia, którego przypadkiem potrącił. Oburzony chłopak z rozlanym piciem krzyknął coś za Lightwoodem. Bez skutku.

Bane uśmiechnął się i duszkiem wypił alkoholową zawartość kieliszka, po czym wcisnął puste naczynie blondynce. Stwierdził jednak, że to dla niego za mało. Chwycił drugi kieliszek z ręki swej ex i zrobił z nim to samo, co z poprzednim.

Belcourt, gdy już została zepchnięta pół metra dalej, patrzyła na Magnusa z niedowierzaniem, trzymając w rękach dwa puste kieliszki.

- Idę zaczerpnąć świeżego powietrza - powiedział do niej Bane, uśmiechając się milusińsko. - Spotkamy się potem - dodał i, nie czekając na nic więcej, obrócił się i żwawo pomaszerował ku wyjściu. Zapominając o koszuli schowanej w szafce, obok której przechodził.

Idąc przez ogródek z rozbawieniem obserwował Alesia. Lightwood stał na chodniku i machał głową na boki, zapewne w poszukiwaniu swetra. Potem jęknął, wymamrotał coś pod nosem, uśmiechnął się sam do siebie sarkastycznie i obrócił na pięcie, podążając chodnikiem w obranym kierunku.

Widząc, że Lightwood tupta dosyć szybko, Bane zabrał nogi za pas.

- Jeśli idziesz do domu, to nie ta droga - powiedział Magnus, dogoniwszy uciekiniera. Zdumiony Alec aż przystanął. - To w drugą stronę. Dzwonimy po taksówkę czy idziemy z buta?

Oboje stanęli. Aleś nadal wytrzeszczał oczy, jakby zobaczył ducha, a Magnus, dziwnie wprawiony w dobry humor - może od podwójnego drinka - uśmiechnął się łobuzersko.

- No co?

- Nic... - mruknął Alec. Rozbiegane spojrzenie ciekawiło Bane'a. - Um... Możemy iść...

- Tylko nie bądź zły, jeśli w połowie utnę sobie drzemkę - uśmiechnął się Magnus. - Bo mogę się zmęczyć. A, i jeszcze jedno, zanim wyruszymy...

***

- Dziękuję - powiedział Magnus, chowając do kieszeni spodni telefon, którym zapłacił. Spakował brzęczące butelki do plastikowej torebki i wyszedł z monopolowego sklepu.

Alec czekający na niego na chodniku pocierał nagie ramiona. Stał pod jedną z przydrożnych lamp, która rzucała na jego sylwetkę blade światło. Wyglądało to tak, jakby statek kosmiczny miał w planach jego uprowadzenie.

- Zimno ci - stwierdził na starcie Magnus, gdy podszedł do chłopaka. - Alkohol cię rozgrzeje.

- Nie chcę, dzięki - odmówił Aleś, jednak bez skutku, gdyż Bane kucnął i wsadził ręce do reklamówki, jakby wcale go nie słyszał. - Magnusie...

- Hm?

- Mówiłem, że nie chcę.

- A ja mówiłem, że ci zimno - Magnus wstał z butelką czystej wódki w ręce. Drugą chwycił torebkę i podał Alecowi, nie chcąc samemu taszczyć bagażu. - Poniesiesz? Masz większy biceps.

Skonsternowany i zaczerwieniony momentalnie Aleś od razu chwycił reklamówkę. Magnus pozwolił sobie zerknąć na przepiękny alecowy sześciopak, jednocześnie odkręcając butelkę alkoholu.

Wypił parę łyków. Chłodny i ostry smak napoju wprawił jego usta w zadowolony uśmiech. Chcąc podzielić się z Alekiem, następnie podał butelkę jemu. Ten jednak obstawiał przy swoim.

- Naprawdę nie chcę - Lightwood pokręcił głową na boki.

- Ugh, Aleś... - burknął Magnus. - Nie chcę słyszeć potem twojego szczekania zębami.

- Wcale nie jest mi zimno.

- Jasne, a ja wcale nie wypiję samotnie wszystkich tych butelek, nie zatruję się i nie umrę w rowie. Wcale nie z winy Alexandra Lightwooda Upartego.

Alexander Lightwood Uparty zmarszczył czoło, widocznie niezadowolony z zasłyszanego osądu. Magnus przechylił butelkę i pił, prowokacyjnie nie przestając, dopóki mu nie przerwano.

Patrzył, jak Alec unosi butelkę i upija kilka łyków na raz. A gdy tylko skończył, skrzywił się okropnie, wzdrygnął i kaszlnął, po czym desperacko oddał butelkę szczerzącemu się demonicznie Bane'owi.

***

- Naprawdę mnie ona irytuje... - mówił Magnus, obgadując Camille Belcourt od dobrej godziny. - A nie powiem jej miłego "spierdalaj zrywać szczaw", bo ładna jest cholera...

- Niestety - odparł Alec, raz z większym, a raz z mniejszym uśmiechem słuchając narzekań Bane'a na swoich byłych.

- Już chyba wolałem Imasu albo Richarda... - mruczał Magnus, upijając łyka z prawie pustej butelki wódki. Podał ją Alecowi.

- Noo... - kiwnął głową Aleś i także się napił.

Azjata zadarł głowę, przymykając oczy. Wiatr był naprawdę zimny, a Bane czuł się jak na gorącej plaży. Jego towarzysz prawdopodobnie bawił się równie dobrze, ponieważ, gdy Magnus na niego patrzył, na bladej twarzy odznaczały się czerwone policzki, nos i uszy.

- Tak przy okazji, to ten twój brzuszek... - zaczął azjata, znajdując nowy temat. Wskazał na kaloryfer Alesia. - To masz boski...

Alexander zachichotał, uroczo mrużąc oczy. Pusta butelka po wódce wylądowała w pobliskim koszu z głośnym brzękiem.

- Twój ładniejszy - rzucił Aleś.

Magnus, grzebiąc w torebce trzymanej przez Aleca, uśmiechnął się z ogromną aprobatą na komplement.

- Ładny, wiem. Ale nie mam kaloryferka.

Bane wygrzebał butelkę gorzkiej, brązowej whisky.

- Ale ładniejszy - upierał się Lightwood.

- Gówno prawda.

Azjata z podekscytowanym uśmieszkiem, i wysuwając język w gaście starań, odkręcał whisky.

- Właśnie, że prawda.

- Przyjmijmy zgodnie, że ty podobasz się mi, ja tobie, i uczcijmy to toastem... - ogłosił Magnus.

Obficie zaczerwieniony Alec prychnął z malutkim uśmiechem.

Magnus, nie słysząc słów sprzeciwu, nalał do zakrętki ciemnego płynu i podał to Alecowi, samemu trzymając butelkę za szyjkę.

- Za to, że pewnie niedługo zadurzymy się w sobie nawzajem i umrzemy jak Romeo i Julia - wzniósł toast Bane.

Obaj, uśmiechnięci głupio i alkoholowo zarumienieni, brzęknęli się nakrętką i butelką.

***

Raphael westchnął, patrząc w sufit. Czuł wszechobecny, unoszący się zapach poodkręcanych lakierów do paznokci.

Usta Simona przesunęły się po jego szyi, a potem szczęce. Gdy podgryzł płatek ucha, Santiago zmrużył oczy, zastanawiając się, co właściwie robi ze swoim życiem.

- Lewis...! - burknął hiszpan, kiedy ręka bruneta zbliżyła się do paska od spodni.

- Sorki - odparł nerd i przesunął dłoń w górę, wzdłuż brzucha Raphaela, zahaczając o krawędź podciągniętej do połowy koszulki.

- Idź ty zajmij się tymi swoimi komiksami... - wymamrotał Raphael. - Porque me vas a violar, pervertido...

- Czekaj, bo nie słyszałem... - powiedział Simon i uniósł się na rękach, górując nad swoim chłopakiem. - Co mówiłeś?

Raphael ze stoickim spokojem patrzył na rozczochrane, majaczące nad nim włosy i wiszący na szyi łańcuch. No, nie ma to jak simonowa faza na bycie e-boy'em.

- Mówiłem, żebyś spierdalał.

Twarz rozbawionego Simona nie wskazywała na jakiekolwiek przejęcie się niemiłym rozkazem. Uśmiechnął się i schylił do pocałunku. Santiago pomyślał, że krótka chwila relaksu - jakkolwiek ordynarnego, w jego mniemaniu - nie zaszkodzi.

Uniósł ręce, odnajdując miękkie włosy Simona w chwili, w której ich usta złączyły się ze sobą. Lewis położył się na niego, a usta, jak hiszpan czuł na tych swoich, cały czas wyginały się w uśmiechu.

Jednak wkrótce Raphaelowi znudziły się czułości, jak trafnie podejrzewał. Zsunął dłonie na ramiona Simona i próbował go od siebie odkleić.

- Muszę do łazienki - rzucił hiszpan, gdy mu się to udało.

Lewis został zepchnięty na poduszki, a Raphael szybko przetoczył się nad barierką górnego łóżka, lądując na ziemi. Gdyby nie szafka, której się przytrzymał, wylądowałby tyłkiem na twardej podłodze. Bez oglądania się za siebie, opuścił pokój.

Zastanawiając się, jak Ragnor spędza czas, nie zdążył przekroczyć progu wejścia do salonu, napotkawszy akurat podmiot swoich myśli.

Fell i Santiago zderzyli się ze sobą. Niższy od razu odskoczył do tyłu, podczas gdy ten wyższy stał w progu jak skała. Ponura mina kłóciła się z wesołymi oczami. W jednej jego ręce prezentowała się czarna lornetka.

- Właśnie po ciebie szedłem - powiedział Ragnor. - Chodź, zobaczysz coś.

Zaciekawiony hiszpan ruszył za przyjacielem, kiedy ten się odwrócił, wracając do salonu. Kierowali się na balkon.

- Jest zimno, por el amor de Dios - sprzeciwił się z niezadowoleniem Raphael, kiedy Fell otworzył szklane drzwi. Owiało ich zimne powietrze.

Białowłosy jednak, ignorując skargi przyjaciela, chwycił go za nadgarstek i wciągnął na drewnianą podłogę balkonu. Hiszpan jęknął, aczkolwiek naraz się zamknął i nadstawił uszu.

Zobaczył głupkowaty uśmiech Ragnora, który podszedł do barierki, po czym sugestywnie spojrzał w dół. Zaintrygowany Raphael doskoczył do niego i położył dłonie na czarnej barierce.

Głośne śmiechy i piski odbijające się od blokowisk osiedla należały do dwójki ludzi spacerujących na dole. Nie mieli na sobie koszulek, a pustą reklamówkę wykorzystywali do machania nią i patrzenia, jak się unosi, a potem opada. Chwiejnie kierowali się do bloku, z którego obserwowali ich Ragnor i Raphael - zupełnie jak starsze panie udające osiedlowy monitoring.

- To... Bane? - spytał Raphael. Nie czuł się zszokowany taką informacją, gdyż nie zdarzyła się ona pierwszy raz, i na pewno nie ostatni. Bardziej ciekawił go towarzysz azjaty.

- I Alec - dodał Ragnor, rozwiewając jego wątpliwości. Podał hiszpanowi lornetkę.

Wścibski Santiago pochwycił przedmiot i spojrzał przez grube szkło na pijanych nastolatków. Ragnor miał rację.

Raphael przyjrzał się roześmianej twarzyczce Magnusa i tej Aleca, całej czerwonej, ale równie radosnej. Ocierali się nagimi ramionami, ponieważ co kilka sekund jeden z nich chwilowo tracił równowagę i leciał na bok.

- Wpuścimy ich czy nie?

Raphael odsunął lornetkę i spojrzał na przyjaciela.

- Lightwood przecież ma klucz - odpowiedział Santiago, i bardzo, ale to bardzo chciał się mylić.

- Hmm... - zastanowił się Fell. - Ale... Myślisz, że wejdą po schodach?

- Od czegoś jest winda.

Niezadowolony Ragnor oparł dłonie na biodrach, zerkając w dół na rozbawioną, schlaną parkę.

- Niech wejdą - zaproponował Raphael. - Może odstraszą Lewisa.

- Nie odstraszą go. Mamy cztery wolne pokoje. Bane z Lightwoodem zamkną się w jednym i na tym skończy się problem.

- Ven a la mierda... - przeklął rozgoryczony Santiago, podskakując w miejscu jak niezadowolone dziecko. I patrząc się na Ragnora jak na rodzica, który ma szybko coś zrobić, by poprawić mu humor. Ten jednak obserwował go z krzywą miną.

- Co będzie to będzie - skwitował i wzruszył ramionami.

Raphael jęknął przyciągle i odchylił głowę. W tym samym momencie balkonowe drzwi otworzyły się.

- Co robicie? - zapytał Simon. Przeszedł go dreszcz, na co się skrzywił. - Brr, ale zimno...

- No co ty nie powiesz - warknął hiszpan i wszedł do mieszkania, spychając Lewisa na bok.

Kroczył przez salon, słysząc za sobą, jak Ragnor i Simon zamieniają ze sobą kilka zdań, również wchodząc do środka. Santiago rozsiadł się na kanapie i z obrażoną miną wgapił się w telewizor. Włączony, więc pewnie to Ragnor robił, gdy zostawił go z Simonem samego.

Podczas, gdy Lewis usiadł obok hiszpana, a Ragnor na fotelu, do frontowych drzwi "ktoś" zaczął się dobijać. Trójka w ciszy czekała na rozwój wydarzeń. Simon, nie wiedząc, o co chodzi, także, kiedy tylko zobaczył ostrzegawczy wzrok Raphaela.

Kilkanaście stuknięć później zamek od drzwi ustąpił, a do przedpokoju wtoczyła się para głośnych żuli.

- Jezu! - krzyknął Magnus, który nagle wylądował na podłodze. Wybuchnął śmiechem.

- Zimnoo, zimno w chuuuj... - nucił dygoczący Alec, z uśmiechem omijając wijącego się na panelach Bane'a.

Azjata, który powoli się uspokajał, pokręcił głową, przecierając oczy. Rozmazał sobie makijaż. A gdy tylko dostrzegł siedzących w salonie przyjaciół, wyszczerzył się szeroko i oznajmił dumnie, jakby było tu czym się chwalić:

- Prawie wypadłem z windy.

Nastąpiła grobowa cisza, którą przerwało parsknięcie śmiechem Lightwooda, znikającego za ścianą korytarza.

- Da się wypaść z tej windy? - zapytał niepewnie Simon.

- Nie wiem - odpowiedział entuzjastycznie Magnus i założył ręce za głowę. Zamknął oczy i wziął głęboki oddech, wciągając przy tym brzuch. Żebra odznaczyły się na karmelowej skórze.

Po chwili wrócił Alec. Ubrany w sweter, jednak tył na przód, trzymał w rękach gruby koc. Przykrył nim Magnusa. Azjata wyszczerzył się, ale nie otworzył oczu. A Alec, najwodoczniej do niego dołączając, położył się przy brokatowej głowie i także przyłożył się do snu. Oboje jednak co chwila chichotali.

Raphael, Ragnor i Simon popatrzyli po sobie. Pierwszy uśmiechnął się Simon.

- Też idziemy spać? - spytał, całując Raphaela w policzek.

Hiszpan nie odpowiedział, zajęty patrzeniem na Ragnora, który w melancholijny sposób rozłożył się na fotelu po ujrzeniu drobnego gestu między nim a Simonem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top