Korytarz

Alec szedł długim korytarzem, smętnie ciągnąc za sobą nogi, które nie chciały z nim współpracować. Jak zwykle po nauce latania na miotle. Poza tym chłopakowi było zimno. Grube i kamienne ściany Hogwartu przyprawiały go o dreszcze ze względu na wygląd, który wręcz emitował chłodem i zimnym powietrzem w zamczysku.

Ale mimo wszystko ogrzewał go płomień nadziei na to, że po drodze do dormitorium nikogo nie spotka na swojej drodze. Pragnął tego. Dojść sobie do swojego pokoju w ciszy i spokoju, nie musząc na nikogo patrzeć, nie użerać się z tym, że ktoś patrzyłby się na niego.

I, na Merlina, jego ciche modły poleciały gdzieś tam wysoko na którejś z mioteł. Korytarzem ktoś szedł.

Był wysoki. Ciemna szata powiewała i kaskadą roznosiła się wokół niego, otwierając się przed nogami przy każdym kroku długich nóg. Jak mógł zauważyć Lightwood - odzianych w ciasne, czarne dżinsy z dziurami. Że też ludzie lubią chodzić w takich drugich skórach...

Alec zmrużył oczy i powędrował wzrokiem w górę, po różdżce trzymanej przy piersi, po palcach u dłoni pokrytych pierścionkami, i zobaczył zielony kolor na krawacie ucznia. Ślizgon... Akurat ślizgon?!

Lightwood zaklął pod nosem, spuszczając wzrok. Zastanowił się, czy ostatnio zrobił coś złego, co by teraz przelało się na stronę zła i sprawiło, że będzie musiał stoczyć konfrontację z uczniem domu Slytherinu. Oby nie.

Jednak spuszczenie wzroku okazało się złym pomysłem.

Alec, nim zdążył zarejestrować coraz głośniejsze obijanie się obcasów o twardą podłogę przed nim i jakoś zareagować, czego oczywiście nie zrobił, wpadł z impetem na obcą mu postać. Dlaczego jego nogi musiały tak szybko i butnie iść? Dlaczego?!

Lightwood zatrząsł się i zachwiał do tyłu, jednakże złapał równowagę. Wzroku usilnie nie unosił, rejestrując zakłopotanym spojrzeniem podłogę wokół swoich i ślizgona butów. Lśniący brąz emitował skórę z łusek.

A obok leżała różdżka. Nie Aleca, tylko tego kogoś, kogo prawie by staranował. Poczuł falę mroźnego odrętwienia.

Ruszył się nagle w mgnieniu oka, schylił, i wyprostował z różdżką w ręce, dziwiąc się, że przechodzień przed nim jeszcze go nie zbeształ.

Wysunął różdżkę do przodu, mamrocząc pod nosem jakieś naglące przeprosiny. Ślizgon zabrał przedmiot z jego dłoni. Ale robił to tak wolno, że Lightwood śmiał myśleć, że wyskoczył skądś bazyliszek i patrzył na ślizgona, który tracił funkcje życiowe. Aż się nie odezwał.

- Podniósł byś głowę?

Alec wykonał polecenie tak szybko, że grzywka, która podskoczyła gwałtownie, opadając, zakryła mu widzenie. Zniecierpliwiony chciał odgarnąć ja z czoła, ale zamarł w bezruchu, kiedy zrobiły to dłonie okryte srebrną, połyskującą biżuterią.

- Ściął byś trochę te włosy, wiesz? Zabijesz się kiedyś przez nie - powiedział aksamitny głos, w czymś w sobie, co brzmiało jak konfuzja. Sam Alec poczuł konfuzję na języku, o ile to było możliwe.

Cóż, jest czarodziejem. Chyba możliwe.

Lightwood zamrugał powiekami, u których na końcu znajdowały się gęste, czarne rzęsy. Zauważył przed sobą konsternację na twarzy... Przystojnego - musiał przyznać - ślizgona.

Tylko dlaczego akurat konsternację? Coś było wybitnie nie tak z Alekiem po lekcji latania na miotłach? Zbyt bardzo rozwalone ku czterem kierunkom świata włosy? Ślady na policzku po ziemi, na którą upadł, popchnięty na boisku przez jakiegoś innego, wrednego ślizgona?

Dowiedział się z chwilą, kiedy smukłe i ozdobione błyskotkami palce wysunęły się w jego stronę. Alec poczuł, jak ściska mu się gardło.

Obcy osobnik poprawił jego żółto-czarny krawat, najwyraźniej rozmemłany po klatce piersiowej za bardzo. Alec miał wrażenie, że jego gałki oczne uciekną do czaszki.

- Umówisz się ze mną?

Alec poczuł się otumaniony, co pewnie pięknie wymalowało się na jego twarzy.

- No co? - zaśmiał się miękko azjata o czarnych jak noc kreskach wokół oczu. - Jesteś śliczny. No, chyba że mi odmówisz, bo jesteś hetero. Ale mam nadzieję, że nie.

Lekkie powieki zamrugały szybko, sprawdzając, czy aby obraz największego ciacha, jakie Alec w życiu widział, w dodatku umawiającego się z nim na randkę, nie okazał się wyobrażeniem zmęczonego, samotnego puchona, jakim bez wątpienia był.

- To jak? - ponaglił ślizgon.

Lightwood poczuł ogień na policzkach, kiedy zobaczył przed sobą ambrozyjski, biały uśmiech. Albo mu się zdawało, albo przystojniak ma na ustach błyszczącą pomadkę. Dość kuszącą.

- J-ja... - jedynie się zająknął.

Brawo - wiwatował zirytowany mózg.

- Tyyy... - przeciągnął gładko ślizgon. - Gej? Bi? Pan? Coś, co pozwoliłoby mi na randkę z tobą? - zachichotał, a pod Alekiem ugięły się kolana na anielskie brzmienie tego chichotu.

A on dalej się nie zgadzał na randkę! Zaraz zmarnuje swoją życiową szansę!

- Tak - pisnął szybko.

Na twarzy azjaty wymalowało się rozczulenie, jeśli Lightwood miał dobry wzrok. Miał nadzieję, że miał.

- Twoje policzki dużo zdradzają - powiedział ślizgon z lubieżnym uśmiechem na ustach. Ciemna powieka drgnęła, kiedy mrugnął do Aleca.

O, Boże! Alec, wykorzystując zimną ścianę obok, oparł się na o nią barkiem, bojąc się, że zaraz jego tyłek i plecy znajdą się z impetem na ziemi.

- Czyli tak, tak? - spytał wyższy o kilka centymetrów uczeń, posyłając Alecowi tym razem uroczy uśmiech.

- T-tak - wykrztusił słabo.

- Okey. To dozobaczenia - uniósł dłoń, nonszalancko machając do zdrętwiałego puchona palcami. Po czym zniknął, omijając Aleca.

Nogi Lightwood'a zadrżały. Chłopiec odsunął się od ściany i oparł się dłońmi o kolana. Wziął haust zimnego powietrza, nim rozgorączkowany popędził przed siebie, pierwszo potykając się o własne stopy.

***
- Na randkę?! Z kim?! - krzyknęła ożywiona Isabelle, siostra Aleca.

- Nie mam pojęcia! - pisnął poruszony nad wyraz Alec. - Nie znam wszystkich ludzi w szkole!

- Nie widziałeś go na śniadaniu? - podsunął Jace, adoptowany brat Lightwood'ów. - Obiedzie? Kolacji? Meczu?

- Ten gej nie chodzi na mecze - burknęła Isabelle, skarcona po chwili niezadowolonym wzrokiem Aleca, choć mówiła prawdę. - No, ale nieważne. Gdzie idziecie na tą randkę? - ze zdenerwowania przeobraziła się w podekscytowaną sfatkę. A Alec miał ochotę zemdleć.

Nie wiedział tego! Piękny, obcy nieznajomy nic mu nie powiedział! Ale Alec nie pytał. Ale azjata zostawił go w mroźnym korytarzu bez zbędnych słów! Tylko pozytywna odpowiedź go zadowoliła, jakby sobie sprawdzał, czy mógłby mieć każdego, kogo spotka. Alec poczuł tragiczność nad własną osobą.

- Nie wiem... - wyrzucił z siebie szybko i cicho, uciekając wzrokiem gdzieś na boki. Usłyszał parsknięcie rozbawionego Jace'a.

- Jak to? - spytała krukonka, powstrzymując gniewne warknięcie. - Jak to możliwe? Nie mów, że nie pamiętasz.

- Ale ja nie wiem! - jęknął płaczliwie Alec. - On nie powiedział! Tylko sobie poszedł!

- Z czego ty się tak śmiejesz?! - rozzłoszczona Isabelle spojrzała na Jace'a, który chichotał. Aleca też to niezbyt pocieszało. Wiedział, że brat zna się bardziej na randkowaniu niż on sam.

- A z tego, że... - zaśmiał się ostatni raz poweselały blondyn. - Że ten gościu tylko tako się spytał, czy pójdziesz z nim na randkę bez większego podrywu skierowanego do ciebie. Wiesz, co to znaczy, cnie? - wbił roszczeniowy wzrok w Aleca.

- Och - żachnęła się poddenerwowana Izzy. - On na pewno nie wykorzystał tak Aleca.

- Chyba jednak.

- Pieprzysz bzdury, bzduro.

- Nie - uparł się Jace. - Sam tak robiłem. Przykro mi, Alec - spojrzał w kobaltowe tęczówki swojego brata, który coraz bardziej miał ochotę iść do Zakazanego Lasu i tam przepaść. - Ale gościu wpuścił cię w bambuko.

***
Alec siedział na swoim łóżku w dormitorium. Ciepło i miękkość kołdry koiły zdruzgotane poczucie własnej wartości i nerwy, które wciąż nie minęły.

Był tak głupi, że poczuł taki wielki gorąc na widok tamtego azjaty. Głupi, że miał przeświadczenie o tornadzie powstającym w jego głowie, ilekroć pomyślał o tym anielskim uśmiechu i błyszczących ustach. Cholera. Głupi, zdając sobie sprawę z tego, że natychmiastowo poddał się jakiemuś obcemu chłopakowi i rzucił "tak" z nadzieją na romantyczną randkę, która odmieni jego życie. Oj, tak, był głupi.

I jęknął z tej własnej głupoty. Cóż, nic nie mógł jak narazie zrobić. Jedynie topić się we własnych żalach nad własną osobą.

Rzucił się plecami w poduszki. Fuknął z bólem pod nosem, a potem przekręcił się na brzuch. Coś zaszeleściło w jego kołnierzu. Hm?

Zdezorientowany Alec z powrotem podniósł się do siadu, a zza jego krawatu i kołnierza wyleciała karteczka. Ciekawskie dłonie pomknęły w jej stronę.

,,O 17 w bibliotece, śliczniutki :3"

O, cholera... Alec nabrał ochoty na głośne i widowiskowe klaśnięcie się otwartą dłonią w czoło, by pobudzić do rozsądniejszego myślenia ten jego głupi mózg, który jak narazie tylko go karcił za jego głupotę.

Ale chwila... Ślizgon wcisnął mu karteczkę za krawat przed tym, jak Alec zgodził się na randkę. Wyglądało na to, że miał już przyszykowane zaproszenia na takie okazje. Czyli w sumie nic się nie zmieniło. Alec został z góry oceniony tak, że od razu popędzi na spotkanie z azjatą, który najwyraźniej miał wysoki poziom próżnej próżności.

Ale Aleca to nie obchodziło w tym momencie.

Zerwał się z łóżka i spojrzał na zegarek ozdabiający mały blat szafki nocnej. Serce omal mu nie zamarło i jednocześnie nie wyskoczyło, gdy zobaczył godzinę 18:23. Na największe nieszczęścia całego tego zepsutego świata... Zepsuł swoją jedyną, jak sądził, randkę.

Zaklął żałośnie pod nosem i rzucił się na łóżko. Jest jeszcze głupi, niż sądził, że tylko łatwy... Ale cóż...

Poraz kolejny zeskoczył z łóżka, tym razem pędząc do drzwi, przez które chciał wydostać się z dormitorium Hufflepuffu, mimo, że wcześniej tak bardzo pragnął tu być...

***
Z przyspieszonym po biegu oddechem dobiegł do ciemnych drzwi biblioteki Hogwartu. Dopiero teraz jego głowę zalała doskwierające fala wątpliwości, złudzeń, myśli, planu odwrotu... I nagle mosiężne drzwi przed nim otworzyły się lekko.

Wyszedł przez nie wysoki i ubrany na czarno (pomijając różnego rodzaju klamerki i brokat) chłopak, który zaprosił Aleca na randkę. Randkę zaczynającą się jakąś godzinę temu i pewnie teraz się kończącą. A nawet nie zamienili kilku słów!

Ślizgon zatrzymał się w pół kroku i spojrzał na Aleca, któremu zaczęły się pocić dłonie. Wyższy osobnik uniósł brew, dziwnie zaskoczony, niż, jak myślał Lightwood - zły. Pewnie czekał na usprawiedliwienie. Puchon modlił się, żeby nie wyszedł z jego ust jakiś potargany i żenujący bełkot...

- Ja... Ee... To znaczy... No... J-ja... - jednak Bóg nie dał mu tej łaski. Gwałtownie spuścił głowę i poczuł żar pod oczami, na policzkach, których na szczęście wyższy nie widział.

- Co ty? - mruknął niezbyt uprzejmie, lecz Alec mógł przysiąc, miał też na to nadzieję, że w tym pomruku dosłyszał się także zaciekawienia.

- Przepraszam - wypalił szybko Lightwood i prawie siebie pokochał za nie zająknięcie się. Powoli uniósł głowę.

Ślizgon zmierzył go wzrokiem, jakby coś sprawdzał. Potem pokręcił głową i uśmiechnął się delikatnie. Jakby drapieżnie, jak psotny nastolatek, którymi przecież ślizgoni z natury byli... Alec poczuł się jak w klatce. A miał w końcu do dyspozycji cały korytarz wokół!

- Masz szczęście, że lubię książki - zaczął wyższy, tym samym zaczynając wpatrywać się w Aleca, który przełknął ślinę. - Inaczej poszedłbym sobie stąd po piętnastu minutach. Ale jest, jak jest. I dlaczego kazałeś mi czekać te półtorej godziny?

- Ja... - bąknął Alec, próbując w miarę sprawnie i szybko poskładać myśli napływające mu z głowy na język. - B-bo... Bo dopiero przed chwilą zobaczyłem tą kartkę, od ciebie, k-która wypadła mi spod krawatu... - poczerwieniał z przesądną intensywnością. - I...

- I od razu tu przybiegłeś? - zapytał z zainteresowaniem ślizgon. Tak, tym razem Alec mógł dać sobie rękę uciąć, że słyszał zainteresowanie. Rozbawienie też, bo azjata zaczął cicho chichotać, jakby usłyszał dobry kawał... Alec się speszył i zaczął skubać czubkiem buta twardą podłogę.

- Urocze - stwierdził w końcu ślizgon, a Lightwood myślał, że się przesłyszał po raz któryś dzisiejszego dnia. - Nie myliłem się, że jesteś uroczy. To co, idziemy na tą randkę? - uśmiechnął się promiennie, z błyskiem w białych zębach.

Zupełnie jak ci wszyscy przystojni chłopcy z musicali Izzy, pomyślał Alec. Ale zawsze interesowali się oni dziewczynami, nie chłopcami... A tu proszę.

- T-tak - powiedział od razu Alec, niknąc wzrokiem w głębi złotego koloru oczu azjaty, choć próbował tego nie robić.

Ślizgon uniósł swoją rękę i spojrzał na zegarek. Granatowy, brokatowy zegarek. Alec poczuł gulę w gardle, nim wyższy odezwał się.

- Bibliotekarka przed chwilą mnie wygoniła, więc tam raczej czasu nie spędzimy... A po korytarzach w nocy też nie można się pałętać... - zrobił zmartwioną, zbolałą minę. - Dziś chyba nici z tego.

Alecowe ramiona od razu opadły, jakby uciekła z nich chęć do życia.

- Szkoda... - szepnął cichutko Alec, sam do siebie, patrząc w dół. Nie wiedział, że zielonozłote oczy intensywnie mu się przypatrują.

- Ale to nie znaczy, że już się nie umówimy - parsknął ciepłym śmiechem ślizgon. - Chyba zdurniałeś, puchonie. Jutro?

- J-jutro? - głowa Aleca podskoczyła do góry.

- Jutro - zachichotał wyższy, zapewne rozbawiony zmiennym humorem Lightwood'a. - Oby jak najszybciej. Może w ogóle przed śniadaniem? Spotkamy się przed biblioteką i pójdziemy na nie razem. Może być?

Nogi Aleca były bliskie tańca zwycięstwa.

- Oczywiście - poczuł, że kąciki jego ust lecą w górę. Ale był zbyt zajęty rozmyślaniem nad nową randką, niż zamartwianiem się swoim dziwnym uśmiechem, bo musiał być dziwny, skoro ślizgon ciągle gapił się właśnie na jego usta. Mimo to, nie mógł przestać.

- Wspaniale - zaśmiał się azjata i ominął wesołego Aleca, podążając przed siebie w ciemny, cichy korytarz, po którym zaczęło róznosić się echo jego kroków. - Dozobaczenia. I nie zapomnij tym razem! - krzyknął, kiedy był dalej.

- Jasne! - odkrzyknął podekscytowany Lightwood, widząc, jak wysoka sylwetka znika mu z oczu. Teraz chyba już mógł poskakać z radości...

I zrobił to, tyle że z takim efektem, że potknął się o własną szatę i upadł na zimną podłogę. Unoszący się kurz wpadł mu do oczu.

- Ał...! - pisnął, wstając.

Z popiskiwaniami bólu i podniecenia pobiegł do swojego dormitorium, z obawą, że tej nocy nie zaśnie...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: