✨Rozdział 11✨
Piątek wieczór pojawił się jak za pstryknięciem palców. Może to dlatego, że czwartek Bane spędził na leczeniu kaca i nie zwracania uwagi na otaczający go świat czy ludzi (poza siedzeniem w telefonie i usuwaniem się z tajemniczych grup na messengerze, do których dodawano go od tak), ale w każdym razie obudził się następnego ranka, przeżył szkolny dzień bez szczególnych wybojów, a teraz stał przed lustrem i myślał, czy nie pomalować się mocniej. Ale to już chyba podchodziłoby pod drag queen.
Pomachał rękoma, rezygnując z kolejnego przejechania czarną kredką po oczach, i chwycił za szminkę. Stwierdził, że doda granatowe usta, i na tym zaprzesta. Tyle. Koniec.
Siedząc przy toaletce z rozwartymi ustami i precyzyjnie przejeżdżając po nich szminką, drzwi od pokoju otworzyły się. Przy swoim odbiciu w lustrze Magnus zobaczył Alesia.
Lightwood spojrzał na poczynania Bane'a. Jakby zdziwiony, aczkolwiek komentarz się nie pojawił. Podszedł do swojego biurka i grzebał w jednej z szafek.
W ciągu tego niedokończonego tygodnia, rzeczy Magnusa i Aleca powoli zaczynały układać się w tym pokoju, a te należące do Raphaela wylatywać. Organizatorem porządków była głównie Catarina.
- Wychodzimy za pół godziny - powiedział Magnus, zakręcając szminkę. - Na pewno nie chcesz nic ode mnie? Idziesz w tym swetrze i dżinsach? Aleś, nie dobijaj mnie, naprawdę...
- Gdzie idziemy? - zapytał raptownie Lightwood i odwrócił się do Bane'a, klęcząc przed biurkiem. - Ja i ty?
Azjata spojrzał na totalnie zszokowanego chłopaka. I minimalnie zaczerwienionego, jeżeli uwzględniałoby się pikantne szczegóły.
- Impreza u Camille - wyjaśnił głębokim pomrukiem Magnus. - Cóż, wprawdzie miałem plan co do większej grupy... Ale skoro tak bardzo chcesz spędzić ze mną czas sam na sam, możemy iść we dwóch.
Alexander zmarszczył brwi, nadal nic nie rozumiejąc, ale nie zdążył odbić piłeczki. Do pokoju wszedł Raphael.
- Cada vez que vengo aquí, me preocupa la seguridad de mis ojos... - zaczął mamrotać, niby sam do siebie, jednak posyłał Magnusowi niemiłe spojrzenia. - Cuelga un letrero en la puerta que diga si follas o no. Por la salud de los demás... Y especialmente el mio.
Hiszpański, narzekający osobnik - Bane jedynie wierzył, że było to narzekanie, gdyż nie rozumiał ani słowa - podszedł do swojego dawnego biurka, czyli tego, przy którym klęczał Alec.
- Raffaello! - uśmiechnął się zachęcająco Magnus, patrząc na hiszpana. - Ty też idziesz na imprezę u Camille, prawda?
Tym razem na azjatę patrzyły dwie pary zdezorientowanych oczu, a nie tylko jedna, niebieska. Ta czarna bonusowo była rozdrażniona.
- ¿Qué?
Te proste słówko akurat Magnus znał.
- Co wyście tacy zdziwieni? - azjata wysoko uniósł brwi. - To nie zwykła impreza, tylko impreza u Belcourt, w jej willi.
- Ale nic mi nie mówiłeś o żadnej imprezie... - zaczął niemrawo Aleś, podczas gdy stojący obok niego Raphael, znowu mruczał coś po hiszpańsku i przeszukiwał biurko, czasami odpychając Lightwooda na bok. - I dlatego nie wiem, o co chodzi.
- To teraz wiesz. I idziesz. Santiago, a ty? Odpowiesz mi w końcu?
Raphael wyprostował się i ogarnął Magnusa zimnym wzrokiem. Wyciągnął telefon z kieszeni i do kogoś zadzwonił. Włączył rozmowę na tryb głośnomówiący, trzymając telefon w ręku.
- Hallo? - odezwał się w komórce Simon.
Magnus, nie pojmując, po co to wszystko, oparł głowę na ręce i oglądał z czystej ciekawości.
- Jednak idę dzisiaj z wami do kina - powiedział do telefonu Santiago, z prowokacją wpatrując się azjacie w oczy. - Kiedy?
- O! Nie ma to jak zmiana zdania w ostatniej chwili... - śmiał się Lewis. - Wiesz, wyszedłem przed chwilą z domu. Mamy się spotkać ze wszystkimi pod kinem. Jak chcesz zdążyć na czas, to już idź. Przyjść po ciebie?
- Poradzę sobie - mruknął hiszpan i nacisnął czerwoną słuchawkę. Uśmiechnął się złowrogo do Magnusa. - Perdóneme, mam już plany.
Bane zacisnął szczękę, ubijając w sobie poczucie przegranej. Uśmiechnął się delikatnie, chcąc przyjąć cios na klatę i zapomnieć o propozycji złożonej Raphaelowi, jednak wtedy odezwał się Alec i Magnus prawie spadł z krzesła.
- Mogę iść z wami? - zapytał Aleś i spojrzał na Santiago.
Hiszpan zatrząsł się od śmiechu, któremu nie pozwolił się wydostać.
- No jasne... Rodzeństwo się ucieszy - odpowiedział. Skierował na Magnusa królewski i rozbawiony wzrok, jakby patrzył na błazna.
Bane zaczerpnął powietrza.
Co powinien zrobić? Nie wpadnie w furię. To nie w jego stylu. Ale także nie chce poddać się jak ostatni frajer... Pomimo tego, że ta opcja wyższej sztuki wyjebania byłaby najmądrzejszą do zrealizowania, Magnus, patrząc na Alesia, naprawdę chciał wybrać się gdzieś właśnie z nim.
Nawet za cenę wspaniałej imprezy, co było naprawdę kosmicznie dziwne... Ale z kaprysami się nie dyskutuje. Także tymi irracjonalnymi.
- To ja też idę z wami - oznajmił po chwili ciszy, w której Raphael, znalazłwszy w biurku to, czego szukał, czyli szkolny podręcznik, kierował się do wyjścia. Zatrzymał się na słowa Bane'a. Oraz zbladł.
- Serio? - spytał Alec. Uroczym, lekko wesołym tonem, przez który Magnus uśmiechnął się. Zachęcony tym Aleś, dopowiedział: - Przepraszam, że nie chcę iść z tobą... Ja chciałbym... Ale po prostu nie lubię imprez.
- Qué dijiste? - Raphael cofnął się z pochmurną miną, wlepiając w Bane'a czarne spojrzenie.
- Nie czaję tego, co pierdolisz do mnie w tej chwili - wyznał Magnus, odwracając wzrok od różowych policzków Alesia. Wstał z małego, białego taboretu i klasnął w ręce. - To co, hołoto, idziemy?
***
- Nie obrażą się na mnie? - spytał z podekscytowanym uśmieszkiem Magnus, odchylając głowę. Przemierzał wzrokiem białe punkciki na ciemnym niebie.
- Co? Niby dlaczego? Lubią cię.
- Oczywiście, że mnie lubią. Kto mnie nie lubi? - parsknął śmiechem Bane. - Ale pozbawiłem ich Rafcia, który walnął focha i został w domu.
- No, ale tylko Simonowi będzie go brakować.
Magnus wytrzeszczył oczy i roześmiał się w nocne powietrze. Spojrzał na Alesia, który spokojnie szedł przy nim, rumienił się i delikatnie uśmiechał. Odkąd tylko wyszli z mieszkania.
Podsumowując, Alexander wyglądał tak, jakby chłonął sytuację i doznania kilka razy mocniej. Jakby gwieździste niebo robiło na nim większe wrażenie, jakby był szczęśliwszy i młodszy. Weselszy od Magnusa, jak gdyby skradł mu rolę kuli dyskotekowej. Jedyna różnica, jaka przecinała ich niewidzialną taśmą, to to, że Alec z dobrym humorem nie odnosił się tak, jak Bane.
- Naprawdę jesteś dupkiem... - chichotał Magnus, z powrotem wracając do podziwiania gwiazd. - Miałem rację od początku.
- Nie wiem, o co ci chodzi. To jest zwykła szczerość... - wymamrotał nieśmiało Alec. Kąciki jego ust w dalszym ciągu nie opadały.
- Ta, jasne - prychnął Bane. - Ludzie mają cię albo za miłego albo wrednego. Nie rozróżniają czegoś takiego jak szczerość.
- Ale ty jesteś szczery - Alec spojrzał na towarzysza. - A masz dużo przyjaciół. Jak sam mówiłeś, wszyscy cię lubią.
- Bo mają korzyści ze znajomości ze mną. Twoja siostra także zalicza się do grona moich przyjaciół, a niedawno nazwała mnie chujem, więc...
Magnusowa wypowiedź urwała się, gdy Aleś potknął się o krawężnik chodnika, na który zamierzali wejść po przejściu przez ulicę. Bane zaśmiał się. Uniósł wzrok i zobaczył świecący szyld kina i szklane, rozsuwane drzwi z boku.
- Jesteśmy - oznajmił, odczuwając ulgę, że wcześniejszy temat dobiegł końca. Mogło zrobić się niewygodnie. - Oczywiście jesteśmy spóźnieni, dlatego reszta siedzi już na tyłkach w fotelach i ogląda. Musimy znaleźć salę. Jaki to film? - spytał i skierował spojrzenie na Alesia, który odzyskał przed chwilą równowagę.
- Um... - zamrugał oczami. - Ee... Nie wiem.
Z seansowego budynku nagle wyszedł człowiek. I to nie nudny nieznajomy, a sam Simon Lewis. Zatrzymał się na krawędzi chodnika, przed jezdnią, i rozglądnął się, by sprawdzić, czy nic go nie przejedzie, ale przy tej czynności dostrzegł stojących z boku Magnusa i Aleca.
- A co wy tu robicie? - zapytał nerd i błyskawicznie znalazł się obok nich. - Jest z wami Raphael? - zaglądnął na tyły, jakby myślał, że hiszpan bawi się w chowanego.
- Został w mieszkaniu - powiedział Magnus. - Wolał nie przynosić sobie przez nas wstydu.
- A, to spoko - kiwnął głową Lewis. - Bo właśnie chciałem do niego iść i zastanawiałem się, czy jest u siebie. Dobra, dzięki, na razie - machnął ręką i podreptał przez ulicę.
- Czekaj! - krzyknął do niego Bane. Okularnik okręcił się i odwrócił, idąc teraz tyłem. - Do jakiej sali mamy wejść?
- Do piątki! - Simon potknął się, tak samo jak Alec, tyle że on nie runął na twardy chodnik.
- I naprawdę wolicie to od imprezy u Belcourt?! - Magnus podniósł głos, by przejeżdżający po ulicy samochód nie zakłócił jego wypowiedzi.
Simon podniósł się z ziemi i o trzepał spodnie, patrząc na Magnusa z niezrozumieniem, po czym odkrzyknął:
- Nie wiem, o czym ty gadasz! Mieliśmy tam iść zaraz po kinie!
Na ustach Magnusa odruchowo pojawił się ogromny uśmiech, a w brzuchu zapłonął ogień. Odzyskał życiową radość.
Lewis nie czekał dłużej i szybkim krokiem poszedł tam, skąd Bane i Lightwood przyszli.
Magnus, prawie podrygując z podniecenia, odwrócił się do Alesia. Ten po zasłyszanej informacji może nie prezentował się słodko i wesoło jak kilka minut temu, jednak nie zepsuło to samopoczucia Magnusowi, który uwierzył, że ten wieczór nie okaże się kompletną porażką i samymi wyrzeczeniami.
***
Po zakupie biletów i dużego kubełka popcornu, Alec z Magnusem zanurzyli się w ciemnej, głośnej sali kinowej. Zatrzymali się przed schodami i wypatrywali znajomych twarzy. Choć wcale nie musieli się starać, gdyż sekundkę później siedząca na środkowych fotelach Isabelle gwałtownie pomachała ręką, szczerząc się. Najwyraźniej nie spodziewała się takiego zestawienia - jej braciszek i Magnus zamiast Raphaela.
- Lepsza niż latarnia... - mruknął Alecowi na ucho Magnus. Wsadził sobie do ust trochę popcornu i zaczął wspinać się po schodach, a Lightwood zaraz za nim.
Magnus zatrzymał się w połowie drogi. Zobaczył otaczających Isabelle Jace'a, Clary, Maię i Jordana, i wcale nie widział tam siebie. Nie miał ochoty na przymusowe gawędzenie. Alec, sugerując się jego outsiderskim stylem bycia, pewnie też nie.
Bane rozejrzał się za wolnymi miejscami i uśmiechnął się, widząc takie na samej górze.
- Chodź, będzie romantycznie, jak na randce... - powiedział cicho, odwracając się i zerkając na Alesia. - Usiądziemy na najwyższych siedzeniach, zdala od nich. Jak Izzy to zobaczy, nie odważy się ci przeszkodzić. A, przeciwnie, ucieszy się, że chcemy spędzać czas we dwoje - posłał uśmiech zaskoczonemu chłopakowi i wznowił marsz ku górze.
Widział zdezorientowane spojrzenie Izzy, która patrzyła na nich, czekając, aż wejdą w ten sam dział trybun, gdzie była ona i reszta, a to nie nastąpiło. Aczkolwiek - tak jak Bane podejrzewał - uśmiechnęła się sugestywnie, szturchając przy okazji Jace'a i obserwując, jak Magnus i jej brat sadowią się w pustych, górnych siedzeniach. Czarnowłosa gapiła się tak na nich jeszcze trochę, zanim odwróciła się z powrotem i zaczęła szeptać coś do kolegów i koleżanek.
Magnus usiadł w fotelu, położył popcornowy kubek na podłokietniku między nim, a Alekiem, i popatrzył na duży ekran. Widniał na nim obraz filmu fantastycznego, kierując się widokiem latających w kosmosie świnkach morskich. Bane zastanawiał się, czy czeka go godzina ekscytacji czy, wręcz przeciwnie, nudy i szukania innych wrażeń.
Jak dobrze, że w razie czego miał przy sobie Alesia, którego mógł bezkarnie zaczepiać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top