Rozdział 55
~Magnus~
- Taatooo... - szepnąłem nad uchem mojego śpiącego ojca.
No co? Dziś mieliśmy wracać do Polski. A samolotem z Hiszpanii nie leci się trzy godziny.
- Co... - mruknął przez sen.
- Mieliśmy dziś wracać do Polski - zszedłem z jego łóżka.
- Która godzina? - otworzył lekko oczy.
- Czwarta rano.
- CO?!
- Ciesz sie, że nie obudziłem cię o pierwszej!
****
I tak oto po już dwóch godzinach szliśmy w stronę naszego samolotu. Trudno było mi namówić ojca, by wstał z łóżka i byśmy się zbierali, ale na szczęście zadzwoniła do niego kochanka i coś tam pieprzyła, że za nim tęskni, no nie wiem. Ojciec oczywiście za nią nie tęskni, ale jak mówi "jest dobra w łóżku". W każdym razie cieszę się z tego, bo to sprawiło, że właśnie teraz idziemy do samolotu powrotnego do Polski.
Podróż samolotem i z lotniska do dzielnicy babci i do domu Lightwoodów zajmie sporo czasu, więc będę u Alexandra dziś wieczorem.
Cóż... I tak lepiej niż żebym miał wracać za dwa dni!
*****
~Alec~
- Alec, zaraz wpadnie ci głowa do miski! - krzyknął Max podczas śniadania. Spałem w nocy może... Trzy godziny?
Pf, przecież od kilku dni śpię co noc kilka godzin. I przez to wyglądam jak zombie. I się tak zachowuje. I się tak czuję.
- Co? Taa - ziewnąłem i zaprzestałem opierania głowy na ręce nad miską z płatkami, bo bałem się, że Max może mieć rację.
- Zombie - skomentowała Izzy ze śmiechem.
- Wiesz, dlaczego - przeciągnąłem się na krześle niczym kot.
- Magnus przyjedzie za kilka dni, Alec - odezwał się Jace.
- Właśnie! AŻ kilka dni, Jace!
- Jedzcie jedzcie! A nie gadacie! - wtrąciła się mama.
- Czeko... - szepnąłem i z kawałkiem parówki wysunąłem rękę pod stół. Poczułem na dłoni ciepły jęzor i jak kawałek mięsa znika w otchłani psiego pyska. Wstałem od stołu i podszedłem do zlewu by umyć ręce.
Nie mam siły by zjeść śniadanie. Max mógł wykraczeć to, co powiedział wcześniej.
- Już nie jesteś głodny? - spytała mama.
Pokręciłem przecząco głową, pijąc wodę, którą nalałem przed chwilą do szklanki.
- Ale na słodycze to już tak, co? - prychnął rozbawiony Jace. A ja dalej z szklanką przy ustach tym razem pokiwałem twierdząco łbem.
- To dobrze - uśmiechnęła się Izzy i wróciła do śniadania. Jace zaczął bić się nogami pod stołem z Maksem, więc mama była wolna, bym zadał jej pytanie, które korciło mnie od początku śniadania.
- Mamo? - usiadłem obok niej na miejscu ojca.
- Hm? - spojrzała na mnie, przeżuwając tosta.
- To... Gadałaś z tatą?
Rodzicielka przełknęła kęs i pokiwała twierdząco głową, a ja zacisnąłem usta w wąską linię, zastanawiając się nad przebiegiem rozmowy.
- I... Co? - spytałem cicho.
- Cóż... Podarliśmy się o to, przyznam się. Ale odpuści wam trochę. Użyłam dobrego argumentu - zaśmiała się. - Czyli takiego, że masz osiemnaście lat i może cię pocałować w tyłek - zrobiła dziubek z ust w moją stronę, a ja chyba udusił bym ją ze szczęścia, gdybym zaczął ją ściskać.
Tata odpuści! Naprawdę wszystko się układa! Po tych koszmarnych dniach... W KOŃCU. Teraz tylko czekać na Magnusa...
- Jesteś najlepszą i najpiękniejszą mamą ever.
- Ajj, bo zaraz się wzruszę - udała, że ściera łzę z policzka, a ja rozweselony ją przytuliłem.
****
- Alec! Nie jojcz tak, bo głową mnie boli! - krzyknęła sfrustrowana Izzy, kiedy przyszedłem do niej na kanapę, gdy oglądała telewizję.
- No co ja poradzę, że za nim tęsknię - mruknąłem.
- Jojczysz tak od śniadania - mruknęła zirytowana. - Czyli 9 godzin! Idź pomęcz Jace'a.
- Poszedł na randkę z Lydią. Pomęcze go potem.
- To mama?
- W ogródku.
- Max?
- U kolegi.
- Eh, to Czeko.
- Śpi - westchnąłem. - Więc ty mi zostałaś.
- Zachowujesz się jak ja, kiedy mam okres.
- Absolutnie nie - oburzyłem się. - Nic nie może równać się z tobą, kiedy zamieniasz się co miesiąc w Krwawą Marry - powiedziałem i oberwałem poduszką po łbie.
- Cham! - krzyknęła i obrażona wróciła wzrokiem na ekran, gdzie leciał "Projekt Lady".
- Przepraszammmm - zacząłem szarpać ją za rękaw od bluzy. - Nudzi mi się... I tęsknię.
- Idź spać.
- Nie mogę, idiotko.
- To idź rysuj - westchnęła, a ja się nawet nad tym zamyśliłem.
Siostra spojrzała na mnie z nadzieją, że ją zostawię nareszcie w spokoju, ale chyba zapomniała kim jestem.
- Potem porysuje. Tęs...
- Boże! - przerwała mi, unosząc ręce do góry. - Jak Magnus z tobą wytrzymywał?!
- Hm...
- Tak! - ucieszyła się i spojrzała na mnie. - I myśl na tym i zamknij jadaczkę.
Kiedy znowu zacząłem jej jojczeć, ta bezczelnie podgłośniła telewizor.
- Chamstwo się szerzy! - krzyknąłem jej do ucha. - To przemoc w rodzinie! Socjopatia! Sadystwo! - krzyczałem, ale ta siedziała niewzruszona. - Udawanie Hitlera!
Widząc, że moimi krzykami jedynie ją rozśmieszam, ale nie zwracam w ten sposób na siebie uwagi, zdesperowany wstałem z kanapy. Jednak nie mogłem odejść bez ostatniego słowa... A raczej czynu. Poszedłem do telewizora i odłączyłem kabel z gniazdka. I słysząc przekleństwa Izzy, uciekłem do kuchni.
Aż przypomniało mi się, jak ganiałem się z Magnusem w hotelu... Wyobrażając sobie to i budząc w sobie w końcu jakieś pozytywne emocje, szukałem w dolnych szafkach słodyczy. Nie chciałem iść do sklepu. Bałem się, że spotkam po drodze Patryka.
Kiedy nic nie znalazłem, wszedłem na blat i zacząłem wertować górne szafki. No musi tu coś być! Nie mówcie, że wszystko zjadłem... Aż taki szczęśliwy nie byłem... KURWA. Muszę znaleźć dostawcę.
Zeskoczyłem z blatu i wyszedłem z domu do mamy, bo gdybym przyszedł do Izzy, skończył bym wykrwawiając się na podłodze. Od czego? Od jej tipsów.
Kiedy ustałem na werandzie, poczułem dość chłodny wiatr. No tak. Był wieczór w końcu. Ale jak mówiłem - kocham taką pogodę.
Obszedłem dom i zobaczyłem mamę, która przycinała żywopłot.
- Mamo? - podszedłem do niej.
- Hm? - zaprzestała czynności i spojrzała na mnie pytającym spojrzeniem.
- Ten... Pójdziesz do sklepu po coś słodkiego...? - spytałem nieśmiało.
- A Jace?
- Randka. A Izzy ogląda i jest na mnie zła.
- Wiesz... Przyda ci się trochę świeżego powietrza, Alec. Całodniowe siedzenie w domu nie jest dobre. Idź na spacer.
- Mamo... - jęknąłem.
Chciałem iść na spacer, bo serio byłem zmęczony kilkudniowym siedzeniem w czterech ścianach, no ale bałem się tego cholernego Cruza. Ale... On przecież nie mieszka w tej dzielnicy, wcześniej na pewno to był przypadek... Tak. Muszę zacząć myśleć bardziej pozytywnie, bo z moim nastawieniem do życia zacznę siwieć w wieku trzydziestu lat.
- Okey... Przejdę się - uśmiechnąłem się lekko i wróciłem do domu. Obejrzałem się w lustrze w korytarzu i stwierdziłem, że moja piżama nie jest w sumie taka zła. Wziąłem jeszcze hajsik z portfela mamy (tylko ja wiem gdzie ma portfel, hehe) i nałożyłem buty, po czym podszedłem do drzwi. Otworzyłem je i...
O...
Mój...
Boże...
Popłakałem się ze szczęścia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top