。:゚4゚:。

。:゚The Avatar of Envy゚:。

Dzień następny zaczął się w Devildomie dość standardowo, poza jednym faktem. To, że Levi zarywał nocki było normalne, ale nigdy z poniedziałku na wtorek. W życiu jeszcze mu się to nie zdarzyło, tylko dziś. Kiedy równo o północy wyłączył grę, poczół dość dużą ochotę na coś dużego i słonego, a więc pozostawione w lodówce kawałki pizzy nadawały się idealnie na przekąskę.
Problemem był fakt, że większość miała zakaz wstępu do kuchni o tej godzinie, z racji Beela który zwykle opróżniał całą lodówkę w środku nocy, co znaczyło że wygłodniały demon musiał obejść się bez czegokolwiek w ustach. Całą noc nie zmrużył oka nawet na chwilę, a próbował wszytskiego! W końcu o 5:00 rano się poddał i zaczął wyklinać swój los. To nie fair. Czemu jego to spotyka a innych nie? To nie fair że musi sam to przechodzić a nikt nawet nie zrozumie jak akurat cierpi. Ból głowy i brzucha narastały z każdą chwilą i tak do 6:30, bo o tej godzinie zakaz wstępu  przestawał obowiązywać. W tamtym momencie jedyne co go obchodziło to żeby dostać się do lodówki przed Beelem i wziąść co się da na zapas.

Wszedł do kuchni wmiarę spokojnym krokiem, jednak nie zastał tam rudowłosego. >>Musi jeszcze spać<< pomyślał i zabrał się za przygotowanie posiłku. W miarę upływu czasu, danie nabierało krztalty czy wyglądu, po mimo że co jakiś czas niebieskowłosy podjadał własne dzieło bo już nie mógł się doczekać. Kiedy skończył, zabrał talerz do własnego pokoju by ogarnąć się do szkoły, bo jakoś nie miał ochoty w tym momencie na gry. >>Zaraz-<< coś w środku go tknęło. Przecież takie myśli nie były normalne! Nie dla niego bynajmniej. >>Czuję że powinienem zagrać ale jednocześnie wolę spędzić ten czas na czymś innym, jak jedzenie np. Jestem kosmicznie głodny! Uhh to nie fair. Reszta pewnie nie ma problemów z takimi dziwnymi myślami.<< Tymi "słowami" zakończył wewnętrzne użalanie i poprpstu zabrał się do jedzenia.

Demon był dziś pierwszą osobą w klasie. więc poprpstu wyjął chipsy i konsolkę po czym zaczął grać, nie zwracając uwagi na tłuste i oprószone okruszkami  już przyciski, a raczej skupiając się na wyniku. Oczywiście tak wczesny pobyt brata w sali zdziwił resztę, jednak zamęt nie trwał długo bo jedynie do dzwonka. Ostatnim w sali był Beelzebub, w końcu nie może opuszczać kolejnego dnia szkoły. Nienawidził przepisywania notatek bo przy tym nigdy nie można nic wszamac bo "ubrudzisz książki" jak powtarzał Satan do którego owe zbiory słów należały. Wyglądał lepiej ale prawdę mówiąc czuł się gorzej niż poprzedniego dnia. Nie miał w ogóle siły na nic, co było powodem spóźnienia. Mimo wszystko przed wejściem do klasy, wyprostował się i przyjął swój standardowy uśmiech. Kiedy tylko przekroczył drzwi sali, i zobaczył Leviathana w najlepsze podjadając na lekcji zamiast siedzenia z twarzą w konsoli, już wiedział co się dzieje, a to jednymie dobiło go poczuciem winy. nawet jeśli to co się dzieje z jego braćmi nie jest jego sprawką. W końcu jednak usiadł w swojej ławce starając się skupić na aktualnych słowach prowadzącego.

Zaraz po piątej lekcji była przerwa obiadowa. Levi byłby pierwszym który wybiegłby z klasy byle by w szybkim tempie znaleźć się na stołówce, jednak w porę zatrzymała go  (aktualnie wcale nie tak silna) ręka rudowłosego.
-Hmm? Wybacz bracie ale dziś ci nie mogę oddać mojej procji, jestem głodny jak nigdy więc mogę już iść?- widać było że się śpieszył.
- Przecież widzę Leviathan. Chciałem ci tylko powiedzieć że możesz dziś mieć mój obiad bo ja nie mam ochoty, a ty wyglądasz na kogoś kto by miał- posłał mu uśmiech na tyle szczery na ile tylko umiał.
-Naprawdę!? Dziękiii!- przytulił szybko młodszego brata i uciekł w stronę stołówki zadowolony jak nigdy, zaś Beelzebub wrócił na swoje miejsce po czym zapiął bluzę i ściągnął rękawy tak by nie były podwinięte, było mu zimno i miał lekkie drgawki. Kiedy już poczuł choć odrobinę ciepła, schował głowę w ramionach opartych na stole i przymknął oczy nawet nie zdając sobie sprawy z tego że jego bliźniak wciąż był w sali i patrzył się na niego z niedowierzaniem od dobrych 5-ciu minut.

Jego rodziny brat. Wiecznie głodujący demon, właśnie oddał komuś swój obiad  a sam poszedł spać. Nie żeby spanie było czymś złym, co to to nie, ale ewidentnie jego stan nadal się nie poprawił od pamiętnej niedzieli.

-Beel.. -zaczął cicho ciemnowłosy, jakby upewniając się że jego przyszły rozmówca jest chociaż przytomny.

-Hm? Ah, Belpie.. nie wiedziałem że jeszcze tu jesteś. Nie idziesz na obiad? Przerwa nie jest taka długa jak ci się wydaje. wiesz o tym- zmartwił się rudowłosy.
- Nie martw się mną. Co z tobą!? normalnie był byś już przy talerzu prosząc o dokładkę.
-Co znaczy "normalnie"? Poprostu nie jestem głodny- lekki uśmiech wkradł się na jego usta by dodać swoim słowom wiarygodności.
-...
-

No co?
-Ty się dobrze czujesz?

Starszy podniósł niepewnie  głowę by spojrzeć prosto w fioletowe tęczówki młodszego bliźniaka. Teraz stał centralnie przed nim dość zmartwiony i zły bo nie da się wrobić tak łatwo. Nagle  zimna ręka Belphegora znalazła się na czole Beela co sprawiło mu nie mały zawał jak i kolejne drgawki które za wszelką cenę próbował powstrzymać.
-B-Belphie co ty robisz?- zdezorientowany popatrzył szklanymi oczami na brata.

-Chyba masz g-gorączkę?- Niepewnie stwierdził Granatowowłosy demon zabierając rękę i zastanawiając się co powinien teraz zrobić.. jedyne o  kogo kiedykolwiek się troszczył to właśnie Beelzebub, problem w tym że ten nigdy jeszcze nie był chory, więc w sumie nie było co robić.- Uhh chyba muszę powiedzieć Lucyferowi co nie? Nie bardzo się nadaję do opieki nad kimkolwiek- skrzywił się lekko.. Jeśli ma powiedzieć to komukolwiek, musiał by zostawić Beela samego, a na to jakoś nie miał ochoty. -Albo narazie tu z tobą zostanę.- Mówiąc to wziął poduszkę i dosiadł się do ławki chorego, po czym sam usnął obok by w razie czego być blisko.

W tym samym czasie Levi kończył już drugi talerz a jego bracia zastanawiali się nad jedną rzeczą.

-Stary coś ty odwalił że Beelzebub od tak oddał ci swoją porcję?- Zaczął Mammon
-Poprostu podszedł i powiedział że mogę- odparł Levi zadowolony
-Nie wydało ci się to trochę dziwne?- dołączył się Asmodeus lekko zaniepokojony sytuacją.
-W sumie.. jak tak teraz mówicie to rzeczywiście wydaje się dziwne- dokończył jeść i spojrzał zaniepokojony na braci- nawet nie pomyślałem o tym czemu nie ma ochoty na jedzenie skoro to nie Solomon gotował-
-Co sugerujecie?- Satan równiez już skończył jeść i był gotów  by wrócić na lekcje- To przecież Beel. Jemu nigdy nic nie jest, czemu miało by być teraz? Miał wprawdzie trochę gorzej po tym zaklęciu ale to był tylko jeden dzień, widzieliście że wczoraj był w pełni sił.
-tia..- i tak każde z nich wstało od stołu, i skierowało się w stronę klasy. Pierwszy do niej dotarł Asmo który zatrzymał resztę przed wejściem do pomieszczenia.

-Patrzcie jak ładnie i słodko oboje śpią, czy to nie urocze?- Zachwycony Demon nie mógł oderwać oczu od tego widoku.
-Wszytsko fajnie ale Belphegor nie śpi.- stwierdził Mammon. Faktycznie było słychać tylko głośny i równy oddech rudowłosego który w dodatku spał na poduszce młodszego. Drugi zaś jedynie go obserwował jakby czekając na coś. Tym "coś" byli jego bracia, więc gdy tylko ich usłyszał ostrożnie wstał z krzesła by nie ruszyć ławki, po czym lekko spanikowany poszedł do reszty która odruchowo cofnęła się na korytarz.

-Słuchajcie mamy problem-zaczął odrazu fioletowooki- czy któreś z was potrafi wsiąść Beela pod rękę? Mam duże wrażenie że jest chory i raczej sam nie wstanie..- spoglądał w stronę rudego co jakiś czas by się upewnić że ten nadal spokojnie śpi.- Naprawdę nie wiem co z nim zrobić, nie znam się na zdrowiu demonów ani takich rzeczach. Myślicie że powinniśmy powiedzieć Lucyferowi?

-to  chyba jedyne wyjście- stwierdził niechętnie Satan- tylko on da rade coś zrobić, chyba że wciągniemy w to Lorda Diavolo.

-potrzebujecie czegoś ode mnie?- Książę Demonów jak na zawołanie akurat znalazł się zaraz za nimi, z czego każdy zastanawiał się co odpowiedzieć.

-Potrzebujemy pomocy w przeniesieniu naszego brata do Domu Lamentacji. Problem w tym że sam raczej nie ujdzie a żadne z nas go nie dźwignie- Streścił szybko sytuację Belphie oczekując pomocy tak szybko jak to możliwe, wbrew pozorom martwił się o brata chyba jak nikt inny.
-Oh, rozumiem- posłał im uspokajający uśmiech i wszedł do sali za Belphegorem który postanowił przebudzić chorego żeby lepiej im się szło.

-Beel.. Beeel- szturchal go leekko- wstawaj, lepiej obędzie jeśli prześpisz się we własnym łóżku- powiedział gdy zobaczył że fioletowe oczy już są trochę otwarte.  Chwilę im to zajęło ale w końcu rudowłosy wstał i dał się wziąść pod ramię Diavolo.
- Wy już wracajcie na lekcje, Belphegor i ja sobie poradzimy- ponownie się uśmiechnął przy wyjściu z klasy, nie wiedząc że za chwilę, 2 zakręty i jedne schody później  wpadną na Lucyfera.

Kiedy tylko czerwonooki  zobaczył dwójkę najmłodszych braci, z czego jednego w wiadomym stanie i to z Lordem zaraz obok odrazu zaczął analizować sytuację w środku. Co się musiało stać że nawet Dia się zainteresował? Czy zrobili coś nie tak? Czy to nie jego wina? Może poprostu się zapytać?
-Co się stało?- Nie potrafił ukryć zaskoczonego wyrazu twarzy- Co znów zrobiliście?- Jego wzrok skierował się na Belphiego szukając winowajcy

-Nic nie zrobili, poprostu Beelzebub poczuł się trochę gorzej i poprosili mnie o pomoc - usprawiedliwił ich złotooki uśmiechając się miło do czarnowłosego wiedząc że to powinno go uspokoić.
-Oh, rozumiem- zastanawiał się przez chwilę- Belphegor wracaj już do klasy, ja pomogę Diavolo, jestem trochę silniejszy- dumny napiął mięśnie.
-Ta.. ale później daj znać co z nim jasne?- zaznaczył ciemnowłosy i dopiero po tym odszedł, za to Czarnowłosy demon wziął rudowłosego pod drugie ramię.
-Dzięki Lucy, ale radziłem sobie. Aż tak lubisz ze mną przebywać?
-Dobrze wiesz że to nie tak. Beel to też mój brat co nie? Ostatnio nie było z nim za dobrze ale wydawało się że przeszło, wygląda na to że nie.- spóscił wzrok czując że to on w jakiś sposób zawinił.
-Coś na to poradzimy, fakt że nie spodziewałem się że akurat on może zachorować na cokolwiek ale zobaczę co da się zrobić- Zaznaczył czerwonowłosy. W trakcie tej rozmowy udało im się dojść do pokoju młodszego  demona. Lucyfer pomógł mu położyć się na łóżku po czym już stwierdził że się nim zajmie a sam Diavolo nie ma tu czego szukać. Oczywiście Książę wyczuł amtualną irytację jego obecnością więc chwilę później już go tam nie było.

Pierwsze co Lucyfer zrobił to oczywiście sprawdził czy brat rzeczywiście jest chory, a nie że to jakiś dziwny wymysł słabego chumoru reszty jego rodzeństwa. Mimo wszystkich myśli, czoło rudowłosego było dosyć mocno rozgrzane. Kilka kropel potu powoli spływało po jego twarzy a szklane oczy pozostawały lekko otwarte, zastanawiając się co się tak właściwie dzieje.
-Prześpij się lepiej, ja pójdę po jakiś okład i coś na zbicie tej gorączki.. i jak powiedział tak zrobił a Beel w końcu przymknął powieki zatapiając się we śnie.
Około dwie godziny później lekcje się skończyły i niebawem po dzwonku Belphie znalazł się w pokoju który należał do jego starszego bliźniaka.
-Co z nim?- spytał gdy tylko zobaczył że Czarnowłosy wciąż jest w pomieszczeniu pilnując Beela

-Nadal ma temperaturę, trzeba wymieniać okład co jakiś czas dopuki się nie obudzi, wtedy niech weźmie leki, powinno być lepiej- odrzekł zdecydowanym głosem- zostawiam go pod twoją opieką- i otworzył drzwi wpadając na resztę braci. Właściwie to każdy z nich martwił się o rudowłosego demona więc nie mogli się powstrzymać od podsłuchania rozmowy. -Idzcie już, to nic poważnego.

-Napewno?- upewnił się Asmodeus. jednak po uzyskaniu pozytywnej odpowiedzi odszedł spokojnie do pokoju.

-Satan. Chodź ze mną, musimy sobie coś wyjaśnić.
-Dobrze?- bez zbędnych słów poszedł za Czerwonookim do jego pokoju.- Czego potrzebujesz?
- Znalazłeś jakieś zaklęcie które odwróci to co się dzieje? To jakiś obłęd, wczoraj Mammon, dziś Leviathan,.a jutro prawdopodobnie i ciebie dopadnie, a najbardziej na tym wszystkim cierpi  Beelzebub. Błagam cię powiedz że coś masz.
-Ja.. Ja myślałem że to już ustało więc nie robiłem z tym nic
-....
-Mogłeś powiedzieć! Czyli kłamałaś gdy mówiłeś że to nic poważnego?! Czemu?
-Myślałem że znalazłeś rozwiązanie.- Lucyfer przyłożył rękę do czoła w geście załamania.
-uh. Wkurzasz mnie tylko.- oznajmił Blondyn po czym wyszedł z pokoju. Rzeczywiście powinien zacząć pracować nad odtrutką. Jeśli jutro ma się mu coś dziać to woli tego uniknąć.

Przeglądanie ksiąg i masy "obliczeń" trwały już półtorej godziny a nadal nie przyniosły skutku. Zbliżała się 20:00, mimo to dało się usłyszeć jak ktoś biegnie przez korytarz. Stukanie puchatych  pantofli wskazywało bezproblemowo właściciela "hałasu".
-Belphie? Coś się dzieje?- Zielonooki wychylił się przez drzwi.
-Hm? Ah, poprostu Beel się już obudził i w końcu spadła mu temperatura więc idę powiedzieć Lucyferowi, przy okazji skoczę po coś do jedzenia.
-To ty idź do kuchni a ja skoczę do Lucyego- zaproponował i jak powiedział tak zrobił.

Kiedy Belphegor w końcu dotarł do kuchni, zastał tam Leviathana, o dziwo bez konsoli w dłoni.
-Oh, jak z Beelem? już mu lepiej?- Levi w prawdzie nie potrafił się skupić aktualnie na jakiejkolwiek grze, ale o bracie nie zapomniał.
-Już lepiej. Przyszedłem po coś do jedzenia bo może mieć na coś ochotę.- Mówiąc to wziął wafle ryżowe z szafki i skierował się do wyjścia.
-Czekaj idę z tobą, tak nie mam co robić- stwierdził starszy demon i poszedł za bratem aż do pokoju rudowłosego. Pojawił się jednak problem, bo owego właściciela nie zastali. Łóżko było puste a kołdra rozkopana.
-.... Gdzie on jest?- Spytał Levi lekko zbity z tropu, za to Belphegor w środku już panikował, nie było go 7 minut. 7 MINUT. Już miał zacząć wykrzykiwać imię bliźniaka, gdy poszukiwany wyszedł z łazienki obok. 
-BEEL MIAŁEŚ NIE WSTAWAĆ- odpalił się ciemnowłosy i podszedł do chłopaka by pomóc mu dojść do łóżka.
-Chcialem się chociaż umyć- uśmiechnął się przepraszająco i dał się prowadzić.
-mogłeś powiedzieć, a jakbyś znowu zemdlał albo coś innego się stało?
-Belphie uspokój się, przecież nic już się nie dzieje. Od kiedy jesteś taki nadopiekuńczy?
-odkad ktoś kto w życiu nie chorował, nagle został rozłożony na deski jednego dnia?
-racja.. - i na tym skończyła się ich rozmowa. Siedzieli później w trójkę przez jakiś czas, puki apetyt Leviathana nie zmalał a Beelzebub nie tknął wafli twierdząc że jednak je chce. Można powiedzieć że każde z nich wróciło do normy koło godziny 23:00 jak codziennie. Jedynie rudy znawal sobie sprawę że od północy znów się zacznie. Wbrew pozorom jednak tak się nie stało, zamiast tego on, Belphie i Levi odpalili grę, spędzając razem czas do 2:00 w nocy.

。:゚2394゚:。


Namen <3

Vote?↓

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top