Chapter one
Leżał w łóżku, patrząc w sufit, który obkleił gwiazdeczkami świecącymi w ciemności.
"Dziecinne." - uznał w myślach, przymykając oczy. Było już ciemno, a naklejki świeciły. Uśmiechnął się lekko, wpatrując wciąż w to samo miejsce.
Pokój umeblował skromnie, ale jednak bogato. Duże łóżko dla dwóch osób (szczerze mówiąc, nie wiedział, po co aż takie duże, skoro i tak nikogo nie miał), przykryte granatową kołdrą. Jasne meble, prawie białe, ale drewniane, panele ma podłodze były czarne, a na samym środku leżał puchaty dywan w kolorze nocnego nieba. Biurko stało w kącie, a szafa pokrywała całą ścianę. Fakt, miał garderobę, ale po cholerę taką dużą? Sam nie posiadał takiej wiedzy. Na ścianie, gdzie stało biurko były plakaty. Konkretnie trzy. Jeden z koncertu AC/DC, razem z autografami całego zespołu. Obok kolejny, tym razem z IV części Gwiezdnych Wojen, które uwielbiał. Trzeci plakat był największy i najbardziej go lubił. Konkretnie przedstawiał wokalistę Queen - Freddiego Mercurego w koronie i szatach króla.
W kącie pokoju postawił masywne radio z dwoma większymi głośnikami. Było na kasety i płyty, chociaż częściej słuchał właśnie kaset.
Spojrzał na telefon, a następnie godzinę.
- 21... - westchnął. Letnie wieczory go męczyły. Był piątek, więc jutro do pracy miał dopiero na 15, do 20. Pomyśleć, że dopiero się tutaj wprowadził, a już tutejszy sklep muzyczny go przyjął. Otóż czarnooki nie był specjalnie popularny, ale grywał na gitarze. Może kilka razy występował na większych koncertach. Raz w telewizji. Jego piosenka była w radiu przez dosyć długi okres, zaś na youtube miał prawie milion subskybcji.
Zabawne, że nie robił tego dla popularności, rozgłosu. Jedynie chciał się dzielić muzyką. Fakt, że był przystojny, a jego uśmiech powalał na kolana, to było co innego, ale również dzięki urodzie miał dużo fanek. Głównie fanek.
- Uhh... Jutro trzeba będzie zrobić zakupy. - mruknął sam do siebie, przymykając oczy. - Ale teraz może lepiej pójdę się umyć... - westchnął i wstał powoli. Przetarł leniwie oczy, po czym popatrzył na swoje odbicie w lustrze.
Thomas Thompson. Oczy były całe czarne, a włosy o kolorze kawy z mlekiem, postawione na żel. Lekki zarost na brodzie, który dodawał mu jedynie uroku. Chłopak marzenie każdej kobiety. Był dosyć młody, bo miał dopiero 25 lat.
- No dobra, Thomas. Musisz się ogarnąć. - mruknął do swojego lustrzanego odbicia, wyciągając się leniwie. Podrapał swój bok i wyszedł z pokoju, mlaskając znudzony.
Szedł wolno do łazienki, kiedy usłyszał trzask w korytarzu. Zmarszczył brwi i poszedł szybko w tamtą stronę. Otworzył drzwi wyjściowe i zobaczył chłopaka w okularach przeciwsłonecznych, leżącego na ziemi. Pobiegł do niego szybko.
- Wszystko w porządku? - zapytał, kucając przy nim. Chłopak miał karmelowe włosy, ułożone w dwa rogi. Dopiero teraz Thomas zauważył, że w dłoni ściskał białą laskę. Wszystko jasne. Był niewidomy.
- Tak, jest dobrze. Trochę kostka mnie boli. - akcent rogacza na pewno nie był z tutejszych stron. Dodawał mu uroku. Czarnooki złapał go ostrożnie pod pachami i pomógł wstać.
- Co się stało? - zapytał, szukając przyczyny upadku niewiadomego. Niestety żadnej nie dostrzegł.
- Źle stanąłem, nic wielkiego. - mruknął, opierając laskę o ścianę. Otrzepał spodnie kilkoma ruchami i chwycił swoją pomoc do przemieszczania się. Spoglądał w stronę Toma, ale jednak za bardzo w bok.
- Dasz radę iść sam? - spytał jeszcze szatyn, przyglądając się nieznajomemu, który wydawał mu się naprawdę piękny. Karmelek uśmiechnął się promiennie w odpowiedzi.
- Tak, to te drzwi. - wskazał na dębowe drzwi z numerem "10". Tom nie mógł wyjść z pewnego podziwu.
"Skąd wiedział...?" - przeszło mu przez myśl.
Chłopak jedynie wyciągnął klucz z lewej kieszeni i opuszkami palców przejechał po klamce, aż do dziurki, gdzie wsunął klucz i go przekręcił. Tom tylko patrzył.
- Uhm... Jeśli mogę... Jak się nazywasz? - zapytał Thompson, przypatrując mu się przez cały ten czas.
Okularnik skierował głowę w jego stronę i znów uśmiechnął się szeroko w odpowiedzi.
- Jestem Tord. - odparł, ściskając laskę w dłoni i naciskając klamkę. - A ty? - dodał, nie odwracając głowy od osoby Thomasa.
- Thomas, Tom. - odparł. Tord otworzył drzwi i posłał mu ostatni uśmiech.
- Miło było Cię poznać, Tom. - powiedział niewidomy. - Zapraszam kiedyś na herbatę. - i wszedł do mieszkania, zamykając za sobą drzwi.
Szatyn stał jeszcze chwilę, patrząc na miejsce, gdzie chwilę temu znajdował się rozpromieniony rogacz.
- Mnie też było miło, Tord...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top