❝Prolog❞
γεια, Bonjour, Hallo lub Ahoj
Jak tam se wolicie
No witam ogólnie
Eieieie
Dobra, szczerze to mam w pizdu złe przeczucia co do publikowania tego prologu
Trochę się pizgam, że znowu zacznę to pisać a potem znowu porzucę
Ale chuj, raz się żyje
* * *
Blade słoneczne światło oświetlało całe otoczenie. Drzewo nie było duże, nie było też jednak małe; raczej średnie. Przez rozłożyste, zielone liście przebijało się słońce, prażąc lekko wielkie gałęzie.
Przez szpary między liśćmi widać było jasne niebo i białe, puszyste chmury płynące tak lekko i powoli
Mocno czerwone jabłka połyskiwały w słońcu, woda w stawo-rzece odbijała wszystko niczym lustro. I nawet ta wysoka trawa, na którą tak często się klnęło - wyglądała ładnie w tej chwili.
Właśnie taką pogodę uwielbiał
Kochał lato. To było wręcz niemal dziedziczne w jego rodzinie. Ta pora roku kojarzyła się dobrze nie tylko jemu, ale i ojcu, i dziadkowi, i babci. No, babci może tak średnio - ona zawsze wolała jesień.
Kochał tą porę roku. Widział w niej coś innego. Coś jakby... magicznego?
Może miało to związek z dzieciństwem? Może to przez opowieści ojca? Dziadka? Ciotki?
Ani on tego nie wiedział, ani nikt w ogóle. Za to pewne było, że zawodowy wręcz optymista nawet kojarzył się już niektórym z latem
Może to przez jego łagodne usposobienie? Może przez fakt, ile czasu spędzał w parkach czy na plażach? Polanach? W lasach?
Może to jego zamiłowanie do tradycji? Może to jego pasjonacja gwiazdami, które właśnie w letnie noce były najbardziej widoczne?
Ani on tego nie wiedział, ani nikt inny.
Błądził wzrokiem niebiesko-szarych oczu po drobnej łące opodal drogi, którą bardzo dobrze mógł dostrzec z okna swojego domu. Zastanawiał się nad pójściem, lecz było wciąż "rano" - a przynajmniej dla niego zdecydowanie za wcześnie. Spojrzał na ekran telefonu - była dopiero 9:50
Zazwyczaj spał o tej porze, ale tym razem wstał trochę wcześniej. Może nie był leniem, ale nie był też pracowity.
Po chwili wpatrywania się w ciepłą od słońca szybę, powrócił wzrokiem na kremowo-biały pokój.
Westchnął:
- wypadałoby tu chyba posprzątać... - stwierdził oglądając dokładnie pomieszczenie i walające się tam: puszki, butelki, ubrania i niedojedzone resztki różnych posiłków. Cóż, sypialnia wyglądała teraz jak śmietnik czy pobojowisko, mimo ładnego wystroju.
Cóż, ciotka miała dobry gust... szkoda tylko, że nie przewidziała takiej ilości śmieci. A chłopak absolutnie nie był typem osoby, która lubiła sprzątanie. Nie lubił jednak także zbytniego bałaganu, więc koło się zamykało - coś musiał wybrać.
- eh - westchnął ponownie - później - powiedział cicho, tak jakby ściany miały go słyszeć
Poszedł na schody i powolnym krokiem zaczął iść w dół. Trochę tak, jakby nie dotykał ziemi; lekko, zwinnie i przy tym tak delikatnie - jak powietrze. Stopnie nie były szerokie; dwie osoby mogłyby iść tędy obok siebie bez żadnego ścisku. Oglądał łąkę i ogród przez okno w ścianie. Nie było ono ani duże, ani małe.
Cały dom miał wiele okien. Jego rodzina zawsze miała w domach dużo okien i drzwi. Wyjątkiem był jedynie ojciec chłopaka - on zawsze unikał tego typu rzeczy
Rośliny na parapecie zostały podlane już dużo wcześniej, więc chłopak mógłby spokojnie przejść obok, nie zwracając na nie uwagi.
Przystanął jednak, by zająć myśli i oczy widokiem zza okiennego szkła. Może świadomie, a może nie, ale zapatrzył się całkowicie w otoczenie "za" domem. Trochę tak, jakby był zahipnotyzowany. Po prostu przytknął swój nieco zadarty nos do szyby
Chłód szkła miło oziębiał jego rozgrzany przez temperaturę nos. Bez klimatyzacji zdecydowanie nie mógłby wytrzymać
I lubił marzyć. Od dziecka był wielkim marzycielem. W dzieciństwie nawet się przez to wielokrotnie "zacinał" albo zupełnie odpływał.
Może przez to właśnie odpłynął i teraz?
Zawsze był też bardzo ruchliwą osobą. Dużo chodził, biegał albo się wspinał...
Kiedyś nawet jego brat twierdził, że "on z pewnością ma jakieś ADHD". Ale nigdy tego ani nie obalono, ani nie potwierdzono
Z rozmyślań i krainy marzeń wyrwał go dopiero odgłos dzwonka telefonu. Sięgnął do kieszeni swoją chudą ręką i wyciągnął urządzenie. Był to jednak jedynie "budzik" ustawiony na tą godzinę.
10:45. O tej właśnie porze miał iść na spacer. Ale nie sam
°*°*°
Ciepły, letni wiatr. Słońce rozżarzone i świecące mocno na jasnoniebieskim niebie. I te białe puchate chmurki!... I ta "szklana" woda!...
I taką pogodę uwielbiał...
* * *
Ooff-
Chujowo to wyszło XDDD
Ω Θεέ μου-
Patrzcie! A too coioo¿?
Czyżby maargonia, czyli ten leń, wzięła się do pracy?!
Czyżby to powrót tego szajsu?
Herregud! Niemożliwe!
A tak na seroiu:
A więc dzieciorixy wy moje,
Wy me zajebiste żabsony i śledziory
Wracam do tego dna-
Mam teraz chociaż trochę wolnego czasu i chęci na pisanie tej książki, więc może lepiej zamiast to olewać i udawać, że ten shit nie egzystuje
Postanowiłam, że sobie tutaj wrócę i dalej będę to korektować i pisać, bo kurwa rozpoczęłam to ścierwo w czerwcu i warto by było przestać tak ignorować ten shitbook
A więc
Auf Wiedersehen, ha det, αντιο σας czy Au revoir lub po prostu "żegnam"
Jak se tam chcecie
~Maargø Suıka
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top