Rozdział 46
~Alec~
Przełknąłem narastającą gulę zestresowania w gardle i podszedłem do samochodu, który zaparkował tuż przy mnie. Wsiadłem na miejsce przy kierowcy i nawet nie zdążyłem zapiąć pasów, gdy auto ruszyło z piskiem opon.
- Magnus! - zapiąłem w końcu pas, który był przeciwko mnie i spojrzałem na swojego chłopaka. Kierował jedną ręką, a pod nosem miał cwany uśmieszek.
- Co tam?
- Chcesz nas zabić?
- Nie porywałem cię po to, by za chwilę się pozbyć twojego istnienia - roześmiał się.
- Komuś tu humorek dopisuję - burknąłem i wcisnąłem się wygodnie w siedzenie sportowego auta, patrząc przed siebie na drogę.
- Owszem. A ci nie? Nie denerwuj się tak, Aniele. Masz, na stres - powiedział i usłyszałem szelest papierka, a za chwilę na moich kolanach wylądowała mała paczka Oreo.
- Mniam - wziąłem się za odpakowywanie.
- Powiedz, dlaczego jesteś taki spięty? Toć to tylko ja.
- Aż ty - ponownie czułem narastające zawstydzenie, więc czym prędzej wcisnąłem ciastko do ust.
- Hm? Co masz na myśli, Aniołku?
- No... - przełknąłem smakołyk. - Po prostu...
- Po prostu powiedz - złapał mnie za rękę, która leżała na moim udzie od strony azjaty.
Spiąłem się na ciepły dotyk, ale był pomocny. Przymknąłem na chwilę oczy i gdy je otworzyłem, postanowiłem być szczery. W końcu mamy umowę.
- Po prostu za każdym razem, gdy się spotykamy, czuję, jakbyśmy dopiero co się poznawali. Jakbym... N-na nowo... Się w t-tobie zakochiwał - starałem się, by mój ton brzmiał normalnie, ale chyba mi się nie udało, bo głos mi zadrżał.
Azjata nie odpowiedział. Poczułem, jak ściska mocniej moją dłoń. Spojrzałem na niego i w świetle latarni, pod którymi jechaliśmy, mogłem dostrzec jego delikatne rumieńce. I ten błogi, lekki uśmiech.
- D-dlaczego się t-tak uśmiechasz? - spytałem cicho.
- Bo podobno jak się ktoś zakochuje codziennie w tej samej osobie, to znak, że to jego prawdziwa miłość.
- Oo... - odwróciłem wzrok na ulicę. Poczułem, jak kąciki moich ust same pną się ku górze.
- Dlatego tak się cieszę. Ja... Ja w sumie nie potrafię określić tego, co do ciebie czuję, Alexandrze. W pozytywnym znaczeniu. To tak, jakbym... Czuł wszystko w jednym. I wiem, że jesteś dla mnie całym światem. Na prawdę zabiłbym się, gdybym cię stracił. Nie miałbym już kogo rozśmieszać, do kogo pisać, o kim myśleć, z kim gawędzić, o kogo się troszczyć. I nie mógł bym więcej patrzeć na moje kochanie, które dostaje świra po słodyczach - zachichotał. - I to wszystko mimo, że przecież mam przyjaciół. Ale do żadnego nie czuję czegoś takiego i nie dążę takim uczuciem, jak ciebie, Alexandrze.
Teraz to już nie miałem kontroli nad swoim ciałem. Uśmiech rozszerzył się owiele bardziej, a cała twarz zaczęła szczypać. Poczułem gęsią skórkę na rękach i ciepły prąd dreszczy pnący się wzdłuż pleców.
Przez dalszą drogę nie odzywaliśmy się do siebie. Tkwiliśmy w przyjemnej ciszy, słysząc tylko cichą muzyczkę wydobywającą się z radia. Ciągle się uśmiechałem. Na szczęście lekko, nie jak jakiś psychopata, któremu udało się zamordować kogoś bez konsekwencji. Zerkałem czasem na Magnusa. U niego jeden kącik ust nieprzerwanie był uniesiony w górze.
Nagle coś stuknęło w szybę z mojej strony, a ja aż podskoczyłem. Magnus tylko zaśmiał się cicho i złapał kierownicę w obie ręce. Rozglądnąłem się. Jechaliśmy jakaś polną drogą przez las.
- Po pierwsze, dlaczego wjeżdżasz Porsche do lasu, a po drugie... Gdzie ty mnie wywozisz?!
- Po pierwsze, w każdej chwili mogę kupić sobie nowe, a po drugie... No chyba widzisz drzewa - zachichotał.
- Magnus!
- Zjedz ciasteczka. Bo wsunąłeś tylko jedno.
Miał rację. Spojrzałem na pozostałe trzy Oreo w opakowaniu, które leżało na moich kolanach. Zdesperowany i pewny, że Magnus i tak niczego mi nie powie, skuliłem się w jakieś wygodnej dla mnie pozycji i zacząłem chrupać pyszne ciastka z kremem.
~Magnus~
Spojrzałem na niego kątem oka. Ześliznął się na tym siedzeniu, że prawie na nim leżał i jadł ciastka. W końcu.
Spodobała mi się nasza wcześniejsza wymiana słów. Zrobiło mi się cholernie miło, gdy Alexander powiedział, że zakochuje się we mnie jak tylko mnie widzi.
A ja też byłem szczery. Naprawdę czuję wszystko to, co wyznałem. I jeśli to zbiera się w tym jednym słowie "miłość" to... To moja miłość do tego chłopaka przekracza chyba wszystkie granicę. A znamy się dopiero pięć dni. Jutro będzie sześć. A już moje całe serce zajmuje Alexander...
****
W końcu dojechałem nad ten parszywy klif. Nie miałem pojęcia, że jest tak daleko w lesie.
Zaparkowałem tuż nad urwiskiem i zgasiłem lampy, odpisałem pas. Złapałem za klamkę drzwi i spojrzałem na Alexandra. Z wytrzeszczem oczu wpatrywał się przed siebie, a w ręku miał pół niedojedzonego Oreo. Nie dziwiłem mu się. Było tu ślicznie.
Klif porośnięty miękką i zieloną trawą, za nim drzewa i rozciągający się las. A przed urwiskiem panorama miasta i świecących się światełek z ruchliwych dróg lub okien budynków.
- No chodź, bo zastygniesz - zachichotałem i wziąłem z jego ręki te pół ciastka, które wylądowało po chwili na moim języku.
Alexander pokręcił głową by się otrząsnąć i wyszedł z auta, a ja po chwili też. Chłopak ustał z rękami w kieszeniach na krawędzi przepaści, a ja zerkając na niego czasami, wyciągałem z tyłu auta koc i kosz z jedzeniem. Gruby i miękki materiał rozłożyłem na dachu mojego Porsche i wszedłem na maskę z koszem w ręce. Mogę nawet pobić szyby w tym wozie, przecież wystarczy jeden SMS do ojca i funduje mi nowy.
Rozkładałem na kocu jedzenie. Owoce, kanapki z serem, rzodkiewką i ogórkiem, sernik, gofry, sok, i oczywiście - słodycze. Ale położyłem ich mniejszą część. Nie będzie mi tu wsuwał słodkiego i zaraz zapominał o rzeczywistym świecie, o nie nie.
Zapach jedzenia chyba zrobił za wystarczający wabik, bo przy krawędzi dachu zauważyłem głowę.
- Będziemy siedzieć na dachu auta? - spytał i wzrokiem już pożerał potrawy.
- Tak. Chodź - wyciągnąłem rękę w jego stronę, którą złapał.
Usiedliśmy obok siebie na końcu koca, a przed nami był bufet. Alexander nie mógł oderwać od niego wzroku. Zaburczało mu w brzuchu.
- Częstuj się. Niespodzianka i tak zacznie się za dziesięć minut - oznajmiłem i wziąłem w rękę gofra.
- Okey. Powiesz mi w końcu, dlaczego wywiozłeś mnie nad śliczny klif? W środku nocy? - chwycił w rękę to samo, co ja. Tylko wziął od razu dwa.
- Nie - odpowiedziałem, żując w ustach gofra. - Sam się przekonasz.
- Pf, te twoje tajemnice - zatkał sobie usta jedzeniem, a ja się z niego zaśmiałem.
- Niespodzianki to nie tajemnice. I smacznego.
- Smacfefo - powiedział z pełną buzią, a ja wybuchnąłem śmiechem, dławiąc się przy okazji moim gofrem...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top