Rozdział 84

Czwartek
~Alec~
Poczułem przyjemne pocałunki na moim policzku, które wybudziły mnie ze snu. Otworzyłem nadal zaspane powieki i ujrzałem nad sobą uśmiechającą się promiennie mordkę Magnusa.

- Huh? - mruknąłem, czując, jak moje usta wywijają się w zadowolonym uśmiechu i trochę się rozciągnąłem pod azjatą, który górował nade mną na czworaka.

- Dziendobry - zamruczał niczym Prezes Miau.

- No, dziendobry. Która godzina?

- Mamy jeszcze godzinę.

- To dlaczego mnie budzisz?! - wykrzyknąłem już w pełni rozbudzony i do tego poirytowany, a Magnus oberwał poduszką w twarz. Zabrał mi ją i wyrzucił za siebie.

- Bo...! - urwał, przybliżając twarz do mojej. - Chciałem się tobą nacieszyć.

- Było tak od razu - stwierdziłem spokojniej, wpatrzony w jego połyskujące tęczówki.

- Pierw musiałem cię zbudzić?

- Kiedy wstałeś?

- Z pół godziny temu. Pomalowałem się i zrobiłem nam śniadanie. Ale to zaraz... - i po tych słowach musnął czule moje usta, by po chwili się w nie przyssać.

Przeniosłem swoje dłonie na jego szyję, pomrukując z przyjemnością w jego usta, które dominowały, a ja im na to pozwalałem. Nasze wargi rozchylały się, by zaraz się złączyć w kolejnej serii pocałunków. Najpierw czułych i na dziendobry, potem namiętnych, jakbyśmy zobaczyli się dopiero po całym dniu...

****
- Smakuje? - spytał azjata, kiedy siedzieliśmy naprzeciwko siebie na wysokich krzesłach, przy mini barku w kuchni, jedząc śniadanie. Przygotował nam jajecznicę i tosty z dżemem truskawkowym. I schował mi słodycze. Bo szukałem. I nie znalazłem. Zaraz umrę.

- No pewno, że tak - powiedziałem z pełnymi jajecznicy ustami.

- Nie mów z pełną buzią - pokręcił głową nie ukrywając śmiechu z mojej osoby, a za chwilę biorąc kęs tosta.

- Mhm... - przełknąłem jedzenie. - A gdzie słodycze?

- Zjedz najpierw tosty.

- Nie rozkazuj mi.

- Jesteś w moim domu - uśmiechnął się triumfalnie, a ja miałem ochotę rzucić w niego tym tostem, którego kazał mi zjeść.

- No i?

- Pobaw się w detektywa i znajdź.

- Przeszukałem całą kuchnię! - wyrzuciłem z frustracją ręce w górę.

- A kto powiedział, że są w kuchni? - uniósł brwi, zeskakując z krzesła. Patrzyłem za nim, mając nadzieję, że dobrowolnie da mi słodkie, ale on nalał nam do szklanek jakiegoś dennego, ale smacznego, soku pomarańczowego. Usiadł z powrotem na poprzednie miejsce, jedną szklankę kładąc przy moim talerzu.

- Ty naprawdę mnie nie kochasz, skoro zabierasz mi słodycze, zamiast mnie nimi karmić - mruknąłem, zatapiając usta w słodkim soku.

- Aż nad to cię kocham, że martwię się, że dostaniesz cukrzycy.

- Nie jadłem dziś nawet jednego, marnego, taniego cukierka w nudnym opakowaniu.

- Ale jeszcze cały dzień przed nami - westchnął, a ja razem z nim, przypominając sobie o szkole. I pierwszych dwóch lekcjach wychowania fizycznego...

- Co robisz po szkole? - spytał, wyrywając mnie tym samym z mojego zastanowienia o tym, jak można byłoby przetrwać dzisiejszy dzień w budzie.

- Nie wiem... Chyba jestem do twojej dyspozycji.

- Super - aż podskoczył na krześle, a szczęście i energia wręcz biła od niego. - To zabieram cię do kina.

- Okey - posłałem mu szczery uśmiech. - A teraz bądź taki dobry, miły, kochany, współczujący i nie leniwy, by przynieść mi słodycze.

Magnus westchnął bezradny, ale uśmiech nadal witał na jego twarzy.

- Co chcesz?

- Ee... - zacząłem się intensywnie zastanawiać. Milka? Za słodka... Kinder? Ale co z Kindera... A może coś kompletnie innego niż czekolada?

- Pianki w smerfy - oznajmiłem z szerokim uśmiechem, który rozgościł się pod moim nosem.

- Mogę ci je przypiec palnikiem - wstał z krzesła, biorąc w ręce nasze puste talerze i kierując się do kranu. - Będą zarumienione i miękkie - wstawił naczynia do zlewu.

- Tak! - wykrzyknąłem uradowany, wkładając szklanki po soku tam, gdzie Magnus położył przed chwilą naczynia.

- Będziesz miał potem takie słodkie usta, sweety - powiedział przesłodzonym tonem, łapiąc mnie w pasie.

- Aż pozwolę ci się pocałować, jeśli mnie do tej pory nie zirytujesz ponownie - parsknąłem śmiechem, kiedy akurat azjata przyciągał mnie do siebie. Splotłem dłonie na jego karku.

- Jeszcze nie jestem taki irytujący, Alexandrze.

- Ależ jesteś. Zdecydowanie za często - uśmiechnąłem się.

- Dobra, my za dużo gadamy zamiast się całować, honey.

- Dlaczego ty mówisz na mnie honey? Ciągle to robisz, a jakoś nie spytałem - zaśmiałem się.

- Nie wiesz, co to znaczy? Gdzie się podział twój angielski?

- Nie rób mi wykładów na temat mojej nauki, tylko powiedz.

- To znaczy "kochanie".

- I nie możesz tego do mnie po polaku mówić? - uniosłem brwi.

- "Honey" fajniej brzmi. I to też znaczy "miód" a ty w końcu jesteś słodki - parsknął śmiechem.

- I lepki - dodałem rozbawiony.

- Oj tak, jesteś czystej krwi przylepą.

- A ty czystej krwi glonojadem.

- W takim razie glonojad rusza do akcji - zaczął przybliżać swoje usta do moich.

- A honey nie protestuje - powiedziałem, zanim nasze usta złączyły się w czułym całusie, które chyba uwielbiam najbardziej, bo są dobre na każdą porę dnia i nocy i do tego na każdy humor. Ale sobie o czymś przypomniałem. Więc odsunąłem się od Magnusa.

- Daj mi te pianki.

- Alexander!

****
Magnus zamiast dać mi po prostu te pianki, postanowił mnie rozpieścić. Zrobił kakao, dodał trochę bitej śmietany, jakąś kolorową posypkę, bo by chyba nie był sobą, gdyby tego nie zrobił, a na to posypał pojedyncze pianki. Całość wyglądała podobnie do Tęczowego Kubka, więc Magnus też się na to skusił. Więc na zmianę popijaliśmy łyk ciepłego napoju, brudząc bitą śmietaną swoje nosy, ale nadal mrucząc z przyjemności.

Potem, kiedy się ubraliśmy i nakarmiliśmy jeszcze koty, trzeba było się zbierać do szkoły. God... Please... No...

*****
~Magnus~
Podjechaliśmy z Alexandrem pod szkołę, tuż pod oczy tych wszystkich gapiów, którzy siedzieli na terenie liceum. Zaczyna mnie to irytować. Uwielbiam się chwalić, ale, do cholery, ci tutaj lecą tylko na kasę. Nic w tej szkole się nie liczy prócz popularności. Śmieszne. I smutne.

Wszedłem z Alexandrem do budynku, a chłopak pociągnął mnie w jakąś stronę.

- Gdzie idziemy? - spytałem.

- Do przebieralni się na wf przebrać.

- Ale... Nie spakowałem stroju - walnąłem się wolną dłonią w czoło i usłyszałem chichot Alexandra.

- Spakowałem ci, gdy robiłeś mi kakao, bo leżał na krześle w sypialni.

- Naprawdę? Dziekuuuje - szczęśliwy zrównałem z nim krok, całując go w policzek i poczułem, jak się uśmiecha.

Znaleźliśmy się za chwilę w dość dużej przebieralni, gdzie była, jak mniemam, chłopska część naszej klasy. I pewnie miałem rację, bo zauważyłem Jacea i Nino.

~Alec~
Na szczęście nikt sie do nas nie odzywał, więc kończyliśmy się w spokoju przebierać, kiedy po szkole rozległ się dźwięk dzwonka. Jest słońce, więc wf na pewno będzie na boisku. Na terenie naszego liceum go nie mamy, ale zaraz przed nami jest orlik, więc tam chodzimy ćwiczyć, na co zgodę załatwił nam nasz nauczyciel od wychowania fizycznego. Więc całą klasą i z nauczycielem, wybraliśmy się tam. Po zbiórce i sprawdzeniu obecności, trzeba było biegać trzy okrążenia.

Nienawidzę tego. Zdecydowanie jestem sprinterem, a nie długodystansowcem. Zdecydowanie. No ale, trzeba, jeśli nie chce się widzieć jedynki przy swoim imieniu i nazwisku w dzienniku.

Tak więc biegłem z klasą dopiero pierwsze kółko, a już miałem dość. Nagle wybiegł przede mnie Magnus, odwrócony w moją stronę. Jak tak dalej będzie biegł tyłem, to się wypierdoli. A ja będę się z niego śmiał. A później łaskawie mu pomogę.

- Zaraz się wypieprzysz! - krzyknąłem do niego, by mnie usłyszał przez ten tępy stukot butów uczniów, obijających się o tartan.

- Nie wypieprzę!

- Zakręt! - uprzedziłem go i zacząłem skręcać razem z resztą. Magnus na szczęście znalazł gdzieś w tym swoim łbie resztki rozsądku i się odwrócił, by biec jak przystało. A nie po Magnusowemu. Nie przeszkadzało by mi to, gdyby te jego Magnusowe czyny nie były by niebezpieczne.

Azjata zwolnił trochę, bym go dogonił. Kiedy biegliśmy już ramię w ramię, splótł nasze dłonie, dalej skupiony na drodze przed sobą. Nagle zachciało mi się biec, a nawet skakać, jakbym dostał dawki energii. Magnus będzie robił mi za powerbanka.

Po trzech, męczących, złych, irytujących kółek, mogliśmy w końcu chwilę odpocząć. Niektórzy uczniowie pili wodę, niektórzy siadali na trawę na boisku przy pasie z tartanu na, którym biegliśmy, a ja odpoczywać postanowiłem w wygodnej pozycji. Spoglądając na Magnusa, jak zamienia kilka słów z Nino, położyłem się na trawę i zacząłem głośno oddychać.

Tak samo jak reszta, bo za każdym razem sapiemy, jakbyśmy maraton przebiegli, a nie trzy kółka na orliku. Zamknąłem oczy, bo słońce zamiast uprzejmie wschodzić za mną, unosiło się kurwa przed moim ryjem. Dzizys.

Usłyszałem kroki. I za chwilę "ktoś" usiadł okrakiem na moje biodra, gilgocząc mnie po brzuchu...

- Kurwa, no! - jęknąłem zdesperowany, ale przez moje mocne łaskotki zacząłem się śmiać, jednocześnie próbując zrzucić z siebie tego idiotę, który mnie zaatakował, no ale byłem zmęczony.

- Nie przeklinaj, bo nauczyciel usłyszy - powiedział Magnus, a w jego głosie słyszałem dumę. ja mu zaraz dam dumę, jak dostanie piłką lekarską w ten brokatowy łeb. Aż mu brokat się sypnie z włosów.

- Złaź - jęknąłem teraz już poirytowany, kiedy przestał mnie gilgotać. Otworzyłem oczy, podnosząc głowę i na szczęście łeb Magnusa znajdował się centralnie na miejscu słońca. Uśmiechnąłem się do niego wdzięczny, że robi mi za ochronę przed tą naturalną żarówką i ponownie położyłem głowę na trawę.

- Masz straszne łaskotki na brzuchu.

- Nie waż się... - warknąłem. - I złaź ze mnie, bo ludzie się patrzą. Mam rację, bo nie widzę? Pf, na pewno mam.

Magnus się zaśmiał.

- Może połowa. A takie dwie laski zaraz dostaną krwotoku z nosa.

- Brunetka i ruda?

- Nom?

- Nicole i Maja. Zapalone yaoistki - westchnąłem. - Shipują każdą homo parę w tej szkole. A teraz jedną mają w klasie, więc nie zdziw się, kochanie, jak będą do ciebie zagadywać.

- Okey, honey. Zaraz to zrobią.

- Co? - uniosłem głowę i zauważyłem dwie postacie zmierzające w naszym kierunku.

Super...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top